Kamil Lazarewicz o napiętej sytuacji w Browarze Braniewo

– W Browarze Braniewo jest spór zbiorowy czy go nie ma?
– Zacznę od początku. W grudniu 2020 roku grupa Van Pur zakupiła od grupy Żywiec nasz zakład. W pierwszym roku zwierzchnictwa nowego właściciela nie udało nam się uzgodnić żadnego spotkania z zarządem w celu negocjacji polepszenia warunków pracowników. W czasie, gdy nasz browar należał do Browaru Namysłów, a potem grupy Żywiec rozmowy z pracodawcą odbywały się normalnie, oficjalnie, wszystko było klarowne. W grupie Van Pur było inaczej. Zapewniano nas, że spotkamy się, ale pani prezes nie ma teraz czasu. I tak przenoszono spotkanie z miesiąca na miesiąc. Z czasem zrobiło się jasne, że nic z tych spotkań nie będzie. Dlatego na początku tego roku postanowiliśmy zmienić taktykę. Wszystkie rozmowy zaczęliśmy potwierdzać na piśmie. W styczniu tego roku otrzymaliśmy informację od zarządu, że pracodawca chce się z nami spotkać w celu omówienia spraw bieżących. Odbyło się spotkanie. Był na niej nasz dyrektor browaru, przez teams-y była pani prezes, wiceprezes, pani dyrektor ds. spraw personalnych, dyrektor operacyjny, . Chcieli z nami negocjować. Zapytali, jakie mamy postulaty, czego oczekujemy. Nasze postulaty zostały złożone w ramach ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Nie otrzymaliśmy żadnej kontroferty ze strony pracodawcy. Po prostu zostaliśmy poinformowani, że wrócą do nas z informacją zwrotną.
- Jakie to były postulaty?
- Pierwszy dotyczył 20-proc. premii motywacyjnej, którą mamy umieszczoną w regulaminie pracy. Ta premia nie została uściślona w dodatkowym załączniku. Została wprowadzona w czasie, gdy należeliśmy do Browaru Namysłów. Ani wówczas, ani w czasach, gdy należeliśmy do grupy Żywiec, nikt nie stworzył załącznika do tej premii. Teraz chcieliśmy, by premia została formalnie przeniesiona do pensji.
Drugi postulat to były podwyżki w kwocie 800 zł brutto dla pracowników. Trzeci - wyrównanie pensji pracownikom na tych samych stanowiskach. Z racji tego, że w ostatnich latach dużo osób rotowało między działami, stworzył się nierówny podział pracowników. Często zdarzało się, że pracownik bez doświadczenia na danym stanowisku zarabiał dużo więcej od osoby, która pracowała tam wiele lat. Wiadomo, że taka sytuacja nie służy dobrej atmosferze w pracy.
W lutym odbyliśmy kolejne spotkanie. Pracodawca poinformował nas, że mógłby się zgodzić, żeby przenieść premię do pensji. Co do innych postulatów, uznali, że mogą dać 500 zł brutto, jak powiedzieli, podwyżki. Z tym, że chcieli to rozbić. 100 zł brutto z tej kwoty miałoby zostać jako wyrównanie dla pracowników, którzy mieli te mniejsze płace, a 400 zł chcieli przeznaczyć na premię. Tylko nie wiadomo było, na jaką premię. Najpierw była mowa o premii motywacyjnej, potem o premii regulaminowej. Różnie to nazywano. Co ciekawe, kiedy powiedzieli o premii wskaźnikowej i przedstawili w skrócie wskaźniki, zapytaliśmy, czemu te wskaźniki nie zostały skonsultowane ze związkiem. Odpowiedzieli, ze nie muszą być. A przecież zarówno premia motywacyjna, jak wskaźnikowa powinna być uzgodniona ze Związkiem. Powiedzieli, że nie po to dają te pieniądze, żeby je zabierać i żebyśmy się nie martwili. Ale my na to powiedzieliśmy, że po pierwsze ta premia, która według nas jest premią uznaniową, nie może być uznawana jako forma podwyżki, a po drugie jeśli mają wskaźniki, to my byśmy chcieli je sprawdzić, jak one będą wyglądają i skonsultować je. Stwierdzono jednak, że nie mogą stworzyć regulaminu do tej premii, bo jak będą chcieli coś zmienić, to będą musieli negocjować to z nami. To z jednej strony twierdzą, że nie po to coś dają, żeby zabierać, a po piętnastu minutach rozmowy twierdzą, że nie mogą włożyć tego w regulamin, bo ewentualne zmiany będą musieli z nami konsultować.
