Andrzej Gajcy: Kto i dlaczego kłamie ws. zniszczenia domu w Wyrykach

Co musisz wiedzieć:
- W sprawie zniszczonego domu w Wyrykach kilkukrotnie zmieniały się wersje: od uderzenia rosyjskiego dronu, przez polską rakietę, po rakietę wystrzeloną z holenderskiego myśliwca.
- Ministerstwa do dziś nie potwierdziły żadnej wersji.
- Najważniejsze osoby w państwie o fałszywości pierwszej wersji wydarzeń wiedziały prawdopodobnie już 12 września.
- Wiele wskazuje na to, że rząd postawił na tuszowanie tego incydentu
Zatajanie prawdy o wydarzeniach z nocy z 9 na 10 września oraz o faktycznym stanie polskiego państwa jest dobitną lekcją o tym, jak łatwo można okłamywać społeczeństwo oraz jak polityka ukrywania faktów potrafi zagrozić bezpieczeństwu i wiarygodności państwa na arenie międzynarodowej.
Szantaż "prorosyjskości"
Wydarzenia z nocy z 9 na 10 września wciąż spowija gęsta mgła tajemnicy. Wszelkie próby jej rozproszenia kończą się zderzeniem z murem rządowej niechęci i, co gorsza, świadomej dezinformacji, okraszonej za każdym razem oskarżeniami o „prorosyjskość” wobec tych, którzy zadają niewygodne pytania.
O ile sam fakt naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez drony podczas rosyjskiego ataku na Ukrainę jest niezaprzeczalny i bezsporny, o tyle sposób, w jaki państwo polskie zarządzało informacją o incydencie – zwłaszcza o jego skali, reakcji służb oraz o zniszczeniu domu w Wyrykach – urąga elementarnym standardom uczciwości i przejrzystości. Mówiąc wprost:
od początku jesteśmy karmieni sprzecznymi wersjami wydarzeń. Każda kolejna odsłona tej historii tylko pogłębia wątpliwości, że od samego początku nas okłamywano i okłamuje się nadal.
[Funkcjonująca w mediach wizualizacja wtargnięcia dronów w polską przestrzeń powietrzną, pochodząca ze źródeł ukraińskich. Źródło: Wikipedia CC BY 4,0 PPO Radar]
Kłamstwo Wyryk
W centrum uwagi szybko znalazły się Wyryki, gdzie zniszczony dom stał się symbolem tego, jak fatalnie zawiódł przepływ informacji, a być może także polityczna kalkulacja. Pierwotnie sugerowano, że odpowiedzialny za to był rosyjski dron, jednak ta wersja szybko się zdezaktualizowała. Choć nieoficjalnie wskazywano na zagubioną rakietę z polskiego F-16 – o czym pisał dziennik „Rzeczpospolita” – ostateczne potwierdzenie, przekazane kanałami nieoficjalnymi poprzez kontrolowany przeciek do portalu Onet.pl, wskazuje, że przyczyną uszkodzeń była rakieta wystrzelona przez holenderski myśliwiec F-35, biorący udział w działaniach sojuszniczych.
Co ważne, do czasu publikacji tego tekstu ani MON, ani MSW, ani prokuratura, ani wojsko – mimo upływu ponad trzech tygodni od zdarzenia – nie potwierdziły oficjalnie tych informacji. Dlaczego? To pytanie wciąż pozostaje bez odpowiedzi, a wokół tej sprawy narasta chaos informacyjny.
Procedury wojskowe a kłamstwo w ONZ
To nie jedyne pytanie, które musi paść publicznie. Kluczowe jest też: jak to możliwe, że wiceminister spraw zagranicznych Marcin Bosacki dwa dni po incydencie na forum ONZ użył zdjęcia z Wyryk jako dowodu rosyjskich zniszczeń, mimo że wiedza o fałszywości tej tezy musiała już krążyć w strukturach państwowych? Sam Bosacki, który albo został celowo wprowadzony w błąd, albo świadomie odegrał tę rolę, stwierdził, że „taki był jego stan wiedzy” w momencie wystąpienia.
Analiza zdarzeń podsuwa prostą, a zarazem druzgocącą odpowiedź: kłamano w sprawie rakiety w Wyrykach w zasadzie od samego początku.
Skąd ta pewność? W wojsku istnieją ścisłe, bardzo precyzyjne procedury i skutecznie działały i tym razem. Na miejsce zdarzenia natychmiast udali się eksperci, którzy byli w stanie bezbłędnie i szybko ocenić, czy mają do czynienia z dronem, czy rakietą. Tak stało się i tym razem.
Co więcej, żołnierzom wysłanym do zabezpieczenia terenu w Wyrykach, którzy na własne oczy widzieli, co się wydarzyło, zarekwirować miano telefony, zgrywając ich zawartość i zobowiązując ich do poufności.
Takie są nieoficjalne, ale potwierdzone w cywilnych strukturach relacje wojskowych z tego dnia.
