Marek Lachowicz: Świat nie jest zainteresowany podążaniem za europejskim przywództwem
– Na stronie Komisji Europejskiej możemy przeczytać, że unijny system handlu uprawnieniami do emisji, który powstał w 2005 roku, doprowadził do spadku emisyjności elektrowni i zakładów przemysłowych o 37 procent. A jakie były dotychczasowe koszty instrumentu, jakim jest ETS?
– Niemałe. Poziom kosztów jest różny w poszczególnych państwach członkowskich. Dotkliwość obciążenia finansowego zależy też od zamożności obywateli.
Biedniejsze i chłodniejsze pod względem klimatu kraje odczuwają ETS bardziej. Naturalnie odbiorcy końcowi mogą nie zdawać sobie sprawy ze skali obciążenia, bo w Polsce, w przypadku np. prądu i ciepła, taryfy są regulowane. Jednak całościowo jako państwo absolutnie je odczuwamy.
Zaznaczam jednak, że nie uznaje w tym przypadku zysku ze sprzedaży darmowych uprawnień przydzielanych naszemu krajowi jako zysku. To jest przychód budżetowy. Tak czy inaczej koszty systemu ETS, które ponoszą dane państwa, zależne są od jego miksu energetycznego, zapotrzebowania na ciepło i sposobu, w jaki jest ono produkowane, a także intensywności działania emisyjnych branż, takich jak produkcja stali czy cementu. Jest tu wiele absurdów. Dostałem na przykład informacje z branży ciepłowniczej, że podatek od emisji CO2 jest u nich naliczany nie od realnej emisji, czyli gazu, jaki został uwolniony do atmosfery, ale od samego spalenia tony paliwa. Nawet KE zaczyna przychylnie patrzeć na tzw. technologie redukcji emisji, czyli zneutralizowanie go w związkach chemicznych czy zdeponowanie pod ziemią. Niestety inwestycje w owe technologie nie mają w tym momencie sensu, choć przyczyniają się do realnej dekarbonizacji. Nikt nie zapłaci za wychwyt tylko po to, by zostać obciążonym pełnym podatkiem od samego spalenia.
Czytaj także: Miażdżąca większość korzystających z socjalu w Niemczech to imigranci
Czytaj także: "Objawił nam się sędzia ostateczny w osobie Szymona Hołowni"
Koszty ETS
– A jakie koszty poniósł do tej pory nasz kraj?
– W Polsce oszacowanie wszystkich kosztów systemu ETS należałoby przeprowadzić, patrząc na średnią cenę uprawnień w danym roku i mnożąc przez emisję z przemysłu z uwzględnieniem darmowej alokacji dla instalacji, darmowej alokacji dla kraju oraz tzw. luki ETS. W latach 2021–2023 Zespół Suwerenności Energetycznej szacował te proporcje na 40/65/65 mln ton. W 2022 roku średnia cena EUA wynosiła ok. 80 euro, a kurs euro był na poziomie 4,6872 zł, więc licząc na podstawie tych proporcji, wychodzi nam 10,4 mld euro, czyli niecałe 49 mld zł. Z czego połowa to był przychód budżetowy, a połowa - luka ETS. Taka jest skala problemu tylko w ciągu jednego roku. Oczywiście w poprzednich latach, np. 2019–2020, kiedy ETS był po 20 euro z lekką górką, koszty były znacznie mniejsze.
– Nowy unijny cel zakłada zmniejszenie emisji dzięki systemowi ETS o 62% do 2030 roku. Poprzedni cel wynosił 43%. W tym utworzono ETS 2, który zacznie działać w pełni od 2027 roku. Jakie obejmie on obszary? Obecnie uprawnienia do emisji otrzymują lub kupują producenci energii, przemysł energochłonny i linie lotnicze.
– ETS 2 obejmuje ogrzewanie budynków oraz transport. Ciepłownie komercyjne są już objęte starym systemem ETS, zatem jeżeli ktoś pobiera ciepło z sieci, to podatek od emisji już uiszcza. Albo może: powinien uiszczać, taryfy na prąd i ciepło są bowiem regulowane. ETS 2 obejmie ogrzewanie indywidualne, np. piecem gazowym. Najpierw zostaną nim objęte budynki komercyjne i transport komercyjny, a potem własność prywatna. System ten został także rozszerzony na transport morski, jednakże to jeden z mniej emisyjnych rodzajów transportu. Silniki kontenerowców są wprawdzie potężne i palą ogromne ilości paliwa, ale też napędzają naprawdę gigantyczne statki. Polska na razie problemu z ETS morskim mieć nie będzie, więc skala kosztów jest marginalna. W przypadku lotnictwa 2–3-godzinny lot wakacyjny to około 250–300 zł więcej w obie strony.
– Jak dużym problemem dla systemu ETS są spekulacje rynkowe? Cena uprawnień do emisji CO2 dekadę temu wynosiła zaledwie 6 euro za tonę.
– Spekulacje to mocne słowo. Ja ten gwałtowny wzrost cen, którego doświadczyliśmy w ciągu ostatnich kilku lat, nazwałem bańką cenową i dowiodłem jej istnienia.
O spekulacji mówili też politycy, np. pod koniec 2021 roku premier Mateusz Morawiecki czy polscy europosłowie, tacy jak Jerzy Buzek, który przecież postulował bardzo zdecydowane rozwiązanie – całkowite wyrzucenie finansjery z systemu ETS. Zbudował nawet całkiem solidne poparcie wokół tego pomysłu. Tak czy inaczej KE została wywołana do tablicy i zmuszona do reakcji. Poprosiła ESMA [Europejski Urząd Nadzoru Giełd i Papierów Wartościowych] o zbadanie rynku, a ta oczywiście stwierdziła, że wszystko jest w porządku, ale proszę zauważyć, że rynek się uspokoił. KE wprowadziła też pewne bezpieczniki, mające przeciwdziałać tak drastycznym wzrostom cen. Oczywiście można narzekać, że mleko się rozlało, bo mamy 70 euro za uprawnienia do emisji, a wcześniej było 20–25 euro, a na samym początku tylko 5 euro. Uważam jednak, że gdyby KE nie zrobiła nic, całkowicie machnęła ręką, to byłoby dużo gorzej. Finansjera odebrałaby to jako przyzwolenie na dalsze działanie według własnego widzimisię. Do reakcji zaś zmusiliśmy KE właśnie my, Polacy.
To nie jedyne problemy
– W jaki sposób ostatnie dwa kryzysy: pandemia koronawirusa i wojna na Ukrainie, wpłynęły na system handlu uprawnieniami do emisji CO2? Popyt na uprawnienia zmieniał się wtedy w sposób bardzo gwałtowny.
– ETS ma liczne wady konstrukcyjne, które umożliwiły powstanie bańki cenowej. W latach 2021–2022, chociaż trend był silnie rosnący, zdarzały się dni, w których cena uprawnienia potrafiła spaść o 10 euro w jeden wieczór. Czy takie rozchwianie rynku to problem? Tak, i to bardzo poważny.
Zdaję sobie sprawę, że rolą miało być nakłonienie biznesu emisyjnego do dekarbonizacji, ale koń wyścigowy nie pobiegnie szybciej, gdy zaczniemy okładać go siekierą. Do takiej właśnie sytuacji dopuściliśmy na rynku ETS.
