Rozwój Niemiec to katastrofa
Dzisiejsze problemy Niemiec to raczej nie jest sprawa dekoniunktury. Wyrosły z bardzo skomplikowanego podłoża. Prorosyjskiej Ostpolitik, na którą nałożyła się autodestrukcyjna lewacka ideologia, z której wyrósł ruch „Zielonych”, a następnie Energiewende, czyli transformacja energetyki w kierunku gospodarki bezemisyjnej. To podcina Republice Federalnej Niemiec korzenie gospodarki.
Z niektórych badań wynika, że starsze pokolenie we wschodnich landach po latach wcale źle nie wspomina NRD – nie było luksusów, ale nie było bezrobocia ani wygórowanych różnic społecznych, była przewidywalna polityka socjalna. Po połączeniu Niemiec i po gwałtownej prywatyzacji tysiące pracowników dotychczas zatrudnionych w zbiurokratyzowanych kombinatach pozostało bez pracy i socjalnego zabezpieczenia. Liczni „Ossi” przesiedlali się do dawnych Niemiec Zachodnich, gdzie dużo łatwiej się żyje, ale oni są „Ossi”. I tak jest do dziś.
Rosyjski ślad jest wciąż fizycznie obecny w landach byłej NRD. Na przykład w Meklemburgii-Pomorze Przednie wciąż działa fundacja, która oficjalnie miała chronić środowisko, a rzeczywistym jej celem było umożliwiać budowę gazociągu Nord Stream 2 dzięki omijaniu sankcji USA. Obecnie rura jest nieczynna, ale fundacja nadal pracuje dla dawnej spółki Nord Stream 2 AG. W Brandenburgii nie przejęto od Rosjan 54 proc. udziałów należących do Rosnieftu w dużej rafinerii Schwedt. Niemiecki zarząd powierniczy tymczasowo administruje tymi udziałami, jednak ich nie znacjonalizowano, pozostały własnością Rosnieftu i warto zapytać, dlaczego. Rafineria to ważna firma, jest jednym z największych przedsiębiorstw w Brandenburgii, zatrudnia około 3 tys. pracowników. Prawdopodobnie nadal przerabia rosyjską ropę pod przykrywką jako z Kazachstanu. Rzecz w tym, że tym samym rosyjskim rurociągiem może być przesyłana zarówno ropa od Kazachów, jak ropa rosyjska. Derusyfikacja niemieckiej energetyki nie jest łatwa. Podobnie jak wcale niemałej sieci osobistych powiązań bankowych i finansowych. Teoretycznie ta sieć już raczej nie istnieje, ale praktycznie trwa. Te zarządy powiernicze... Były kanclerz Gerhard Schröder jest pająkiem, który nadal tka rosyjskie sieci – oceniają holenderscy dziennikarze.
SPD i Ostpolitik w czasach zimnej wojny
Dla zachodnich niemieckich socjaldemokratów szczególnie ważne były (i po cichu są nadal) stosunki z Rosją. Rosyjską chorobą zaraziły się niektóre inne niemieckie partie, np. CDU pod kierownictwem Angeli Merkel, która zresztą wychowała się i rozpoczęła działalność polityczną w NRD jako etatowa funkcjonariuszka FDJ. A jej pierwszym językiem obcym był rosyjski. Zapotrzebowanie na stałą współpracę z Rosją to nie tylko wspomniana już biznesowo-polityczna sieć powiązań stworzona przez Schrödera. To kompletna Ostpolitik SPD z czasów zimnej wojny, która de facto pozostała aktualna po zjednoczeniu Niemiec. Ostpolitik jest do dziś zawzięcie bronionym mitem SPD. Ten mit jest podstawą zachodniej niemieckiej socjaldemokracji oraz niemieckiej polityki wobec Rosji od czasu Willy’ego Brandta. Wtedy powstała pierwsza faza Ostpolitik, która doprowadziła w Europie do pozornego odprężenia z Sowietami (i zapewniła pokojowego Nobla dla Willy’ego Brandta). W tej pierwszej fazie SPD wybrała trwałą opcję ugody z Sowietami/Rosją, poniekąd zamiast wspierania antykomunistycznej opozycji w krajach zniewolonych przez Sowiety. Wybitny działacz SPD Egon Bahr, uważany za architekta Ostpolitik, z dużą rezerwą odnosił się do papieża Jana Pawła II i z jeszcze większą do Solidarności. Warto podkreślić: Bahr uważał, że Solidarność zagraża pokojowi w Europie, a Moskwa ma prawo interweniować w Polsce. Kolejny kanclerz z SPD Helmut Schmidt uznał, że wprowadzenie stanu wojennego w Polsce było koniecznością. Tak jak dla RFN koniecznością było rozwijanie współpracy z Rosją w zakresie importu rosyjskiego gazu. Obecne ataki kolejnego kanclerza z SPD Olafa Schulza na współczesną Polskę, wywodzącą się wprost z Solidarności, być może nie powinny dziwić. Widocznie tradycja kontynuowana w SPD to atakować Solidarność.
