Jak naprawdę wygląda pomoc dla powodzian. Wstrząsający reportaż Moniki Rutke [WIDEO]

Prawie trzy miesiące po powodzi. Lądek-Zdrój zasypany już śniegiem, temperatury spadają poniżej zera. Większość mieszkańców wciąż nie wróciła do swoich domów. Nie zdążyli ich wyremontować, bo wsparcie od państwa dotarło zbyt późno. A w wielu przypadkach nie dotarło lub nie dotrze wcale.
"Zakaz wstępu". Reportaż Moniki Rutke / Tygodnik Solidarność/ Tysol.pl

Pierwsze zasiłki powodziowe były wypłacane dwa miesiące po powodzi. Pod koniec listopada prezydent podpisał nowelizację tzw. ustawy powodziowej, na mocy której pokrzywdzeni w wyniku powodzi mogli ubiegać się o wypłatę zaliczek na poczet zasiłku. Mieszkańcy Lądka-Zdroju nie ukrywają, że czują się pozostawieni bez pomocy w odbudowie domów i mieszkań. Adam Baran w powodzi stracił dorobek życia.
– Dostaliśmy te 50 tys., w naszym przypadku decyzja jest już wydana, więc wiemy, że przyznano nam pełną kwotę 200 tysięcy, bo nasz dom jest całkowicie zniszczony, a straciliśmy 600 tys. Tylko co ja teraz zrobię z tymi pieniędzmi? Byłem w OPS pytać, na co mogę je wydać. No wiadomo, że na cele budowlane, ale nie mogę kupić bramy, ogrodzenia, tego, czego teraz najbardziej potrzebujemy – mówi.

 

To wszystko trwało za długo

Żona pana Adama – Bogumiła, którą spotykam w niewielkim sklepie z gazetami i tytoniem, martwi się o to, że domu nie uda się uratować.

– To wszystko trwało zbyt długo. Teraz, jak porządnie popada, jest ryzyko, że dach nie wytrzyma. A przecież nie możemy wydawać tej zaliczki na materiały budowlane, bo gdzie my je teraz będziemy trzymać? Ta sama sytuacja jest ze sprzętem AGD. Gmina zapewniła nam ciepły pokój w sanatorium wojskowym, no ale nie wstawimy tam lodówki, pralki czy pieca – zaznacza.

Mieszkańcy, z którymi rozmawiamy, są wdzięczni za noclegi, za które płaci gmina. Mają jednak żal, że nie mogą wrócić do swoich domów. Pytam burmistrza Lądka-Zdroju Tomasza Nowickiego, czy zgadza się z mieszkańcami, że te dwa miesiące były przez rząd przespane.

– Jeśli chodzi o wypłatę środków, to tak. Tutaj się zgodzę z mieszkańcami, którzy tak to postrzegają – mówi.

 

Anonimowy pracownik Ośrodka Pomocy Społecznej

Z pytaniem o to, dlaczego wypłacanie zasiłków trwało tak długo, dotarłam do pracownika Ośrodka Pomocy Społecznej w jednej z najbardziej dotkniętych wrześniową powodzią gmin. Nie chce ujawniać swoich personaliów w obawie przed restrykcjami.

– Przepisy ustawy powodziowej nie wyłączały zapisów o pomocy społecznej, w tym o trybach ich przyznawania. W praktyce oznacza to, że każdy wniosek o zasiłek musi być w pełni zweryfikowany. My jako urzędnicy, którzy będą wydawać decyzję, jesteśmy zobowiązani sprawdzić m.in., czy osoba ubiegająca się jest prawowitym właścicielem nieruchomości, czy w dniu powodzi zamieszkiwała w niej, czy nie ma innych nieruchomości oraz przy pomocy rzeczoznawcy wycenić stratę – wyjaśnia. 

Urzędnik zgłosił się do Tysol.pl wkrótce po tym, jak nowelizacja ustawy wprowadziła możliwość wypłacania zaliczek. Jak mówił, pracownicy OPS szybko zorientowali się, że bez wskazania przez wnioskodawcę woli pobrania zaliczki i jej kwoty nie mogą przelewać zaliczek, gdyż będzie to złamanie przepisów Kodeksu postępowania administracyjnego, który nakłada na organ administracyjny obowiązek zapewnienia stronom czynnego udziału w każdym stadium postępowania.

