[Przypominamy] Ministrant torturowanego ks. Kotlarza, duszpasterza Czerwca '76: Plecy sine, zbite, czarne

Wydarzenia Czerwca '76 w Radomiu, Ursusie i Płocku, wywołane bezpośrednio planowanymi przez komunistów podwyżkami cen, były jednocześnie wolnościowym zrywem, który zaowocował później powstaniem Solidarności. Jednym z ludzi-symboli tamtego czasu jest ks. Roman Kotlarz, uczestnik wydarzeń i duszpasterz protestujących. Trwa jego proces beatyfikacyjny.
 [Przypominamy] Ministrant torturowanego ks. Kotlarza, duszpasterza Czerwca '76: Plecy sine, zbite, czarne
/ ks. Roman Kotlarz, fot. Kuria Diecezji Radomskiej
„Lecą bomby i spadają, w moje plecy trafiają”
 
– Ksiądz mi powiedział: „Widzisz, lecą bomby i spadają, o patrz, w moje plecy trafiają”. I zrzucił energicznie sutannę, pokazał te plecy, które były sine, zbite, takie czarne. Poszedłem potem do taty i mówiłem, że przecież bomby lecą w Wietnamie, a nie u nas w kościele. Nie rozumiałem, co się wtedy wydarzyło – opowiada Tomasz Świtka, ministrant i uczeń księdza Romana Kotlarza, w rozmowie z Robertem Wąsikiem.
 
– Jakim człowiekiem był ks. Roman?
– Znałem go już jako kilkuletnie dziecko. Gdy zmarł, nie miałem nawet 17 lat. Był otwarty, łatwo się z nim rozmawiało, chciało się go słuchać, był dobrym nauczycielem i wychowawcą. Dziś powiedzielibyśmy o nim, że to „swój człowiek”. Był autorytetem, miał posłuch, chociaż też jako ministranci potrafiliśmy go zdenerwować.
 
– Czym?
– Raz zepsuliśmy mu motorower, urwaliśmy rurkę od gazu. Chcieliśmy się przejechać. Ksiądz był fajny, zwyczajny, ochrzanił nas, ale my i tak wiedzieliśmy, że znowu przejedziemy się na tej Jawce. Ks. Roman łatwo nawiązywał z nami kontakt. Religii wtedy nie było w szkole, więc uczyliśmy się jej na plebanii. Dawał różne ćwiczenia, organizował wycieczki, wyjazdy, pielgrzymki, kupił nam piłkę. Pierwszą, taką prawdziwą, w czarne sześciokąty, taką, jaką Liverpool grał z Górnikiem Zabrze. Był dla nas autorytetem, wychowawcą, nauczycielem z prawdziwego zdarzenia. Już jako przedszkolak go zapamiętałem, kiedy przebrał się za świętego Mikołaja, rozdawał paczki, cukierki, prezenty. Za to go lubiliśmy.
 
– Czyli był nie tylko dobrym nauczycielem, ale potrafił zająć się chłopakami. A grał z wami w piłkę?
– Graliśmy w piłkę przed mszą w tygodniu, przychodziliśmy nawet w 40 chłopaków, często nie dało się zagrać, bo boisko było za małe. Przed mszą pierwsza połowa, po mszy druga i nikomu się nie spieszyło. Ksiądz nie grał z nami, nie był sportsmanem, ale podawał nam tę piłkę, przychodził, obserwował naszą grę. Zwracał uwagę, jak ktoś zaklął. Mówił: „Grajcie, grajcie, byle was noc nie zastała”.
 
– Był cichy i spokojny czy raczej rozmowny?
– Kazania mówił bardzo dobre, był dobrym mówcą. Obserwował słuchaczy, widział, czy nie usypiają, potrafił podnieść głos czy nawet krzyknąć z ambony, ale mówił rzeczowo, zapraszano go na różne sumy odpustowe, rekolekcje…
 
– Ksiądz Roman był często przenoszony?
– W ciągu 7 lat posługiwał aż w sześciu parafiach. Taki był jego los. Gdy wyjeżdżałem na kolonie w wieku 8 lat, ksiądz Kotlarz powiedział mi: „Tylko pamiętaj, żebyś w niedzielę poszedł na mszę”. A ja z tych kolonii po trzech dniach uciekłem, bo było mi tam bardzo niedobrze. I przyszedłem służyć do mszy. Ksiądz powiedział do mnie: „Przecież miałeś być na koloniach”. Odparłem, że było mi tam źle, więc uciekłem. A on mnie spytał, gdzie to było. Odpowiedziałem, że w Koprzywnicy. On wtedy wyjął wezwanie na MO właśnie za Koprzywnicę. A więc nas w tej Koprzywnicy obydwu nie lubili. Nie mieliśmy do niej szczęścia. Księdza Romana stamtąd wyrzucili, bo miejscowy dyrektor zakazał nauki religii w szkole. To ksiądz modlił się z dziećmi pod płotem szkolnym, bo płot był wspólny dla szkoły i kościoła. To był rok 1968. Już wtedy ksiądz Kotlarz był na widelcu. Dzisiaj tak na to patrzę, wtedy niewiele z tego rozumiałem.
 
