[Z Niemiec dla Tysol.pl] Osiński: Marzenia niemieckich mediów - Jeśli PiS przegra temat reparacji zniknie

Z polskiego punktu widzenia moment nagłośnienia sprawy reparacji wojennych jest bardzo korzystny, nawet jeśli sami Niemcy nie palą się szczególnie do podjęcia negocjacji
/ Zniszczona Warszawa. Zdjęcie archiwalne
Trudno znaleźć bardziej odpowiedni moment na umiędzynarodowienie kwestii reparacji niż 80-lecie wybuchu drugiej wojny światowej. Osobiście sądzę, że trzeba było ją podjąć już o wiele wcześniej, ale lepiej późno niż wcale. Na wrześniowe uroczystości zaproszono m.in. przywódców państw członkowskich UE i NATO. Polacy liczą także na obecność prezydenta USA oraz wystąpienie podobne do tego z lipca 2017 r. w Warszawie. Włączenie w sprawę Rady Europy i OECD w rolach arbitrów może się okazać kolejną dźwignią, która uruchomi odpowiednie emocje.
 
Tymczasem niektórzy przedstawiciele "totalnej opozycji" nadal uporczywie twierdzą, że ubiegając się o sprawiedliwość polski rząd ściąga na siebie wstyd i hańbę. Czy angażując świat w sprawę reparacji wojennych PiS naprawdę naraża się na podobne zarzuty, jak nie zauważający swojej targowickiej obłudy politycy PO? Otóż nie. Scenariusz, wedle którego Zachód pomoże wygrać straszącemu przed "polexitem" Grzegorzowi Schetynie wybory, zdaje się być tylko rojeniem opętanych, żyjących we własnym świecie. I można śmiało przypuszczać, że ta błazenada umocniła jedynie poparcie dla PiS, odebrawszy popularność opozycji. Obrona "niemieckich racji" będzie bowiem zawsze wizerunkowym prezentem dla przeciwników tej strategii, szczególnie w Polsce i w tak delikatnej kwestii jak straty poniesione w okresie Trzeciej Rzeszy. Z ostatnich sondaży wynika, że większość Polaków opowiada się za podjęciem i prowadzeniem dalszych kroków w straraniach o reparacje wojenne. Owszem, wspólną podstawą powinny być najpierw spokojne dwustronne rozmowy z Niemcami, tyle tylko że nie palą się szczególnie do ich podjęcia, nawet w kwestiach tak oczywistych jak zwrot mienia Polonii skonfiskowanego w latach 1938-40.
 

"Wszystkie poprzednie polskie rządy podtrzymywały stanowisko, że kwestia reparacji jest zamknięta. Dla Niemiec dyskusja na ten temat zakończyła się najpóźniej zawarciem traktatu 'dwa plus cztery' w 1990 r. Polska otrzymała po wojnie Śląsk, Pomorze i Mazury. Czy to nie wystarczy?"

 
- pyta wysokonakładowy dziennik "Bild".
 
Niemieckie media zapiały więc na najwyższym diapazonie, kiedy usłyszały o wstępnej sumie, wyliczonej przez zespół Arkadiusza Mularczyka.
 

"To prowokacja. Rząd w Warszawie próbuje od kilku lat przykryć tematem reparacji niewygodną dla niego dyskusję o praworządności w Polsce"

 
- czytamy na portalu monachijskiej gazety "Süddeutsche Zeitung".
 
Tylko nielicznym niemieckim publicystom i politykom większa doza rozsądku pozwala skorzystać z okazji, aby merytorycznie podyskutować o pretensjach wysuwanych przez Polskę. Posłanka Zielonych Hilde Schramm, córka nazistowskiego architekta Alberta Speera, opowiada się np. za utworzeniem specjalnego funduszu, z którego byłyby finansowane konkretne projekty dla państw okupowanych niegdyś przez Niemców. Wyrazicielem koncyliacyjnej linii jest także berliński politolog Hans-Joachim Funke, choć nawet on dochodzi do wniosku, jakoby suma 850 dol. była "wprost nierealistyczna".
 