– Pracownicy zaczęli odmawiać wypłacania zaliczek bez kontaktu z wnioskodawcą. Czuliśmy się też w obowiązku, żeby informować ludzi, że jeśli decyzja będzie opiewać na niższą kwotę lub z innych powodów, np. formalnych, będzie negatywna, to będą musieli te pieniądze zwrócić. Poparł nas wójt, jednak naciski ze strony urzędu wojewódzkiego były potworne. Mieliśmy jak najszybciej wypłacać zaliczki. Na spotkaniu z pełnomocnikiem wojewody byliśmy zastraszani. Kompletnie nie przyjmował naszych argumentów, liczyła się tylko liczba wypłaconych zaliczek – zaznacza pracownik OPS.

Niestety taka presja spowodowała, że w samym Lądku wypłacono ponad sto zaliczek bez weryfikacji i bez wydanej decyzji. Część z tych osób będzie musiała zwracać pieniądze.

Wielu poszkodowanych, tak jak pan Adam, wzięło zaliczkę, ale boi się ją wydawać, bo nie ma jednoznacznego wykazu produktów i usług, które mogą być opłacane z tych pieniędzy.

– Ludzie potracili wszystko. To jest czarna rozpacz. Teraz wpływają zaliczki, ale oni boją się tych pieniędzy ruszać, a wynika to z tego, że nie dostali jeszcze pełnej decyzji. Boją się, że będą musieli zwracać te pieniądze – mówi Monika Kardynał-Makselan, sołtys Bolesławowa i radna miejska Stronia Śląskiego.

 

Zakaz wstępu

Przepisy specustawy, także jej nowelizacje, nie przewidziały też sytuacji, gdy właściciele mieszkań należą do wspólnot mieszkaniowych. Przed jednym z domów w centrum Lądka spotykam mieszkańców wspólnoty mieszkaniowej „Tadeusz”. Dom znajduje się przy ul. Kościuszki, bezpośrednio przy rzece Biała Lądecka, to ważny obiekt architektoniczny. Połączony jest jedynym w Polsce zabytkowym krytym mostem z neogotycką willą położoną na drugim brzegu rzeki. Na drewnianych drzwiach do klatki ktoś pomarańczową farbą oznaczył budynek napisem „Zakaz wstępu”.

Nikt się nami nie interesuje, nie należą nam się żadne zasiłki, bo należymy do wspólnoty mieszkaniowej

– mówi pan Eugeniusz Klodek. Mieszka tu od zawsze. Pokazuje zniszczenia. Wewnątrz poskuwane są tynki, ściany są mokre, a w powietrzu unosi się odór stęchlizny.

Na parterze w pomieszczeniach, które były mieszkaniem pana Eugeniusza, włączona jest maszyna do osuszania i kaloryfer.

– W moim pionie jest już ogrzewanie, ale to nie wystarcza do osuszenia ścian. Potrzebujemy profesjonalnej firmy, która mogłaby to zrobić w dwa miesiące. Tylko skąd my mamy wziąć na to pieniądze? Jeden miesiąc takich osuszaczy to ponad 71 tys. złotych, a w tym bloku mieszkają głównie emeryci – dodaje.

Poniżej tego mieszkania znajduje się piwnica pani Małgorzaty Jaśkowiak, to pomieszczenie o powierzchni ok. 30 m2. Schodzimy na dół, tutaj jeszcze bardziej czuć stęchliznę, pomieszczenie jest niskie, a ściany i sufit są całkowicie mokre.

– Nie mam środków, żeby to osuszyć. Sama z synem skuwałam tynki, żeby ściany szybciej schły. Syn miał młot pneumatyczny, a ja robiłam to zwykłym młotkiem. Sama nie wiem, skąd miałam tyle siły. Tylko co z tego, jak nie mam teraz pieniędzy na osuszenie? Co z tego, że pan Gienek będzie u siebie suszył, jak z dołu będzie szła wilgoć? – pyta. 

Mieszkańcy wspólnoty starają się wspierać. Większość wciąż mieszka w oferowanych przez gminę pokojach hotelowych i opustoszałych sanatoriach.

– Nie wiem, kiedy wrócimy do naszych domów. Na razie to nawet nie możemy tutaj wchodzić, bo ciągle nie mamy jeszcze certyfikatu bezpieczeństwa. Ekspertyzy są zrobione, wniosek złożony. Ciągle czekamy na decyzję inspektora budowlanego. Bez niej nie może zacząć remontu. Łudziłam się, że dostaniemy pomoc, że na święta Bożego Narodzenia wrócimy do naszych mieszkań. Tymczasem nikt nam nie pomaga, a zarządca ze wspólnoty bezradnie rozkłada ręce – mówi.

