Niemieckie państwo ukarze wysoką grzywną za krytykę ideologii gender
Zupełne przejęcie Niemiec przez ideologię gender zaczęło się minionej wiosny. Bundestag w kwietniu 2024 roku przegłosował bowiem nową ustawę: Selbstbestimmungsgesetz, czyli Ustawę o Samostanowieniu, poddającą legislację za Odrą pomysłom aktywistów gender. Nowe prawo było wynikiem wieloletniego nacisku skrajnej lewicy na władzę i opinię publiczną.
- Jak naprawdę wygląda pomoc dla powodzian. Wstrząsający reportaż Moniki Rutke [VIDEO]
- Ważne doniesienia z granicy. Komunikat Straży Granicznej
- Czerwone serduszko blaknie? WOŚP przechodzi "najpoważniejszy kryzys wizerunkowy w historii"
- "Muszę państwa przeprosić". Tomasz Sakiewicz podał nowe wyniki oglądalności sylwestra w Telewizji Republika
- "Chcesz poznać sekret?" Meghan Markle ogłosiła sensacyjne nowiny
- Niespokojnie na granicy. Straż Graniczna wydała komunikat
- IMGW wydał ostrzeżenie. Oto co nas czeka
- "Dobrze, że spodnie nie pękły". Burza po emisji popularnego programu TVN
- Nie żyje znana polska aktorka
Selbstbestimmungsgesetz
Ustawa pozwala na zmianę płci i imienia w dokumentach urzędowych bez konieczności przechodzenia przez procedury konieczne do stwierdzenia, czy dana osoba cierpi na zaburzenia tożsamości płciowej czy też inne problemy psychiczne. Dzięki ustawie wystarczy obecnie w Niemczech złożyć deklarację o zmianie płci w urzędzie stanu cywilnego i płeć petenta w dokumentach zostaje zmieniona. Na pstryknięcie palcem mężczyzna może się według prawa stać kobietą, kobieta mężczyzną i każdy może sobie też wybrać płeć „różnorodną” („divers”), czymkolwiek ona miałaby być. Proces jest darmowy raz do roku i nie ma limitu na ilość zmiany płci metrykalnej.
Krytycy Selbstbestimmungsgesetz zwracali i zwracają uwagę na potencjalne nadużycia, które ta ustawa czyni żałośnie łatwymi. Teraz bowiem każdy – również przestępcy seksualni – będą mieli dostęp do przestrzeni tylko dla kobiet, takich jak szatnie i przebieralnie, jeżeli tylko uznają się za kobiety.
Zmiana w prawie stwarza też oczywiste zagrożenie dla nieletnich. Ustawa umożliwia wszak osobom poniżej 14 roku życia „zmianę płci” na podstawie deklaracji rodziców lub opiekunów, a młodzieży od 14 do 18 lat – na własną prośbę. Co jednak, jeżeli dorośli w rodzinie się na taką zmianę nie zgadzają? Rodzice mogą być zmuszeni do akceptacji wyborów swoich dzieci, nawet jeśli mają co do nich poważne wątpliwości. W najgorszym wypadku, jeżeli dziecko będzie chciało być „trans”, a rodzice na to nie pozwolą, to do sprawy wkroczy urzędnik i eksperci zdolni pozbawić matkę i ojca praw rodzicielskich.
Dodatkowo, Selbstbestimmungsgesetz wprowadza kary za "outing", czyli ujawnianie rzeczywistej płci lub pierwotnego imienia transseksualisty. Każdy, kto ujawni takie informacje bez zgody omawianego transseksualisty, może zostać ukarany grzywną do 10 000 euro. Nawet nazwanie mężczyzny, który zmienił swoje dane, ale nie przeszedł żadnych operacji, mężczyzną, jest już w Niemczech karane. Prawda za Odrą jest, de facto, w tym przypadku nielegalna.
Legislacja, która ogranicza prawa rodzicielskie i ułatwia nastolatkom „zmianę płci”, stoi też w sprzeczności z najnowszymi danymi naukowymi. Niedawne badania wskazują bowiem na potencjalne szkody wynikające z wczesnej tranzycji. Eksperci zdrowia psychicznego podkreślają, że dojrzewanie jest już samo w sobie trudnym czasem, a decyzje o zmianie płci, podejmowane w młodym wieku, mogą prowadzić po latach do żalu.