Czyżby? Nie sposób dokładnie wyliczyć wszystkich cierpień milionów Polaków i strat wydajności dla całego narodu, tym bardziej że przefarbowani na zachodnich demokratów Niemcy po 1945 r. umiejętnie zacierali ślady swoich zbrodni. Nasz kraj został naznaczony przez bezwzględną eksterminację polskich elit, a w chorym umyśle Heinricha Himmlera rola miasta Warszawy miała zostać sprowadzona do punktu przeładunkowego dla Wehrmachtu.
 
Nie może więc zdumiewać, że komisja Mularczyka prawdopodobnie przedstawi liczby, które będą znacznie wyższe od tych wstępnych. Według nieoficjalnych informacji konkluzja raportu może nawet zawierać kwotę roszczeń wobec Niemiec rzędu 1 bln dol. Przy czym te obliczenia na pewno nie są wyssane z palca. Polska była wtedy przykryta perzyną spalonej ziemi, zniszczonymi budynkami, fabrykami, mostami, drogami oraz szpitalami. Niemcy skonfiskowali zasoby złota i kruszców, kradli polskie dzieła sztuki, pozbawili Polaków pracy i wynagrodzeń, a także wprowadzili na okupowanym terenie obcą walutę o niskiej sile nabywczej.
 
W normalnych krajach dziennikarska rzetelność nakazywałaby nie rozgłaszać niczego bez zapoznania się z tymi faktami. Niemniej łatwo sobie wyobrazić reakcje niemieckich mediów na wrześniowy raport. Skróty myślowe, uruchamiające głuchy telefon, pojawią się najpierw w zajawkach, a potem w ustach niemieckich "autorytetów" i naszych "totalsów", którzy odrzucą resztki pragmatyzmu gwoli odsunięcia PiS od władzy. Być może też trudno oczekiwać od Niemców, aby zdobyli elementarną wiedzę na ten temat, acz przejawy historycznej naiwności sięgają najwyraźniej też najwyższych szczebli. Na jednym z corocznych spotkań prezydenta RFN z dziennikarzami w Zamku Bellevue miałem okazję zapytać go osobiście o wspomniane roszczenia ze strony Polski.
 

"Niemcy już swoje zapłaciły, sprawa jest definitywnie zamknięta"

 
odrzekł Frank-Walter Steinmeier.
 
Podobne słowa padały dotąd często z ust niemieckich przywódców, mimo że Niemcy nie posiadają żadnego dokumentu, który wskazywałby na zrzeczenie się przez niepodległą Polskę reparacji. Analogicznie zachowywały się sekundujące im media, w których informacje o wyliczonych stratach wojennych tonęły w morzu pseudowiadomości. Tak funkcjonują do dziś wpływowe redakcje, które regulują przepływ najważniejszych newsów. Dzierżąc nadal sporą władzę medialną, dzięki której mogą zniesławiać obce kraje, a swój własny otaczać ochronnym milczeniem, mogą decydować o tym, co ich czytelnicy mają prawo przeoczyć i na kim skupiać swoją niechęć. Jednak dziś już coraz trudniej schować temat reparacji pod medialny dywan, jako że władze RFN zmagają się z pretensjami nie tylko ze strony Polski. Grecja, również długo lekceważona przez niemiecki dyrektoriat Europy, przygotowała w tej sprawie dwa raporty. Już w latach 90. kanclerz Helmut Kohl dokładał wszelkich starań, aby zapomniano o żądaniach płynących z Aten.
 
Co ciekawe, zadośćuczynienia domagają się obecnie także niektóre państwa afrykańskie, które znalazły się niegdyś w obrębie kolonialnej strefy kajzerowskich Niemiec (jak np. Namibia). Od prawie czterech lat potomkowie plemion Hereo i Nama domagają się od RFN 50 mld euro odszkodowania za ludobójstwo, którego rząd federalny wciąż nie chce nazwać po imieniu. Dziś te historyczne bumerangi z całego świata wracają do Berlina ze wzmożoną siłą. Toteż niemieckie media traktują ostatnio polskie roszczenia z nieco baczniejszą uwagą. 
 

