Marek Budzisz: Rosja nie połknie Białorusi, bo chce czegoś innego – większego.

I wreszcie w Wigilię do Moskwy przyleciała białoruska delegacja państwowa w najsilniejszym składzie na czele z Łukaszenką, która spotkała się z podobną „mocną grupą” z Rosji. Putin i Łukaszenka udali się na 3 godzinny roboczy obiad, a delegacje na robocze rozmowy. Jeszcze przed ich rozpoczęciem Putin powiedział, że zaprasza Białorusinów na przednoworoczny obiad, co w Rosji dało asumpt do snucia spekulacji na temat istoty planów Kremla. Od razu rozwiejmy wątpliwości – kilkugodzinne rozmowy, jak oświadczył rzecznik Kremla, Pieskow, nic nie dały, ale jeszcze przed nowym rokiem należy spodziewać się kolejnej tury. Innymi słowy piłka jest nadal w grze.
Spekulacje w Rosji w związku z przednoworocznym obiadem w którym uczestniczyć ma Putin związane są z historią, bo niemal 20 lat temu przy podobnej okazji prezydent Jelcyn poinformował o swoim ustąpieniu, przedterminowych wyborach oraz o tym kogo namaścił na swego następcę. I teraz obserwatorzy oczekują podobnych rewelacji, tak jakby lokator Kremla związany był, chyba z sentymentalnych powodów, podobną okazją. Dodatkowo powodów do myślenia dało ostatnie wystąpienie spikera rosyjskiej Dumy Wołodina, który zaproponował 25 grudnia w trakcie spotkania z Putinem rozpoczęcie prac nad nowelizacją rosyjskiej konstytucji, która niedługo będzie miała już 25 lat. Wcześniej w podobnym duchu wypowiedział się prezes Sądu Najwyższego Zorkin, a także parlament Czeczenii, który w specjalnym wystąpieniu zaapelował, aby zlikwidować konstytucyjny zapis ograniczający liczbę kadencji prezydenckich, jakie może sprawować jedna osoba. Zaraz po rosyjskich wyborach prezydenckich w podobnym duchu wypowiadał się Władimir Żyrinowski, który postulował stworzenie, trochę na wzór późnego ZSRR, instytucji kolektywnej głowy państwa, wybieranej nie w wyborach powszechnych, a pośrednich, na czele której dożywotnio (w praktyce) mógłby stać Władimir Putin. To co się dzieje w relacjach z Białorusią wpisuje się w te spekulacje, bo zdaniem wielu obserwatorów, nie ma lepszej okazji do napisania rosyjskiej konstytucji na nowo, jak powstanie wspólnego organizmu państwowego, a wiadomo, że nowe państwo musi mieć, nową własną konstytucję. Trochę do myślenia dały obserwatorom słowa Putina, który zaraz po wyborach prezydenckich powiedział, że nie myśli o zmienianiu konstytucji, ale ostatnio nie wypowiadał się już tak stanowczo, mówiąc, że nie może być ona „skostniałym tworem”.
Spekulacje związane z wchłonięciem przez Rosję Białorusi są być może efektowne, ale w moim odczuciu dość chybione, bo nie uwzględniają odpowiedzi na jedno, ale za to podstawowe pytanie, po co Rosja miałaby to robić? W rosyjskich mediach można zetknąć się z poglądem, wartym przytoczenia, iż otwarte postawienie przez premiera Miedwiediewa „kwestii integracyjnej” obliczone było nie na wywołanie entuzjazmu na Białorusi i uzyskanie zgody Mińska na pogłębienie integracji w ramach wspólnego państwa ale na stanowisko zgoła przeciwne. Rosjanie wiedzieli, że Łukaszenka i białoruskie elity nie zgodzą się na to. I w efekcie takie stanowisko uzyskali. Mają teraz wolną rękę – z jednej strony zaoszczędzić mogą niemałą część marży przechwytywaną przez Białoruś, co w związku z niepewną sytuacja na rynku ropy naftowej (nadzorujący sektor minister Nowak w swym ostatnim wywiadzie prasowym mówił, że nie można planować w perspektywie dłuższej niźli kilka miesięcy) ma znaczenie, ale przede wszystkim chodzi im o celne uszczelnienie granicy. Nie dlatego, że dolegliwość kontrabandy jest tak wielka, że już dłużej nie można na to przymykać oczy. Warto też zwrócić uwagę na to, że z podobnymi żądaniami, tym razem pod adresem Kirgistanu, wystąpił w ostatnich dniach Kazachstan. Tam z kolei podnosi się dolegliwość kontrabandy z Chin, ale proponuje tożsame rozwiązanie – celnicy rosyjscy i kazachscy powinni się pojawić na zewnętrznej granicy Unii Euroazjatyckiej. Trzeba też zauważyć jak Mińsk argumentuje swe pretensje do niższych cen rosyjskiej ropy – powołując się na zasady, które mają panować na wspólnej przestrzeni gospodarczej państw tworzących Unię Euroazjatycką. A zatem Rosji już udało się narzucić dyskurs w tym względzie – o potrzebie pogłębienia integracji, ale nie dwóch państw a całej Unii.
