[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak: Łaskawa i polski cud
Zacznę od końca. Siedząc wczoraj kolejno w dwóch zrewitalizowanych niedawno parkach - najpierw lecząc migrenę w cieniu starych, wysokich, niosących ukojenie drzew, potem doglądający szalejącego bratanka - i w ciszy, i w gwarze spijałam spokój. W pewnej chwili naszło mnie pytanie, ile ludzkich serc kochających tę ziemię, oddało lub gotowych było oddać życie za ten mój dzisiejszy - jakże nieoczywisty - spokój. I 100, i 80, i 40 lat temu. Że w ciągu ostatnich 250 lat mało które pokolenie mogło żyć tak jak ja dziś żyję - nie mając we wspomnieniach obcych żołnierzy na ulicach. Co by było, gdyby nie nieugiętość, miłość i wiara tych wszystkich żołnierzy? Jeden z moich pradziadków walczył w tamtej wojnie jako nastolatek. Co byłoby, gdyby nie tysiące takich pradziadków?
Matka Boża Łaskawa, słyszeliście o Niej? Ja długo nie. Właściwie dopiero kiedy dostałam książkę Ewy Storożyńskiej i o. dr. Józefa Bartnika SJ pt. „Matka Boża Łaskawa a cud nad Wisłą” bliżej zapoznałam się z historią kultu Patronki Warszawy. Lekkim piórem opisano tam i dzieje obrazu, i działania Matki Łaskawej broniącej Warszawy na przestrzeni wieków. Potem bitwa warszawska, ucieczka bolszewików twierdzących, że widzieli na niebie postać Maryi - opisy Jej wyglądu bardzo przypominały wizerunek z obrazu Łaskawej - jeszcze później lata niechęci władz do rozpowszechniania tej historii, w końcu komunistyczne prześladowania i próby stłumienia pamięci o cudzie i o Łaskawej. Częściowo udane, bo kto z nas wie, że przez wieki MB Łaskawa cieszyła się w Rzeczypospolitej podobną sławą co MB Częstochowska?
Po autorach książki jeszcze jedna osoba - moja bliska znajoma - zapragnęła przypomnieć Polakom o Łaskawej. Robiła, co mogła, by rozpowszechnić pamięć o Niej, także poprzez promocję książki. Wierzyła, że gdyby książka ta trafiła do Prezydenta RP, to byłby dobry początek. Niestety, nie tak łatwo dać książkę prezydentowi, o czym moja znajoma miała szansę się przekonać. Historia kultu i działań Łaskawej jest jednak na tyle fascynująca, że modliła się i wierzyła, że jakoś się uda. Powiedziała mi o tym. Też wzięłam sprawę do serca. I bardzo niedługo potem ukazał się cień szansy - gala z obecnością prezydenta i dziennikarzy. Ja nie jestem z Warszawy, ale kolega miał na gali być. Zapytałam, czy nie przekazałby książki. Powiedział coś w stylu: „Ola, wiesz jakie jest prawdopodobieństwo, że pozwolą mi stanąć obok prezydenta, porozmawiać i dać mu książkę?”. Wiedziałam. A jednak nieprawdopodobne nie tylko stało się możliwe, ale wręcz się wydarzyło. Prezydent dostał do ręki książkę o podobnej do sensacyjnego filmu historii kultu i działań Łaskawej. Po drodze jeszcze kustosz sanktuarium zgodził się napisać prezydentowi list, który włożono do książki i znajomy taksówkarz przewiózł książki pro bono i na cito do mojego kolegi. Czas i wartkość tej akcji oraz liczba postronnych osób, które były zaangażowane w przekazanie książki prezydentowi zasługiwałyby na osobny tekst, miło mi myśleć, że Maryja sama chciała, by Andrzej Duda poznał historię Patronki Warszawy. I chciała się z nami wszystkimi tym przekazywaniem mu książki podzielić. Dać maleńki udział w swojej przygodzie. Było to około 4,5 roku temu. Myślę sobie, że warto poznać opowieść o Łaskawej, także przez książkę, ale przede wszystkim poprzez odwiedzenie jej sanktuarium, które znajduje się w samym centrum warszawskiego starego miasta w kościele jezuitów na Świętojańskiej.
Ale o Maryi chciałabym napisać coś jeszcze.
Doświadczałam Jej obecności w swoim życiu na dwa sposoby.
Pierwszy z nich to delikatność obdarzona siłą czynienia wolnym, wręcz „zarażania” innych własną wolnością. Pojawianie się Maryi było i jest jak doświadczenie lekkości i wolności w jednym. To jakby, per analogiam, znaleźć się nagle na dywanie z jedwabiu unoszącym się do góry i poczuć, że każda komórka ciała jest kilkukrotnie lżejsza oraz odczuć przy tym ogromna ulgę, że wszystko jest dobrze. To nie doświadczenie Boga przeszywającego głębię serca, będącego w nim obecnym. To bardziej zewnętrzna obecność drugiego, który pociesza prawdą i orzeźwia swobodą.
Drugi sposób, to dar doświadczenia nad sobą macierzyńskiej opieki. Kiedyś podczas adoracji na Jasnej Górze zobaczyłam gdzieś w duszy obraz bardzo młodej kobiety stojącej w kaplicy z małym dzieckiem na rękach. Jakoś dotarło do mnie, że to Maryja. Na początku myślałam, że z Jezusem, ale potem zrozumiałam, że to nie On. Kupiłam sobie potem bardzo ładny wisiorek Maryi z niemowlęciem i jak ktoś mówi, że to wyjątkowo urocze przedstawienie Matki Bożej z Dzieciątkiem, odpowiadam: tym razem to nie Jezus, tylko ja.
Maryja niczego się od nas nie domaga, Ona jest już pełna łaski Boga, ale widzi w nas dobro, wydobywa je na wierzch sama swoją obecnością. I zasługuje na wdzięczność.