"Wielcy nieobecni" na koronacji króla Karola III
Kradzione klejnoty koronne i niestosowany nigdzie indziej w zachodniej cywilizacji areszt prewencyjny będą tematami, z którymi Karol III będzie się musiał zmierzyć w pierwszej kolejności i już dziś wiadomo, że jego korona będzie wyjątkowo ciężka.
Zły początek
Areszty prewencyjne najczęściej były (i są) stosowane w krajach byłego związku radzieckiego – przede wszystkim w Rosji i na Białorusi. Są również narzędziem władzy Recepa Tayyipa Erdoğana, prezydenta Turcji, który od lat zajmuje się przede wszystkim tym, żeby pełniony przez niego urząd prezydenta pozbawić kadencyjności i móc rządzić Turcją do śmierci. To także narzędzie doskonale znane w krajach arabskich, a przede wszystkim w afrykańskich – jak raz głównie w byłych brytyjskich koloniach. Wielka Brytania, która podpisała Europejską konwencję praw człowieka, konwencje genewskie oraz szereg innych aktów prawnych, do wigilii koronacji godziła się, że niedopuszczalne jest w krajach demokratycznych (Zjednoczone Królestwo oficjalnie ma ustrój demokratyczny definiowany jako królewska monarchia parlamentarna) stosowanie aresztów prewencyjnych polegających na pozbawianiu – nawet krótkotrwałym – wolności obywateli, którzy nie popełnili przestępstwa ani nie stwarzają zagrożenia dla bezpieczeństwa publicznego. A jednak zdecydowała się na zamknięcie przed i podczas koronacji 52 aktywistów brytyjskich z legalnie działającej grupy Republika (domagającej się likwidacji monarchii i wprowadzenia pełnej demokracji). Zrobiła to tylko po to, żeby możliwie najgłębiej schować protesty coraz liczniejszych obywateli Albionu domagających się tego, żeby głową ich państwa był ktoś, kogo społeczeństwo będzie wybierać w demokratycznych wyborach, podobnie jak wybiera swoich przedstawicieli do Izby Gmin. Mimo to światowe media obiegły zdjęcia transparentów domagających się końca monarchii oraz mówiących o Karolu III: „Not my king”, czyli „Nie mój król”.
Dzień po koronacji wszystkich antyroyalistów wypuszczono na wolność, oczywiście bez postawienia jakichkolwiek zarzutów.
„Jestem teraz poza komisariatem… Nie popełnij błędu. W Wielkiej Brytanii nie ma już prawa do pokojowych protestów” – informował na Twitterze po zwolnieniu z aresztu Graham Smith, szef Republiki. I dalej: „Wiele razy mówiono mi, że monarcha jest po to, by bronić naszych wolności. Teraz nasze wolności są atakowane w jego imieniu. Te aresztowania są bezpośrednim atakiem na naszą demokrację i podstawowe prawa każdej osoby w kraju. Każdy policjant zaangażowany w sprawę powinien zwiesić głowę ze wstydu”.
Wielcy nieobecni
Dzień koronacji uczynił z Londynu najbezpieczniejsze miasto świata – pilnowane przez wszystkie prozachodnie służby specjalne. Nie bez powodu, bo znaleźli się tam nie tylko najważniejsi królowie i szejkowie świata arabskiego, ale również przywódcy większości europejskich państw oraz premierzy i prezydenci ze wszystkich krajów Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Jednak to nie oni interesowali media i komentatorów światowej polityki.
Ważniejsza wydawała się lista wielkich nieobecnych – przede wszystkim tych, których na koronację król Karol nie zaprosił. Co oczywiste, nie było poszukiwanego międzynarodowym nakazem aresztowania za zbrodnie wojenne i przeciwko ludzkości prezydenta Rosji – Władimira Putina; przewodniczącego, wodza Korei Północnej – Kim Dzong Una; nie było wielu przywódców religijnych, którzy jednak spodziewali się zaproszenia na to wydarzenie. Nie było również przywódcy – Chin Xi Jinpinga, który otrzymał zaproszenie, jednak po brytyjskich interwencjach w sprawie Hongkongu prowadzonych przez Wielką Brytanią pod warunkiem zachowania na Wyspie demokracji, zdecydował się demonstracyjnie nie skorzystać z zaproszenia. Zaproszenia wysłane zostały do przedstawicieli wszystkich krajów świata z wyjątkiem Afganistanu, Białorusi, Birmy, Iranu, Rosji, Syrii i Wenezueli.
