Felieton "TS". Cezary Krysztopa: Mięsa!
Moi wegetariańscy znajomi tego we mnie nienawidzą, ale lubię mięso. Uważam, że zwierzęta powinny być zabijane w sposób możliwie humanitarny, ale tak zostałem stworzony, że jeśli nie zjem porządnego kawałka mięsa, albo trzech dziennie, to mnie głowa boli. A kiedy zachodzę do „dobrych delikatesów” w Warszawie, naprawdę nie mam w nich czego kupić. Samo ścierwo. Czasem trafi się jakaś surowa czy dojrzewająca kiełbasa, najczęściej stara, bo warszawiacy nie wiedzą, co z nią robić, ale dobre i to. Cała natomiast reszta, tych niby wędzonych, a w rzeczywistości smarowanych jakąś bejcą nadmuchiwanych amalgamatów, wzbudza moje obrzydzenie. Byłbym naprawdę stałym klientem na mięso w dużych ilościach, pod warunkiem, że mógłbym dostać mięso, a nie ten plastelinowy szajs.
Można oczywiście powiedzieć: „My to w Polsce jeszcze nie mamy tak źle”, i będzie to racja, „cywilizowana Europa” kompletnie się w tym zakresie zbarbaryzowała. Pamiętam, kiedy byłem w jakimś fajnym hotelu w Brukseli w podróży służbowej, do jedzenia nadawały się tam tylko słodkie bułeczki i małże. Mięso natomiast nie przypominało nawet tego, które daję kotu. O kolejnej wspaniałej koncepcji Unii Europejskiej, która zakazuje wędzenia mięsa, bo podobno jest niezdrowe, nie wspomnę, bo mnie szlag trafi. Przecież smarowanie bejcą jest „zdrowe”.
No ale byłem ostatnio u siebie na Podlasiu u Rodziny. Oczywiście, że sami robią najlepsze wędliny, ale ostatnio jest z tym problem, ponieważ ze względu na Afrykański Pomór Świń nie można ich hodować, a raczej można, tylko pod tyloma rygorami, że mało kto to robi. Za to otwarto w okolicy nowy sklep mięsny. Tak, zgadliście, inaczej niż w Warszawie, z mięsem. Doskonałe kiełbasy, szynki, aromatyczne polędwice, wątrobiana, salceson. Poezja. To wszystko w sklepie. I się pewnie opłaca. Można? Można.
Ale nie w Warszawie.
Cezary Krysztopa
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (40/2018) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.