"Temat reparacji może pogorszyć relacje na linii Berlin-Warszawa. Jeśli polski rząd na jesieni oficjalnie wystawi Niemcom rachunek, cała sprawa może nabrać zupełnie innego wymiaru"

 
- wróży "Berliner Zeitung".
 
Lecz jak na niemiecką gazetę przystało, trudno nie znaleźć w niej szczypty charakterystycznej wyniosłości:
 

"Najpierw PiS musiałoby jednak wygrać wybory parlamentarne. Pozostaje więc mieć nadzieję, że wszystkie partie opozycyjne zjednoczą się znów pod jednym szyldem i temat reparacji wreszcie zniknie ze stołu"

 
- puentuje stołeczny dziennik.
 
Z polskiego punktu widzenia termin przedstawienia raportu oraz nagłośnienia sprawy reparacji jest zatem bardzo korzystny. Należy zapoznać z nią opinię publiczną całego świata. Oprócz tego byłby jednak też dobrą okazją do zażegnania pełzającego konfliktu z Izraelem, który dla Niemców zawsze jest sprzyjającą okolicznością w rozkręcaniu antypolskiej histerii. Za każdym razem, gdy izraelscy redaktorzy dolewają oliwy do medialnego ognia niedwuznaczną sugestią, jakoby Polacy byli "współautorami" holokaustu, niemiecka machina ataku na Warszawę wchodzi z punktu na najwyższe obroty.
 

"W historii opowiedzianej przez PiS Polacy byli wyłącznie bohaterami, tak jakby wcale nie mordowali Żydów. Niestety antysemityzm do dziś kładzie się cieniem na polskiej polityce"
 

- czytamy we "Frankfurter Rundschau".
 
To nic, że powielane przez niemieckie środki przekazu informacje okazują się nieprawdą. Wystarczy, że zaistniało określenie "polski antysemityzm", bo przecież każde późniejsze sprostowanie ma już zasięg mniejszy od pierwszego głośnego leadu, który wywarł zaplanowany skutek, będący propagandowym przygotowaniem do odrzucenia polskich roszczeń.
 
Fakt, że w przeciwieństwie do choćby Francji nigdy nie kolaborowaliśmy z Hitlerem i że w polskiej polityce na niesnaskach z Jerozolimą ugrać można co najwyżej ułamek procenta, nie zniechęca różnego pokroju niemieckich publicystów do politpoprawnego wybrzydzania na "antysemicką" Polskę. Historia o polskich "współsprawcach" jest dla nich bowiem zbyt poręczna, żeby z niej zrezygnować z tak błahego powodu jak to, że nie jest autentyczna. Chodzi im jedynie o to, żeby określenia jak "polskie obozy zagłady" zostały usłyszane na świecie, budując powszechnie podzielany stereotypowy wizerunek naszego kraju.
 
Czy tak zachowują się "przyjaciele"? Zgoda, reparacje wojenne to temat trudny. Lecz po 80 latach milczenia równorzędni partnerzy powinni szukać porozumienia także w trudnych sprawach, a nie udawać, że ich nie ma. Zresztą samym Niemcom rozsądek nakazuje raczej szukać ze swoim wschodnim sąsiadem wspólnych interesów, a nie z karcącym spojrzeniem mu insynuować, że "oddala się od Europy". Bo w takim świetle - by tak pojechać Wyspiańskim - pozostaniemy trwale "przyjaciółmi, którzy się nie trawią". 

 

POLECANE
Francuski „Doktor Śmierć” skazany na dożywocie. Sąd uznał, że z premedytacją truł pacjentów z ostatniej chwili
Francuski „Doktor Śmierć” skazany na dożywocie. Sąd uznał, że z premedytacją truł pacjentów

Były anestezjolog został skazany na dożywocie za celowe zatrucie 30 pacjentów, w tym 12 ze skutkiem śmiertelnym. Sprawę opisało BBC.

