Zdzisław Krasnodębski: Rewolucja u bram
„Lewa”, liberalna strona społeczeństwa zachodniego, jest w stanie nieustannego podniecenia, gotowa do akacji na każdy sygnał alarmowy. Kultura „Woke”, oparta na nakazie bycia „przebudzonym”, świadomym zła czającego się w strukturach społecznych i tradycji, jest kulturą młodych zachodnich bourgeois, wychowanych w dobrobycie, zblazowanych, szukających sensu życia i możliwości zaangażowania.
Ale i po drugiej stronie, nazywanej „prawą”, pojawiają się protesty i manifestacje – niemiecka „PEGIDA”, francuskie „gilets jaunes”, demonstracje rolników przeciw polityce klimatycznej UE, marsze w Paryżu w obronie życia itp. Ruchy „prawicowe” są jednak defensywne i słabsze – są albo odpowiedzią na skrajne akcje lewicy kulturowej, albo wynikają z zagrożonych interesów ekonomicznych lub utraty poczucia bezpieczeństwa.
Prawdziwy prawicowy bunt
Prawdziwie skuteczny bunt prawicowy wyraża się w wyborach, które wygrywają nie ci, którzy zdaniem establishmentu powinni je wygrać. Tak było w przypadku wyborów na Węgrzech i w Polsce, w przypadku obu wyborów Donalda Trumpa, w plebiscycie dotyczącym brexitu, przy wyborze Georgii Meloni, a ostatnio w czasie wyborów prezydenckich w Rumunii.
Protesty, manifestacje, marsze są tylko najbardziej widowiskowym przejawem wojny kulturowej, która toczy się w różnych kontekstach narodowych, ale jest wojną ogólnozachodnią. Kto z kim walczy i o co? Nie walczą ze sobą narody, jak to bywało w przeszłości, mimo że nie brakuje narodowych animozji – pojawiły się ruchy separatystyczne, na Bałkanach tli się narodowa nienawiść, na Węgrzech wyczuwalny jest głęboki resentyment narodowy, a my walczymy z hegemonią Niemiec. Jednak zasadniczy front walki przebiega w poprzek podziałów narodowych. Chodzi w niej między innymi o to, czy narody europejskie pozostaną narodami, czy staną się wielokulturowymi, otwartymi społeczeństwami.
Nie walczą po prostu chrześcijanie z poganami, dlatego że głębokie różnice występują między samymi chrześcijanami, a część „progresywnych” idei wywodzona jest z chrześcijaństwa. Ale jest to walka o chrześcijaństwo – spór o to, czym jest wiara w Chrystusa, jak odnosić się do świata współczesnego i czym różni się litość od chrześcijańskiego miłosierdzia. Nie walczą ludzie moralni z nihilistami, gdyż ruchy lewicowe są hipermoralistyczne, wyrastają z poczucia zła i niesprawiedliwości, radykalizowanego i doprowadzanego do absurdu, a strona przeciwna często nie jest reprezentowana przez ludzi wyróżniających się przykładnym życiem. Trudno uznać, że Donald Trump, Éric Zemmour, Marine Le Pen, Victor Orbán czy niektórzy politycy PiS są wcieleniem cnót. A jednak jest to także spór o zasady moralne, gdyż hipermoralne ruchy neolewicowe prowadzą do destrukcji norm i zasad życia społecznego.
A czy walczą konserwatyści z liberałami? Kiedyś konserwatywna prawica broniła przywilejów klas uprzywilejowanych, obecnie reprezentuje lud, podczas gdy nowa lewica w większości przyciąga do siebie zamożnych i wykształconych – studentów elitarnych uniwersytetów, gwiazdorów Hollywood i multimilionerów. Ale chodzi o zachowanie podstawowych zasad i o wolność, która tym bardziej jest zagrożona, im bardziej szerzy się liberalizm.
Walczące strony zgoła inaczej są traktowane przez ideowych i politycznych strażników liberalnej demokracji. Ruchy lewicowe, nawet jeśli bywają krytykowane za gwałtowność i skrajność, traktowane są wyrozumiale – uznaje się, że ich celem jej udoskonalanie, pogłębienie liberalnej demokracji. „Prawicowcy” są piętnowani jako antydemokraci, populiści, ekstremiści, a nawet faszyści; antyeuropejscy, nieoświeceni, autorytarni, walczą z postępem, z Europą, z „Zachodem”. Idee „lewicowe” się implementuje, postulaty „prawicowe” przejmuje się tylko w czasie kampanii wyborczych, by potem o nich zapomnieć.
Słabości systemów politycznych
Każdy system polityczny ma swoje słabości. Dawne republiki upadały z powodu zaniku cnót obywatelskich. W walkach dynastycznych ginęły monarchie. Demokracja ludowa okazała się nieodporna na protesty robotników, rzekomo klasy rządzącej. W liberalnej demokracji słabym punktem są wybory. Nie wiadomo nigdy do końca, jak ludzie zagłosują. Podział władz, a przede wszystkim sądownictwo konstytucyjne, miał gwarantować, że nawet jeśli większość parlamentarna okaże się nieliberalna, zostanie okiełznana. Ale bezpieczniki ostatnio nie działają. Niedawno nie zadziały w USA, gdzie wygrał Donald Trump, w Kongresie większość uzyskali Republikanie, a Sąd Najwyższy wcześniej został „opanowany” przez konserwatywnych sędziów.
Wybory stają się zagrożeniem dla układu władzy, dlatego pojawiają się politologiczne książki postulujące, by budować demokrację bez wyborów, i wskazujące, że „demokracja wyborcza” to prymitywna forma demokracji, nieodpowiadająca potrzebom naszych czasów. Budowane są analogie do lat trzydziestych, do czasów upadku Republiki Weimarskiej i Frontu Ludowego we Francji.
Ale w istocie chodzi o kolejną falę rewolucji obyczajowej, która przetaczała się już w latach 60. i 70. XX wieku. Została ona zatrzymana przez Solidarność i potem upadek komunizmu, co na parę dekad odebrało impet nowej lewicy. Nie lata 30. trzeba więc przypominać, lecz czasy tej rewolucji, a także czasy rewolucyjnych przewrotów początków XX wieku. Wtedy także chodziło o zastąpienie burżuazyjnej demokracji parlamentarnej nowym, lepszym, prawdziwie demokratycznym ustrojem.
CZYTAJ TAKŻE:
- Dramat na drodze. Nie żyje trzech nastolatków
- Niemcy w kropce. Mniej połączeń, coraz wyższe ceny
- "To dla mnie najważniejsze". Probierz zabrał głos ws. jednego z piłkarzy
- "Nie chcę was martwić". Karol Strasburger zwrócił się do fanów
- Kierowcy godzinami wyjeżdżali z parkingu. Zarząd galerii wydał oświadczenie
- Niepewna sytuacja Scholza. Jutro głosowanie nad wotum zaufania