Waldemar Żyszkiewicz: Wojna o polską duszę

Przejeżdżając niedawno przez wiadukt, ujrzałem duży bilbord. Na nim dziewczynka, z miną starej-maleńkiej, wskazuje słowa napisane kredą na tablicy: Szkoła to nie Kościół. I jeszcze trzy wykrzykniki mające sugerować doniosłość sprawy.
 Waldemar Żyszkiewicz: Wojna o polską duszę
/ screen YouTube
Tydzień później obok tego pierwszego bilbordu wisiał już drugi, z odpowiednim piktogramem oraz napisem: Szkoła to nie Czerwony Domek. Sprzeciw wobec obecności seksedukatorów w przestrzeni szkolnej był czytelny. Po kilku następnych dniach na trzecim bilbordzie puentującym to światopoglądowe starcie widniało hasło: Dziecko to (jeszcze) nie obywatel. Z dodanym niżej wyjaśnieniem, że wprawdzie dziecko rodziców będących obywatelami Rzeczypospolitej staje się polskim obywatelem z mocy obowiązującej konstytucji, ale nie przysługuje mu jeszcze pełnia praw obywatelskich, toteż zgodnie z art. 48.1 tej samej ustawy zasadniczej decyzje o sposobie wychowania dziecka podejmują rodzice.

Ktoś ciekawy zapyta, gdzie owa wojna na bilbordy miała miejsce. Gdzie wypracowywanie kształtu przyszłego społecznego konsensu odbywa się z takim uporem, zaangażowaniem oraz przemyślnością? Niestety, nigdzie poza tym tekstem...

Aktywiści z Fundacji Wolność od Religii, założonej blisko sześć lat temu w Lublinie, upodobali sobie kampanie społeczne oraz akcje bilbordowe. Ich prawo. Rzecz w tym, że dotąd w większości przypadków umieszczali w przestrzeni publicznej hasła zabawne (Ateiści są boscy) lub banalne (Nie zabijam. Nie kradnę. Nie wierzę). Czczą deklaratywność tego drugiego hasełka dobitnie obnażyła historia powszechna. W tym zwłaszcza rewolucje: francuska, hiszpańska, meksykańska, komunistyczna w Rosji, narodowo-socjalistyczna w Niemczech, polpotowska w Kambodży.

Swą walkę o gwarancje uprawnień dla niewierzących Fundacja WoR prowadzi oczywiście w imię walki z dyskryminacją. Formy opresji, jakiej mają być poddawani ludzie pozbawieni łaski wiary, zostały jednak tak zdefiniowane, że realizacja antydyskryminacyjnych zaleceń nie dość, że zasadniczo ograniczyłaby wolność osób wierzących, ale co więcej musiałaby prowadzić do rugowania istotnych czynników tradycyjnej polskiej tożsamości z przestrzeni publicznej.

Opresyjne jasełka. Krzyż. Przecież na to się nie da patrzeć, zapytajcie tylko prawowiernych wolnomyślicieli. Co ciekawe, podobno dzieci niewierzących rodziców bardzo stresuje widok katolickiego księdza w koloratce, natomiast na czadowego seksedukatora z kolczykiem w nosie czy tatuażem na łydce reagują nader pozytywnie.

W jaki sposób i czy w ogóle można rozwiązać ten problem? Posłużę się przykładem, pewnie równie przesadzonym, jak żale ateuszy na ucisk ze strony katolickich opresorów, ale za to dostatecznie wyrazistym. Nie ma zmiłuj: dla realizacji pełni praw kanibali, ktoś musi się poświęcić i dać się zjeść.
 
Fundacja Wolność od Religii wśród podmiotów wspierających swoje działania wymienia m.in. Fundusze Norweskie oraz Fundację Batorego... Zaskakujące, prawda? No, bo któż mógłby przypuszczać, że tym nowoczesnym Norwegom albo Alikowi Smolarowi (tak o prezesie zarządu Fundacji z ulicy Sapieżyńskiej mówiono kiedyś w kręgach najbardziej postępowej młodzieży), może przeszkadzać tradycyjny polski katolicyzm? Według danych Fundacji WoR, koszt obecnej kampanii z afiszami na 53 wielkich bilbordach, rozwieszonych na ulicach trzydziestu polskich miast, miał wynieść zaledwie 60,5 tys. złotych. Więc całkiem tanio.
 