„Nie wstydzę się Okrągłego Stołu”. Czarzasty chce przenieść go do Sejmu pilne
„Nie wstydzę się Okrągłego Stołu”. Czarzasty chce przenieść go do Sejmu

Decyzja o usunięciu Okrągłego Stołu z Pałacu Prezydenckiego wywołała polityczny spór. Marszałek Sejmu Włodzimierz Czarzasty ostro skrytykował prezydenta Karola Nawrockiego i zaproponował, by symbol rozmów z 1989 roku przenieść do Sejmu.

Transfer posłów Polski 2050 do PiS? Chciałem zdementować z ostatniej chwili
Transfer posłów Polski 2050 do PiS? "Chciałem zdementować"

Poseł Polski 2050 Norbert Pietrykowski został zapytany o plotkę dotyczącą ewentualnego transferu posłów Polski 2050 do Prawa i Sprawiedliwości.

Wyrok TSUE ws. TK. „Będzie zdecydowana reakcja Prezydenta Nawrockiego” z ostatniej chwili
Wyrok TSUE ws. TK. „Będzie zdecydowana reakcja Prezydenta Nawrockiego”

Jak dowiedział się portal Niezależna.pl, prawnicy Kancelarii Prezydenta analizują wyrok TSUE ws. Trybunału Konstytucyjnego. Zapowiadają zdecydowaną i oficjalną reakcję Karola Nawrockiego – ma ona nastąpić w najbliższym czasie.

Waldemar Buda zapowiada wniosek o usunięcie Jacka Kurskiego z partii z ostatniej chwili
Waldemar Buda zapowiada wniosek o usunięcie Jacka Kurskiego z partii

W Prawie i Sprawiedliwości narasta napięcie po medialnych wypowiedziach Jacka Kurskiego. Część polityków partii zapowiada formalne kroki, a wniosek o jego usunięcie z PiS ma trafić pod obrady władz ugrupowania.

Prof. Krystyna Pawłowicz o akceptacji wyroku TSUE: To zbrodnia zdrady stanu gorące
Prof. Krystyna Pawłowicz o akceptacji wyroku TSUE: To zbrodnia zdrady stanu

„KTOKOLWIEK w Polsce uzna ten bezprawny ZAMACH TSUE na suwerenne Państwo Polskie i TK popełni ZBRODNIĘ ZDRADY STANU!” - napisała na platformie X prof. Krystyna Pawłowicz, była sędzia Trybunału Konstytucyjnego.

Bodnar uważa, że należy zastąpić urzędujących sędziów TK legalnie wybranych za rządów PiS z ostatniej chwili
Bodnar uważa, że należy zastąpić urzędujących sędziów TK legalnie wybranych za rządów PiS

Należy już dziś obsadzić nie tylko wakujące miejsca w Trybunale Konstytucyjnym, ale też wybrać sędziów na miejsca obsadzone przez dublerów Justyna Piskorskiego i Jarosława Wyrembaka - taki m.in. wniosek, zdaniem b. szefa MS Adama Bodnara, należy wyciągnąć z czwartkowego orzeczenia TSUE.

Tusk ciągnie rząd w dół. Opublikowano wyniki sondażu pilne
Tusk ciągnie rząd w dół. Opublikowano wyniki sondażu

Ponad połowa Polaków negatywnie ocenia działania rządu Donalda Tuska, a przeciwników gabinetu jest wyraźnie więcej niż jego zwolenników. Najnowszy sondaż CBOS pokazuje pogłębiający się dystans społeczeństwa wobec obecnej władzy.

Ekspert: Jest sposób, żeby Trump ubiegał się o trzecią kadencję polityka
Ekspert: Jest sposób, żeby Trump ubiegał się o trzecią kadencję

Donald Trump mógłby obejść konstytucyjny zakaz kandydowania na trzecią kadencję i ponownie zostać prezydentem, gdyby wystartował w wyborach u boku J.D. Vance’a, który po wygranej zrezygnowałby z urzędu – powiedział PAP amerykanista, prof. Zbigniew Lewicki.