Zabrakło także Joe Bidena, prezydenta USA (administrację USA reprezentowała Pierwsza Dama) – ta nieobecność nie była jednak wyborem dworu Karola. Prezydenci USA nie biorą udziału w brytyjskich koronacjach od wywalczenia niepodległości od brytyjskiej korony 4 lipca 1776 roku. Państwa mają oczywiście stosunki dyplomatyczne i wzorowo współpracują w polityce międzynarodowej i handlu. Jednak monarchia nigdy nie przełknęła do końca tego buntu i utraty najbogatszej – jak się okazało w kolejnych stuleciach – kolonii.
Cudze klejnoty
Koronacja przypomniała światu jeszcze jedno – większość brytyjskich dóbr kultury, w tym także znaczna część klejnotów koronnych – została zrabowana innym narodom. I te, dzisiaj niepodległe, narody domagają się zwrotu swoich skarbów.
Podczas sobotniej koronacji król Karol III dzierżył królewskie berło, w którym dumnie błyszczy „Gwiazda Afryki”, największy na świecie diament o szlifie bezbarwnym. Klejnot został znaleziony w Afryce Południowej w 1905 roku i waży 530 karatów! Dwa lata po jego odkryciu został podarowany przez rząd kolonialny monarchii brytyjskiej – jednak nie był to dar dobrowolny, monarchia po prostu kazała go sobie dać.
Teraz, gdy instytucje zmagają się z wezwaniami do repatriacji skradzionych klejnotów i artefaktów, mieszkańcy RPA wzywają do zwrotu diamentu. Pod petycją w tej sprawie, która leży dzisiaj na królewskim biurku, widnieje ponad 8 tysięcy podpisów.
– Diament musi dotrzeć do Republiki Południowej Afryki, jest częścią naszej dumy, naszego dziedzictwa i naszej kultury – mówił mediom prawnik i działacz z Johannesburga Mothusi Kamanga. – Myślę, że ogólnie Afrykańczycy zaczynają zdawać sobie sprawę, że dekolonizacja to nie tylko zapewnienie ludziom pewnych swobód, ale także odebranie nam tego, co zostało nam wywłaszczone – dodaje.
Ze wszystkich klejnotów koronnych jeden był wyraźnie nieobecny – chodzi o legendarny diament Koh-i-noor. 105-karatowy diament został znaleziony na brzegu świętej rzeki Kryszny w południowych Indiach co najmniej 800 lat temu – tak przynajmniej mówi znana każdemu mieszkańcowi Indii legenda. W połowie XIX wieku trafił w ręce brytyjskiej królowej Wiktorii, zaś Elżbieta II ( tak jak dzisiaj jej syn Karol III) starała się nie pokazywać z diamentem zawieszonym w koronie, żeby nie drażnić Hindusów od lat domagających się zwrotu „skradzionego klejnotu”.
Po śmierci królowej Elżbiety w zeszłym roku rząd Indii wielokrotnie poruszał kwestię repatriacji Koh-i-nooru z rządem brytyjskim. Stanęło na tym, że Koh-i-noor nie pojawi się na ceremonii koronacyjnej, ale Brytyjczycy nie oddadzą go Indiom. Przynajmniej jeszcze nie teraz, choć rząd w Delhi zapewnia, że z klejnotu nie zrezygnuje nigdy, bo jest indyjskim, a nie brytyjskim dziedzictwem.
Monarchia coraz mniej popularna
Koronacja, której koszty wciąż są obliczane, bezspornie przyniosła Wielkiej Brytanii ogromne korzyści. Brytyjski nadawca publiczny BBC za możliwość relacjonowania uroczystości z Opactwa Westminsterskiego brał od każdej ekipy telewizyjnej po kilka tysięcy funtów za 10 minut przekazu. Podobnie kosztowało postawienie kamery w każdym znanym miejscu Londynu.
Już przed koronacją na ulicach stolicy Albionu pojawiły się miliony maskotek i pamiątek z koronacji, a Bank Anglii rozpoczął sprzedaż monet w wizerunkiem nowego władcy Anglii, Walii, Szkocji i Irlandii Północnej. Nie są to jakieś szczególne monety – to po prostu nowa emisja funtów, które i tak trzeba będzie do końca roku wymienić, ponieważ zgodnie z prawem pieniądze z wizerunkiem nieżyjącego władcy przestaną być ważne.
Świat po raz kolejny kupił legendę domu Windsorów, ale dzisiaj widać już, że po niemal ośmiu dekadach rządów Elżbiety II rodzinne afery związane z angielskim dworem zmęczyły nie tylko samych wyspiarzy, ale także większość świata. Nawet telewizje przyznają, że dobrze sprzedawały się tylko fragmenty uroczystości koronacyjnych. Trudno było znaleźć widza, który oglądał całą transmisję.
Tekst pochodzi z 20 (1790) numeru „Tygodnika Solidarność”.