Jakakolwiek tranzycja może też prowadzić do zwiększonego ryzyka raka, depresji, trwałych zmian w mózgu, obniżenia poziomu inteligencji, wyniszczenia kości, uszkodzenia organów rozrodczych i ubezpłodnionenia. Według amerykańskiej Food and Drugs Administration (Agencja Żywności i Leków), próby zmiany płci mogą nawet prowadzić do obrzęków wewnątrzczaszkowych i ślepoty. Zmiana danych metrykalnych prowadzi często do zabiegów medycznych, które są szkodliwe i nieodwracalne, Niemcy powinni więc brać przykład z Wielkiej Brytanii, która zakazała niedawno podawania dzieciom hormonów płci przeciwnej i ich blokerów. To etyczne i zgodne z wiedzą medyczną działanie – Niemcy jednak zmierzają w przeciwnym kierunku.
Świeżym dowodem obrania tego innego kierunku jest finansowanie broszur i programów sugerujących, że „transfobia” jest niebezpieczna na demokracji.
Demokracja gender
Niemiecki rząd, poprzez Federalne Ministerstwo ds. Rodziny, Seniorów, Kobiet i Młodzieży, przyznało finansowanie w wysokości 228 833 euro na „projekt badawczy”, który opisuje "zorganizowaną transfobię" jako zagrożenie dla demokracji. Projekt ten, zrealizowany przez Instytut dla Demokracji i Społeczeństwa Obywatelskiego (IDZ Jena) we współpracy z Federalnym Związkiem Osób Transpłciowych (BVT), został opublikowany w formie broszury zatytułowanej "Zorganizowana Transfobia: Koncepcje, Aktywności, Narracje i Strategie Przeciwdziałania".
Transfobia jest w nim, oczywiście, definiowana możliwie szeroko, tak, by za transfobiczne zostały uznane wszelkie działania krytyczne wobec skrajnej lewicy, nawet słowny opór wobec pomysłu, że można sobie „zmienić płeć”. Jeżeli ktoś się z tym nie zgadza, jest, oczywiście, „transfobem”. Projekt ten więc nie tylko stygmatyzuje krytyków radykalnych przepisów dotyczących samookreślenia płci jako "wrogów społeczeństwa", ale również sugeruje, że ich działania są porównywalne do działań ekstremistów – terrorystów?
„Rosnąca mobilizacja polityczna przeciwko tak zwanym „kwestiom płci” i wrogość wobec osób trans i tożsamości niebinarnych nie tylko wpływają na dotknięte nimi społeczności, ale także stanowią zagrożenie dla demokracji.”
Czytamy więc w sponsorowanej przez rząd broszurze.
W jaki jednak sposób niezgadzanie się z ideologią gender ma zagrażać demokracji? A, no w taki, że krytykowanie pomysłów aktywistów trans sprawia, że ci czują się dyskryminowani, a wszelka dyskryminacja jest rzekomo antydemokratyczna:
„Koncepcja zorganizowanej wrogości wobec osób trans jasno pokazuje, że dyskryminacja osób różnorodnych płciowo jest wykorzystywana w szczególności w celu podważenia liberalnych i pluralistycznych wartości zachodniej demokracji.”
Dyskryminacja jest tutaj, rzecz jasna, rozumiana nawet jako sprzeciw wobec wczesnej tranzycji – jeżeli nie zgadzasz się na okaleczanie najmłodszych, to dyskryminujesz transseksualistów!
Niewłaściwy feminizm
Niemiecki rząd stara się więc promować jedną, specyficzną narrację ideologiczną, której nie wolno się sprzeciwiać. Sprzeciw jest szkodliwy, nawet, gdy wychodzi od środowisk tradycyjnie uważanych za lewicowe i progresywne. Projekt sugeruje, na przykład, że nawet feminizm krytyczny wobec ideologii gender zagraża fundamentom demokratycznego społeczeństwa. Wrogami Niemiec, według broszury, są więc tzn. TERFki, czyli trans exclusionary radical feminists. Feministki, które uważają, że kobieta nie może mieć penisa.
Oprócz promowania szalonych pomysłów, rządowy projekt ma też ciekawych autorów. Jednym z "ekspertów" zaangażowanych projekt jest np. Mine Wenzel, transseksualista, który wcześniej zyskał rozgłos za swoje kontrowersyjne wypowiedzi. Wenzel, znany również pod pseudonimem "Mine Pleasure Bouvar" („Kopalnia Przyjemności”) groził przemocą kobietom, za szczególny cel obierając sobie lesbijki. Według niego lesbijki nie powinny bowiem odrzucać zalotów transseksualistów, ponieważ ci są niby takimi samymi kobietami, jak „biologiczne kobiety”. Podobne pomysły są rzucane w środowisku gender w kierunku wszystkich orientacji: jeżeli heteroseksualny mężczyzna nie postrzega transseksualisty jako kobiety i nie życzy sobie intymnych relacji z takimi osobami, to szufladkowany jest jako zapóźniony bigot.
„Najpierw przeczytaj, co piszę, a potem idź i uderz TERFkę” - takimi słowami zachęcał więc Mine Wenzel (prawdziwe imię: Benjamin) do przemocy wobec kobiet, które odrzucały genderowe pomysły.
Szokującym jest, że zaburzony mężczyzna (Wenzel uważa się za „niebinarną lesbijkę” żyjącą w ciele mężczyzny), który nawoływał do łamania prawa, znalazł się w tym projekcie. Jego agresywne zachowanie wobec kobiet nie jest jednak jedynym przykładem jego zniekształconej relacji z rzeczywistością. Wenzel był także zaangażowany w tworzenie ankiet badających zdrowie seksualne Niemców, a w swoich „badaniach” używał terminologii określającej kobiety jako "osoby z krótką cewką moczową" oraz odnosił się do ich genitaliów jako do "front hole" czyli... przedniej dziury. Można z pewnością założyć, że gdyby transseksualista był „zwykłym” mężczyzną, a nie skrajnie lewicowym aktywistą, to za takie słowa określono by go jako mizogina. Lewicowym aktywistom wolno jednak, jak widać, więcej.
Tragiczne skutki
Broszura promująca ideologię gender ma, niestety, potencjale konsekwencje prawe. W projekcie znajdują się bowiem propozycje wprowadzenia narodowego systemu monitorowania "przestępstw z nienawiści motywowanej transfobią" oraz inicjatyw, które miałyby propagować koncept różnorodności płci, również w szkołach i placówkach państwowych. Szczególne obawy powinien budzić pomysł państwowego nadzoru, kto jest, a kto nie jest „transfobem”. Kara 10 tysięcy euro za mówienie prawdy może niedługo stać się udziałem każdego, kto nazywa rzeczy po imieniu.
W połączeniu z wcielonym w życie „prawem do samostanowienia”, genderowa broszura staje się więc wybuchowa – niemiecki rząd może w następnych miesiącach uznać jej wytyczne za dobry pomysł. Na skutki przejęcia Niemiec przez ideologię gender nie trzeba jednak czekać – te są już bardzo realne dla polityków, szczególnie tych, którzy walczyli o rozsądek i biologiczne definicje męskości i kobiecości.
Już w tym momencie bowiem niemiecka Wolna Partia Demokratyczna (FDP) stoi przed wewnętrznym konfliktem dotyczącym ustawy o samookreśleniu. Katja Adler i Linda Teuteberg, jedyne dwie kobiety w partii, które głosowały przeciwko Selbstbestimmungsgesetz, mają być wykluczone z listy kandydatów na nadchodzące wybory. Adler i Teuteberg, sprzeciwiając się „postępowej” ustawie, zderzyły się z oficjalną linią narracji partii i są w FDP „na wylotowym”.
FDP chce zastąpić kobiety kandydatami, którzy poparli ustawę. Nawet więc wśród zwolenników wolności i demokracji nie ma miejsca na prawdziwą swobodę i rzeczywisty pluralizm. Liczy się tylko wymuszona afirmacja – tak w samej FDP, jak i już w całych Niemczech.