NFZ wydał pilny komunikat z ostatniej chwili
NFZ wydał pilny komunikat

NFZ zwiększa liczbę miejsc rehabilitacji domowej i od 2026 r. ogranicza rozliczanie jej z umów ambulatoryjnych do 20 proc. Fundusz zapowiada też rozliczanie tylko w województwie objętym umową.

REKLAMA

[Z Niemiec dla Tysol.pl] Osiński: Marzenia niemieckich mediów - Jeśli PiS przegra temat reparacji zniknie

Z polskiego punktu widzenia moment nagłośnienia sprawy reparacji wojennych jest bardzo korzystny, nawet jeśli sami Niemcy nie palą się szczególnie do podjęcia negocjacji
/ Zniszczona Warszawa. Zdjęcie archiwalne
Trudno znaleźć bardziej odpowiedni moment na umiędzynarodowienie kwestii reparacji niż 80-lecie wybuchu drugiej wojny światowej. Osobiście sądzę, że trzeba było ją podjąć już o wiele wcześniej, ale lepiej późno niż wcale. Na wrześniowe uroczystości zaproszono m.in. przywódców państw członkowskich UE i NATO. Polacy liczą także na obecność prezydenta USA oraz wystąpienie podobne do tego z lipca 2017 r. w Warszawie. Włączenie w sprawę Rady Europy i OECD w rolach arbitrów może się okazać kolejną dźwignią, która uruchomi odpowiednie emocje.
 
Tymczasem niektórzy przedstawiciele "totalnej opozycji" nadal uporczywie twierdzą, że ubiegając się o sprawiedliwość polski rząd ściąga na siebie wstyd i hańbę. Czy angażując świat w sprawę reparacji wojennych PiS naprawdę naraża się na podobne zarzuty, jak nie zauważający swojej targowickiej obłudy politycy PO? Otóż nie. Scenariusz, wedle którego Zachód pomoże wygrać straszącemu przed "polexitem" Grzegorzowi Schetynie wybory, zdaje się być tylko rojeniem opętanych, żyjących we własnym świecie. I można śmiało przypuszczać, że ta błazenada umocniła jedynie poparcie dla PiS, odebrawszy popularność opozycji. Obrona "niemieckich racji" będzie bowiem zawsze wizerunkowym prezentem dla przeciwników tej strategii, szczególnie w Polsce i w tak delikatnej kwestii jak straty poniesione w okresie Trzeciej Rzeszy. Z ostatnich sondaży wynika, że większość Polaków opowiada się za podjęciem i prowadzeniem dalszych kroków w straraniach o reparacje wojenne. Owszem, wspólną podstawą powinny być najpierw spokojne dwustronne rozmowy z Niemcami, tyle tylko że nie palą się szczególnie do ich podjęcia, nawet w kwestiach tak oczywistych jak zwrot mienia Polonii skonfiskowanego w latach 1938-40.
 

"Wszystkie poprzednie polskie rządy podtrzymywały stanowisko, że kwestia reparacji jest zamknięta. Dla Niemiec dyskusja na ten temat zakończyła się najpóźniej zawarciem traktatu 'dwa plus cztery' w 1990 r. Polska otrzymała po wojnie Śląsk, Pomorze i Mazury. Czy to nie wystarczy?"

 
- pyta wysokonakładowy dziennik "Bild".
 
Niemieckie media zapiały więc na najwyższym diapazonie, kiedy usłyszały o wstępnej sumie, wyliczonej przez zespół Arkadiusza Mularczyka.
 

"To prowokacja. Rząd w Warszawie próbuje od kilku lat przykryć tematem reparacji niewygodną dla niego dyskusję o praworządności w Polsce"

 
- czytamy na portalu monachijskiej gazety "Süddeutsche Zeitung".
 