Problemy największej i najsilniejszej gospodarki w Europie
Gospodarka Niemiec to rozwinięta gospodarka rynkowa, największa w Europie i czwarta na świecie (po USA, Chinach i Japonii). Niemcy zajmują ósme miejsce wśród najbardziej innowacyjnych gospodarek świata w 2022 roku. Są trzecim po Chinach i USA światowym eksporterem. Sprzedają za granicę ponad jedną trzecią produkcji krajowej.
Jednak filary niemieckiego modelu rozwojowego są mocno popękane. W gospodarce RFN zapanowała stagnacja. Wypracowanie nowego modelu może trwać długo, stagnacja raczej szybko się nie skończy, a horyzonty są dość ponure.
Niemcy zapewne będą w tym roku najsłabszą dużą gospodarką w Unii Europejskiej. Takie są prognozy m.in. Komisji Europejskiej. Międzynarodowy Fundusz Walutowy spodziewa się, że PKB Niemiec spadnie w tym roku o 0,3 proc., a monachijski instytut Ifo (Leibniz Institute for Economic Research at the University of Munich) zapowiada spadek o 0,4 proc. Najbardziej pesymistyczna prognoza analityków Handelsblatt Research Institute przewiduje, że niemiecki PKB skurczy się o 0,7 proc. To wprawdzie wskaźniki ułamkowe, ale dotyczą jednak spadku PKB. W drugim kwartale gospodarka br. Niemiec była pogrążona w stagnacji. Wzrost PKB (kwartał do kwartału) był zerowy. Według pierwszych ocen agencji Bloomberga w trzecim kwartale wzrost PKB znów będzie zerowy. Dobrze nie jest z niemiecką gospodarką.
Agenda 2010 i Energiewende
Niemcy były już nazywane „chorym człowiekiem strefy euro”. Po raz pierwszy takiego określenia użył w 1999 r. brytyjski magazyn „The Economist”. W tamtym czasie toczyły się dyskusje o niewątpliwie słabych punktach gospodarki RFN. Jednak w 2003 r. rząd Gerharda Schrödera (koalicja SPD – Zieloni) wdrożył program reform strukturalnych, rozwinięty w następnych latach już bez Schrödera jako „Agenda 2010”.Te reformy zlikwidowały niemiecki udany „patent” – społeczną gospodarkę rynkową i państwo opiekuńcze. Liberałowie i liberalni konserwatyści bardzo sobie chwalili te lata biznesowego sukcesu i nowy model gospodarki. Niektórzy ekonomiści już wtedy wskazywali na słabości tego modelu – zbytnie uzależnienie od eksportu oraz od tanich surowców energetycznych importowanych z Rosji przy zbyt skąpych inwestycjach w modernizację struktury gospodarki i zaniedbanie kwestii ubóstwa energetycznego. Obecnie, przy zaawansowanej Energiewende, która miała zapewnić mnóstwo taniej energii, ponad milion niemieckich rodzin w RFN nie stać na zapłacenie rachunków za prąd.