*
Bierna, tzw. milcząca większość polskiego społeczeństwa zdaje się nie dostrzegać, że powoli, lecz systematycznie traci wpływ na świat, w którym żyje, że wkrótce – mimo liczebnej przewagi – może stać się we własnej ojczyźnie społecznością stygmatyzowaną, a nawet dyskryminowaną za przywiązanie do tradycji i wiary przodków. Dokonają tego nieliczne, ale bardzo ekspansywne w przestrzeni publicznej mniejszości kulturowe, etniczne czy wyznaniowe.

Pytanie, dlaczego milcząca większość tych niekorzystnych dla siebie zmian nie dostrzega. Przecież niepokorne media bez przerwy analizują ważkie kwestie społeczne i ustrojowe podnoszone przez Tomasza Lisa czy Jacka Żakowskiego. Przecież liderzy prawicowej opinii bez zbędnej zwłoki cytują Stefana Niesiołowskiego, Ryszarda Petru i jego słoneczny patrol, a nawet Emmanuela Macrona wykrzykującego w kampanii wyborczej obraźliwe kwestie przeciw Polakom.

Mówiąc serio, wciąż zbyt mały, ale przecież istniejący sektor mediów sprzyjających obecnej władzy nie spełnia należycie przyjętej na siebie roli. Małostkowe spory, igrce w tzw. portalach społecznościowych pochłaniają więcej zapału i starań niż diagnozowanie dynamicznych zmian w otaczającym nas świecie.
 
Publicyści prawej strony, zamiast inspirować debatę publiczną o istotnych problemach, których nie brakuje, przerzucają się lapidarnymi wpisami z fejsbuka czy tłitera, czasem zabawnymi, częściej zapalczywymi, ale prawie nigdy mimo zwięzłości nie sięgającymi głębi aforyzmu. I nie zauważają, że personalne, okraszone inwektywami spory polityków, a już zwłaszcza podjazdowe harce tuzów środowiska dziennikarskiego, nikogo poza samymi bohaterami tych smętnych potyczek nie obchodzą.

A przecież od tego, co będą myśleć Polacy, na ile potrafią rozpoznać rzeczywistość, jakie cele i wartości uznają za godne siebie, za odpowiednie dla swych dzieci, zależy przyszłość naszego państwa oraz w długiej perspektywie pomyślność narodu.  
 
*                                                         
Nie jest tajemnicą, że współcześni politycy, uzależnieni od kalendarza wyborczego, zamiast informować rządzonych o realizacji zadań, do których w wyniku społecznej debaty oraz rozkładu wyborczych preferencji zostali desygnowani, najczęściej reklamują modne partyjne ideologie, maskujące realną grę interesów. Tam, gdzie nominalnie obowiązują procedury demokratyczne, stało się to możliwe tylko dzięki istnieniu mediów, które sugerują, że świat jest inny, niż w istocie jest. A ludzie myślą inaczej niż naprawdę myślą.

Po półtora roku od przejęcia władzy, Prawo i Sprawiedliwość nie tylko nie prowadzi żadnej spójnej polityki informacyjnej, ale również (co wcale nie jest tożsame) nie dba o wizerunek własnych liderów, mimo że sposób ich postrzegania przez opinię publiczną w znacznej mierze przesądza o społecznym odbiorze całej formacji. Oczywiście, rządzący mają prawo do takiej wizerunkowej dezynwoltury, choć coraz powszechniejszy staje się pogląd, że nie jest to korzystne ani dla nich, ani – co znacznie istotniejsze – dla przyszłości Polski.