Nie przyjęliśmy tych warunków. Zgodziliśmy się tylko, żeby te 20 proc. wrzucili nam w podstawę. Te wyrównania były kwestią otwartą, ale chcieliśmy doprecyzować, jak to będzie działać. Pracodawca powiedział, że albo zgadzamy się na wszystko, albo na nic. Nie znalazło to naszej akceptacji. Rozmowy zostały przerwane.
Później odbyło się jeszcze jedno spotkanie. Podczas niego od razu po przywitaniu zapewniano nas, że postulaty pracodawcy nie zostały zmienione. Albo się na nie godzimy, albo nie dostaniemy nic.
- Co działo się dalej?
Co ciekawe, pracodawca i tak tę premię przyznał. Wkrótce jednak zaczęliśmy dostawać od pracowników informacje, że te premie nie są przyznawane. Ciężko było nam się do tego odnieść w sytuacji, kiedy nie posiadaliśmy do tego żadnego regulaminu, a w żadnych wskaźnikach nie było to ujęte. Pracownicy byli odsyłani do dyrektora, który ich zdaniem też nie potrafił się rzeczowo odnieść się do tych kwestii. To zaogniło sytuację. W tamtym czasie poinformowano nas, że zakład przyniósł 2 miliony strat. W naszym regulaminie jest zapis o tym, że jeśli zakład przynosi stratę, to pracodawca nie musi negocjować ze związkami żadnych podwyżek. Tyle, że wcześniej o żadnej stracie nie wiedzieliśmy. A tu z dnia na dzień nagle nasz zakład przynosi straty. Została ta premia, jak powiedział pracodawca uznaniowa, oparta o wskaźniki. Nie mogliśmy już nic więcej z tym zrobić.
Pracodawca niektórym pracownikom wyrównał pensje. Inni dostali 100 zł podwyżki. Ale wówczas nasze rozmowy z pracodawcą nie odbywały się już. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak wejść w spór zbiorowy. 29 marca została podjęta stosowna uchwała. Pracodawca został o niej poinformowany. Później miała miejsce przepychanka na pisma, ponieważ pracodawca nie chciał wstąpić w spór zbiorowy. Twierdził, że ten spór jest nielegalny. Padały nawet hasła, że podwyżki nie są w interesie pracowników.
Po wysłaniu kilku czy kilkunastu pism stwierdziliśmy, że nie jesteśmy w stanie pracodawcy zmusić do wejścia w ten spór. Dlatego powiadomiliśmy Inspekcję Pracy. Pani Inspektor, która przyjechała, wykazała ponad 20 naruszeń ze strony pracodawcy. Inspekcja Pracy przyznała nam rację i nakazała pracodawcy wejść w spór zbiorowy, mówiąc, ze ten spór już nawet obowiązuje. Pracodawca odwołał się od wszystkich naruszeń do Okręgowego Inspektoratu Pracy w Olsztynie. Ten większość odwołania odrzucił i po raz kolejny nakazał pracodawcy wejść w spór. Pracodawca do dnia dzisiejszego tego nie zrobił. Nasze możliwości się już skończyły. Wreszcie uznaliśmy, że musimy powiadomić prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. Dochodzenie zostało wszczęte przez prokuraturę. Gdy to zrobiliśmy, pracodawca 24 sierpnia zwolnił naszego przewodniczącego, Jerzego Stulczewskiego.
W jaki sposób zostało przeprowadzone to zwolnienie?
Szukali tak zwanych haków na nas. Jurek dostał wezwanie na spotkanie. Zostały mu przedstawione rzekome zarzuty naruszania przepisów BHP. Ale zaczynał wówczas dwutygodniowy urlop, nie miał czasu, żeby się do nich odnieść. Podjął pismo, miał napisać odpowiedź i odnieść się do zarzutów. Nieoczekiwanie podczas przebywania na urlopie dostał kolejne pismo, że znów złamał przepisy po odbyciu rozmowy na ten temat. Jak to możliwe, skoro w piątek był u pracodawcy na rozmowie, dostał dokument ze wszystkimi tymi zastrzeżeniami, a w połowie urlopu, na który poszedł potem dostał kolejne pismo, że znowu coś złamał mimo tego, że był w pracy w tym czasie? Jurek się odniósł do tych wszystkich zarzutów, a po jakimś czasie jako organizacja dostaliśmy pismo o chęci zwolnienia przewodniczącego, ponieważ głęboko naruszył zasady BHP. Został zwolniony dyscyplinarnie. Organizacja oczywiście nie zgodziła się z tymi zarzutami i nie wyraziła zgody na rozwiązanie umowy z Przewodniczącym.
Ale zanim do tego doszło, pracodawca 17 sierpnia poinformował mnie, że zarzuty, które wpłynęły do związków, były niepełne, bo zaginęła kartka z zarzutami. Wręczył mi kolejny dokument, wpisano jeszcze więcej zarzutów dla naszego przewodniczącego. Ponieważ to były nowe zarzuty, potrzebowaliśmy chwilę, by się do nich odnieść. Najpierw daliśmy odpowiedź na pierwsze zarzuty. Po tej odpowiedzi przewodniczący został jednak zwolniony. Następnego dnia dopiero dostarczyłem odpowiedź odnośnie tych drugich zarzutów. Pracodawca nawet nie poczekał na naszą drugą odpowiedź. Przewodniczący został zwolniony, mimo tego, że toczyła się sprawa odnośnie sporu zbiorowego. Złożył odwołanie do sądu o przywrócenie do pracy.
Wtedy zaczęło się kolejne „polowanie”. Na rozmowę został najpierw wezwany jeden z członków zarządu naszej organizacji związkowej. Musiał wyjaśnić, dlaczego wynosił z firmy dokumenty związkowe, co miała zarejestrować jedna z kamer. Tymczasem on nic nie wynosił, tylko podszedł do bramy podpisać dokumenty, które zostały przywiezione. 6 września ja zostałem wezwany na rozmowę. Teoretycznie tylko rozmowę. Na wstępie zostałem poinformowany, że to nie jest jakaś nagonka na związki, na mnie. Że jestem tu tylko w celach informacyjnych, że pracodawca chciałby tylko wyjaśnić sprawę z dnia 12 sierpnia. Poinformowano mnie, że pracownicy złożyli na mnie skargę, że rzekomo chodziłem po oddziałach, namawiam ludzi do strajków, do tego, żeby chodzili na zwolnienia lekarskie. To jest kompletny absurd. Poproszono mnie, bym spisał notatkę na temat wydarzeń z tamtego dnia. Notatkę dostarczyłem. Po kilku dniach wpłynęło kolejne pismo do zarządu organizacji związkowej, że pracodawca chce tym razem rozwiązać umowę o pracę ze mną.
- Jaki powód jest tam wpisany?
Powód to namawianie do strajków, do protestów i namawianie pracowników, żeby chodzić na zwolnienia. Dalsze zarzuty to są, że dnia 12 sierpnia nie wykonywałem swojej pracy, tylko chodziłem, rozmawiałem z pracownikami, odciągałem ich od pracy, a to mogło narazić zakład na straty produkcyjne, że samych pracowników mogłem narazić na niebezpieczeństwa, bo to było w godzinach nocnych.
- Co działo się 12 sierpnia?
- Generalnie pracuję w dziale utrzymania ruchu i mamy coś takiego jak obchody. Jeżeli w danym momencie nie wykonujemy konkretnie zleconej pracy, chodzimy po działach i pytamy pracowników, jak przebiega praca, jak działają maszyny, czy nie ma problemów. Tego dnia też tak robiłem. Później dotarło do mnie, że to był dzień, w którym związki otrzymały informację o chęci zwolnienia naszego przewodniczącego. Faktycznie pracownicy pytali, co dalej z naszym przewodniczącym, jakie są dalsze kroki związku. Na te pytania udzielałem odpowiedzi. Ale nie dochodziło do żadnego namawiania.
Po jakimś czasie dowiedziałem się, że pracownicy, z którymi miałem wówczas zmianę, nie złożyli na mnie żadnej skargi, ale byli wzywani na rozmowę z pracodawcą. Na kamerze wskazywano, że tego dnia byli ze mną w danym miejscu i pytano, o czym toczyła się rozmowa.
16 września strona związkowa otrzymała pismo o chęci zwolnienia mnie. 21 września mieliśmy ponowną kontrolę Inspekcji Pracy. Wyjaśniała sprawę zwolnienia naszego przewodniczącego. Pani inspektor powiedziała, że to zwolnienie i chęć zwolnienia mnie jest niezgodne z prawem. Ale dyrektor jedyne, co mi powiedział, to to, że jeszcze pracuję. W sprawie zwolnienia przewodniczącego dostaliśmy informację z sądu, że postępowanie zostało wysłane do pracodawcy i ten ma 14 dni na odpowiedź. Teraz liczymy na szybkie wyznaczenie rozprawy i przywrócenie Przewodniczącego do pracy.
Więcej o sytuacji w Browarze Braniewo w najbliższym numerze "Tygodnika Solidarność".