– W jaki sposób był represjonowany ks. Kotlarz, co pan widział? Był pobity wiele razy, więc ministranci zapewne widzieli jakieś ślady?
– Raczej nie, z tym widzeniem bywało różnie. To nie jest tak, że miał podbite oko czy rozbity łuk brwiowy. Czegoś takiego nie było. Widziałem kiedyś przy kościele człowieka ubranego w płaszcz ortalionowy, pod którym miał coś kwadratowego. Pomyślałem wtedy, że to dziennikarz z Wolnej Europy. A to prawdopodobnie był ubek, który nagrywał księdza. Pobicia UB to nie były walki jak kibiców czy nawet protestujących, ale robiono to po cichu. A ksiądz był bity, bo widziałem jego pobite plecy. Raz zrobili najazd na plebanię, wyważyli drzwi. Ksiądz nie miał ani gospodyni, ani kościelnego, ani nawet organisty, mieszkał sam. Ale ludzie widzieli, co się wydarzyło, stąd ta informacja została zachowana, bo ksiądz nie bardzo dzielił się tymi rzeczami. Mówił mojemu tacie: „Cóż mi mogą zrobić? Wy macie rodziny, dzieci, żony. A mnie co mogą zrobić?”.
 
– Żył blisko parafian?
– Pamiętam, jak 24 czerwca składał życzenia Janinie i Janom, których w parafii było bardzo dużo. Moja chrzestna i jej mąż akurat w tym dniu wyrzucali obornik z obory. I on tam wszedł, zaskoczył ich kompletnie, smród, najgorsza robota, jaka może być na wsi, a on wszedł do nich z życzeniami i częstował ich cukierkami. Chcieli zaprosić go na jakąś herbatę, ale on poszedł dalej. A u nas wtedy pracował brat mojej mamy, niezwiązany z naszą parafią, ale tu przyjeżdżał. Ksiądz wiedział, że to jest Janek i przyszedł, żeby mu złożyć życzenia. Znał więc wszystkich, od małego do dużego, od kołyski do deski grobowej. Kiedy zostały ogłoszone podwyżki, to ksiądz powiedział do mojego taty, że może Śląsk, Gdańsk czy Warszawa to wytrzyma, ale ten biedny Radom nie. I te słowa były prorocze. Trochę mnie ściska w gardle, nie jest mi łatwo. Wiele jest tych historii.
 
– Sierpień 1976 roku. Był pan na tej mszy, na której ksiądz Roman zasłabł?
– To było 15 sierpnia, w święto Matki Bożej Zielnej, w parafii pw. Matki Boskiej Częstochowskiej w Pelagowie-Trablicach, w której ks. Kotlarz posługiwał już 15 lat. Ale ja nie byłem na tej mszy. Parę dni wcześniej przyszedłem służyć. Ks. Roman zawsze odprawiał mszę, czy miał intencję, czy nie. Przed eucharystią spotkałem go, zeszliśmy do przybudówki, w której nauczał religii. Powiedział mi: „Widzisz, lecą bomby i spadają, o patrz, w moje plecy trafiają”. I zrzucił energicznie sutannę, pokazał te plecy, które były sine, zbite, takie czarne. Poszedłem potem do taty i mówiłem, że przecież bomby lecą w Wietnamie, a nie u nas w kościele. Nie rozumiałem, co się wtedy wydarzyło. No i dwa tygodnie po tym była ta ostatnia msza, gdzie się przewrócił i upadł. Zdążył tylko powiedzieć: „Matko, ratuj”. Upadł i już nie odzyskał przytomności. Trafił do szpitala na 3 dni i… koniec.
 
– Jak ludzie zareagowali na śmierć księdza Romana?
– Byłem na pogrzebie, uczestniczyło w nim bardzo dużo ludzi. Trumnę nieśli od Potkanowa, ale nie szedłem w tym kondukcie. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca, nie umiałem sobie tego wytłumaczyć. Pamiętam, jak słuchałem Radia Wolna Europa, mówili o tym pogrzebie i o tym, że na kościele wisiała biało-czerwona flaga z czarnym kirem. Dopiero po latach dowiedziałem się, że to mój tata ją powiesił.
 