Tylko nielicznym niemieckim publicystom i politykom większa doza rozsądku pozwala skorzystać z okazji, aby merytorycznie podyskutować o pretensjach wysuwanych przez Polskę. Posłanka Zielonych Hilde Schramm, córka nazistowskiego architekta Alberta Speera, opowiada się np. za utworzeniem specjalnego funduszu, z którego byłyby finansowane konkretne projekty dla państw okupowanych niegdyś przez Niemców. Wyrazicielem koncyliacyjnej linii jest także berliński politolog Hans-Joachim Funke, choć nawet on dochodzi do wniosku, jakoby suma 850 dol. była "wprost nierealistyczna".
 
Czyżby? Nie sposób dokładnie wyliczyć wszystkich cierpień milionów Polaków i strat wydajności dla całego narodu, tym bardziej że przefarbowani na zachodnich demokratów Niemcy po 1945 r. umiejętnie zacierali ślady swoich zbrodni. Nasz kraj został naznaczony przez bezwzględną eksterminację polskich elit, a w chorym umyśle Heinricha Himmlera rola miasta Warszawy miała zostać sprowadzona do punktu przeładunkowego dla Wehrmachtu.
 
Nie może więc zdumiewać, że komisja Mularczyka prawdopodobnie przedstawi liczby, które będą znacznie wyższe od tych wstępnych. Według nieoficjalnych informacji konkluzja raportu może nawet zawierać kwotę roszczeń wobec Niemiec rzędu 1 bln dol. Przy czym te obliczenia na pewno nie są wyssane z palca. Polska była wtedy przykryta perzyną spalonej ziemi, zniszczonymi budynkami, fabrykami, mostami, drogami oraz szpitalami. Niemcy skonfiskowali zasoby złota i kruszców, kradli polskie dzieła sztuki, pozbawili Polaków pracy i wynagrodzeń, a także wprowadzili na okupowanym terenie obcą walutę o niskiej sile nabywczej.
 
W normalnych krajach dziennikarska rzetelność nakazywałaby nie rozgłaszać niczego bez zapoznania się z tymi faktami. Niemniej łatwo sobie wyobrazić reakcje niemieckich mediów na wrześniowy raport. Skróty myślowe, uruchamiające głuchy telefon, pojawią się najpierw w zajawkach, a potem w ustach niemieckich "autorytetów" i naszych "totalsów", którzy odrzucą resztki pragmatyzmu gwoli odsunięcia PiS od władzy. Być może też trudno oczekiwać od Niemców, aby zdobyli elementarną wiedzę na ten temat, acz przejawy historycznej naiwności sięgają najwyraźniej też najwyższych szczebli. Na jednym z corocznych spotkań prezydenta RFN z dziennikarzami w Zamku Bellevue miałem okazję zapytać go osobiście o wspomniane roszczenia ze strony Polski.
 

"Niemcy już swoje zapłaciły, sprawa jest definitywnie zamknięta"

 
odrzekł Frank-Walter Steinmeier.
 
Podobne słowa padały dotąd często z ust niemieckich przywódców, mimo że Niemcy nie posiadają żadnego dokumentu, który wskazywałby na zrzeczenie się przez niepodległą Polskę reparacji. Analogicznie zachowywały się sekundujące im media, w których informacje o wyliczonych stratach wojennych tonęły w morzu pseudowiadomości. Tak funkcjonują do dziś wpływowe redakcje, które regulują przepływ najważniejszych newsów. Dzierżąc nadal sporą władzę medialną, dzięki której mogą zniesławiać obce kraje, a swój własny otaczać ochronnym milczeniem, mogą decydować o tym, co ich czytelnicy mają prawo przeoczyć i na kim skupiać swoją niechęć. Jednak dziś już coraz trudniej schować temat reparacji pod medialny dywan, jako że władze RFN zmagają się z pretensjami nie tylko ze strony Polski. Grecja, również długo lekceważona przez niemiecki dyrektoriat Europy, przygotowała w tej sprawie dwa raporty. Już w latach 90. kanclerz Helmut Kohl dokładał wszelkich starań, aby zapomniano o żądaniach płynących z Aten.
 