Pytamy, czy dostali jakąś pomoc, choćby zwolnienie z opłat czynszowych. Pani Małgorzata musi płacić za nieogrzewane mieszkanie, w którym nie może mieszkać, 1000 zł czynszu. Przyszedł jej też rachunek za wodę. Prawie 600 zł. Prawdopodobnie podczas ewakuacji, w której pomagali strażacy, została uszkodzona instalacja wodno-kanalizacyjna i woda wyciekała.

– Pisałam do wodociągów o umorzenie. Przedstawiłam sytuację. Dostałam odpowiedź odmowną. Zero zrozumienia, empatii. Skąd ja mam wziąć pieniądze? Dostaliśmy te zapomogi na początku, 2000 zł i potem 8000 zł. Tylko na ile to mogło starczyć? – pyta.

Brak certyfikatów bezpieczeństwa i zator w inspektoracie budowlanym to spory problem dla tych, którzy nie mogą prowadzić remontów. Nie mogą też korzystać z pomocy służb i wolontariuszy, w tym wojska, które ciągle pomaga przy odbudowie miasta. Tam, gdzie napisano „Zakaz wstępu”, żadna ekipa pomocowa nie wejdzie.
Pytam burmistrza Lądka, co z mieszkańcami bloków przy Kościuszki. Bezradnie rozkłada ręce.

– Sygnalizowaliśmy ten problem do urzędu wojewódzkiego. Wspólnoty są zależne od zarządców, a zarządcy od finansów. My jako gmina możemy np. wziąć pożyczkę z Banku Gospodarstwa Krajowego. W przypadku wspólnot jest ograniczenie, że tylko na 50 proc. kosztów remontów. Proszę mi wierzyć, że wielokrotnie podnosiłem tę sprawę – zaznacza.

Niestety przepisy dla tych ludzi są bezlitosne. Zostają nie tylko bez zasiłków powodziowych, ale jak w przypadku mieszkańców przy ul. Kościuszki, także bez prawa do wykonywania remontów.
Urzędnik z OPS, który chce zachować anonimowość, zwrócił uwagę na jeszcze jeden problem, utrudniający otrzymanie pozytywnej decyzji o przyznaniu zasiłku powodziowego. To kwestia nieuregulowanego prawa własności do lokalu.

– U nas, zwłaszcza na wsiach, sporo jest zniszczonych budynków mieszkalnych popegeerowskich. Tam ludzie, często z biedy albo ze względu na zaawansowany wiek czy stan zdrowia, mimo że mają prawa do zajmowanych przez siebie lokali, nie posiadają stosownych dokumentów. Nie mają aktów notarialnych, wpisów do ksiąg wieczystych. Wtedy gdy otrzymywali te lokale, nie było takich wymogów, a potem po prostu tego nie potrzebowali. Zgodnie z przepisami w takim wypadku my nie możemy wystawić decyzji pozytywnej, tylko odesłać wniosek do rozpatrzenia indywidualnego wyżej. To oczywiście znacznie wydłuża czas jego rozpatrywania. A niestety często te osoby pobierają te zaliczki w pełnej kwocie. Staramy się informować, tłumaczyć, jednak bywają to głównie osoby starsze, źle poinformowane – wskazuje.

Na pytanie, czy decyzja rządu o wypłacie zaliczek jest trafna, urzędnik odpowiada jednoznacznie, że teraz jest to decyzja szkodliwa.

– Wprowadzenie tych zaliczek to zabieg PR-owy. Nam zwiększyło to „papierologię” trzykrotnie. Ludzie są skonfundowani – boją się nie brać pieniędzy i boją się je wydawać. Może to miałoby sens zaraz po powodzi, gdy było jeszcze w miarę ciepło i rzeczywiście jakieś remonty można było wykonywać. Teraz to ludzie potrzebują środków na doraźne potrzeby, przede wszystkim na opłacenie energii i na opał – zaznacza.

 

Gdzie płynie pomoc?