Władze wiedziały wcześniej
Informacja, że to nie rosyjski dron, lecz rakieta odpowiada za zniszczenia, miała dotrzeć do dowództwa, a za jego pośrednictwem do MON, już 11 września, a z pewnością 12 września wiedziała o tym wąska grupa najważniejszych osób w kraju. Nie ma możliwości, by o takim fakcie Dowództwo Operacyjne nie poinformowało. Po prostu nie ma.
Zresztą wojskowi potwierdzają to w zasadzie wprost w lakonicznym komunikacie:
„Dowódca Operacyjny RSZ na bieżąco i bez jakiegokolwiek pomijania przekazywał wszystkie dostępne informacje oraz późniejsze wnioski płynące z analizy incydentu zarówno do Ministerstwa Obrony Narodowej, Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, jak i Biura Bezpieczeństwa Narodowego”.
Kompromitacja Polski
Trudno uwierzyć, że był to jedynie nieszczęśliwy błąd komunikacyjny, skoro mechanizmy szybkiego obiegu informacji na linii wojsko – MON istnieją i miały zostać uruchomione. A zatem co? Celowe działanie? Ale po co i kto na tym korzysta?
Jeśli te informacje są prawdziwe, co w świetle stanowiska Dowódcy Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych jest trudne do podważenia, to efekt jest opłakany:
państwo polskie naraziło się na straszliwą kompromitację i utratę wiarygodności na arenie międzynarodowej.
Polska dyplomacja stała się pośmiewiskiem. A Rosja z łatwością wykorzysta ten fakt, by za każdym razem, gdy na forum ONZ czy na innym międzynarodowym szczeblu będziemy podnosić słuszne obawy związane z groźbą rosyjskiej agresji i jej eskalowaniem oraz naruszaniem naszej przestrzeni powietrznej, czy granic, przypominać, jak polski wiceszef dyplomacji kłamał w sprawie Wyryk.
Kto kłamie i dlaczego?
Chaotyczne zarządzanie kryzysem pogłębił jeszcze bardziej spór na linii prezydent – rząd. Prezydent Karol Nawrocki stwierdził, że informacja o przyczynie incydentu została przed nim zatajona, czemu rząd kategorycznie zaprzecza. Lecz jeśli wojsko mówi prawdę (że informacje trafiały do MON i BBN), to powinna ona dotrzeć także do głowy państwa. Chyba że z przyczyn czysto politycznych została zablokowana.
Wiele wskazuje na to, że rząd postawił na tuszowanie tego incydentu, by uniknąć złego wizerunku i tłumaczenia się.
Potwierdzać to może wspomniane już rekwirowanie telefonów żołnierzom, którzy jako pierwsi byli na miejscu. Jeśli tak się stało, to wydarzyło się coś skandalicznego i nieodpowiedzialnego, co można by interpretować także jako próbę wkręcenia w odpowiedzialność prezydenta i jego otoczenia za te i przyszłe błędy. Informacja ta powinna być natychmiast przekazana najważniejszym osobom w państwie, w tym prezydentowi jako Zwierzchnikowi Sił Zbrojnych. Zamiast tego wybrano utajnianie i tuszowanie.
Aura tajemniczości: ile było dronów i rakiet?
Afera Wyryk to nie jedyny element, który budzi wątpliwości. Nikt do dzisiaj nie chce ujawnić, ile rzeczywiście dronów leciało nad Polską z Rosji. Liczba ta nieustannie się zmienia. Mimo upływu trzech tygodni od naruszenia naszej przestrzeni powietrznej rosyjskie drony wciąż są znajdowane na terytorium Polski przez... rolników i zwykłych ludzi. Dzieje się tak, jak choćby pod koniec września w miejscowości Wielki Łęck, gdzie operator kombajnu zauważył w polu kukurydzy obiekt przypominający drona. Przybyłe służby potwierdziły, że był to dron z oznaczeniami cyrylicą. Jak to możliwe, że po takim czasie postronni, przypadkowi ludzie odnajdują wciąż szczątki rosyjskich dronów?
To kolejne pytanie, które pozostaje bez odpowiedzi. Podobnie jak to dotyczące sojuszniczych rakiet, które wystrzelono do neutralizowania zagrożenia i które spadły na nasze terytorium. Ta w Wyrykach nie była jedyna – jak się później okazało, kolejna spadła w Choinach na Lubelszczyźnie.
Tuszowanie sprawy
Znamienny jest jeszcze jeden fakt. Na wszelkie niewygodne pytania o te wydarzenia odpowiedź jest jedna: „łapy precz od polskich żołnierzy” lub „to sianie rosyjskiej dezinformacji”. Taka retoryka i takie słowa premiera Donalda Tuska zamiast uspokajać, tylko pogłębiają wrażenie, że rząd nie chce powiedzieć prawdy – ani o skali incydentu, ani o skali zagrożenia, ani o gotowości państwa do jego odparcia.
To wszystko nie tyle jest owiane aurą tajemniczości, co zwyczajnie tuszowane i ukrywane.
