Sędzia Łukasz Piebiak: Jak zreformować sądownictwo [Cz. 3]
Lukasz Piebiak , doktor nauk prawnych. Sędzia orzekający przez kilkanaście lat w warszawskich sądach gospodarczych. Aktualnie delegowany do prac badawczych w Instytucie Wymiaru Sprawiedliwości. Przed 2015 r. prezes oddziału warszawskiego, wiceprezes zarządu głównego i przewodniczący zespołu ds. międzynarodowych Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”. W latach 2015 – 2019 podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości nadzorujący departamenty zajmujące się kadrami, organizacją i nadzorem administracyjnym nad sądownictwem powszechnym, legislacją w obszarze prawa cywilnego, współpracą międzynarodową, strategią i funduszami europejskimi. Wykładowca Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury i Akademii Sztuki Wojennej. Uczestnik i prelegent kilkunastu seminariów krajowych oraz kilkudziesięciu międzynarodowych nt. postępowania cywilnego, a szczególnie postępowania w sprawach gospodarczych, organizacji i zmian ustrojowych sądownictwa, prawa konkurencji, prawa telekomunikacyjnego oraz znaków towarowych i wzorów użytkowych. Autor kilkudziesięciu publikacji naukowych (glossy, artykuły, komentarz do postępowań odrębnych w kodeksie postępowania cywilnego – współautor) oraz publicystycznych przede wszystkim z obszaru prawa procesowego cywilnego oraz organizacji i reformy sądownictwa.
Przymus awansowania
Mariusz Patey i Jadwiga Chmielowska: Kiedy Zjednoczona Prawica wygrała wybory w 2015 roku, wymiar sprawiedliwości miał wiele zdiagnozowanych wad strukturalnych. Teraz poruszymy kwestię interesującą zwykłych ludzi, czyli: czy to możliwe, żeby nasz wymiar sprawiedliwości funkcjonował dobrze? Czy wiemy już, co nie działa i jakie zmiany wprowadzić?
Łukasz Piebiak: Na pewno trzeba skończyć z patologiami, które ciągną się jeszcze od czasów PRL, a niekiedy i dłużej, i które do dzisiaj wpływają na system. Komunistyczne państwo skutecznie wykorzystywało prawników do wykonywania najbardziej ohydnych, sprzeniewierzających się etyce zawodowej czynów w imię służby zbrodniczemu systemowi. Nie można twierdzić, że sędziowie uczestniczący w tym procederze działali tylko i wyłącznie pod przymusem. Władze komunistyczne stosowały całą paletę różnych form wpływu na środowiska prawnicze. Oprócz zachęt finansowych, perswazji (komunikowanej zwykle nieformalnymi kanałami), jednym z podstawowych narzędzi wpływu był tzw. "przymus awansowania".
Jak działał ten mechanizm? Każdy ambitny człowiek chce być doceniany, chce awansować w hierarchii społecznej, zawodowej. I taką możliwość system sądowniczy sędziom dał. Aby awansować, trzeba być dobrze ocenionym. Władze komunistyczne, dbając o pozory, pozostawiły przynajmniej formalnie niezależność sądownictwa od władzy politycznej. Kontrolę nad systemem władza partyjna sprawowała za pośrednictwem zaufanych sędziów umiejscowionych wysoko w hierarchii zawodowej i środowiskowej. To oni oceniali i współdecydowali o awansach, stagnacji zawodowej, a w razie potrzeby i o kłopotach dyscyplinarnych. Jeżeli chciało się być dobrze ocenianym, to trzeba było swoją pracę wykonywać w taki sposób, żeby podejmowane decyzje procesowe podobały się drugiej instancji, generalnie nie były uważane za kontrowersyjne i nie odbiegały od dotychczasowej praktyki. Gdy chodziło o awans, były brane pod uwagę także dane statystyczne. Sędziego nie można było formalnie rozliczyć z tytułu „niewłaściwego” orzecznictwa, ale można było np. z liczby wyroków, które zostały zmienione, czy z tych, które zostały uchylone. Jeżeli sędzia miał procentowo wiele wyroków, które zostały utrzymane w mocy, miał większe szanse na awans. Dziś już nie ma jedynie słusznej partii wiodącej, nie ma nomenklatury komunistycznej, wytycznych politycznych i ideologicznych ale system rozliczania pracy sędziów nie zmienił się zasadniczo.