Mniejsza już o względy czysto wizerunkowe. Trzeba bowiem przyznać, że picerskie praktyki, z pietyzmem odprawiane w ciągu dwóch kadencji przez Donalda Tuska oraz innych przystojniaków czy bardotki z jego ekipy, mogły obrzydzić ten aspekt starań o utrzymanie władzy. (Pomstującym na karierę Misiewicza, warto przypomnieć choćby próbę nagrodzenia Igora Ostachowicza, m.in. byłego pielęgniarza w szpitalu w Tworkach, powołaniem we wrześniu 2014 roku na dwa dni w skład zarządu PKN Orlen). Nie potrafię jednak zrozumieć niemal całkowitego braku komunikowania się obozu władzy z tymi, dla których – jak deklarowano w kampanii wyborczej – PiS podjęło się zadbać o kraj oraz naprawić dewastowane przez minione dekady polskie państwo.

Owszem, po jakimś bezsensownym i naprawdę niekoniecznym kolapsie (przykłady sobie daruję, jest ich niestety pod dostatkiem) da się zaobserwować chwilową reanimację polityki informacyjnej. Są to jednak działania nadzwyczajne, podejmowane w reakcji na kryzys, o bardzo różnej zresztą skuteczności perswazyjnej. Zadaję sobie wtedy pytanie, dlaczego zwycięskie ugrupowanie nie korzysta niejako rutynowo z dużych w tym zakresie umiejętności Pawła Szefernakera.

Czy stanowisko sekretarza stanu w KPRM jest najlepszym sposobem, w jaki można wykorzystać jego talenty do „odczytywania” bieżącej sytuacji oraz komunikowania się z młodszą i dynamiczną częścią suwerena, bo właśnie tym mianem, w zgodzie z chwilowo panującą w mediach modą, określa się ostatnio naród polski?

A jeśli nawet Szefernaker jest rzeczywiście najpotrzebniejszy tam, gdzie właśnie pracuje, to może warto znaleźć kogoś drugiego o podobnych umiejętnościach? Bo naprawdę ta życzliwa dotąd Prawu i Sprawiedliwości część suwerena zaczyna się mocno niecierpliwić. A nawet bywa poirytowana.
 
Tekst ukazał się w Obywatelskiej, w numerze 140, z 12-25 maja 2017.
 
Waldemar Żyszkiewicz

 

POLECANE
AfD bije rekord w sondażu. Partia Alice Weidel wyprzedza CDU/CSU polityka
AfD bije rekord w sondażu. Partia Alice Weidel wyprzedza CDU/CSU

Alternatywa dla Niemiec notuje historyczny wynik w badaniu opublikowanym przez dziennik „Bild”. Partia Alice Weidel prowadzi w sondażu z 27 proc. poparcia, wyprzedzając chadeków z CDU/CSU i pogrążoną w stagnacji SPD.

Samochód ambasady rosyjskiej dachował na Wisłostradzie Wiadomości
Samochód ambasady rosyjskiej dachował na Wisłostradzie

W sobotni wieczór w Warszawie doszło do groźnie wyglądającego zdarzenia drogowego z udziałem samochodu należącego do ambasady Federacji Rosyjskiej. Jedna osoba została przewieziona do szpitala, a ruch na Wisłostradzie został całkowicie wstrzymany w obu kierunkach.

XV Kongres Polska Wielki Projekt. Dzień 2 [NA ŻYWO] Wiadomości
XV Kongres Polska Wielki Projekt. Dzień 2 [NA ŻYWO]

W warszawskim Centrum Olimpijskim trwa XV Kongres Polska Wielki Projekt. Zapraszamy do śledzenia relacji wideo na żywo.

Kanclerz Niemiec oskarżony o rasizm po wypowiedzi o „krajobrazie miejskim” Wiadomości
Kanclerz Niemiec oskarżony o rasizm po wypowiedzi o „krajobrazie miejskim”

Uwaga kanclerza Niemiec Friedricha Merza o „problemie w krajobrazie miejskim” wywołała burzę polityczną i oskarżenia o rasizm. Choć kanclerz próbował później łagodzić ton, jego słowa zostały uznane przez wielu za wykluczające wobec osób pochodzenia migranckiego.

Putin powiedział Trumpowi, czego żąda w zamian za pokój z ostatniej chwili
Putin powiedział Trumpowi, czego żąda w zamian za pokój

Przywódca Rosji Władimir Putin w czwartkowej rozmowie z prezydentem USA Donaldem Trumpem zażądał, by Ukraina przekazała Rosji pełną kontrolę nad obwodem donieckim w Donbasie - napisał dziennik „Washington Post”. Miałby to być warunek zakończenia wojny.