Trudności, z którymi borykają się mieszkańcy zniszczonych przez powódź ziem, to również problem przedsiębiorców. W Stroniu Śląskim spotykamy się z przedstawicielami biznesu i samorządowcami w Centrum Informacji Turystycznej. Odbywa się tutaj spotkanie zorganizowane przez Stowarzyszenie Biznesu Razem dla Regionu Śnieżnik z przedstawicielami Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, władz lokalnych, Urzędu Pracy. Omawiane są formy i warunki wsparcia zaproponowane przez rząd. Tomasz Dutkiewicz, przedsiębiorca i prezes zarządu stowarzyszenia, tak je podsumowuje:

Rząd funkcjonuje w systemie powodziowym i ta pomoc płynie. Tylko my nie wiemy, gdzie płynie. Na pewno nie w sposób celowany do nas. My nie widzimy tej pomocy. Jest całkiem dobry mechanizm w ZUS, jest to wsparcie interwencyjne, i jest umorzenie. Niestety to nie dotyczy firm, które są pośrednio dotknięte skutkami powodzi. Bo w definicji poszkodowany w powodzi z września 2024 r. znajdują się tylko ci przedsiębiorcy, których powódź dotknęła bezpośrednio – gdzie uderzyła fala. No ale przecież wiele firm ucierpiało w wyniku zalania, od wody opadowej, wody gruntowej, ciekami wodnymi, które spływały z gór, które zalewały również i domy, i firmy. One nie są w ogóle ujęte w definicji poszkodowanych.

Do tego – jak tłumaczy Tomasz Dutkiewicz – ponad 1000 przedsiębiorstw, które ucierpiały bezpośrednio w wyniku wody, jest co najmniej kilka razy tyle tych, których obroty spadły w wyniku kataklizmu i jego skutków, to przecież łańcuchy kooperacyjne, zniszczona infrastruktura itd. Ci przedsiębiorcy nie otrzymują tego wsparcia, a właśnie prywatny biznes daje tutaj zatrudnienie około 60 proc. mieszkańców. Brak wsparcia przedsiębiorców uderzy ostatecznie w cały region.

Ludzie, z którymi rozmawiałam, przekonują, że kierowana do nich pomoc jest najczęściej spóźniona i rozmija się z rzeczywistymi potrzebami poszkodowanych. To, co wybrzmiało w ich apelach, to klarowne przepisy, ręce do pracy i pieniądze na przetrwanie zimy – na osuszanie, opał i prąd.


 

POLECANE
Karambol na A4 pod Wrocławiem z ostatniej chwili
Karambol na A4 pod Wrocławiem

Jak donosi radio RMF FM, w sobotę koło godziny 10-tej na autostradzie A4 na odcinku pod Wrocławiem doszło do karambolu. Zderzyło się 5 samochodów. 

Rosja gromadzi zasoby by prowadzić wojnę do 2027 roku z ostatniej chwili
"Rosja gromadzi zasoby by prowadzić wojnę do 2027 roku"

Rosja gromadzi i dystrybuuje zasoby umożliwiające jej prowadzenia wojny na Ukrainie do 2027 roku - powiedział szef Centrum Zwalczania Dezinformacji przy Radzie Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy Andrij Kowalenko, cytowany w sobotę przez agencję UNIAN.

Putina nie znam. Wnioskuję po zdjęciach, że to pański znajomy. Mocna odpowiedź Karola Nawrockiego gorące
"Putina nie znam. Wnioskuję po zdjęciach, że to pański znajomy". Mocna odpowiedź Karola Nawrockiego

Premier Donald Tusk w sobotę rano za pośrednictwem mediów społecznościowych zaatakował Karola Nawrockiego. - Putina nie znam. Wnioskuję po zdjęciach, że to pański znajomy - napisał w odpowiedzi obywatelski kandydat na prezydenta.

Eksplozja Tesli przed hotelem Trumpa. Mężczyzna pozostawił list Wiadomości
Eksplozja Tesli przed hotelem Trumpa. Mężczyzna pozostawił list

Amerykańscy śledczy dotarli do listu pozostawionego przez sprawcę eksplozji Tesli Cybertruck przed hotelem Donalda Trumpa w Las Vegas. Notatkę zostawił 37-letni żołnierz sił specjalnych USA Matthew Livelsberger. 

Zbigniew Kuźmiuk: Po decyzji PKW minister finansów zniknął z ostatniej chwili
Zbigniew Kuźmiuk: Po decyzji PKW minister finansów zniknął

Dziennikarze przedwczoraj i wczoraj próbowali ustalić, czy w pracy jest minister finansów Andrzej Domański, ale okazuje się, że dział prasowy resortu nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Jeden z pracowników działu prasowego na pytanie dziennikarza z portalu „wPolsce24.tv”, stwierdził „minister generalnie pełni swoje obowiązki, ale czy jest fizycznie w budynku, czy też nie, tego nie jestem w stanie powiedzieć”. 

Tusk atakuje Nawrockiego. Jest odpowiedź z ostatniej chwili
Tusk atakuje Nawrockiego. Jest odpowiedź

Obywatelski kandydat PiS na prezydenta Karol Nawrocki gościł na piątkowym proteście rolniczym w Warszawie. Z tego powodu premier Donald Tusk zdecydował się wysnuć w jego kierunku absurdalne oskarżenia. 

Jest komunikat ostrzegawczy IMGW z ostatniej chwili
Jest komunikat ostrzegawczy IMGW

Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydał w sobotę ostrzeżenia hydrologiczne II stopnia przed wezbraniem wód z przekroczeniem stanów ostrzegawczych na Zalewie Wiślanym i Żuławach. Prognozuje się również wystąpienie silnego wiatru.

USA: Sąd w Nowym Jorku zapowiedział orzeczenie kary wobec Trumpa z ostatniej chwili
USA: Sąd w Nowym Jorku zapowiedział orzeczenie kary wobec Trumpa

Nowojorski sędzia Juan Merchan wyznaczył w piątek datę ogłoszenia wymiaru kary dla Donalda Trumpa na 10 stycznia w sprawie dotyczącej zapłaty za milczenie aktorki porno Stormy Daniels. Zapewnił jednocześnie, że nie będzie to kara więzienia.

Tadeusz Płużański: (Niestety) zdrajca Rzepecki z ostatniej chwili
Tadeusz Płużański: (Niestety) zdrajca Rzepecki

4 stycznia 1947 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie rozpoczął się proces I Zarządu Głównego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Na ławie oskarżonych zasiadł prezes płk Jan Rzepecki, razem z dziewięcioma innymi WIN-owcami.

Minister Kancelarii Premiera zaprzecza informacji o dymisji Andrzeja Domańskiego z ostatniej chwili
Minister Kancelarii Premiera zaprzecza informacji o dymisji Andrzeja Domańskiego

Wszyscy zastanawiają się gdzie się podział minister finansów Andrzej Domański. Nieoficjalne informacje w tej sprawie podał Rafał Ziemkiewicz. Teraz na portalu X pojawiły się nowe doniesienia opublikowane przez minister Kancelarii Premiera. 

REKLAMA

Jak naprawdę wygląda pomoc dla powodzian. Wstrząsający reportaż Moniki Rutke [WIDEO]

Prawie trzy miesiące po powodzi. Lądek-Zdrój zasypany już śniegiem, temperatury spadają poniżej zera. Większość mieszkańców wciąż nie wróciła do swoich domów. Nie zdążyli ich wyremontować, bo wsparcie od państwa dotarło zbyt późno. A w wielu przypadkach nie dotarło lub nie dotrze wcale.
"Zakaz wstępu". Reportaż Moniki Rutke / Tygodnik Solidarność/ Tysol.pl

Pierwsze zasiłki powodziowe były wypłacane dwa miesiące po powodzi. Pod koniec listopada prezydent podpisał nowelizację tzw. ustawy powodziowej, na mocy której pokrzywdzeni w wyniku powodzi mogli ubiegać się o wypłatę zaliczek na poczet zasiłku. Mieszkańcy Lądka-Zdroju nie ukrywają, że czują się pozostawieni bez pomocy w odbudowie domów i mieszkań. Adam Baran w powodzi stracił dorobek życia.
– Dostaliśmy te 50 tys., w naszym przypadku decyzja jest już wydana, więc wiemy, że przyznano nam pełną kwotę 200 tysięcy, bo nasz dom jest całkowicie zniszczony, a straciliśmy 600 tys. Tylko co ja teraz zrobię z tymi pieniędzmi? Byłem w OPS pytać, na co mogę je wydać. No wiadomo, że na cele budowlane, ale nie mogę kupić bramy, ogrodzenia, tego, czego teraz najbardziej potrzebujemy – mówi.

 

To wszystko trwało za długo

Żona pana Adama – Bogumiła, którą spotykam w niewielkim sklepie z gazetami i tytoniem, martwi się o to, że domu nie uda się uratować.

– To wszystko trwało zbyt długo. Teraz, jak porządnie popada, jest ryzyko, że dach nie wytrzyma. A przecież nie możemy wydawać tej zaliczki na materiały budowlane, bo gdzie my je teraz będziemy trzymać? Ta sama sytuacja jest ze sprzętem AGD. Gmina zapewniła nam ciepły pokój w sanatorium wojskowym, no ale nie wstawimy tam lodówki, pralki czy pieca – zaznacza.

