[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: "Kultura Gwałtu", czyli dlaczego feministki chcą zmienić definicję gwałtu?
Rok temu byłem w górach. Spędzałem tam czas z przyjaciółmi i poznawałem nowych ludzi. Przy wieczornym grillu starałem się rozmawiać z nowo poznanymi na różne tematy i rzeczowo poznać ich punkt widzenia. I tak jednego wieczoru zapytałem mojego rozmówcę, który ciągle wychwalał Zachód Europy, a narzekał na Polskę, co jego zdaniem jest największym problemem naszej Ojczyzny.
- Gwałt małżeński – odpowiedział z nieukrywaną pewnością siebie mój rozmówca. Ja zostałem zbity z tropu. Oczekiwałem – jako największej zmory Rzeczypospolitej – zepsutych dróg, Kaczyńskiego, przestarzałego szkolnictwa, Kaczyńskiego, niewłaściwej reakcji na Covid, Kaczyńskiego, homofobii, Kaczyńskiego... ale gwałtu w małżeństwie?
I każda moja próba dyskusji, argumentacji, szczerej rozmowy – wszystko spełzało na niczym. Mężowie gwałcący żony byli dla niego największym problem Polski i nic nie mogło tego zmienić.
I tak w pewnym sensie temat gwałtu towarzyszy mi od tamtego czasu – widzę go w mediach, słyszę o nim od aktywistek, to o nim toczą się dyskusje na Twitterze. Nie dalej jak godzinę temu dodałem swoje dwa grosze do ankiety @RobbieScotTwink, który śmiał zapytać, czy wolno mężowi/żonie/partnerowi inicjować stosunek seksualny, gdy druga połówka jeszcze śpi.
Czy to pytanie dotyczące intymności? Tak. Czy dorośli powinni być w stanie na ten temat rozmawiać? Tak. Mimo wszystko, sam fakt zadania pytania wzbudził kontrowersje i spowodował dziesiątki komentarzy. Kiedy wrócę do dyskusji po napisaniu tego tekstu, tych oburzeń pod pytaniem Robbiego będzie kilka razy więcej.
Skąd bierze się ta chęć do rozmowy na temat gwałtu i jednoczesna niezdolność do mówienia o nim?
Pokłosie rewolucji seksualnej
Nie będę udawał, że pamiętam czasy sprzed rewolucji seksualnej. Ba! Prawie nikt ich już nie pamięta! Jasne jest jednak to, że rewolucja seksualna zniosła dotychczasowe prawidła, które regulowały zasady zachowania wokół potencjalnych i realnych partnerów seksualnych. Czy dekady po rewolucji seksualnej ustaliły jednak nowe, nowoczesne zasady? Bo zburzyć stary porządek jest łatwo – czasem nawet trzeba – ale należy dać w zamian coś nowego, lepszego. Co dała nam w zamian za stare zasady rewolucja seksualna? Dała nam przede wszystkim niepewność.
Czy kobieta, czy mężczyzna ma płacić za kolację na randce? Czy jeżeli każdy płaci za siebie, to oznacza, że oboje są niezadowoleni z randki i chcą iść – podobnie jak rachunek – każdy oddzielną drogą? A może wręcz przeciwnie? Jeżeli każdy płaci za siebie, to obie strony są wyzwolone i niezależne?
Czy wolno prawić kobiecie komplementy? Kobieta jest ostatecznie warta więcej, niż tylko jej wygląd. Nawet konkursy Miss Universe odchodzą powoli od oceniania tylko przez pryzmat wyglądu na rzecz konkursów talentu i wiedzy. Czy można być więc zachwyconym wyglądem potencjalnej partnerki, jeżeli jeszcze nie poznało się jej charakteru? To przecież oznacza, że jedynym pociągającym w danym momencie aspektem jest jej zewnętrzność! Czy wolno mężczyźnie seksualizować partnerkę? Co to dokładnie znaczy „seksualizować partnerkę”? Jak można być kimś zauroczonym, jeżeli nie wolno nam danej osoby seksualizować?
Czy chłopak może być klasycznym gentlemanem? Czy może otworzyć drzwi dziewczynie wysiadającej z samochodu, czy to jednak oznaka „wieśniactwa”? Jak ma zachowywać się dziewczyna? Czy powinna czekać, aż chłopak wykona pierwszy krok, czy być „silną i niezależną dziewczyną”? Czy – jeżeli on przyniesie jej mały prezent – ma ona podarować mu też symboliczny drobiazg?