Transformacja ustrojowa w Polsce, która dokonała się po 1989 r., "oszczędziła" środowisko sędziowskie. Dokonano (niedoskonałej ale jednak) lustracji milicjantów czy funkcjonariuszy służb, ale nie pracowników wymiaru sprawiedliwości, a przecież był on, obok organów ścigania, jednym z filarów utrzymania totalitarnych rządów komunistycznych. W wymiarze sprawiedliwości zachowały się kształtowane przez kilkadziesiąt lat komunizmu hierarchia i procedury, zależności towarzyskie, interesy jednostek i ich grup.
Światopogląd marksistowski przestał być atrakcyjny pod wpływem zmian, ale ludzie w nim ukształtowani, także w sądownictwie, pozostali. W poglądach wielu sędziów, nie tylko tych wiekowo zaawansowanych, odczuwa się brak kotwicy w rozumieniu osadzenia w systemie wartości cywilizacji łacińskiej i etyce. Pozostało nadreprezentatywne, w stosunku do reszty społeczeństwa, przekonanie o względności zasad, źródłach prawa wynikających wyłącznie z umowy społecznej i politycznego konsensusu. Nie mamy już na szczęście osób, które wprost chciałyby wychodzić naprzeciw oczekiwaniom centrum władzy z Kremla, jak to było przed 1989 r. ale, choć może zabrzmi to kontrowersyjnie, zostało u wielu zastąpione kierowaniem się opiniami czy zaleceniami Unii Europejskiej. Po prostu ktoś kto nauczył się bycia poddanym, może oczywiście zmienić swego Pana ale ma duży problem by czuć się i zachowywać jak człowiek wolny.
Niestety nadal często chcąc w polskim sądownictwie awansować, trzeba zasłużyć na przychylność starszych kolegów, a ta zależy od „dobrych” statystyk. Trzeba zatem orzekać tak, żeby jak najwięcej wyroków się utrzymywało, nie robić rzeczy nieakceptowanych w oczach tych sędziów, którzy kontrolują nasze decyzje procesowe, a ich oceny stanowią kryterium przy awansie. No i trzeba dbać o statystyki ilościowe, co oczywiście sprzyja brakowi refleksji i niezbędnej wnikliwości w dociekaniu prawdy. Generalnie opłaca się dbanie przede wszystkim o liczbę zakończonych spraw, co wpływa, jak łatwo się domyślić, na jakość orzekania. Pamiętam, jak jeden z sędziów na forum internetowym słusznie zauważył, że przy ocenie sędziów nie bierze się pod uwagę udziału spraw zaskarżonych w stosunku do spraw rozpoznanych i nie premiuje umiejętności konsensualnego rozwiązywania sporów poprzez doprowadzenie do ugody w postępowaniu cywilnym, czy dobrowolnego poddania się karze w postępowaniu karnym, a przecież są to z zasady najlepsze rozwiązania dla stron.
I dopóki ten system awansu zawodowego, który do dziś dnia funkcjonuje, będzie istniał (a tu trzeba przyznać, że jest on dobrze zakorzeniony w naszej kulturze korporacyjnej, bo podobny model awansu działał w czasach zaborów, potem w II RP oraz w PRL), dopóty będzie wywoływał określone emocje i inspirował opisane wyżej zachowania. Sędziowie, licząc na akceptację ich aktywności zawodowej, będą pracować zgodnie z oczekiwaniami, czyli orzekać zgodnie z orzecznictwem starszych kolegów i, niestety, pomijając interesy zwykłych ludzi, którzy przychodzą do sądu, oczekując ustalenia prawdy i sprawiedliwości. Sędziowie zbyt często rozpoznają sprawy schematycznie i pobieżnie albo tak, żeby się to podobało, a niekoniecznie tak, żeby wydać sprawiedliwe orzeczenie.