Co więcej, firmy zostały zmuszone do zawiązywania rezerw, zabezpieczania środków na poczet wzrostu cen uprawnień. Te pieniądze można by wykorzystać na realną dekarbonizację. W Polsce jak w soczewce problemy bańki cenowej skupia ciepłownictwo. Ceny ciepła czy energii są regulowane. Przedsiębiorstwo dostarczające ciepło może wystąpić z wnioskiem o rekalkulację taryf, ale musi czekać na decyzję, często wiele tygodni. Weźmy sobie początek października 2021 roku, cena EUA [uprawnień do emisji CO2] wynosi niecałe 59 euro, a w styczniu 2022 roku już prawie 90. Co może zrobić ciepłownia? Czy taki wzrost dało się przewidzieć? Nie. To realne problemy biznesu niewynikające z tego, że źli przedsiębiorcy drenują ludzi, tylko z tego, że wady strukturalne systemu ETS nie zostały zaadresowane.
– Unia Europejska chce osiągnąć neutralność klimatyczną do 2050 roku. Jaka jest Pana zdaniem alternatywa dla systemu ETS, tak by z jednej strony zrealizować ten cel klimatyczny, a z drugiej zachować konkurencyjność europejskiej gospodarki?
– Konkurencyjność UE mierzona za pomocą wskaźników makroekonomicznych maleje, a bardzo ambitne cele polityki klimatycznej, w moim odczuciu, się do tego przyczyniają. Strategicznie walka o klimat miała sens. W budowie pozycji konkurencyjnej najlepiej jest oferować klientom na całym świecie jakąś – najlepiej niezbędną do życia – technologię.
Tak postępują Stany Zjednoczone na przykład z oprogramowaniem czy uzbrojeniem. Europa miała sprzedawać światu różnorakie technologie służące dekarbonizacji. Niestety, świat niespecjalnie jest zainteresowany ani podążaniem za europejskim przywództwem ani nabywaniem unijnej technologii. Doszło do sytuacji absurdalnej, w której znakomita większość niemieckich urządzeń fotowoltaicznych jest importowana z Chin. Zresztą Unia zdaje sobie sprawę z tego, że coś poszło nie tak. Sytuacja, w której występuje „carbon leakage” – tj. ucieczka produkcji emisyjnej, nie jest normalna. Emisyjna zaś jest nie tylko energetyka, w której istnieją technologie bezemisyjne takie jak atom i OZE, lecz także niezbędne dla gospodarki branże takie jak stalowa czy cementowa, gdzie na razie nie ma alternatywnych technologii. Unia próbuje się ratować cłem węglowym (CBAM), ale nie wiadomo, czy w ogóle zgodzi się na nie Światowa Organizacja Handlu. Co do alternatywy dla ETS to jeżeli bardzo jako Europa chcemy mieć system handlu emisjami, to go miejmy. Swój ETS mają nawet Chiny, tylko one nie pozwoliły w nim działać finansjerze. My też możemy zdecydować się na taki krok, co postulował premier Jerzy Buzek. Możemy też ustalić karę za brak emisji na poziomie, powiedzmy, 50 euro (obecnie jest to około 100 euro), której zapłacenie zwalnia z obowiązku rozliczenia emisji. Daje to tzw. soft cap na cenę. Nawet najbardziej żarłoczny rekin finansjery nie doprowadzi wtedy do wzrostu cen uprawnienia powyżej 50 euro, bo wtedy instalacja po prostu zapłaci karę. Możemy też na chwilę wrócić do ręcznego sterowania cenami i po prostu ustalić cenę maksymalną dla uprawnienia.
ETS powinien stać się tym, czym zapewne miał być: instrumentem stymulującym instalacje do dekarbonizowania się, a nie źródłem zarobku dla finansjery.
[Marek Lachowicz jest ekonomistą i ekspertem Warsaw Enterprise Institute, Ekonomista. Autor i współautor licznych analiz gospodarczych przygotowywanych na zlecenie Komisji Europejskiej, ministerstw RP, a także instytucji sektora publicznego i prywatnego. Badawczo i zawodowo zainteresowany wykorzystaniem ekonometrii i statystyki w modelowaniu ekonomicznym oraz konkurencyjnością gospodarek. Przygotowuje rozprawę doktorską z ekonometrii szeregów czasowych]