Okazało się także, że dużym błędem był odwrót od roli państwa w gospodarce, w tym szybka komercyjna prywatyzacja ogromnej większości sektora energetycznego, co umożliwiło dużą obecność aktywów rosyjskich w wielkich niemieckich spółkach tego sektora, w tym pełne przejęcie przez spółki zależne Gazpromu największych niemieckich magazynów gazu ziemnego oraz udziałów w sieciach przesyłu i dystrybucji gazu. W ten sposób Niemcy stały się mocno uzależnione od Rosji nie tylko poprzez import gazu, ale także przez aktywną finansową obecność rosyjskich spółek i banków na niemieckim rynku.
Uzależnienie Republiki Federalnej Niemiec od Moskwy zaczęło się na dobre w 1970 r. Ostpolitik była mocno osadzona w gospodarce, która świetnie się rozwijała w latach 60. i 70. oraz miała ogromne zapotrzebowanie na gaz i ropę. Dlatego w 1970 r. podpisany został gazowy kontrakt z Moskwą. Miał obowiązywać 20 lat, uznano go za ogromny sukces i nazywano „transakcją stulecia”. Trzeba było tylko wybudować pierwszy gazociąg z Rosji do RFN. Rury bezpłatnie dostarczyły niemieckie huty, o transakcji mówiono wtedy „Gaz za rury”. Import rosyjskiego gazu rozpoczął się w 1973 r., od 1 mld m sześc. rocznie. Wolumen dostaw powiększał się szybko, a „transakcja stulecia” okazała się początkiem serii umów gazowych, które Związek Radziecki, a potem Rosja i RFN, podpisywały co kilka lat. W 2021 r. dostawy rosyjskiego gazu do Rosji pokrywały około 50 proc. niemieckiego zapotrzebowania na błękitne paliwo. Niemiecka energetyka i cała gospodarka zostały uzależnione od rosyjskiego gazu i od Gazpromu. Tym bardziej że w programie dekarbonizacji gospodarki i przejścia na energetykę zeroemisyjną w Niemczech deklarowano zupełną rezygnację z energetyki węglowej oraz likwidację bloków jądrowych (co zrealizowano w ubiegłym roku), zaś rozwiązaniem przejściowym do energetyki zeroemisyjnej miał być gaz – rosyjski.
Deficyt gazu i bardzo drogi prąd
Po zupełnym przerwaniu dostaw gazu z Rosji RFN znalazła się w bardzo trudnej sytuacji, choć trzeba przyznać, że ani rząd, ani wielki biznes nie uległy panice. Deficyt gazu – a więc i energii – łatano zakupami na rynku spotowym, na ile i za ile się dało. Na szczęście zima była lekka. Społeczeństwo niemieckie przekonano, że deficytu energii elektrycznej właściwie nie ma, są po prostu pewne oszczędności. Co więcej, obecny koalicyjny rząd SPD i Zielonych nadal konsekwentnie trwa przy realizacji Energiewende, czyli transformacji energetyki. Tak, aby Niemcy w 2050 r. mieli całą gospodarkę bezemisyjną i bez energetyki jądrowej. Tyle że niemiecka gospodarka wyhamowała najmocniej w Europie, przede wszystkim z powodu drogiej energii. A energia jest droga z powodu transformacji energetycznej.