Zwłaszcza w kontekście przepływu informacji, gdzie decyzyjność i funkcjonowanie najważniejszych organów, gdy w grę wchodzi bezpieczeństwo państwa, nie mogą być przedmiotem „głupiej politycznej kalkulacji” czy rozkazu „morda w kubeł, nic nie mówić”.
Prawdziwy problem
Prawdziwym problemem nie jest to, że zabłąkana rakieta uszkodziła dom. Taką informację powinno się podać natychmiast i z „otwartą przyłbicą”. Nikt nie miałby o to pretensji, gdyż w czasie działań wojskowych takie rzeczy po prostu się zdarzają. Chwała Bogu, że nikt nie zginął.
Prawdziwym problemem jest jednak pytanie o gotowość państwa, wojska i służb do obrony nas wszystkich przed rosyjskim zagrożeniem. Czy państwo jest sprawnie zarządzane w obliczu realnego zagrożenia i czy dysponujemy potencjałem, który przy wsparciu sojuszników jest w stanie nas chronić?
Prawdziwość hipotezy, że w obliczu wojny na Ukrainie, toczącej się przecież od kilku lat tuż przy naszej granicy, jesteśmy wciąż „tekturowym patopaństwem”, w którym nawet w takich okolicznościach wygrywa politykierstwo i głupota rządzących, byłaby czymś strasznym i wyjątkowo ponurym.
Drugorzędną, choć także istotną, kwestią jest uczciwość i mówienie prawdy nam wszystkim. Gdy dodamy do tego utratę wiarygodności w tak kluczowym momencie na arenie międzynarodowej i wewnętrzne tuszowanie faktów – to oto mamy prawdziwą porażkę tej nocy. A polityczna zasłona dymna, by uchronić rząd przed niewygodnymi pytaniami, jest tylko dowodem na to, że wygrała głupia polityka, a nie bezpieczeństwo państwa i nas, obywateli.
[Andrzej Gajcy jest znanym dziennikarzem współpracującym z Tygodnikiem Solidarność, wcześniej z Rzeczpospolitą, PAP, Onetem, obecnie również z Telewizją Republika]
[Sekcje "Co musisz wiedzieć", FAQ, oraz lead i śródtytułu od Redakcji]
Najczęściej zadawane pytania - FAQ
Co wydarzyło się w Wyrykach? W nocy z 9 na 10 września doszło do zniszczenia domu w miejscowości Wyryki. Początkowo twierdzono, że przyczyną był rosyjski dron, jednak kolejne ustalenia wskazują, że za incydent odpowiadała rakieta wystrzelona przez sojuszniczego myśliwca F-35 z Holandii.
Dlaczego zmieniały się wersje wydarzeń? Wersje różniły się w zależności od źródła — od rosyjskiego dronu, przez polską rakietę, aż po holenderski pocisk. Ministerstwa i wojsko nie wydały jednoznacznego komunikatu, co wzmogło podejrzenia o celowe tuszowanie sprawy.
Kiedy rząd miał wiedzieć o prawdziwej przyczynie incydentu? Kluczowe informacje o rakiecie miały dotrzeć do MON już 11 września, a 12 września znały je najwyższe władze państwowe. Mimo to, oficjalna wersja długo się nie zmieniała.
Dlaczego minister Bosacki mówił nieprawdę na forum ONZ? Wiceminister spraw zagranicznych Marcin Bosacki miał wykorzystać zdjęcia z Wyryk jako dowód rosyjskiego ataku. Według autora artykułu, mógł to zrobić w oparciu o nieaktualne lub celowo zmanipulowane informacje.
Jakie są konsekwencje dla wizerunku Polski? Zatajanie faktów może prowadzić do utraty wiarygodności Polski na arenie międzynarodowej. Rosja może wykorzystywać tę sytuację, by podważać zaufanie do polskich komunikatów dotyczących bezpieczeństwa.
Dlaczego rząd mógł tuszować sprawę? Autor artykułu sugeruje, że celem mogło być uniknięcie skandalu i ochronienie wizerunku rządu. Ukrywanie prawdy mogło też zapobiec napięciom z sojusznikami z NATO.
Co ta sytuacja mówi o kondycji państwa? Zdaniem Andrzeja Gajcego, sprawa Wyryk pokazuje, że Polska nie jest przygotowana na skuteczne reagowanie w sytuacjach kryzysowych, a polityka i PR biorą górę nad bezpieczeństwem narodowym.
Czy to jedyny taki incydent? Nie. Kolejna rakieta miała spaść w miejscowości Choiny na Lubelszczyźnie. Liczba dronów i rakiet, które naruszyły polską przestrzeń powietrzną, nie została do dziś ujawniona.
Co powinno się wydarzyć dalej? Eksperci i opinia publiczna domagają się pełnego ujawnienia faktów, wyjaśnienia roli rządu, MON i prezydenta oraz przywrócenia zaufania do instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa.