Kolejna rocznica katastrofy smoleńskiej za nami. I znowu ta tragiczna data stała się okazją do manifestowania nie niechęci, ale po prostu nienawiści do rządzących, zwłaszcza do Jarosława Kaczyńskiego. Czasami, jak w przypadku Lecha Wałęsy, jej podłożem jest mściwość, czasami wściekłość z utraty dominującej pozycji, rządu dusz. Bez względu na to, co jest owej nienawiści podłożem, tego dnia okrzyki o państwie totalitarnym i deptanej w Polsce demokracji brzmią szczególnie głośno.
To nic, że w państwie totalitarnym ci, którzy zwą się „obywatelami RP”, 10 kwietnia spędziliby w więzieniu, prewencyjnie aresztowani. Sądzę zresztą, że o niczym innym niektórzy z nich nie marzą. A że marzenia tylko niekiedy się spełniają, pozostaje im jedynie nadzieja, że gdy bardzo się postarają, być może jakiś policjant nie wytrzyma i choćby krzyknie… A wtedy korona cierniowa męczeństwa za demokrację byłaby bliżej. Ba, przy odpowiednim nagłośnieniu nawet to by wystarczyło, by ją na głowę włożyć.
Dążąc za wszelką cenę do zakłócanie państwowych uroczystości, wrzeszcząc przy tym o demokracji, konstytucji i prawach obywatelskich, „obywatele” plują i na prawo bliskich ofiar do spokojnego, godnego wspominania ich tego dnia, i na polskie państwo, bowiem ci, którzy lecieli 10 kwietnia 2010 r. do Katynia nie skrzyknęli się na prywatną wycieczkę, lecz stanowili oficjalną państwową delegację. Chyba że „obywatele” z tego państwa się wypisali. A jeśli tak, to niech się martwią o inny kraj. Totalitaryzmów na tej Ziemi dostatek.
Ewa ZarzyckaArtykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (16/2017) dostępnego także w wersji cyfrowej tutaj.#REKLAMA_POZIOMA#