Czy na pierwszej randce powinno, czy nie powinno dojść do zbliżenia? Bo jeżeli dojdzie, to ona jest „dziwką”? Ale jeżeli nie dojdzie, to znaczy, że jest „konserwą”? Co z facetem? Czy ma się starać o coś więcej? Jak nie, to zostanie „incelem” [prawiczkiem - przyp. red.], jak tak, to czy to sugeruje, że ona dała mu się za łatwo zdobyć? Jak rozpoznać, czy można liczyć na coś więcej, niż pocałunek? Czy pocałunek to obietnica czegoś więcej? A może by tak o wszystkim dokładnie porozmawiać i ustalić, co ma być i jak – tak jak radzą feministki? To wyjście z pewnością najbardziej dorosłe, najbardziej suche, nieatrakcyjne.
Co, jeżeli ona chciała więcej, ale na chwilę przed końcem się rozmyśliła? A jeżeli on jednak zmienił zdanie, ale przerwanie wszystkiego pozostawi ją we łzach? Czyli jednak jestem rozczarowaniem! - pomyśli ona – Jednak się mną brzydzi!
A co, jeżeli on jest pijany, a ona chętna? Czy jeżeli dojdzie do czegoś więcej, to ona go... zgwałciła? Przecież chwilę temu normalnie stał, śmiał się, opowiadał o swojej pracy. Nie mógł być przecież aż tak pijany! Co, jeżeli to ona jest po dwóch piwach, a on wcale nie pił? Co, jeżeli teraz dojdzie do seksu? Czy dwa piwa odbierają kobiecie cały jej rozum? Gdzie zaczyna się pijaństwo tak srogie, że nie możemy decydować o własnym ciele? Co, jeżeli obie strony mocno zaszalały, ledwie stoją, ale potem wskakują razem do łóżka? Czy wtedy nie ma gwałtu? A może to gwałt podwójny?
Pasożyt feminizmu
Pytań jest więcej, niż odpowiedzi na tej niezagospodarowanej ideologicznie ziemi, którą odłogiem pozostawiła rewolucja seksualna. Rozpoznaje to feminizm i zaczyna na tym ważnym dla ludzi polu siać własne ziarna, z których wyrasta brzydka monokultura: ta monokultura to legenda Kultury Gwałtu.
Wszystkie niuanse, wszystkie pytania, wszystkie niejasności i subtelności sytuacji intymnych zostają zrównane jedną prostą formułą – jeżeli nie było wyraźnej, werbalnej zgody, było to molestowanie, albo gwałt. I tak świat ludzkiej seksualności zaczyna się dzielić biało-czarno: wszystko jest albo cudownym, nowoczesnym seksem, który sprawia, że chce się krzyczeć „Wincyj! Wincyj!”, albo obrzydliwą zbrodnią. W razie wątpliwości to feministki – samozwańczy eksperci – decydują, czy można mówić o zbrodni i jej wymiarze.
Najlepiej pokazuje to pytanie Robbiego, które brzmiało dokładnie tak: czy inicjacja stosunku płciowego z osobą śpiącą jest gwałtem? Możliwe zaś odpowiedzi były takie: Tak, zawsze; Nie, jeśli (oboje) są w związku: Nie; Nie wiem.
Najprościej odpowiedzieć „nie wiem”. Nikt nie zna przecież wszystkich możliwych konstelacji, w których może dochodzić do współżycia. Łatwo też jest odpowiedzieć, że nie ma mowy o gwałcie, gdy jest mowa o związku. Bo jak można mówić o gwałcie, gdy małżonkowie znają się od lat i pozwalają sobie wzajemnie na budzenie się czułościami?
Trzeba być albo złośliwym, albo głupim, żeby znaczyć, że seks z osobą śpiącą per se nie jest gwałtem. Skazuje to bowiem wszystkie upite do nieprzytomności i odurzone ofiary przemocy seksualnej na zapomnienie. Trzeba być jednak feministką lub jej męskim (sic!) odpowiednikiem, żeby uznać, że każdy początek pożycia z osobą śpiącą jest tym samym, co stosunek wymuszony przez zboczeńca napadającego na obce kobiety w ciemnej uliczce.