Silesius 2025 rozdany. Najlepsi poeci roku nagrodzeni we Wrocławiu z ostatniej chwili
Silesius 2025 rozdany. Najlepsi poeci roku nagrodzeni we Wrocławiu

Kacper Bartczak za całokształt twórczości, Marcin Czerkasow za książkę roku, Dominika Parszewska w kategorii debiut roku - to tegoroczni laureaci Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius.

Nie żyje uczestniczka popularnego programu TVN Wiadomości
Nie żyje uczestniczka popularnego programu TVN

Nie żyje Justyna Kurowska, która zwyciężyła w pierwszej edycji programu „Kawaler do wzięcia”. Show było emitowane w 2003 roku przez TVN. Informacja o śmierci kobiety pojawiła się 18 października 2025 roku.

Po latach znów na ekranie. Kultowa produkcja powraca Wiadomości
Po latach znów na ekranie. Kultowa produkcja powraca

W serwisie SkyShowtime zadebiutował nowy polski serial oryginalny „Glina. Nowy rozdział”, kontynuacja kultowej produkcji kryminalnej sprzed lat. 

Planetoida nazwana na cześć polskiego miasta Wiadomości
Planetoida nazwana na cześć polskiego miasta

Miasto Chorzów ma od teraz swoją nazwę w kosmosie. Międzynarodowa Unia Astronomiczna (IAU) zatwierdziła nazwę „Chorzów” dla planetoidy o numerze 535266, odkrytej przez polskich astronomów Michała Kusiaka i Michała Żołnowskiego.

Komunikat dla mieszkańców Sosnowca Wiadomości
Komunikat dla mieszkańców Sosnowca

W Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. św. Barbary w Sosnowcu ruszył nowy program leczenia ciężkiej osteoporozy pomenopauzalnej. Terapia biologiczna, finansowana przez NFZ, ma szansę znacząco zmniejszyć ryzyko złamań u pacjentek w wieku powyżej 60 lat.

REKLAMA

Waldemar Żyszkiewicz: Wojna o polską duszę

Przejeżdżając niedawno przez wiadukt, ujrzałem duży bilbord. Na nim dziewczynka, z miną starej-maleńkiej, wskazuje słowa napisane kredą na tablicy: Szkoła to nie Kościół. I jeszcze trzy wykrzykniki mające sugerować doniosłość sprawy.
 Waldemar Żyszkiewicz: Wojna o polską duszę
/ screen YouTube
Tydzień później obok tego pierwszego bilbordu wisiał już drugi, z odpowiednim piktogramem oraz napisem: Szkoła to nie Czerwony Domek. Sprzeciw wobec obecności seksedukatorów w przestrzeni szkolnej był czytelny. Po kilku następnych dniach na trzecim bilbordzie puentującym to światopoglądowe starcie widniało hasło: Dziecko to (jeszcze) nie obywatel. Z dodanym niżej wyjaśnieniem, że wprawdzie dziecko rodziców będących obywatelami Rzeczypospolitej staje się polskim obywatelem z mocy obowiązującej konstytucji, ale nie przysługuje mu jeszcze pełnia praw obywatelskich, toteż zgodnie z art. 48.1 tej samej ustawy zasadniczej decyzje o sposobie wychowania dziecka podejmują rodzice.

Ktoś ciekawy zapyta, gdzie owa wojna na bilbordy miała miejsce. Gdzie wypracowywanie kształtu przyszłego społecznego konsensu odbywa się z takim uporem, zaangażowaniem oraz przemyślnością? Niestety, nigdzie poza tym tekstem...

Aktywiści z Fundacji Wolność od Religii, założonej blisko sześć lat temu w Lublinie, upodobali sobie kampanie społeczne oraz akcje bilbordowe. Ich prawo. Rzecz w tym, że dotąd w większości przypadków umieszczali w przestrzeni publicznej hasła zabawne (Ateiści są boscy) lub banalne (Nie zabijam. Nie kradnę. Nie wierzę). Czczą deklaratywność tego drugiego hasełka dobitnie obnażyła historia powszechna. W tym zwłaszcza rewolucje: francuska, hiszpańska, meksykańska, komunistyczna w Rosji, narodowo-socjalistyczna w Niemczech, polpotowska w Kambodży.