Co ciekawe, zadośćuczynienia domagają się obecnie także niektóre państwa afrykańskie, które znalazły się niegdyś w obrębie kolonialnej strefy kajzerowskich Niemiec (jak np. Namibia). Od prawie czterech lat potomkowie plemion Hereo i Nama domagają się od RFN 50 mld euro odszkodowania za ludobójstwo, którego rząd federalny wciąż nie chce nazwać po imieniu. Dziś te historyczne bumerangi z całego świata wracają do Berlina ze wzmożoną siłą. Toteż niemieckie media traktują ostatnio polskie roszczenia z nieco baczniejszą uwagą. 
 

"Temat reparacji może pogorszyć relacje na linii Berlin-Warszawa. Jeśli polski rząd na jesieni oficjalnie wystawi Niemcom rachunek, cała sprawa może nabrać zupełnie innego wymiaru"

 
- wróży "Berliner Zeitung".
 
Lecz jak na niemiecką gazetę przystało, trudno nie znaleźć w niej szczypty charakterystycznej wyniosłości:
 

"Najpierw PiS musiałoby jednak wygrać wybory parlamentarne. Pozostaje więc mieć nadzieję, że wszystkie partie opozycyjne zjednoczą się znów pod jednym szyldem i temat reparacji wreszcie zniknie ze stołu"

 
- puentuje stołeczny dziennik.
 
Z polskiego punktu widzenia termin przedstawienia raportu oraz nagłośnienia sprawy reparacji jest zatem bardzo korzystny. Należy zapoznać z nią opinię publiczną całego świata. Oprócz tego byłby jednak też dobrą okazją do zażegnania pełzającego konfliktu z Izraelem, który dla Niemców zawsze jest sprzyjającą okolicznością w rozkręcaniu antypolskiej histerii. Za każdym razem, gdy izraelscy redaktorzy dolewają oliwy do medialnego ognia niedwuznaczną sugestią, jakoby Polacy byli "współautorami" holokaustu, niemiecka machina ataku na Warszawę wchodzi z punktu na najwyższe obroty.
 

"W historii opowiedzianej przez PiS Polacy byli wyłącznie bohaterami, tak jakby wcale nie mordowali Żydów. Niestety antysemityzm do dziś kładzie się cieniem na polskiej polityce"
 

- czytamy we "Frankfurter Rundschau".
 
To nic, że powielane przez niemieckie środki przekazu informacje okazują się nieprawdą. Wystarczy, że zaistniało określenie "polski antysemityzm", bo przecież każde późniejsze sprostowanie ma już zasięg mniejszy od pierwszego głośnego leadu, który wywarł zaplanowany skutek, będący propagandowym przygotowaniem do odrzucenia polskich roszczeń.
 
Fakt, że w przeciwieństwie do choćby Francji nigdy nie kolaborowaliśmy z Hitlerem i że w polskiej polityce na niesnaskach z Jerozolimą ugrać można co najwyżej ułamek procenta, nie zniechęca różnego pokroju niemieckich publicystów do politpoprawnego wybrzydzania na "antysemicką" Polskę. Historia o polskich "współsprawcach" jest dla nich bowiem zbyt poręczna, żeby z niej zrezygnować z tak błahego powodu jak to, że nie jest autentyczna. Chodzi im jedynie o to, żeby określenia jak "polskie obozy zagłady" zostały usłyszane na świecie, budując powszechnie podzielany stereotypowy wizerunek naszego kraju.
 
Czy tak zachowują się "przyjaciele"? Zgoda, reparacje wojenne to temat trudny. Lecz po 80 latach milczenia równorzędni partnerzy powinni szukać porozumienia także w trudnych sprawach, a nie udawać, że ich nie ma. Zresztą samym Niemcom rozsądek nakazuje raczej szukać ze swoim wschodnim sąsiadem wspólnych interesów, a nie z karcącym spojrzeniem mu insynuować, że "oddala się od Europy". Bo w takim świetle - by tak pojechać Wyspiańskim - pozostaniemy trwale "przyjaciółmi, którzy się nie trawią". 


 

Polecane