Z tych m.in. przyczyn uważam, że poważna reforma sądownictwa musi obejmować spłaszczenie struktury sądownictwa powszechnego. Dzięki temu zabiegowi sędziowie będą w stanie stać się prawdziwie niezawisłymi i orzekać w pełni autonomicznie. Nie będą musieli liczyć się z opinią starszych kolegów po to, by awansować w hierarchii sądowej. Wierzę, że zaufanie do bezstronności sądów będzie się budować, a społeczna legitymizacja władzy sądowniczej rosnąć. Obecnie wskaźniki zaufania do sądów, które są miarą społecznej legitymizacji władzy sądowniczej, są rekordowo niskie i to musi się zmienić.
JCh i MP: A od czego Pana zdaniem powinien zależeć awans zawodowy sędziów?
ŁP: W proponowanej przeze mnie reformie nie będzie awansu w ramach sądownictwa powszechnego. Po prostu... Sędziowie mają być równi i prawdziwie niezawiśli.
Wyjaśnię na przykładzie: jestem sędzią pierwszej instancji, a ktoś inny jest sędzią drugiej instancji. Sędzia drugiej instancji kontroluje moje orzeczenia bo na tym polega jego praca ale zarabia więcej ode mnie tylko dlatego, że jest sędzią dłużej niż ja, a nie dlatego, że jest sędzią drugiej instancji, bo każdy sędzia wykonuje jednakowo odpowiedzialną pracę. Może też zarabiać mniej niż ja, jeżeli krócej niż ja pełni służbę sędziowską. Po prostu różnicuje nasze wynagrodzenia tylko staż pracy, a nie przypisanie do takiego czy innego sądu powszechnego. Nie sposób przecież uznać, iż w drugiej instancji sędzia wykonuje pracę trudniejszą czy bardziej odpowiedzialną niż w pierwszej. Sędziowie jak wszyscy ludzie mogą mieć większe lub mniejsze predyspozycje do zawodu, nie są też jednakowo utalentowani, inteligentni i pracowici. To zasadniczo sąd pierwszej instancji prowadzi częstokroć rozbudowane postępowanie dowodowe, przesłuchuje świadków, zasięga opinii biegłych itp. itd. To co z reguły widzi obywatel na salach sądowych, to praca sądów pierwszej instancji. Sąd drugiej instancji czasem stwierdzi, że jest potrzeba dodatkowego przesłuchania, czasem dopuści jakiś dodatkowy dowód, ale generalnie bazuje na tym, co zrobił sąd pierwszej instancji i niekoniecznie musi rozpoznać sprawę jawnie. Nie można przesądzić, które czynności wymagają większego zaangażowania pracy i umiejętności, albo które są bardziej wartościowe dla społeczeństwa. Dlaczego zatem sędziom wyższych instancji mielibyśmy płacić więcej niż sędziom sądów rejonowych? Czy tylko dlatego, że ci z “awansu” w taki czy inny sposób zasłużyli na uznanie wizytatorów, Krajowej Rady Sądownictwa i Prezydenta? Tu moim zdaniem tkwi fundamentalny błąd w rozumowaniu.
Jedynym wg mnie awansem finansowym, poza tym który wynika ze stażu pracy (co zresztą jest powszechnie przyjęte w instytucjach państwowych), winien być awans funkcyjny, tzn. związany z przyjęciem dodatkowych funkcji związanych z dodatkowymi lub innymi niż typowo sędziowskie obowiązkami np. funkcją prezesa sądu, przewodniczącego wydziału, rzecznika prasowego, rzecznika dyscyplinarnego czy związany z delegacją do innej instytucji państwowej np. Ministerstwa Sprawiedliwości. Po prostu za dodatkowe obowiązki winno należeć się dodatkowe wynagrodzenie. Wybitni sędziowie, którzy będą się chcieli skupić wyłącznie na pracy orzeczniczej, również nie zostaną pozbawieni perspektyw docenienia przez Państwo ich pracy bowiem ich doświadczenie zawodowe, intelekt, zdolności i postawa moralna w sposób naturalny winny być spożytkowane w Sądzie Najwyższym. Taki awans to oczywiste ukoronowanie kariery sędziowskiej.
W proponowanym przeze mnie systemie w ramach struktury sądownictwa powszechnego nie byłoby awansu czyli podziału na sędziów lepszych i gorszych, bardziej i mniej prominentnych, lepiej zarabiających z racji sądzenia w tym czy innym sądzie, w tej czy innej instancji – pensja sędziego rosłaby wraz ze stażem (o ile nie zostałoby to zakłócone np. skazaniem dyscyplinarnym) oraz ewentualnie w związku ze sprawowaniem stanowisk funkcyjnych.
System aktualnie istniejący należy zmienić by wyeliminować opisywane wyżej patologie w sądownictwie. To nie jest tylko polskie doświadczenie. W literaturze zachodniej można znaleźć teksty, w których wskazuje się, że jednym z największych zagrożeń dla sędziowskiej niezawisłości jest chęć awansowania. Pisał chociażby o tym już w I połowie XIX wieku francuski myśliciel i dyplomata Alexis de Tocqueville. Nic się w naturze ludzkiej od tego czasu nie zmieniło i nie zmieni. Ludzie chcą awansować, chcą zarabiać więcej. Akurat w sądownictwie to się źle kończy dla podsądnych.
Spłaszczenie struktury sądów
Oczywiście wprowadzenie jednolitego stanowiska sędziowskiego nie jest warunkiem wystarczającym, by społeczeństwo odczuło znaczącą zmianę na lepsze. Musimy zmienić dysfunkcjonalną strukturę sądów powszechnych spłaszczając ją. Nie ma potrzeby, żeby istniały trzy szczeble sądownictwa: sąd rejonowy, okręgowy i apelacyjny. Wystarczyłyby sądy pierwszej i drugiej instancji, zwłaszcza że sędziowie różniliby się tylko przydziałem do orzekania, a nie tytułem i przypisaniem do konkretnego sądu. Przydział taki powinien być stosunkowo łatwy do zmiany i zmieniać się w zależności od potrzeb sądownictwa na danym terenie. Sędzia, który orzekał w pierwszej instancji odpowiednio długo, nabył doświadczenia, mógłby być przeniesiony do sądu wyższej instancji by kontrolować orzeczenia wydawane przez innych sędziów. Natomiast sędzia drugiej instancji, który przez lata kontrolował wyroki sądów instancji pierwszej, mógłby w razie potrzeby zostać przeniesiony do sądu niższej instancji. W każdym zawodzie od czasu do czasu coś trzeba zmienić, by nie popaść w rutynę. Na przykład w Niemczech przechodzenie pomiędzy sądami pierwszej i drugiej instancji jest bardzo łatwe. Taka zmiana miejsca pracy i perspektywy dobrze zrobi nie tylko sędziom, ale i podsądnym.
Niektórzy sędziowie sądów drugiej instancji, a tym bardziej sędziowie Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego, po kilku, czasami po kilkunastu, nabywają syndromu zwanego “kompleksem Boga”.
Upewniają się o swojej wyjątkowości i nieomylności, bo głównie zajmują się recenzowaniem, kontrolowaniem decyzji i krytyką, co prowadzi do oderwania się od rzeczywistości. Są skłonni do wychodzenia poza swoje kompetencje i aktywizmu sędziowskiego, a to zaburza podział władz i po prostu psuje państwo. Ktoś, kto cały czas recenzuje pracę innych, jednocześnie samemu nie będąc wystawionym na krytykę, na ocenę społeczną, chcąc nie chcąc zaczyna nabierać przekonania, że wszystko wie najlepiej. Dobrze by było, żeby taki sędzia od czasu do czasu przypomniał sobie, jak to jest być kontrolowanym.
Teraz gdy sędzia (a często to stosunkowo młody człowiek, trzydziesto- czy czterdziestokilkuletni) trafi do sądu okręgowego, lub do sądu apelacyjnego, który zawsze jest sądem drugiej instancji, to w polskim systemie już nigdy nie będzie orzekał w sądzie pierwszej instancji. Musimy mieć świadomość, że do 65 czy nawet 70 roku życia będzie już tylko kontrolował innych sędziów. To naprawdę nie jest dobre ani dla kondycji psychicznej wielu z tych ludzi, ani dla jakości pracy przez nich wykonywanej. Możliwość przemieszania środowiska sędziowskiego na pewno by się przydała.
Problem przewlekłości postepowań
J.Ch i M.P.: Sprawiedliwe wyroki są oczywiście bardzo ważne w kontekście podniesienia poziomu zaufania społecznego do polskiego sądownictwa. Bolączką też jest przewlekłość postępowań, która ujemnie wpływa na postrzeganie wymiaru sprawiedliwości i jest dużą dolegliwością społeczną. Czy Pan sędzia widzi jakieś recepty poprawiające szybkość rozpatrywania spraw?
Ł.P.: Problem przewlekłości na pewno zmniejszy się po uproszczeniu struktury sądów. Jednolite stanowisko sędziego sądu powszechnego także tu byłoby pomocne. Załóżmy, że struktura sądowa składałaby się z 70 – 80 okręgów sądowych. Przyjmijmy dla uproszczenia, że jednemu sądowi okręgowemu podporządkowane byłoby pięć sądów rejonowych. Prezes sądu okręgowego, mając do dyspozycji około stu sędziów, musiałby tym zasobem zapewnić odpowiedni poziom funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości na swoim terenie. To on powinien decydować, ilu wyśle sędziów do np. Biłgoraja, ilu do Janowa Lubelskiego, a ilu zostawi w Zamościu by obsłużyli tamtejsze Sąd Rejonowy i Sąd Okręgowy. Ważne, by prezes każdego sądu okręgowego mógł podległych sobie sędziów stosownie do potrzeb alokować. Kiedy z jakiegoś powodu np. nagle ilość spraw wpływających do konkretnego sądu rejonowego dramatycznie wrośnie, prezes powinien móc ten sąd wzmocnić kosztem sądów ościennych, do których akurat spraw wpływa mniej. Dzisiaj jest to bardzo utrudnione bo każdy sędzia przypisany jest do konkretnego sądu i bez jego zgody nie można go na stałe przenieść gdzie indziej. Trzeba w sądach wprowadzić inną kulturę pracy podporządkowaną osiąganiu efektu i zapewnieniu, zgodnie z art. 45 Konstytucji RP oraz art. 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, prawa do sprawiedliwego sądu i do tego, aby sprawy były rozpoznawane w akceptowalnym czasie. Zorientowanie na potrzeby obywateli musi być sensem każdej reformy.
Sędziowie, a zwłaszcza pełniący funkcje prezesów sądów okręgowych, powinni się kierować interesem społecznym, a nie ulegać presji swojego środowiska. Interes obywatela powinien przeważyć nad wygodą sędziów niezadowolonych, że będą musieli dojeżdżać do pracy trochę dalej niż do tej pory, tym bardziej jeżeli koszty dojazdów zostaną sędziom finansowo zrekompensowane. Prezesi sądów muszą mieć odwagę podejmowania niekiedy trudnych i niepopularnych decyzji. Znowu, dla ilustracji, załóżmy że w Warszawie mamy do czynienia z kolejkami i przewlekłością postępowań, a na pierwszy terminy rozprawy czeka się 2 lata, podczas gdy w Otwocku jest mało spraw, sędzia raz w tygodniu wychodzi na salę i ma wszystkie sprawy załatwiane na bieżąco. Dziś nie ma możliwości, żeby tego sędziego z Otwocka zmusić do tego by już na stałe, a przynajmniej do czasu aż nie zmieni się sytuacja, wsparł pracę koleżanek i kolegów z Warszawy bowiem istnieje konstytucyjny zakaz przenoszenia sędziego bez jego zgody.
Można jednak tak zmienić strukturę organizacyjną sądów tak, żeby Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej każdego z ok. 10000 sędziów sądów powszechnych w Polsce powoływał na sędziów danego okręgu np. lubelskiego, rzeszowskiego czy kieleckiego z uprawnieniem ale i obowiązkiem orzekania w każdym sądzie, który jest przypisany do danego okręgu – w zależności od potrzeb. W ten sposób nie łamiąc Konstytucji, zmieniamy sytuację obywateli. To już nie obywatel jest podporządkowany sędziemu, tylko sędzia musi się dostosować do potrzeb obywateli. Sędzia nie mógłby się w takim systemie bronić się przed orzekaniem w miejscowości oddalonej 50 kilometrów od jego miejsca zamieszkania, a tysiące obywateli nie musiałoby wędrować do sądów odległych od ich miejsc zamieszkania.
Podobny pomysł leżał u podstaw tzw. reformy Gowina, kiedy był on ministrem sprawiedliwości w rządzie PO-PSL. Za jego kadencji znoszono małe sądy: z przeszło 300 sądów rejonowych, 1 stycznia 2013 r. 79 z nich zniknęło. Wtedy argumentem była większa elastyczność sądów, lepsze dopasowanie do zmieniających się potrzeb. Przekonywano, że sędziowie będą lepiej wykorzystywani. Niestety ta reforma doprowadziła do chaosu, bo nie była dobrze przygotowana, zwłaszcza zabrakło konsultacji z zainteresowanymi. Moim zdaniem kierunek był dobry, ale trzeba było go realizować konsekwentnie i do końca, a nie połowicznie. Trzeba jednak było przybliżyć sądy obywatelom, nawet kosztem komfortu sędziów, a nie je likwidować. Niedokończona reforma jest gorsza niż brak reformy, bo tylko rozregulowuje system. Małe sądy przez całe lata doświadczały skutków takiej „reformy”.
"Wylądowaliśmy w kałuży"
To, z czym mamy dzisiaj do czynienia, to właśnie taki stan: próbowaliśmy przeskoczyć przez kałużę, ale w trakcie skoku zaczęliśmy się wahać, czy aby koszt polityczny nie będzie za duży, czy UE nas nie ukarze itp. itd. I w efekcie wylądowaliśmy w środku tej kałuży. Dziś rzeczywiście nie jest dobrze w sądownictwie, bo reforma, która szła w dobrym kierunku, została zatrzymana. Nie wiem, w jakiej części ją zrealizowaliśmy, może w 1/3, może w połowie. Najważniejsze działania dopiero przed nami i one muszą zostać przeprowadzone. Gdybyśmy mieli w każdym zakątku kraju takiego gospodarza w postaci prezesa sądu okręgowego, który miałby ludzi, budynki, całą infrastrukturę i budżet do dyspozycji by zapewnić sprawne sądownictwo na danym terenie, moglibyśmy myśleć o bardziej racjonalnym zarządzaniu.
Podobne zmiany przeprowadzono kilka dobrych lat temu w Estonii. Mały kraj ale problemy te same i tam właśnie przetestowano z powodzeniem nowe rozwiązania. W kraju takim jak Polska jest większa bezwładność systemu, większy opór różnych grup interesów, ale można skorzystać z doświadczeń tych mniejszych, stojących w awangardzie reform. Tam co zrobiono? Stworzono cztery sądy pierwszej instancji na cały kraj, ale nie zlikwidowano żadnego miejsca, w którym dotychczas obywatele mieli dostęp do sądu. Do tych miasteczek, w których nie ma oficjalnej siedziby sądu z prezesem i administracją ale jest infrastruktura do sprawowania wymiaru sprawiedliwości sędziowie dojeżdżają w miarę potrzeb. Jest czterech prezesów tych sądów pierwszej instancji, którzy właśnie działają jak gospodarze, menedżerowie sądownictwa na terenie, który został im powierzony. To oni decydują, że np. w poniedziałek sędzia czy sędziowie będą sądzić w jakimś miasteczku określone kategorie spraw, we wtorek w innym, a codziennie w głównej siedzibie. Ludzie mają zapewniony dostęp do sędziów blisko swoich miejsc zamieszkania, a państwo racjonalnie wykorzystuje zasób ludzki. Dlaczego tak nie można zorganizować pracy sądów w Polsce?