Jest to dość zasadnicza różnica. Rosja nie dąży do połknięcia Białorusi, ale w oczywisty sposób naśladuje Unię Europejską, proponując pogłębienie współpracy w ramach stworzonej przez siebie Unii Euroazjatyckiej. W takiej konstrukcji suwerenność wchodzących w jej skład podmiotów nie jest zagrożona, nie potrzeba uzyskiwać zgody lokalnych elit, a w obliczu dominacji rosyjskiej gospodarki nie ma zagrożenia, że jakaś „liga oporu” zostanie skonstruowana. W Rosji można spotkać się też z poglądem, że to na czele takiej silniej zintegrowanej Euroazji, stanąć może Władimir Putin. Też naśladując mechanizmy europejskie, bo przecież przewodniczący Unii nie jest wybierany w wyborach powszechnych.
Warto zwrócić uwagę na wydarzenie które nie jest tak szczegółowo omawiane, bo nie jest też tak malownicze jak medialne dyskusje między Rosją a Białorusią dotyczące cen eksportowanych rosyjskich węglowodorów. W Moskwie właśnie poinformowano, że 5 państw wchodzących w skład sojuszu militarnego ODKB (Białoruś, Rosja, Kazachstan, Tadżykistan i Kirgistan) zgodziło się, że sekretarzem generalnym organizacji będzie stojący na czele białoruskiej Rady Bezpieczeństwa Stanisław Zaś. Jego kandydaturę blokuje Erywań, domagający się aby to kandydat z tego kraju dokończył kadencję. Sprawa nie jest jeszcze przesądzona, ale wiele na to wskazuje, że to Mińsk a nie Erywań będą mogli mówić o sukcesie. Ostatnie decyzje zapadną 27 grudnia, w trakcie spotkanie w Moskwie Putin – Paszynian. Jednak już teraz warto zauważyć, że procedura uzyskiwania poparcia przez Zasia związana była z obowiązkiem odbycia przez niego spotkań z głowami wszystkich państw wchodzących w skład aliansu. 18 grudnia spotkał się on z Putinem, który w imieniu Rosji poparł jego kandydaturę. Jedynie władze Armenii poinformowały, że nie widzą potrzeby spotykania się z kandydatem Białorusi. Rozmowy ormiańsko – rosyjskie w Moskwie są ważne z jeszcze jednego powodu. Otóż jak niedawno mówił w wywiadzie prasowym minister Ławrow, Moskwa zaniepokojona flirtem Erywania z państwami Zachodu oraz z Turcją, chce przeforsować porozumienie, w myśl którego bez zgody stron umowy (a zatem i Rosji) żadne obce wojska nie mogą przebywać na terytorium porozumiewających się stron. Gdyby Armenia zdecydowała się na podpisanie tego dokumentu to nie tylko Moskwa dostawała by narzędzie blokowania niepożądanych z jej punktu widzenia decyzji Erywania (pamiętajmy, że Rosjanie mają w Giurmi swą bazę), ale również mogłaby wpływać na kształt ewentualnego kompromisu w sprawie Górskiego Karabachu, bo jakikolwiek kontyngent sił rozjemczych, bez którego się nie obejdzie, musiałby być z nią uzgadniany.
Wydaje się, że między Moskwą a Mińskiem nie ma fundamentalnych sporów, tym bardziej sporów o geopolityczna orientację. Bo gdyby było inaczej, to przedstawiciel Białorusi, raczej nie dostałby pozytywnej rekomendacji na Kremlu. Rosja zwiększa presję ekonomiczną, bo z jednej strony musi liczyć się z ograniczeniami własnych możliwości, z drugiej zaś zależy jej na wzmocnieniu lekceważonej Unii Euroazjatyckiej. Spodziewany transfer władzy w Kazachstanie, w związku z podeszłym wiekiem prezydenta Nazarbajewa może jej ten proces ułatwić. Mielibyśmy wówczas do czynienia z dwugłowym tworem – gospodarczym (Unia) i wojskowym (ODKB), zdominowanym przez Rosję, który przypominałby do pewnego stopnia ZSRR. Innymi słowy „największa geopolityczna katastrofa XX wieku”, jak w swym słynnym wystąpieniu w Monachium prezydent Putin określił rozpad ZSRR, zostałaby w pewnym stopniu odwrócona.