Emigrują przedsiębiorstwa wielkie, średnie i małe
Wojna na Ukrainie i jej konsekwencje dla infrastruktury uderzyły dodatkowo w niemiecką energetykę. Rozwiązania konieczne dla „zielonej transformacji” (wciąż coraz droższe ETS-y, czyli pozwolenia na emisję CO2) zadały poważny cios opłacalności w wielu branżach produkcyjnych. Dane opublikowane w czerwcu br. przez Związek Przemysłu Niemieckiego (BDI) wykazały, że 30 proc. średnich firm z RFN zamierza przenieść produkcję za granicę, a 16 proc. takich firm już właśnie przygotowuje się do relokacji. Razem w Niemczech najprawdopodobniej ubędzie 46 proc. średnich firm. Podstawową przyczyną są rosnące koszty energii elektrycznej i surowców. Prezes BDI domaga się, aby ceny energii elektrycznej w Niemczech spadły do „globalnie konkurencyjnego poziomu”, czyli średnio o 50–60 proc., co nie wydaje się możliwe. Wielkie spółki niemieckie właśnie zaczęły wyprowadzać produkcję z kraju. Przykładem potentata uciekającego z produkcją za granicę jest niemiecki chemiczny koncern BASF. Koalicjant w rządzie Scholza, Zieloni, uważają to za wielki sukces, BASF to koncern energochłonny. Gdy się wyniesie z produkcją do Chin i USA, emisja CO2 w Niemczech znacznie spadnie. A przecież – zdaniem Zielonych (i nie tylko) – to jest najważniejsze obecnie zadanie w Niemczech. Nie jest ważne, że spadnie też zatrudnienie i produkcja w Niemczech. – To obecnie globalnie nie ma większego znaczenia, a za jakiś czas powstaną nowe branże, bezemisyjne, i ludzie będą znowu mieli pracę – oświadczają politycy Zielonych.
Niemiecki sektor przemysłowy odczuł również negatywnie zmiany po odmrażaniu gospodarek. Zwłaszcza mocno uderzył w niego zeszłoroczny jednorazowy skok cen gazu w transakcjach spotowych.
Konsumpcja w Niemczech spadła mocniej niż w innych krajach UE od czwartego kwartału 2022 r. Prawdopodobnie dlatego, że rząd RFN wolniej niż rząd francuski wprowadził wówczas niezbędne ograniczenia cen energii, a inflacja w Niemczech była wyższa niż we Francji czy w Hiszpanii.
Rząd SPD – Zieloni – kierowany przez kanclerza Scholza po długich sporach wprowadził rozwiązania, które jego zdaniem powinny być skuteczne: wsparcie finansowe dla energetyki opartej na źródłach odnawialnych (ma przede wszystkim wesprzeć Energiewende i może przyczynić się do pewnego spadku cen energii elektrycznej). Jest to pakiet stymulacyjny nazwany ustawą o szansach wzrostowych. W ustawie nie ma danych finansowych, choć według niektórych ekspertów na realizację ustawy potrzeba 32 mld euro. To o wiele za mało, ale co gorsza, w ustawie brak inicjatyw stymulacyjnych. Kluczowym brakiem jest sprawa energetyki, pominięta w ustawie.
Rząd niemiecki rozważa przyjęcie programu wieloletnich subsydiów energetycznych dla przemysłu w kwocie 30 mld euro do 2030 r. Spółki szczególnie z branż energochłonnych miałyby mieć zagwarantowane dostawy prądu po 6 eurocentów za 1 kWh. Państwo z budżetu płaciłoby różnicę pomiędzy tą stawką a ceną rynkową. Jednak to wsparcie byłoby udzielane pod warunkiem, że spółka w swojej produkcji będzie szybko zmniejszać ślad węglowy do zera i nie przekroczy wyznaczonego jej zużycia prądu. Jest to inicjatywa Zielonych, a ta partia nie przejmuje się, że poważnie ograniczy konkurencyjność danej spółki i naruszy unijne przepisy dotyczące pomocy publicznej. SPD widocznie ustąpiła w tej sprawie koalicjantowi.
Wypracowanie nowego i skutecznego modelu gospodarczego będzie wymagało od Berlina zmian wielu dotychczasowych przekonań i programów. Przede wszystkim nie warto kontynuować Energiewende, jeśli niemieccy przedsiębiorcy przenoszą produkcję do innych krajów. Do tego dotychczasowa polityka imigracyjna Niemiec nie wspiera rozwoju gospodarczego, ponieważ generuje nadmierne obciążenia budżetu. Nie mówiąc o coraz częstszych zamieszkach. Wygląda jednak na to, że rząd w Berlinie nie myśli o zasadniczych zmianach, choć zaczyna o nich mówić AfD, czyli skrajna prawica.