Mieszkańcy, z którymi rozmawiamy, są wdzięczni za noclegi, za które płaci gmina. Mają jednak żal, że nie mogą wrócić do swoich domów. Pytam burmistrza Lądka-Zdroju Tomasza Nowickiego, czy zgadza się z mieszkańcami, że te dwa miesiące były przez rząd przespane.

– Jeśli chodzi o wypłatę środków, to tak. Tutaj się zgodzę z mieszkańcami, którzy tak to postrzegają – mówi.

 

Anonimowy pracownik Ośrodka Pomocy Społecznej

Z pytaniem o to, dlaczego wypłacanie zasiłków trwało tak długo, dotarłam do pracownika Ośrodka Pomocy Społecznej w jednej z najbardziej dotkniętych wrześniową powodzią gmin. Nie chce ujawniać swoich personaliów w obawie przed restrykcjami.

– Przepisy ustawy powodziowej nie wyłączały zapisów o pomocy społecznej, w tym o trybach ich przyznawania. W praktyce oznacza to, że każdy wniosek o zasiłek musi być w pełni zweryfikowany. My jako urzędnicy, którzy będą wydawać decyzję, jesteśmy zobowiązani sprawdzić m.in., czy osoba ubiegająca się jest prawowitym właścicielem nieruchomości, czy w dniu powodzi zamieszkiwała w niej, czy nie ma innych nieruchomości oraz przy pomocy rzeczoznawcy wycenić stratę – wyjaśnia. 

Urzędnik zgłosił się do Tysol.pl wkrótce po tym, jak nowelizacja ustawy wprowadziła możliwość wypłacania zaliczek. Jak mówił, pracownicy OPS szybko zorientowali się, że bez wskazania przez wnioskodawcę woli pobrania zaliczki i jej kwoty nie mogą przelewać zaliczek, gdyż będzie to złamanie przepisów Kodeksu postępowania administracyjnego, który nakłada na organ administracyjny obowiązek zapewnienia stronom czynnego udziału w każdym stadium postępowania.

– Pracownicy zaczęli odmawiać wypłacania zaliczek bez kontaktu z wnioskodawcą. Czuliśmy się też w obowiązku, żeby informować ludzi, że jeśli decyzja będzie opiewać na niższą kwotę lub z innych powodów, np. formalnych, będzie negatywna, to będą musieli te pieniądze zwrócić. Poparł nas wójt, jednak naciski ze strony urzędu wojewódzkiego były potworne. Mieliśmy jak najszybciej wypłacać zaliczki. Na spotkaniu z pełnomocnikiem wojewody byliśmy zastraszani. Kompletnie nie przyjmował naszych argumentów, liczyła się tylko liczba wypłaconych zaliczek – zaznacza pracownik OPS.

Niestety taka presja spowodowała, że w samym Lądku wypłacono ponad sto zaliczek bez weryfikacji i bez wydanej decyzji. Część z tych osób będzie musiała zwracać pieniądze.

Wielu poszkodowanych, tak jak pan Adam, wzięło zaliczkę, ale boi się ją wydawać, bo nie ma jednoznacznego wykazu produktów i usług, które mogą być opłacane z tych pieniędzy.

– Ludzie potracili wszystko. To jest czarna rozpacz. Teraz wpływają zaliczki, ale oni boją się tych pieniędzy ruszać, a wynika to z tego, że nie dostali jeszcze pełnej decyzji. Boją się, że będą musieli zwracać te pieniądze – mówi Monika Kardynał-Makselan, sołtys Bolesławowa i radna miejska Stronia Śląskiego.

 

Zakaz wstępu

Przepisy specustawy, także jej nowelizacje, nie przewidziały też sytuacji, gdy właściciele mieszkań należą do wspólnot mieszkaniowych. Przed jednym z domów w centrum Lądka spotykam mieszkańców wspólnoty mieszkaniowej „Tadeusz”. Dom znajduje się przy ul. Kościuszki, bezpośrednio przy rzece Biała Lądecka, to ważny obiekt architektoniczny. Połączony jest jedynym w Polsce zabytkowym krytym mostem z neogotycką willą położoną na drugim brzegu rzeki. Na drewnianych drzwiach do klatki ktoś pomarańczową farbą oznaczył budynek napisem „Zakaz wstępu”.