Oczywiście, że można, tylko trzeba wiedzieć, jak to zrobić i mieć wolę polityczną, aby tego dokonać, a nie bać się zorganizowanych grup nacisku. Jak już znajdziemy takich gospodarzy – prezesów sądów na danym terenie (a zapewniam, że tacy są – znam sądy, które w dzisiejszym systemie znacząco poprawiły swoje wyniki często właśnie dzięki takiemu prezesowi – menadżerowi), to trzeba jeszcze wpłynąć na sędziów, by zaakceptowali nowe warunki pracy. To nie jest łatwe ale da się zrobić.
System pracy sędziów
Kolejny problem to system pracy sędziów. Obecny system wygląda tak, iż sędzia jest wspierany zespołem ludzi, którzy uczestniczą w wykonywaniu czynnościach sądu. Mamy asystentów sędziów, referendarzy sądowych, sekretarzy sądowych. Sąd ma własną księgowość, kadry i inne agendy administracyjne. Każdy, nawet mały wyodrębniony sąd, ma taką strukturę. System działa dobrze wtedy, kiedy najważniejszy element systemu czyli sędzia orzekający, który potrzebuje zespołu ludzi do pomocy, ma decydujący wpływ na to, kto będzie jego asystentem, kto sekretarzem albo i sekretarzami. Sędzia reprezentuje autorytet państwa, ale i stanowi duży koszt dla podatnika, więc nie powinien się zajmować sprawami mniejszej wagi, a tylko takimi, w których nikt inny, słabiej wykształcony i opłacany, nie może go wyręczyć. Wiele obowiązków może przejąć lub wspomóc sekretarz sądowy, tym bardziej asystent sędziego, który ma wykształcenie prawnicze i często posiada dużą wiedzę oraz doświadczenie pracy w sądzie. Sędzia jest od rozstrzygania sporów, inne rzeczy w sądzie winni załatwiać inni. Organizacja sądu powinna wspierać pracę sędziego. Sędzia powinien być instytucją z własną organizacją pracy, własnym zapleczem, powinien mieć decydujący wpływ na zatrudnianie osób bezpośrednio wspierających jego pracę, mieć wpływ na przydział im nagród itp. ale także decydować o naganach czy zwolnieniu pracownika, który się nie sprawdza.
Obecnie to nie sędzia, a kierownik sekretariatu, przewodniczący wydziału, prezes albo dyrektor sądu mają większy wpływ na skład osobowy wspierający sędziego w jego pracy orzeczniczej, mimo że to jego praca zależy od pracy zespołu współpracowników. Przez wiele lat orzekając w sądach (w sądzie rejonowym i w sądzie okręgowym) doświadczyłem, że zupełnie inaczej praca wygląda np. wtedy, kiedy mam do dyspozycji asystenta sędziego, który jest tylko moim asystentem, bo wtedy mam motywację, by angażować się w jego szkolenie, wymagać i egzekwować od niego pracę na odpowiednim poziomie. Asystent, który pracuje z jednym sędzią, uczy się tej współpracy, przyzwyczaja się do stylu pracy sędziego i w efekcie praca jest wykonywana sprawniej. W systemie, w którym np. asystenci czy sekretarze rotują między sędziami żaden sędzia nie czuje się odpowiedzialny za ich kształcenie i rozwój, a oni też nie są w stanie wykonywać optymalnie wymaganej od nich pracy. Nie ma procedur, dzięki którym można by jakoś docenić pracę najlepszych z nich, zaproponować ścieżkę awansu, a tych, którzy się nie nadają, po prostu zwolnić.
Kiedy podjąłem pracę w Ministerstwie Sprawiedliwości zaczęliśmy pracować nad tym problemem. Mam nadzieję, że ministerstwo nie porzuciło prac nad tzw. biurem sędziego, bo jestem przekonany, że ich stworzenie przyczyniłoby się bardzo mocno do zlikwidowania zaległości. Moje szacunki wskazują na to, że w kraju wielkości Polski nie ma potrzeby utrzymywania 10 tysięcy sędziów. Wystarczyłoby ich może do 5 tysięcy, jeśli każdy z nich miałby do dyspozycji sztab ludzie wspomagających ich pracę. Tak byłoby taniej dla podatnika i system byłby bardziej wydajny.
Reasumując, według mnie obecnie powinno się wprowadzić 3 grupy zmian w polskim systemie sądownictwa:
- jednolite stanowisko sędziowskie i odejść od obecnie obowiązującej ścieżki awansu zawodowego sędziów;
- spłaszczyć strukturę sądów powszechnych, a aktualne powołania sędziowskie do sądu przekształcić w powołania do okręgów sądowych;
- odciążyć sędziów z prac, które mogą wykonywać osoby o niższych kompetencjach i potraktować sędziego jako instytucję, która ma prawo dowolnie kształtować zespół osobowy wspierający jego pracę.
Naturalnie, doskonalenie organizacji to proces, który nigdy się nie kończy, bo jedne reformy powodują potrzebę kolejnych. Ważne z punktu widzenia społeczeństwa jest, by organizacja sądów w Polsce była coraz bardziej efektywna i zapewniała coraz wyższą jakość sądzenia w akceptowalnym czasie. Wraz ze wzrostem oczekiwań społecznych będą pojawiać się potrzeby kolejnych zmian.
Wybory powszechne sędziów
M.P. i J.Ch: Na zakończenie pytanie o możliwość dalszego upodmiotowienia suwerena, jakim jest Naród Polski i danie mu bezpośredniego wpływu na trzecią władzę, czyli umożliwienie wyboru sędziów w wyborach powszechnych. Mieliśmy już taki system w I Rzeczypospolitej i był on utrzymany w Rzeczypospolitej Krakowskiej. Został zdemontowany decyzją władz państw zaborczych. W jakiejś formie to rozwiązanie ustrojowe wróciło w pomyśle sędziów pokoju…
Ł.P.: To interesująca propozycja, zwłaszcza że głęboko osadzona w tradycji naszego państwa, a przerwana aktywnością rządów państw zaborczych, okupacyjnych. Obecnie system częściowo oparty na wyborach sędziów przez obywateli funkcjonuje np. w USA, największej demokracji świata. Moim zdaniem taka propozycja, jeśli miałaby być poważnie potraktowana, chyba wymagałaby uprzedniej zmiany Konstytucji bowiem ta wyraźnie stanowi w art. 179, że sędziego Prezydent RP powołuje na czas nieoznaczony, a istotą wyboru sędziów jest kadencyjność ich urzędu. Układ postkomunistyczny, mający wpływ na uchwalenie obowiązującej obecnie Konstytucji, odpowiednio zagwarantował sobie różne wygodne dlań rozwiązania, także w obszarze sądownictwa. Niewykluczone, że w tej sytuacji trzeba będzie podjąć decyzję o zmianach konstytucyjnych, pozwalających na szerszą partycypację Narodu w procesie funkcjonowania aparatu państwa.
Obywatele mają bowiem prawo by partycypować w procesie formowania stanu sędziowskiego.
W ostatnich latach dokonał się postęp w tym zakresie bowiem 15 sędziów – wybieralnych członków Krajowej Rady Sądownictwa przestało być wybieranych przez innych sędziów, a w to miejsce wprowadzono wybór przed przedstawicieli Narodu – posłów. Wywołało to graniczącą z histerią reakcję przedstawicieli dotychczasowych elit sędziowskich oraz agend UE co tylko winno utwierdzać decydentów w słuszności podjętej decyzji. Czas by pójść dalej w procesie demokratyzacji polskiego sądownictwa, by obywatele, w tym np. zorganizowane środowiska tzw. poszkodowanych przez wymiar sprawiedliwości, których problemy poznałem i podzielam wiele z zarzutów, które wobec mojego środowiska formułują, mogli utożsamić się z polskimi sądami i sędziami, co wszystkim wyszłoby na dobre.