Relacje RFN – USA i niemiecki antyamerykanizm
Ostatnio premier Scholz zapowiedział, że wbrew wcześniejszej obietnicy RFN nie podniesie swoich wydatków na obronę do wymaganych 2 proc. PKB. Niemcy nieco zwiększą jedynie wydatki na wojsko. To kolejny niemiecki nieprzyjazny gest wobec Stanów Zjednoczonych, choć wydawało się, że w relacjach Berlina i Waszyngtonu nastąpiło pewne ocieplenie. Takie jakby niestabilne relacje tych partnerów nie powinny dziwić. Po ataku islamskich terrorystów na World Trade Center i Pentagon kanclerz Schröder zadeklarował solidarność ze Stanami Zjednoczonymi. Jednak wraz z prezydentem Francji Jacques’em Chirakiem sprzeciwił się wojnie z Irakiem w 2003 r. (choć była prostą konsekwencją tego ataku) i odmówił udziału wojskowego w sojuszniczej operacji. Poparła to zresztą zdecydowana większość społeczeństwa niemieckiego. Doszło do dłuższego ochłodzenia relacji RFN – USA. Niemcy przestawały wówczas być najważniejszym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. W tej roli umacniała się w pewnej mierze Wielka Brytania. Jednocześnie wzrastała rola Niemiec w Unii Europejskiej.
Te wahnięcia w relacjach niemiecko-amerykańskich mogą wynikać z niemieckiego dążenia do panowania nad Europą. Ale na problem warto spojrzeć z nieco odleglejszej perspektywy II wojny światowej. Niemcy może nawet nie są tego do końca świadomi, ale tkwi w ich zbiorowej świadomości niedobry kompleks „niezawinionej” druzgocącej klęski, jaką zadali im Amerykanie. Wcale nie Sowiety/Rosja, zwycięstwo Moskwy nie było samodzielne i Zachodni Niemcy o tym dobrze wiedzą. Ich Trzecią Rzeszę pokonali Amerykanie. Nie tyle przez ofensywę od Zachodu (megadesant na francuskie plaże w czerwcu 1944 r.), co przez Lend-Lease Act, wprowadzony ustawą federalną z 11 marca 1941 r. dla wsparcia Wielkiej Brytanii, samotnie walczącej z Niemcami. Potem, w latach 1942–1945 Lend-Lease Act umożliwił dostarczenie Sowietom 17 mln ton różnych surowców, towarów i sprzętu o łącznej wartości ponad 11 mld dolarów, dzisiaj wartego około 170 mld. Sami Rosjanie podają, że z USA do ZSRR wysłano m.in. 427 tys. samochodów polowych i opancerzonych, 22 tys. samolotów, 13 tys. czołgów, 9 tys. traktorów, 2 tys. lokomotyw, 11 tys. wagonów, 3 mln t benzyny lotniczej, 350 tys. t materiałów wybuchowych, 4 mln opon, 200 tys. km drutu telefonicznego. Co ważniejsze – dostarczenie 142 tys. t stali, 13,8 tys. t niklu i 16,9 tys. t koncentratu molibdenu pozwoliło Stalinowi wyprodukować 45 tys. czołgów, oczywiście dzięki dodatkowej dostawie z USA 38 tys. szt. obrabiarek specjalnych. Słynna tuszonka, którą żywiła się Armia Czerwona, była made in USA, z wieprzków wyhodowanych przez amerykańskich farmerów. Bez 15 mln par amerykańskich skórzanych butów i pożywnej amerykańskiej tuszonki armie Stalina nigdy by nie doszły do Berlina i Łaby. Antyamerykanizm ma głębsze korzenie między Odrą i Renem, niż się przypuszcza.
Tekst pochodzi z 41 (1811) numeru „Tygodnika Solidarność”.