"Tajemnicza Kreta". Tylko u nas - fragment książki Piotra Goćka

Rozdział 33 – DZIEŃ INWAZJI
Siedzę na drobnych kamieniach i próbuję sobie wy obrazić tamten poranek: wtorek, 20 maja 1941 roku. Pogoda była piękna, niebo bez chmur. Około wpół do szóstej rano niemieckie samoloty rozpoczęły bombardowanie, które trwało niespełna godzinę. To nie wzbudziło jeszcze niczyich podejrzeń, bo intensywne naloty na wyspę trwały od tygodnia.
Dowódca sił alianckich, generał Bernard Freyberg, spodziewał się Niemców kilka dni wcześniej. Kiedy atak nie nastąpił, doszedł do wniosku, że desant odłożono na czas nieokreślony. Freyberg, oficer armii nowozelandzkiej, dysponował informacjami brytyjskiego wywiadu, który przestrzegał przed niemiecką operacją wojskową, jednak w wyniku łańcucha nieporozumień, którego nie będę tu wyjaśniał, był przekonany, że inwazja odbędzie się w sposób klasyczny – drogą morską, przy dodatkowym, niewielkim wsparciu jednostek spadochronowych. Nikt na wyspie nie był zatem przygotowany na to, co się wydarzyło w ciągu pierwszej doby niemieckiego uderzenia. Była to pierwsza w historii operacja wojsk powietrznodesantowych przeprowadzona na taką skalę.
Tamtego dnia niebo nad Maleme pociemniało. Rozpięły się nad nim niezliczone czasze spadochronów, ku ziemi sunęły szybowce z desantem. Niemcy rzucili do ataku na Kretę ponad 22 tysiące żołnierzy, z czego 10 tysięcy stanowili członkowie elitarnego korpusu spadochronowego generała Kurta Studenta, który plan ataku powietrznego wymyślił i przekonał do niego Hitlera. Führerowi koncepcja spodobała się tak bardzo, że snuł nawet marzenia o całej serii takich zwycięstw.
Trasa spadochronowego blitzkriegu miała prowadzić przez Kretę, Cypr, Maltę po Gibraltar. Tyle że podczas operacji kreteńskiej z wysłanych 10 tysięcy spadochroniarzy zginęły aż 2 tysiące, a drugie tyle zostało rannych. Niektóre oddziały straciły już pierwszego dnia trzy czwarte stanu osobowego. Kretę zdobyto, ale dla niemieckich wojsk powietrznodesantowych była to prawdziwa masakra. Bardzo krwawe zwycięstwo sprawiło, że Hitler stracił serce do operacji powietrznodesantowych i uznał, że dalsza rozbudowa tego typu sił zbrojnych nie ma sensu.
Obie strony popełniły w tamtych dniach karygodne błędy – strona brytyjska cięższe, skoro przegrała. Brytyjczycy najpierw nie wykorzystali przewagi, jaką dawała im wiedza. Dzięki depeszom Ultry, czyli informacjom z ośrodka w Bletchley Park, gdzie rozgryziono szyfr maszyn Enigma, plany Niemców nie były tajemnicą. Potem, już podczas niemieckiej inwazji, chaos komunikacyjny i błędy w do wodzeniu sprawiły, że alianci dysponujący poważnymi odwodami nie zdecydowali się w decydującym momencie, by kontratakować na lotnisku w Maleme. Niemcy ustanowili więc szybko most powietrzny między kontynentem a Kretą i bez trudu mogli kontynuować przerzut wojsk i sprzętu. Słynne Wzgórze 107 nie zostało zdobyte przez Niemców, lecz opuszczone przez aliantów. To, co działo się dalej, było już tylko konsekwencją zaniedbań i pomyłek z pierwszej doby inwazji, a zaciekłe starcia o Pink Hill i Galatas nie miały już większego znaczenia dla losów wyspy.
