[Nasz wywiad] Artur Owczarski: Luizjana – manifestacja różnorodności, erupcja zagmatwania
Mateusz Kosiński, "Tygodnik Solidarność": Tytuł Pana książki "Luizjańskie gumbo" wiele mówi o regionie. Gumbo to wszak danie będące prawdziwym kulinarnym miszmaszem. Proszę powiedzieć kilka słów o ludziach zamieszkujących Luizjanę. Kim są Kajuni?
Artur Owczarski: Gumbo to oficjalne danie Luizjany, to potrawa, która jak nic innego ilustruje zróżnicowanie etniczne tego stanu. W gumbo można znaleźć dosłownie wszystko: owoce morza, mięso kurczaka, mieszanki mięs, ryż lub ziemniaki i mnóstwo warzyw. To tygiel składników, miks smaków, mieszanka, gulasz, zupa, manifestacja różnorodności, erupcja zagmatwania. Taka też jest Luizjana. Przez stulecia kształtowali ją potomkowie amerykańskich Indian, osadnicy z Europy, Karaibów, Nowej Szkocji i Afryki.
W południowo-środkowej Luizjanie żyją Cajunowie. Pochodzą od ludzi wygnanych w XVIII wieku przez Brytyjczyków z terenów dzisiejszej Nowej Szkocji w Kanadzie. Do pierwszej połowy XX wieku zachowali całkowitą odrębność kulturową. Nie mówili po angielsku, nie czuli się nawet Amerykanami. Byli Cajunami, w większości słabo wykształconymi, niepiśmiennymi farmerami i ludźmi bagien, którzy wkładali do garnka wszystko, co latało, biegało czy pełzało. Przez prawie dwieście lat żyli na uboczu otaczającego ich świata.
Przez stulecia Luizjana dzieliła się na Nowy Orlean i okolice z żyjącymi tam Kreolami, białymi, niewolnikami i wolnymi kolorowymi ludźmi, oraz cajuńską środkową i południową Luizjanę, w której jadło się raki, żyło na bagnach lub uprawiało trzcinę cukrową i mówiło po francusku.
Cajuni Mike i Joe
Proszę powiedzieć coś o Kreolach i ich stylu życia...
Ogólna definicja tego, kim są Kreole, mówi, że to potomkowie białych kolonizatorów urodzeni na terenie Ameryki Łacińskiej lub na południu Stanów Zjednoczonych, a także członkowie tych społeczności pochodzenia wielu ras. Z racji swojego mieszanego pochodzenia charakteryzują się tak dużą empatią, otwartością i wyrozumiałością dla innych kultur, języków, ras i wyznań, że gdyby ta cecha charakteryzowała ludzkość jako całość, to świat byłby po prostu lepszy. To tak, jakby historia stworzyła społeczność, która z racji swojego wielorakiego pochodzenia może być silnym głosem podkreślającym, że wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi.
Kreolami w Luizjanie początkowo byli urodzeni na kontynencie amerykańskim potomkowie francuskiej i hiszpańskiej arystokracji. To biali Kreole urodzeni w Nowym Świecie, którzy szczycili się swoimi europejskimi korzeniami. Wyróżniały ich pieniądze, dbałość o architekturę i kulturę. Do dzisiaj funkcjonuje w umysłach Amerykanów wizerunek nowoorleańskich białych Kreolów, którzy jadali przy suto zastawionych stołach ze srebrną zastawą, mieli służbę, niewolników i cieszyli się dobrobytem.
Z czasem Kreolami zaczęli nazywać się również wolni kolorowi ludzie i czarni. Określenia „Kreol, kreolski” nabrały szerszego kontekstu. Kolor skóry i pieniądze nie miały znaczenia. Znaczenie miała wiara katolicka, nierzadko z naleciałościami voodoo, i język francuski.
Obecnie w Luizjanie i szerzej, poza granicami stanu, Kreolami określa się mieszkańców Luizjany – głównie Nowego Orleanu, ale też obszarów wiejskich – rasy mieszanej, w amerykańskiej nomenklaturze klasyfikowanych jako czarni, którzy są (lub ich przodkowie byli) francuskojęzycznymi katolikami. Tyle w teorii. Kreolem w Luizjanie jest każda osoba, która niezależnie od swojej rasy identyfikuje się z tą kulturą.
Kreole to kultura, to sól ziemi Luizjany, to twór jej historii i mentalności mieszkających tam ludzi.Do wyróżników luizjańskiej kultury kreolskiej należy przede wszystkim architektura domów i wnętrz. O domach urządzonych w stylu francuskim, hiszpańskim, w stylu kolonialnym mówi się, że to styl kreolski. To też kuchnia, pełna owoców morza, naleciałości hiszpańskich, na przykład jambalaya, francuskich, regionalnych ziół, które rozpowszechnili Indianie, ze słynnym filé, czyli zmielonymi liśćmi sasafrasu, na czele. Słowem, które najlepiej definiuje Kreolów, jest różnorodność. Nic nie jest bardziej kreolskie niż gumbo.
Kultura kreolska to też muzyka, która w XIX wieku wśród zamożnych Kreolów towarzyszyła wystawnym przyjęciom i rozbrzmiewała w operze, a ulice zalewała rytmem afrykańskich bębnów. Z czasem te rytmy ewoluowały w jazz. Muzyka i zabawa to mentalność jednocząca wszystkich Kreolów, mentalność radości i celebrowania życia, joie de vivre, uwielbienia zabawy, otwartości na innych i bliskiego kontaktu z zaświatami, pogodzenia z nieuchronnością przemijania. To mieszający się z voodoo katolicyzm. To pogrzeby jazzowe czerpiące bezpośrednio z afrykańskich orszaków pogrzebowych, pełne muzyki i tańczących ludzi. To mistycyzm, świat duchów i zmarłych z charakterystycznymi luizjańskimi cmentarzami wyróżniającymi się solidnymi grobowcami, które miały utrzymać zwłoki na miejscu w czasie częstych powodzi. To wywodząca się z Afryki tradycja wieszania na drzewach butelek, w których wylegują się w słońcu złe duchy zostawiające dzięki temu żywych w spokoju.
gumbo
Luizjana kojarzy się z Nowym Orlenem, a Nowy Orlean z Mardi Gras. Jak ważna w życiu mieszkańców tego miasta jest dobra zabawa?
Celebracja życia jest esencją kultury mieszkańców Nowego Orleanu. Ciesz się życiem, chwytaj dzień to nie motto, a sposób myślenia. Nie na darmo miasto nazywa się Big Ease - Wielki Luz. Mardi Gras jest zjawiskiem kulturowym determinującym styl życia przez okrągły rok. Członkowie licznych ekip spotykają się regularnie, planują wygląd nowych strojów, platform, bale, organizują imprezy charytatywne. Mardi Gras jest powodem do spotkań towarzyskich w domach i na ulicach gdzie wielu gotuje pod gołym niebem obserwując maszerujących. Miasto żyje zabawą, muzyką przez okrągły rok. Nie możliwym jest przejść przez dzielnicę francuską i nie minąć grających na niej muzyków. Solistów i całych zespołów. Grają jazz, rock, blues, pop i rytmy afrykańskie. Często można zobaczyć członków orkiestr dętych, którzy przynoszą bębny i instrumenty dęte i grają tańcząc. Potrafią zgromadzić wokół siebie prawdziwe tłumy. Muzyka jest też ważnym elementem tzw. pogrzebów jazzowych, drugiej lini. Żałobnicy odprowadzają zmarłego do miejsca spoczynku przy akompaniamencie żewnie grających muzyków. Po złożeniu zwłok w grobie muzyka staje się żywiołowa, radosna, a żałobnicy tańcząc i bawiąc się maszerując przez miasto celebrując życie. Nie rzadko przyłączają się do nich przechodnie. Podobnie jest z weselami. Państwo młodzi, obowiązkowo z parasolkami w rękach prowadzą orszak w którym oprócz zaproszonych gości i wynajętych muzyków maszerują obcy ludzie, chcący przyłączyć się do zabawy. Nowy Orlean jest pełen muzyki i życia. Tak jest każdego dnia, przez okrągły rok.
Mówi się, że „sportem narodowym” Polaków jest grillowanie do którego przygrywa disco-polo. Czy w podobny sposób „sportem narodowym” mieszkańców Luizjany jest spędzenie czasu na bagnach i polowanie na aligatory? A może luizjańskie bagna to dla człowieka terra incognita?
Trudno porównać obcowanie z dziką przyrodą w odosobnieniu ze słuchaniem hałasu. W tym roku nocowałem w hotelu przy, którym w amfiteatrze odbywał się koncert tej muzyki. To były dwie godziny cierpienia. Na bagnach otacza nas życie i dźwięki przyrody. Jest też lokalna muzyka, kajuńska. Słychać skrzypce, akordeon, gitarę. Nie lubię generalizowania i nie powiem, że wszyscy ale wiele osób ma na bagnach domy wypoczynkowe, tzw. camps gdzie spędzają weekendy polując, łowiąc ryby i oczywiście grillując. Są też ludzie, którzy decydują się żyć na bagnach, mieszkają tam przez cały rok, wyruszając okresowo do pracy np. na platformach naftowych. Luizjańskie bagna to bardzo nieprzyjazne dla człowieka miejsce, pełne insektów, jadowitych węży i 2,5 mln aligatorów ale dla tych, którzy je znają stanowią oazę spokoju i wolnego stylu życia. To środowisko w którym człowiek się wycisza. To też spiżarnia. Polowania to nie tylko sport ale sposób na pozyskanie mięsa.
Artur Owczarski
Luizjanie nie obce były problemy rasizmu. Czy region zmierzył się z tymi problemem? Czy na południu USA można dyskutować o kwestiach rasizmu bez wpadania w szpony przesadnej poprawności politycznej?
Zdecydowanie nie można powiedzieć, że problemy rasizmu i historia niewolnictwa są zamkniętym etapem. To jeden z przewodnich tematów amerykańskiej debaty publicznej, a na głębokim południu to wyrwa w ludzkich sercach, która jeszcze długo nie zostanie wyleczona. Pamiętajmy, że współcześnie żyjący ludzie pamiętają jeszcze czasy segregacji rasowej. Sto lat temu żyli ludzie, którzy urodzili się jako niewolnicy. Poruszałem temat rasizmu i współżycia czarnych i białych w Luizjanie w wielu rozmowach. Pytałem różnych ludzi, obu ras i większość jest zgodna, że podziały nadal istnieją. Czarni często mówili, że jest „lepiej niż kiedyś” ale nadal nie tak jak powinno być. Wskazywali na podział w systemie edukacji, który nie pozwala większości białych i czarnych dzieciaków uczyć się razem bo trafiają do różnych szkół. Głównie ze względu na miejsce zamieszkania, poziom zamożności. To tworzy podziały na całe życie. Zarzucali, że wiele zbrodni z czasów rekonstrukcji i późniejszych nie zostało odpowiednio zbadanych, wyjaśnionych, brakuje miejsc pamięci. Ulice i obiekty użyteczności publicznej nadal noszą imiona znanych konfederatów. Biali z kolei czują i często o tym mówią, że cokolwiek powiedzą w temacie ras i relacji to zostaną oskarżeni o rasizm. To temat rzeka, nadal bolesny i niestety nadal budzący demony ale nie dotyczy to tylko Luizjany. To trauma, która trawi całe amerykańskie społeczeństwo.
Plantacja White Oak
Czy voodoo to w dzisiejszej Luizjanie już tylko cepelia i atrakcja dla turystów, czy wciąż może religia ta wyznacza styl życia dla jej wyznawców? I co z religią voodoo ma wspólnego wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej?
Jeśli można na czymś zarobić to dlaczego tego nie zrobić? Chciałoby się powiedzieć patrząc na liczne sklepy z upominkami, laleczkami voodoo, świecami intencyjnymi. Hollywood zdemonizowało religię voodoo. Sprowadziło do poziomu czarnej magi, guseł i zabobonów. Voodoo to stara afrykańska religia, która służy wielbieniu boga, adoracji dobra. Czarna magia, laleczki to hoodoo właściwe dla ludycznych guseł, wyznawców odizolowanych od świata zewnętrznego na plantacjach.
Obraz Matki Boskiej pojawił się najpierw na Haiti, razem z polskimi legionistami. Napoleon wysłał ich na karaibską wyspę, by spacyfikowali powstanie niewolników. Wbrew rozkazom Napoleona polscy legioniści stanęli po stronie Haitańczyków, a wielu z nich potem osiedliło się na wyspie. Haitańscy rewolucjoniści rozpoznali w wizerunku Matki Boskiej Częstochowskiej wcielenie wojowniczego ducha voodoo – Erzulie Dantor, która w trakcie tajemnych uroczystości opętała kapłankę i ustami kobiety wezwała niewolników do walki z Francuzami. Uwierzyli, że zesłała im polskich legionistów i pomogła odzyskać wolność. Zgodnie z haitańską tradycją Erzulie Dantor była boginią miłości, płodności i pożądania. Należała do agresywnych i mściwych duchów. Matka Boska z bliznami na policzku miała za zadanie karać mężczyzn, którzy stosują przemoc wobec kobiet i krzywdzą dzieci. Patronowała kobietom zdradzonym przez swoich partnerów, lesbijkom oraz nowo wyświęconym kapłankom voodoo. Erzulie wcielona w Czarną Madonnę opiekowała się też kobietami interesu i dbała o ich finanse. Część polskich legionistów uciekła z Haiti i osiedliła się w Nowym Orleanie. Zaszczepili kult Madonny na nowym gruncie.
Artykuł pochodzi z #50 numeru "Tygodnika Solidarność"