Nikt się nami nie interesuje, nie należą nam się żadne zasiłki, bo należymy do wspólnoty mieszkaniowej

– mówi pan Eugeniusz Klodek. Mieszka tu od zawsze. Pokazuje zniszczenia. Wewnątrz poskuwane są tynki, ściany są mokre, a w powietrzu unosi się odór stęchlizny.

Na parterze w pomieszczeniach, które były mieszkaniem pana Eugeniusza, włączona jest maszyna do osuszania i kaloryfer.

– W moim pionie jest już ogrzewanie, ale to nie wystarcza do osuszenia ścian. Potrzebujemy profesjonalnej firmy, która mogłaby to zrobić w dwa miesiące. Tylko skąd my mamy wziąć na to pieniądze? Jeden miesiąc takich osuszaczy to ponad 71 tys. złotych, a w tym bloku mieszkają głównie emeryci – dodaje.

Poniżej tego mieszkania znajduje się piwnica pani Małgorzaty Jaśkowiak, to pomieszczenie o powierzchni ok. 30 m2. Schodzimy na dół, tutaj jeszcze bardziej czuć stęchliznę, pomieszczenie jest niskie, a ściany i sufit są całkowicie mokre.

– Nie mam środków, żeby to osuszyć. Sama z synem skuwałam tynki, żeby ściany szybciej schły. Syn miał młot pneumatyczny, a ja robiłam to zwykłym młotkiem. Sama nie wiem, skąd miałam tyle siły. Tylko co z tego, jak nie mam teraz pieniędzy na osuszenie? Co z tego, że pan Gienek będzie u siebie suszył, jak z dołu będzie szła wilgoć? – pyta. 

Mieszkańcy wspólnoty starają się wspierać. Większość wciąż mieszka w oferowanych przez gminę pokojach hotelowych i opustoszałych sanatoriach.

– Nie wiem, kiedy wrócimy do naszych domów. Na razie to nawet nie możemy tutaj wchodzić, bo ciągle nie mamy jeszcze certyfikatu bezpieczeństwa. Ekspertyzy są zrobione, wniosek złożony. Ciągle czekamy na decyzję inspektora budowlanego. Bez niej nie może zacząć remontu. Łudziłam się, że dostaniemy pomoc, że na święta Bożego Narodzenia wrócimy do naszych mieszkań. Tymczasem nikt nam nie pomaga, a zarządca ze wspólnoty bezradnie rozkłada ręce – mówi.

Pytamy, czy dostali jakąś pomoc, choćby zwolnienie z opłat czynszowych. Pani Małgorzata musi płacić za nieogrzewane mieszkanie, w którym nie może mieszkać, 1000 zł czynszu. Przyszedł jej też rachunek za wodę. Prawie 600 zł. Prawdopodobnie podczas ewakuacji, w której pomagali strażacy, została uszkodzona instalacja wodno-kanalizacyjna i woda wyciekała.

– Pisałam do wodociągów o umorzenie. Przedstawiłam sytuację. Dostałam odpowiedź odmowną. Zero zrozumienia, empatii. Skąd ja mam wziąć pieniądze? Dostaliśmy te zapomogi na początku, 2000 zł i potem 8000 zł. Tylko na ile to mogło starczyć? – pyta.

Brak certyfikatów bezpieczeństwa i zator w inspektoracie budowlanym to spory problem dla tych, którzy nie mogą prowadzić remontów. Nie mogą też korzystać z pomocy służb i wolontariuszy, w tym wojska, które ciągle pomaga przy odbudowie miasta. Tam, gdzie napisano „Zakaz wstępu”, żadna ekipa pomocowa nie wejdzie.
Pytam burmistrza Lądka, co z mieszkańcami bloków przy Kościuszki. Bezradnie rozkłada ręce.

– Sygnalizowaliśmy ten problem do urzędu wojewódzkiego. Wspólnoty są zależne od zarządców, a zarządcy od finansów. My jako gmina możemy np. wziąć pożyczkę z Banku Gospodarstwa Krajowego. W przypadku wspólnot jest ograniczenie, że tylko na 50 proc. kosztów remontów. Proszę mi wierzyć, że wielokrotnie podnosiłem tę sprawę – zaznacza.