Z kolei Niemcy nie docenili wielkości sił alianckich czekających na Krecie. Byli przekonani, że opór będzie symboliczny. Decyzja o zrzuceniu spadochroniarzy w biały dzień, na wprost wzgórz, gdzie kryły się wrogie jednostki, okazała się samobójcza – wielu Niemców nie dożyło chwili lądowania, strzelano do nich jak do kaczek. Niemiecki wywiad posunął się z kolei do twierdzenia, że ludność Krety „z radością powita wyzwolicieli” – fatalny błąd, którego ofiary nie miały kiedy się poskarżyć dowództwu na błędne informacje, bo zostały po prostu zadźgane przez miejscowych. Szerzej o tym za chwilę.
Generał Student też popełnił błędy. Uparł się na przykład, by zaatakować jednocześnie w kilku miejscach, zobaczyć, gdzie żołnierzom idzie najlepiej i dopiero wtedy decydować o posiłkach. Inwazji dokonano więc w tym samym czasie na Kissamos, Maleme, Chanię, Rethimnon i Heraklion. Student niepotrzebnie rozproszył siły, co przyniosło tylko tyle, że w wielu miejscach sytuacja sił inwazyjnych szybko stała się rozpaczliwa. A losy inwazji i tak naprawdę rozstrzygnęły się tutaj, w Maleme, w ciągu pierwszych dwudziestu czterech godzin.
Grecka diaspora i uciekinierzy z Grecji kontynentalnej byli w szoku. 22 maja 1941 roku poeta Georgios Seferis (później, w 1963 roku wyróżniony Noblem) zapisał w swoim dzienniku: „Kreta. Nawet Kretę nam zabiorą. Doniesienia brytyjskich mediów: Niemcy zrzucili na wyspę armię spadochroniarzy. Walki objęły całą wyspę. Na miłość boską, kiedy wreszcie Brytyjczycy coś zrobią? Są tak powolni, tak bardzo powolni. Jak zwykle zachowują się tak, jakby się jeszcze nie obudzili. Od wtorkowego poranka, gdy zaczął się niemiecki atak, wciąż jesteśmy w odwrocie”.
Walki trwały dziesięć dni, ale od drugiego dnia inwazji sprawa była przegrana. Czy można było przerzucić na wyspę brytyjskich żołnierzy z Egiptu? Tak, ale trzeba byłoby się liczyć z ciężkimi stratami już na etapie morskiego transportu. W powietrzu panowała Luftwaffe. „Brytyjski Komitet Szefów Sztabów nie widział żadnego powodu, aby ryzykować kolejną dotkliwą klęskę, i 31 maja rozpoczęła się ewakuacja sił brytyjskich do Egiptu” pisze brytyjski historyk Richard Overy w książce „Krew i zgliszcza”. „Bitwa o Kretę kosztowała Brytyjczyków utratę 3700 ludzi, w tym blisko 2000 marynarzy z okrętów Royal Navy, które musiały odpierać zaciekłe ataki lotnictwa niemieckiego”.
Opuszczam plażę. Kolejny cel: Wzgórze 107. Tam chcę dotrzeć. Wracam na główną drogę. Niemal naprzeciw hotelu Cretan Princess stoi dwuczęściowy drogowskaz. Na dole informacja: „Vlacheronitissa 4 km”, na górze zielony prostokąt z białymi krzyżami i napis: „Deutscher Soldaten friedhof”. O niemieckim cmentarzu też myślałem, ale ważniejsze jest dla mnie Wzgórze 107. Kluczowa pozycja dla utrzymania lotniska w Maleme, a jak się potem okazało – całej Krety.
Droga do wioski Vlacheronitissa wije się zakosami; po bokach gospodarstwa, kilka prywatnych kwater dla turystów. Wkrótce staję na rozdrożu – droga w prawo prowadzi do cmentarza, droga w lewo nie wiadomo dokąd. Idę prosto, bo to jedyny szlak w górę, a jak mówią mądrzy ludzie, nie da się wejść na wzgórze bez podchodzenia. Mijam sady, pozdrawiam dwóch miejscowych parkujących pikapa na poboczu. Jest okazja, by dopytać, czy miałem dobry pomysł: to znaczy, czy to właściwa trasa. Czytałem wcześniej, że na szczycie wzgórza jest kościół Świętego Konstantyna, więc żeby uprościć sprawę, mówię, że tam właśnie zmierzam. Mężczyźni odpowiadają szerokimi uśmiechami i zapewniają, że innej drogi nie ma.
