Donald Trump 45. prezydentem USA - Outsider wyskoczył z ramek
Wybrali nie tak, jak trzeba?
Oczywiście powstało pytanie, czy głosowanie nie zostało aby nieco podrasowane: powszechne – na korzyść Hillary Clinton, a elektorskie – na rzecz Donalda Trumpa? Jaki wpływ na wynik miała możliwość głosowania wcześniejszego, bardzo ułatwionego w tych wyborach? Kiedyś jedynie osoby chore, mające problem z poruszaniem się i starsze miały prawo do wcześniejszego listownego wysłania głosu. Później rozszerzono tę możliwość dla osób, które były w stanie przedstawić sensowne wyjaśnienie. W tych wyborach pojawiła się opcja głosowania przed dniem elekcji, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia. Zgodziły się na to 34 stany i dystrykt Kolumbii. W niektórych głosowano już na 45 dni przed dniem elekcji, w innych – z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Co ciekawe, jeśli komuś przyszła ochota zmiany, to mógł „odgłosować”, bo np. usłyszał Trumpa opowiadającego sprośne dykteryjki o dziewczynach z konkursu piękności, a potem zmienić zdanie po raz kolejny, bo wyszło na jaw, że Hillary Clinton może zostać postawiona w stan oskarżenia. Czy jednak nadmierne ułatwienia nie zmniejszają rangi tego jedynego, właściwego dnia elekcji, kiedy po wysłuchaniu wszystkich za i przeciw, należy podjąć odpowiedzialną, obywatelską decyzję?
Bez nowomowy elit
Cała kampania przebiegała w atmosferze niedowierzań, skandali i wywlekania brudów. Jeszcze w styczniu 2016 roku Republikanie nie dostrzegali albo raczej nie przyjmowali do wiadomości zagrożenia jedynie słusznego, dwupartyjnego systemu i błogostanu z tego wynikającego. A przecież dekadencki bezwład samozadowolenia został naruszony, gdy 16 czerwca 2015 roku Donald Trump z ramienia Partii Republikańskiej zgłosił swoją kandydaturę na prezydenta. Jego hasło wyborcze: „Let's Make America Great Again” (Zróbmy Amerykę znowu wielką), wydrukowane na czerwonych czapkach, zrobiło furorę. Ale nie jestem taka pewna, czy Amerykanie tak do końca zdają sobie sprawę z tego, że państwo im się sypie i może dlatego nie zdecydowana – ale mniejszość kupiła Trumpową retorykę. Donald Trump nie miał szczegółowego planu, co chyba nie miało większego znaczenia, skoro poprzednicy opowiadali z detalami, jak będą poprawiać, naprawiać, rozwijać i zwykle kończyli na znakomicie zredagowanych obietnicach. Trump w niekonwencjonalny sposób, językiem popularnym, nieskrępowanym elitarną demagogią, porozumiał się z elektoratem mniej wykształconym i mniej zarabiającym, odniósł się do obywatelskiej frustracji, przerwał politycznie poprawne murmurando, dał cień nadziei, że jest po stronie wyborcy. Wyskoczył z ramek i stał się realnym kandydatem. Poparli go nie tylko wyborcy republikańscy od pokoleń, ale również demokraci dokonujący szybkiej konwersji, aby w prawyborach zagłosować na nowego idola.
Halina Kaczmarczyk
Korespondencja z Waszyngtonu
Cały artykuł ukazał się w najnowszym numerze "TS" (47/2016). Wersja cyfrowa do kupienia tutaj