To jednak tę odpowiedź wybrało najwięcej osób. Ponad połowa z 1676 osób uznała, że małżonkowie nie mogą mieć preferencji, o których oni nie wiedzą. Że związki i miłość nie rządzą się innymi prawidłami, niż „szybki numerek” po alkoholowej imprezie.
To oznacza, że feminizm wygrywa i w naszym kraju w swojej krucjacie o redefinicję gwałtu.
A czemu feministkom zależy na zmianie znaczenia tego słowa?
Feminizm – gwałt = 0
Wszystkie rzetelne, oficjalne statystyki pokazują, że Polska jest bezpiecznym dla kobiet krajem. Możliwe nawet, że najbezpieczniejszym w Europie. Te statystki jednak nie mają żadnego znaczenia, bo... feministki nie wierzą statystykom. Albo raczej – nie wierzą statystykom, które przeczą ich narracji. Ich wizja świata została ustalona dekady temu i żadne nowe wydarzenia nie mają prawa jej zmienić.
- Mężczyźni gwałcą na potęgę!
- Ale tutaj masz dane, które pokazują, że gwałt w Polsce nie jest [relatywnie, w porównaniu z innymi krajami] takim problemem...
- To tylko dlatego, bo kobiety nie zgłaszają gwałtów! 90% gwałtów nie jest zgłaszanych!
- Skoro nikt ich nie zgłasza, to skąd o nich wiesz?
- Tak przeczytałam w Dowolnym Piśmie Feministycznym! Tak opowiadają kobiety!
- Czyli... to tylko opowiadania? Czyli... skoro nie było procesu, to skąd wiesz, że miał miejsce gwałt?
- Przez samo to pytanie wspierasz Kulturę Gwałtu! Bo nie wierzysz kobietom!
Tak wygląda typowa dyskusja na ten temat. Gwałtów w Polsce jest ogrom, bo tak wierzę. Dlaczego tak wierzę? Bo tak mi powiedziano. A dlaczego wierzę w to, co mi powiedziano? Bo pasuje to do mojego założenia, że gwałtów w Polsce jest ogrom. Zapętlona logika, ślepa wiara – na tym opiera się feministyczna doktryna powszechności przemocy seksualnej. Czasami dochodzą do tego przykre doświadczenia prywatne, które tylko dalej krzywią patrzenie na świat.
Jest jednak jeszcze jeden powód, dla którego gwałt jest tak popularnym dzisiaj tematem. Powodem tym jest marksistowska natura feminizmu – bo feminizm jest definitywnie marksistowskim bękartem, tylko takim, który dziejową walkę klas zastępuje walką płci.
A (neo)marksizm zakłada, że wszyscy ludzie są – powinni być – równi. I nawet nie tyle równi wobec prawa, co wszyscy identyczni. Bo równe i równie piękne są też wszystkie ludy i kultury. All cultures are equal! – słyszeliśmy wiele razy od zachodnich propagandzistów. To założenie, jakkolwiek naiwne i dziecinne, ma ponure skutki w swej logice.
Bo skoro wszystkie kultury są równe, to wszystkie łączą te same problemy. I skoro wszystkie kultury są równe, to te problemy występują wszędzie jednakowo – inaczej łatwo byłoby dokonać jakościowego podziału ludów i ich kultur. Skoro jednak wszystkie kultury są równe, to znaczy, że... wszystkie gwałcą tak samo. Wszystkie dyskryminują tak samo. We wszystkich kobieta cierpi – jako obiekt patriarchalnego ucisku – jednakowo!
Tym samym nie ma znaczenia, jaki postęp zrobi Polska w walce z przemocą. Tak długo, jak feministki będą feministkami, a co za tym idzie – marksistkami – tak długo wierzyć będą, że gwałt to masowy problem. Zawsze i wszędzie.
Będzie im to też na rękę, ponieważ bez tego straszaka mają niewiele. Kobiety, szczególnie Polki, od dawna cieszą się w Europie równouprawnieniem. Kobiety, szczególnie Polki, świetnie radzą sobie bez feminizmu.
Dlatego feministkom tak zależy na straszaku gwałtu. Bez gwałtu feministki... nie mają nic. To ostatni mroczny kąt, w którym mogą upychać swoje lęki. Im dłużej pozostanie w sferze opinii i dialektyki, a nie konkretnych danych, tym lepiej dla ich ideologii.