Szybko otwiera się przede mną szeroka panorama wy brzeża. Przystaję na zakrętach coraz bardziej stromej drogi; wpatruję się w Maleme i Platanias, doskonale widzę też lotnisko, więc gdybym miał przy sobie porządny obiektyw, byłby ze mnie szpieg doskonały. Ale ciekawsze jest dla mnie to, co po drugiej stronie wzgórza. A tam z kolei widać Lefka Ori, Góry Białe, niezbyt odległe, a niezmiernie majestatyczne. Gdzieś za szczytami kryje się płaskowyż Omalos, skąd wchodzi się do wąwozu Samaria. Widok psują tylko dwa wielkie maszty komunikacyjne. Patrzę na telefon – ha, za to jaki piękny zasięg! Zaraz za tablicą informującą, że zaczyna się Vlacheronitissa, skręcam ostro w prawo, zgodnie ze znakiem „Ypsoma 107 (Ag. Konstantinos)”. Pół kilometra dalej jestem u celu.
Kościół jest maleńki i łatwo dałoby się go przegapić, gdyby nie kilkumetrowy krzyż stojący naprzeciw wejścia. Krzyż wyrasta z kopca białych kamieni. Na kamieniach leży niewielka marmurowa tablica z wyrytą dwujęzyczną sentencją (po grecku i angielsku): „cześć i chwała ofiarom”. Wchodzę do pustej świątyni, której dach zaczyna już obrastać bugenwillą. Zapalam świeczkę.
Czas stoi tu w miejscu. Na pulpicie pod niewielkim oknem leżą wciąż ulotki z zaproszeniem na uroczystości w rocznicę bitwy – minioną już rocznicę. Na zewnątrz czuję, jak zimny jest wiatr – maj bywa zdradliwy. Siedzę w cieniu na kamieniach i żuję batoniki sezamowe. Czuję miód rozpływający się na podniebieniu, popijam wodą Zaros i myślę nad kłopotami z polityką historyczną i upamiętnianiem ofiar. Nieopodal jest przecież usytuowany wzorcowy wręcz cmentarz niemieckich żołnierzy, utrzymywany w idealnym porządku za dotacje niemieckiego rządu. W Suda Bay, nad samym morzem, jest niemal równie zadbany cmentarz sił alianckich. W Galatas, gdzie także doszło do bitwy, stoi osobny pomnik upamiętniający ofiary bitwy (jest tam też maleńkie muzeum). Niemieccy spadochroniarze ufundowali własny pomnik w Maleme, ku czci poległych kolegów. W miejscach egzekucji dokonywanych na ludności cywilnej Grecy postawili cokoły z listami nazwisk ofiar.
A jednak czegoś mi brakuje. Czy to nie tu, myślę sobie, właśnie na szczycie Wzgórza 107, obok kościoła Świętego Konstantyna, nie powinien się znaleźć specjalny monument? Tu, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie przychodzą się modlić kobiety i dzieci, gdzie niekiedy w drodze ku okolicznym sadom odpoczywają starcy? Czyż właśnie tu nie powinien stać pomnik przypominający o tym, że oprócz żołnierzy brytyjskich i nowozelandzkich to właśnie oni bronili w tamtych dniach wyspy – kobiety, dzieci, starcy? Kamienna tabliczka wydaje mi się naraz wręcz obraźliwie skromna. Przypomina mi się tekst piosenki Jacka Kaczmarskiego: „Tylko ofiary się nie mylą”..