Niestety przepisy dla tych ludzi są bezlitosne. Zostają nie tylko bez zasiłków powodziowych, ale jak w przypadku mieszkańców przy ul. Kościuszki, także bez prawa do wykonywania remontów.
Urzędnik z OPS, który chce zachować anonimowość, zwrócił uwagę na jeszcze jeden problem, utrudniający otrzymanie pozytywnej decyzji o przyznaniu zasiłku powodziowego. To kwestia nieuregulowanego prawa własności do lokalu.

– U nas, zwłaszcza na wsiach, sporo jest zniszczonych budynków mieszkalnych popegeerowskich. Tam ludzie, często z biedy albo ze względu na zaawansowany wiek czy stan zdrowia, mimo że mają prawa do zajmowanych przez siebie lokali, nie posiadają stosownych dokumentów. Nie mają aktów notarialnych, wpisów do ksiąg wieczystych. Wtedy gdy otrzymywali te lokale, nie było takich wymogów, a potem po prostu tego nie potrzebowali. Zgodnie z przepisami w takim wypadku my nie możemy wystawić decyzji pozytywnej, tylko odesłać wniosek do rozpatrzenia indywidualnego wyżej. To oczywiście znacznie wydłuża czas jego rozpatrywania. A niestety często te osoby pobierają te zaliczki w pełnej kwocie. Staramy się informować, tłumaczyć, jednak bywają to głównie osoby starsze, źle poinformowane – wskazuje.

Na pytanie, czy decyzja rządu o wypłacie zaliczek jest trafna, urzędnik odpowiada jednoznacznie, że teraz jest to decyzja szkodliwa.

– Wprowadzenie tych zaliczek to zabieg PR-owy. Nam zwiększyło to „papierologię” trzykrotnie. Ludzie są skonfundowani – boją się nie brać pieniędzy i boją się je wydawać. Może to miałoby sens zaraz po powodzi, gdy było jeszcze w miarę ciepło i rzeczywiście jakieś remonty można było wykonywać. Teraz to ludzie potrzebują środków na doraźne potrzeby, przede wszystkim na opłacenie energii i na opał – zaznacza.

 

Gdzie płynie pomoc?

Trudności, z którymi borykają się mieszkańcy zniszczonych przez powódź ziem, to również problem przedsiębiorców. W Stroniu Śląskim spotykamy się z przedstawicielami biznesu i samorządowcami w Centrum Informacji Turystycznej. Odbywa się tutaj spotkanie zorganizowane przez Stowarzyszenie Biznesu Razem dla Regionu Śnieżnik z przedstawicielami Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, władz lokalnych, Urzędu Pracy. Omawiane są formy i warunki wsparcia zaproponowane przez rząd. Tomasz Dutkiewicz, przedsiębiorca i prezes zarządu stowarzyszenia, tak je podsumowuje:

Rząd funkcjonuje w systemie powodziowym i ta pomoc płynie. Tylko my nie wiemy, gdzie płynie. Na pewno nie w sposób celowany do nas. My nie widzimy tej pomocy. Jest całkiem dobry mechanizm w ZUS, jest to wsparcie interwencyjne, i jest umorzenie. Niestety to nie dotyczy firm, które są pośrednio dotknięte skutkami powodzi. Bo w definicji poszkodowany w powodzi z września 2024 r. znajdują się tylko ci przedsiębiorcy, których powódź dotknęła bezpośrednio – gdzie uderzyła fala. No ale przecież wiele firm ucierpiało w wyniku zalania, od wody opadowej, wody gruntowej, ciekami wodnymi, które spływały z gór, które zalewały również i domy, i firmy. One nie są w ogóle ujęte w definicji poszkodowanych.

Do tego – jak tłumaczy Tomasz Dutkiewicz – ponad 1000 przedsiębiorstw, które ucierpiały bezpośrednio w wyniku wody, jest co najmniej kilka razy tyle tych, których obroty spadły w wyniku kataklizmu i jego skutków, to przecież łańcuchy kooperacyjne, zniszczona infrastruktura itd. Ci przedsiębiorcy nie otrzymują tego wsparcia, a właśnie prywatny biznes daje tutaj zatrudnienie około 60 proc. mieszkańców. Brak wsparcia przedsiębiorców uderzy ostatecznie w cały region.

Ludzie, z którymi rozmawiałam, przekonują, że kierowana do nich pomoc jest najczęściej spóźniona i rozmija się z rzeczywistymi potrzebami poszkodowanych. To, co wybrzmiało w ich apelach, to klarowne przepisy, ręce do pracy i pieniądze na przetrwanie zimy – na osuszanie, opał i prąd.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe