Miesiąc temu spaliła się fabryka produkująca Paluszki Beskidzkie. Właśnie uruchomiono produkcję
Wjazd do hali jest od drugiej strony. Gdy podjeżdżam pod szlaban portierni, nie widać śladów tego, co wydarzyło się tutaj miesiąc temu. Moim oczom ukazuje się zadbany teren fabryki, zieleń i okazały budynek Aksam. Dokładnie 30 dni wcześniej o tej porze straż pożarna dogaszała pożar hal produkcyjnych jednego z największych polskich producentów paluszków i słonych przekąsek.
Spłonęły dwie z trzech hal produkcyjnych w Malcu. Wtedy, 12 lipca o dwunastej, nikt nie wiedział, jakie straty poniosła firma. Na miejscu tragedii poza służbami pojawili się nie tylko właściciele Adam i Artur Klęczarowie, ale też pracownicy i okoliczni mieszkańcy. Byli przedstawiciele władz samorządowych. Zjechały się także lokalne media. Ta tragedia mogła dotknąć wielu mieszkańców regionu. Sabina
Kwaśniak pracuje w portierni. Do pracy dojechała tamtego dnia na 6.00 rano.
"Widziałem kłęby dymu"
– Przyjeżdżając do pracy, widziałam kłęby dymu. Pożar cały czas trwał. Przyjechałam na swoją zmianę na 6 rano. W portierni był ze mną zmiennik z nocnej zmiany, bo bałam się być tutaj sama – opowiada pani Sabina. Była przerażona tym, co się działo. Bała się o pracę, którą bardzo lubiła, bała się też dymu i pożaru.
– Na szczęście później przyjechał kierownik i powiedział, że widzi, że jestem zmęczona i przerażona i żebym pojechała do domu odpocząć – opowiada dalej. – Przyjechałam kolejnego dnia i jeszcze się wszystko tliło. Na szczęście widziałam i czułam tę determinację szefostwa, to bardzo uspokajało. Trudno to wyrazić, ale każdy kolejny dzień po pożarze dawał nam coraz więcej nadziei, że firma się z tego podniesie.
Przed wejściem na halę produkcyjną wszyscy dostają ubrania ochronne. Jest upał, ale każdy zakłada fizelinowe fartuchy i czepki. Jeszcze krótkie i wzruszające słowa od właściciela: – Dzięki Bogu wtedy, 13 lipca, strażakom udało się pogromić ten straszny żywioł, dzięki czemu ta część hali nie uległa spaleniu. Dlatego możemy tu dzisiaj być i się z tego cieszyć – może jeszcze nie do końca, ale parę godzin temu ruszyła produkcja – mówi Adam Klęczar i zaprasza nas do środka.
"Czuje się u nas zrozumienie"
Na hali pachnie świeżymi wypiekami. Przy taśmach, na które wyciskane jest ciasto paluszkowe w kształt długich sznurków, następnie cięte w kształt paluszków, kręcą się pracownicy nadzorujący działanie maszyn. Barbara Noszka, technolog produkcji, która z firmą związana jest od trzech lat, objaśnia, jak działają maszyny i które ich części udało się ocalić z pożaru. Opowiada także o tych, które wymagały remontu. Paluszkowe ciasto przepływa przez komory pieca, po czym już wypieczone w postaci gotowych paluszków wypada z wysoko uniesionej rury i dalej wędruje wprost w ręce pakowaczek. Ta część produkcji wymaga już użycia ludzkich rąk. Maszyny do pakowania nie udało się uratować. Na szczęście są osoby, które skutecznie ją zastępują. Na hali pracuje wiele młodych osób. Wydają się szczęśliwe, że produkcja ruszyła. Monika Żurek pracuje w Aksam 6 lat i jak mówi, lubi swoją pracę: – Praca jest przyjemna i lekka. A pracodawca jest niezwykle przychylny, otwarty na nasze problemy i potrzeby. Gdy wróciłam z urlopu macierzyńskiego i chciałam pracować na dwie zmiany, pracodawca świetnie to rozumiał. Zawsze czuje się u nas takie zrozumienie. Ten dzień jest dla mnie szczególny, tak się cieszę, że możemy znowu produkować. Pracuję już tutaj tyle lat, jestem związana z tym miejscem, z tymi ludźmi. Ta informacja o pożarze była dla mnie bardzo trudna. A dzisiaj? Po prostu jestem szczęśliwa!
Barbara Noszka opowiada nam o tym, co zastało ją po pożarze. – Dopóki nie przyjechałam do firmy, miałam czarne myśli na temat tego, co zastanę. Gdy dojechałam na miejsce, pracował tam już sztab kryzysowy. Mnie najbardziej ucieszył fakt, że ta hala, w której się teraz znajdujemy, ocalała, bo na niej właśnie mieliśmy największe wydajności. Zresztą mieliśmy spotkanie z szefostwem, które utwierdziło nas, że wszystko będziemy odbudowywać po kolei. To sprawiało, że byliśmy dobrej myśli.
W tamtych dniach jednak najważniejszą informacją dla pracowników była ta, że pomimo tej tragedii nikt z pracowników nie straci pracy. – To nie było dla nas zaskoczenie. To nie był taki jednorazowy strzał, że teraz, w obliczu nieszczęścia Aksam okaże się dobrym pracodawcą. To nie jest żart. W tej firmie zawsze stawiało się człowieka na pierwszym miejscu. Bez względu na stanowisko czy funkcję. A nie jest to moja pierwsza praca, mam porównanie i przyznaję, że jest to mocna strona tej firmy – opowiada pani Barbara.
CZYTAJ TAKŻE: Solidarność znaczy wolność. Wtedy i teraz – najnowszy numer „Tygodnika Solidarność”
Unikatowa receptura
Skuszona zapachem, który unosi się na hali, sięgam odruchowo po świeżo wypieczone paluszki. Są jeszcze ciepłe, bardzo chrupiące i smaczne. Pytam pani Barbary Noszki, czy potrafi się opanować i nie jeść ich przez cały dzień. – To mój obowiązek. Nie da się czuwać nad jakością wypieku bez ciągłego próbowania. A jakość i smak naszych wyrobów to gwarancja sukcesu – mówi.
Nie chce jednak zdradzić, na czym polega tajemnica tego smaku: – One są wyjątkowe, bo mają unikatową recepturę. Na rynku nie ma takich wyrobów, z niezwykłą dbałością podchodzi się tutaj do składników, ale nie zdradzę, do jakich, bo to nasza tajemnica. Sama produkcja też jest teoretycznie standardowa, ale praktycznie proces wytwarzania Paluszków Beskidzkich jest wyjątkowy.
Ponowne uruchomienie produkcji w Malcu w tak szybkim czasie jeszcze miesiąc temu mogło wydawać się nazbyt śmiałym planem. Cała Polska poprzez akcje w mediach społecznościowych, poruszona postawą pracodawców, wspierała firmę poprzez wybór w sklepach właśnie tych beskidzkich przekąsek. A jaki to był czas dla Aksam?
– To był bardzo intensywny miesiąc. Udało się zrobić rzeczy, które wiele osób uznawało za niemożliwe do zrobienia. Miesiąc temu, patrząc na naszą halę, mało kto uwierzyłby, że uda nam się tak szybko ją otworzyć – mówi Artur Klęczar, wiceprezes firmy. – W poniedziałek, zaraz po pożarze, kiedy usiedliśmy, wyznaczyliśmy sobie cel, żeby jak najszybciej uruchomić tę produkcję. Na przestrzeni pierwszych dni ustaliliśmy datę, wiedzieliśmy już, że może to być 12 sierpnia. I to się udało, bo konsekwentnie do tego dążyliśmy, byliśmy zdeterminowani, każdy z pracowników wiedział, co do niego należy, co musi wykonać. Każdy spisał się tutaj w stu procentach – wyznaje z radością Artur Klęczar.
Jego ojciec Adam Klęczar założył firmę 31 lat wcześniej. Na zdjęciach w biurowcu można zobaczyć zdjęcia ilustrujące jej historię. Fotografia z 1993 roku przedstawia niewielki dom, a przy nim dobudowany mały budynek. Przed nim fiat 126p – duma położonej niedaleko Bielska-Białej fabryki. Skąd pomysł na paluszki? Jak wielu obrotnych młodych ludzi w czasach przełomu ustrojowego Adam Klęczar zajął się handlem. Jeździł na giełdę – kupował i sprzedawał. Chciał jednak zająć się produkcją. Kupił jedną starą maszynę, bo idea była taka, żeby produkować coś, co nadaje się na każdą okazję i coś, na co Polaków zawsze będzie stać bez względu na to, jakie czasy nadejdą. I tak w niewielkim budynku z pustaków rozpoczęła się produkcja paluszków. Pan Adam miał wtedy 30 lat, przy produkcji zaangażowana była cała rodzina i początkowo czworo pracowników. – Ten stary zakład przy domu moich rodziców wciąż funkcjonuje. Tam pracuje kilkadziesiąt osób. Z czasem rozwinęliśmy produkcję, zwiększając liczbę pracowników. Teraz jest to ponad 600 osób we wszystkich zakładach – opowiada Adam Klęczar, prezes i założyciel firmy. – Cały czas stawialiśmy na dobre relacje z pracownikami, ja mam takie odczucia – chyba jak prawie wszyscy pracownicy – że tutaj pracuje się dobrze, bo atmosfera jest rodzinna, przyjazna. I to jest jeden z tych czynników, który jest podstawowym elementem tego biznesu – pracownicy. Jak to kiedyś powiedział Henry Ford: „Weźcie mi pieniądze, weźcie mi fabryki, zostawcie tylko ludzi, to odbuduję swoją potęgę” – mówi szef Aksam. Pytam o deklarację wobec pracowników, że nikt nie zostanie zwolniony po pożarze. Może to jednak było ryzykowne z punktu widzenia ekonomii? – Nie zastanawiałem się nad tym, czy to jest rozsądne. Dla mnie nadrzędną wartością jest to, żeby zawsze zostać człowiekiem. To, co moim zdaniem stanowi o sukcesie Aksam, to ludzie, którzy z nami pracują – to bezcenna wartość. Drugim czynnikiem jest jakość produktów, która wynika także z tego pierwszego – mówi Adam Klęczar.
Dzięki internautom popyt na paluszki wzrósł
Obecnie zakład produkuje na około 60% swojej wydajności sprzed pożaru, jednak dzięki akcji w mediach społecznościowych popyt na beskidzkie przekąski z pewnością wzrósł. Potwierdza do Artur Klęczar: – Na pewno plusem naszego nieszczęścia jest to, że Polacy mogli dowiedzieć się, że Beskidzkie to właśnie polska marka. Czytam sporą liczbę komentarzy w internecie, że nasi nowi odbiorcy pierwszy raz spróbowali naszych przekąsek, i te produkty im smakują. Naszym nadrzędnym celem jest utrzymanie takiej jakości. Musimy dalej produkować, żeby nowym klientom i tym, którzy są z nami już od dawna, dostarczyć produkty z zachowaniem najwyższych standardów jakości.
Zapach świeżo pieczonych paluszków i precelków towarzyszy mi jeszcze w drodze powrotnej. Myślę o ludziach, którzy tworzą to miejsce – nowoczesny zakład produkcyjny, w którym wartości oparte na szacunku do pracowników i odbiorców swoich produktów sprawiają, że nawet tragedia może przerodzić się w sukces.
CZYTAJ TAKŻE: Już niedługo czeka nas zaćmienie Księżyca