Trochę o historii, bo bez tego nie da się zrozumieć fenomenu bitwy o Kretę, która tak naprawdę jest historią tragicznych pomyłek i niedotrzymanych obietnic. By wymienić od samego początku – winien jest Benito Mussolini. Włoski dyktator żądny łatwych sukcesów nie wykazywał wielkiej ochoty do wysyłania włoskich żołnierzy by ginęli u boku Wehrmachtu. Marzyły mu się za to podboje w stylu rzymskim i zamiana całego Morza Śródziemnego w wewnętrzne włoskie morze.
Zanim jeszcze Hitler zdążył uderzyć na Polskę, Mussolini zajął Albanię. Było to w kwietniu 1939 roku. Półtora roku później, kiedy hitlerowskie Niemcy zdążyły już rzucić na kolana Polskę i Francję, podbić Danię i Norwegię oraz wydać powietrzną wojnę Wielkiej Brytanii, Włosi rozpoczęli kolejną kampanię – 28 października 1940 roku zaatakowali Grecję. W owym czasie, pamiętajmy, sowiecka Rosja jest jeszcze sojusznikiem III Rzeszy; głównym przeciwnikiem Hitlera są Anglicy. Niemieccy żołnierze są przekonani, że uderzenie na Anglię, którego spodziewano się jeszcze latem 1940 roku, zostało jedynie przesunięte na wiosnę roku następnego. Atak wojsk włoskich na Grecję jest poprzedzony postawieniem rządowi greckiemu ultimatum (pamiętacie: premier Metaxas odrzuca ultimatum, i mówi „nie”, stąd dzień Ochi, czyli 28 października - narodowe święto Grecji).
Włosi uderzają, ale nie doceniają siły przeciwnika. W Grecji wybucha fala entuzjazmu, ochotnicy ze wszystkich stron zgłaszają się, by walczyć w obronie ojczyzny, na propagandowym plakacie Giorgiosa Gunaropulosa Matka Boża prowadzi dzielnego greckiego żołnierza w bój, a efekt jest dla Mussoliniego bardzo bolesny – greckie oddziały szybko przechodzą do ofensywy i wkraczają na terytorium Albanii. Ostra zima wstrzymuje jednak postępy Greków. Przerw zimowa to czas negocjacji w gronie aliantów. Brytyjczycy chcą wspomóc Grecję siłami lądowymi (wysłali już na pomoc myśliwce i bombowce), wcześniej zaś ustalili już z greckim rządem, że przekształcą zatokę Suda na Krecie w swoją bazę morską.
Pierwsi alianccy żołnierze pojawiają się na Krecie niemal natychmiast po włoskiej inwazji na Grecję. Brytyjczycy mówią Grekom, że ciężar obrony Krety (na której zajęcie wielką ochotę mają Włosi) wezmą na siebie. Ta obietnica będzie brzemienna w skutkach dla Krety. Grecy, którzy zaangażowali niemal wszystkie swoje siły lądowe, by powstrzymać i odrzucić Włochów, przerzucają do Salonik także kreteńską Piątą Dywizję. Tym samym wyspa traci tych, którzy broniliby jej z największą zaciętością. Kreteńskie matki i żony żegnają swoich synów i mężów wysyłanych na front albański.
Antony Beevor pisze: „Na tę decyzję – krok całkowicie logiczny pod warunkiem spełnienia swoich zobowiązań przez Brytyjczyków – Kreteńczycy później uskarżali się z usprawiedliwioną goryczą. «Gdyby tylko ta dywizja tutaj była!» stało się powszechnym za wołaniem, kiedy przeszło sześć miesięcy później nastąpiła powietrzna inwazja na ich wyspę”. W ciągu tego pół roku sytuacja zmieniła się bowiem diametralnie. Widząc nieudolność Włochów, Adolf Hitler wydał rozkaz uderzenia na Grecję.
6 kwietnia 1941 roku Niemcy zaatakowali jednocześnie Jugosławię i Grecję, zapewniając sobie wcześniej pomoc Bułgarii. Od tej chwili los Grecji był przesądzony, mimo że zimą i wczesną wiosną Brytyjczykom udało się przerzucić do Aten liczące się siły lądowe, składające się w większości z Australijczyków i Nowozelandczyków. Saloniki padły trzy dni później. Wkrótce siły greckie w Albanii zostały odcięte, a Niemcy szybko posuwali się w głąb kraju. 22 kwietnia 1941 roku alianci wydali rozkaz ewakuacji kontynentalnej Grecji. Kolejna porażka, kolejna ucieczka. Niemcy bombardowali port w Pireusie, obcokrajowcy rozpaczliwie próbowali wydostać się z Grecji na pokładzie czegokolwiek, co pływa, w ślad za królem Grecji, Jerzym I, i jego rodziną, którzy zostali przerzuceni na Kretę.
Widmo nowej Dunkierki zawisło nad aliantami. Ateny zostały zajęte przez Niemców 27 kwietnia. Brytyjczycy rekwirowali statki i samoloty, by uratować jak najwięcej żołnierzy. „Wstęp na statki wypożyczone lub zarekwirowane przez Brytyjczyków był dla greckich oddziałów zabroniony, włącznie z Kreteńczykami z 5. Dywizji, którzy starali się wrócić do domu, aby kontynuować walkę”, pisze Beevor.
Wszystko to wyjaśnia, skąd wziął się na Krecie pewien typ wojennej ilustracji, który dla turysty niezaznajomionego z powyższymi faktami może wydawać się niezrozumiały. W książkach historycznych, w kolekcjach sztuki popularnej, w galeriach malarzy amatorów oraz na pocztówkach dostępnych w kreteńskich księgarniach powtarza się motyw nędznie uzbrojonych cywilów walczących z niemieckimi spadochroniarzami. Kobiety z widłami, starcy ze starymi myśliwskimi strzelbami, czasem po prostu z nożami – to oni bronili u boku aliantów swoich domów. Dlaczego nie kreteńscy żołnierze? Cóż, nie było ich tu, zostali odcięci w kontynentalnej Grecji.
Pod nieobecność 5 Dywizji obroną ojczyzny musieli zająć się cywile. Z wielką zaciętością stawiła czoło uzbrojonym po zęby Niemcom. Kreteńskim wieśniakom nieznane były paragrafy konwencji genewskiej i nikt nie zamierzał brać do niewoli agresorów. Niemcy schwytani przez ludność cywilną byli po prostu na miejscu zabijani, co zresztą wywołało u przyszłych okupantów najpierw szok, a potem wściekłość i w końcu okrucieństwo. Spadochroniarze szybko zaczęli odpłacać Kreteńczykom w ten sam sposób.
Oczywiście w obrazkach przedstawiających jedynie waleczne kobiety i dzieci jest odrobina artystycznej przesady. Wcześniejsze przerzucenie na kontynent kreteńskiej Piątej Dywizji nie oznaczało, że na wyspie nie było ani jednego dorosłego mężczyzny zdolnego do noszenia broni. Walczyły oddziały nieregularne, Krety. broniły też między innymi trzy bataliony wspomnianej 5. Dywizji, których akurat nie wysłano do Albanii. Jednak fakt pozostaje faktem – za broń chwytał każdy.
Myślę sobie: właśnie oni, wszyscy ci greccy ochotnicy, gospodarze, starcy, kobiety, niedorostki, powinni być gdzieś razem upamiętnieni. Może właśnie tutaj? Obok tego krzyża przy kościele Świętego Konstantyna?
Wszystkie te okropności sprzed lat wydają mi się zupełnie nierealne. Jest piękny maj. Zaczyna się sezon turystyczny. Ze szczytu Wzgórza 107 widać odległe wstążki asfaltu, po których pełzną żwawo samochody i cię żarówki. Lśnią w słońcu niebieskie oczka basenów, bielą się ściany hoteli i pensjonatów, morze i niebo są puste. W nozdrza bije zapach drzew, brzęczą owady, od strony Vlacheronitissy słychać piły tarczowe.
Oszałamiająca normalność, zwyczajne życie we wszelkich jego przejawach.