Swą walkę o gwarancje uprawnień dla niewierzących Fundacja WoR prowadzi oczywiście w imię walki z dyskryminacją. Formy opresji, jakiej mają być poddawani ludzie pozbawieni łaski wiary, zostały jednak tak zdefiniowane, że realizacja antydyskryminacyjnych zaleceń nie dość, że zasadniczo ograniczyłaby wolność osób wierzących, ale co więcej musiałaby prowadzić do rugowania istotnych czynników tradycyjnej polskiej tożsamości z przestrzeni publicznej.

Opresyjne jasełka. Krzyż. Przecież na to się nie da patrzeć, zapytajcie tylko prawowiernych wolnomyślicieli. Co ciekawe, podobno dzieci niewierzących rodziców bardzo stresuje widok katolickiego księdza w koloratce, natomiast na czadowego seksedukatora z kolczykiem w nosie czy tatuażem na łydce reagują nader pozytywnie.

W jaki sposób i czy w ogóle można rozwiązać ten problem? Posłużę się przykładem, pewnie równie przesadzonym, jak żale ateuszy na ucisk ze strony katolickich opresorów, ale za to dostatecznie wyrazistym. Nie ma zmiłuj: dla realizacji pełni praw kanibali, ktoś musi się poświęcić i dać się zjeść.
 
Fundacja Wolność od Religii wśród podmiotów wspierających swoje działania wymienia m.in. Fundusze Norweskie oraz Fundację Batorego... Zaskakujące, prawda? No, bo któż mógłby przypuszczać, że tym nowoczesnym Norwegom albo Alikowi Smolarowi (tak o prezesie zarządu Fundacji z ulicy Sapieżyńskiej mówiono kiedyś w kręgach najbardziej postępowej młodzieży), może przeszkadzać tradycyjny polski katolicyzm? Według danych Fundacji WoR, koszt obecnej kampanii z afiszami na 53 wielkich bilbordach, rozwieszonych na ulicach trzydziestu polskich miast, miał wynieść zaledwie 60,5 tys. złotych. Więc całkiem tanio.
 
*
Bierna, tzw. milcząca większość polskiego społeczeństwa zdaje się nie dostrzegać, że powoli, lecz systematycznie traci wpływ na świat, w którym żyje, że wkrótce – mimo liczebnej przewagi – może stać się we własnej ojczyźnie społecznością stygmatyzowaną, a nawet dyskryminowaną za przywiązanie do tradycji i wiary przodków. Dokonają tego nieliczne, ale bardzo ekspansywne w przestrzeni publicznej mniejszości kulturowe, etniczne czy wyznaniowe.

Pytanie, dlaczego milcząca większość tych niekorzystnych dla siebie zmian nie dostrzega. Przecież niepokorne media bez przerwy analizują ważkie kwestie społeczne i ustrojowe podnoszone przez Tomasza Lisa czy Jacka Żakowskiego. Przecież liderzy prawicowej opinii bez zbędnej zwłoki cytują Stefana Niesiołowskiego, Ryszarda Petru i jego słoneczny patrol, a nawet Emmanuela Macrona wykrzykującego w kampanii wyborczej obraźliwe kwestie przeciw Polakom.

Mówiąc serio, wciąż zbyt mały, ale przecież istniejący sektor mediów sprzyjających obecnej władzy nie spełnia należycie przyjętej na siebie roli. Małostkowe spory, igrce w tzw. portalach społecznościowych pochłaniają więcej zapału i starań niż diagnozowanie dynamicznych zmian w otaczającym nas świecie.
 
Publicyści prawej strony, zamiast inspirować debatę publiczną o istotnych problemach, których nie brakuje, przerzucają się lapidarnymi wpisami z fejsbuka czy tłitera, czasem zabawnymi, częściej zapalczywymi, ale prawie nigdy mimo zwięzłości nie sięgającymi głębi aforyzmu. I nie zauważają, że personalne, okraszone inwektywami spory polityków, a już zwłaszcza podjazdowe harce tuzów środowiska dziennikarskiego, nikogo poza samymi bohaterami tych smętnych potyczek nie obchodzą.

A przecież od tego, co będą myśleć Polacy, na ile potrafią rozpoznać rzeczywistość, jakie cele i wartości uznają za godne siebie, za odpowiednie dla swych dzieci, zależy przyszłość naszego państwa oraz w długiej perspektywie pomyślność narodu.  
 
*                                                         
Nie jest tajemnicą, że współcześni politycy, uzależnieni od kalendarza wyborczego, zamiast informować rządzonych o realizacji zadań, do których w wyniku społecznej debaty oraz rozkładu wyborczych preferencji zostali desygnowani, najczęściej reklamują modne partyjne ideologie, maskujące realną grę interesów. Tam, gdzie nominalnie obowiązują procedury demokratyczne, stało się to możliwe tylko dzięki istnieniu mediów, które sugerują, że świat jest inny, niż w istocie jest. A ludzie myślą inaczej niż naprawdę myślą.

Po półtora roku od przejęcia władzy, Prawo i Sprawiedliwość nie tylko nie prowadzi żadnej spójnej polityki informacyjnej, ale również (co wcale nie jest tożsame) nie dba o wizerunek własnych liderów, mimo że sposób ich postrzegania przez opinię publiczną w znacznej mierze przesądza o społecznym odbiorze całej formacji. Oczywiście, rządzący mają prawo do takiej wizerunkowej dezynwoltury, choć coraz powszechniejszy staje się pogląd, że nie jest to korzystne ani dla nich, ani – co znacznie istotniejsze – dla przyszłości Polski.

Mniejsza już o względy czysto wizerunkowe. Trzeba bowiem przyznać, że picerskie praktyki, z pietyzmem odprawiane w ciągu dwóch kadencji przez Donalda Tuska oraz innych przystojniaków czy bardotki z jego ekipy, mogły obrzydzić ten aspekt starań o utrzymanie władzy. (Pomstującym na karierę Misiewicza, warto przypomnieć choćby próbę nagrodzenia Igora Ostachowicza, m.in. byłego pielęgniarza w szpitalu w Tworkach, powołaniem we wrześniu 2014 roku na dwa dni w skład zarządu PKN Orlen). Nie potrafię jednak zrozumieć niemal całkowitego braku komunikowania się obozu władzy z tymi, dla których – jak deklarowano w kampanii wyborczej – PiS podjęło się zadbać o kraj oraz naprawić dewastowane przez minione dekady polskie państwo.

Owszem, po jakimś bezsensownym i naprawdę niekoniecznym kolapsie (przykłady sobie daruję, jest ich niestety pod dostatkiem) da się zaobserwować chwilową reanimację polityki informacyjnej. Są to jednak działania nadzwyczajne, podejmowane w reakcji na kryzys, o bardzo różnej zresztą skuteczności perswazyjnej. Zadaję sobie wtedy pytanie, dlaczego zwycięskie ugrupowanie nie korzysta niejako rutynowo z dużych w tym zakresie umiejętności Pawła Szefernakera.

Czy stanowisko sekretarza stanu w KPRM jest najlepszym sposobem, w jaki można wykorzystać jego talenty do „odczytywania” bieżącej sytuacji oraz komunikowania się z młodszą i dynamiczną częścią suwerena, bo właśnie tym mianem, w zgodzie z chwilowo panującą w mediach modą, określa się ostatnio naród polski?

A jeśli nawet Szefernaker jest rzeczywiście najpotrzebniejszy tam, gdzie właśnie pracuje, to może warto znaleźć kogoś drugiego o podobnych umiejętnościach? Bo naprawdę ta życzliwa dotąd Prawu i Sprawiedliwości część suwerena zaczyna się mocno niecierpliwić. A nawet bywa poirytowana.
 
Tekst ukazał się w Obywatelskiej, w numerze 140, z 12-25 maja 2017.
 
Waldemar Żyszkiewicz


 

Polecane
Emerytury
Stażowe