– Była duża grupa ministrantów zgromadzona wokół ks. Romana. Czy mieliście świadomość, że oddał on życie za wolną Polskę?
– Chyba tej świadomości jednak nie było. Ksiądz był bardzo ostrożny. Jak kiedyś miałem ochotę iść do szkoły wojskowej, to mi odradził, mówił, że nie jest tam łatwo, że to nie dla mnie. Ale nie mówił wprost, nie podburzał, choć np. wiedział, że mnie dyrektor wyrzucił ze szkoły za to tylko, że zapytałem na historii, czy to prawda, że 17 września na Polskę napadł Związek Radziecki. Opowiadał o historii, o powstaniach, o obozach koncentracyjnych, łagrach. Nie namawiał, by brać kamienie, stawać i coś zmieniać. Nie. Raczej tłumaczył, żeby zrozumieć właściwą stronę.
 
– W jaki sposób?
– Kiedyś pojechałem z księdzem do Częstochowy. Odprawiał mszę przed cudownym obrazem, ja byłem ministrantem. Potem zapytał mnie: „O co prosiłeś Matkę Bożą?”. „O to, żeby mi dobrze było” – odpowiedziałem. A ksiądz Roman na to: „Ty się nie módl o to, co byś chciał, ale o to, co jest lepsze dla ciebie”. „Przecież to to samo” – odparłem. A ksiądz do mnie: „Nie, to nie jest to samo”. I zrobił wykład, na czym polega ta różnica. Mówił, że nieraz lepiej złamać nogę, niż złamać głowę. Na lekcjach religii też nam tłumaczył np. przykazania kościelne. Co to znaczy: „Czcij Ojca swego i Matkę swoją”. Zawsze? No zawsze. Ksiądz Roman pytał: „A jak ojciec ci mówi: idź do sąsiada i ukradnij kapustę. Pójdziesz?”. No i zaczynaliśmy myśleć. Pytał, co to znaczy: „Nie zabijaj”? My na to, że absolutnie nie wolno zabijać. „A jak jesteście w domu i śpicie, ktoś wyważa drzwi, wpada z siekierą, ojciec staje w waszej obronie i ta siekiera zabija napastnika, to on miał prawo go zabić?” – pytał. Uczył, jak należy się zachować w różnych sytuacjach.
 
– Czy parafianie reagowali na nękanie księdza przez SB?
– Ksiądz się nie żalił, nie opowiadał, nie mówił, co go spotyka. Ale ludzie podejrzewali, a starsi nawet chcieli jakąś straż wystawić. Kiedyś chodziły takie straże, że trzech chłopów z laską w nocy pilnowało wsi. I chłopi chcieli księdzu pomóc, ale on powtarzał: „Cóż mi mogą zrobić? Wy macie dzieci, rodziny”. Zarzucali nam potem ludzie, że nic w tej sprawie nie zrobiliśmy. Ale oni nie znają realiów. Ksiądz nie sygnalizował, że potrzebuje pomocy. Poza tym on chyba sam nie przewidywał, że to się tak skończy. Pewnie wiedział, że mogą go zbić, ale żeby zabić? Sam się nie spodziewał, że takie okrucieństwo może go spotkać. A wydarzyło się to tak szybko. Stał się wrakiem człowieka, którego zniszczono fizycznie i psychicznie.
 
– Czy pamięć o księdzu Romanie pozostała żywa po jego śmierci?
– Oj tak. Co roku jest pielgrzymka do jego grobu, jest pochowany w Koniemłotach. Jak ludzie przejeżdżają w okolicy, to go odwiedzają. Gdy przedstawiciele władzy ludowej powiedzieli jego ojcu, że dla bandyty radomskiego nie ma miejsca w Radomiu, to zabrał księdza Romana do siebie i pochował go w grobie rodzinnym. Jest wiele miejsc upamiętniających go: u nas Izba Pamięci, w Radomiu rondo ks. Kotlarza, w sanktuarium maryjnym w Kałkowie stoi jego pomnik. Dostałem medal Polonii amerykańskiej z imieniem ks. Kotlarza. Będąc nad Morzem Azowskim, znalazłem obrazki z ks. Kotlarzem: Orędownikiem skrzywdzonych, szukających pracy. Tam, gdzie posługiwał ks. Kotlarz, są tablice, place, ulice. Są msze co roku – jak w Szydłowcu, tam była jego pierwsza parafia, gdzie tysiąc podpisów zebrali, a i tak go wyrzucili. W Żarnowcu były uroczystości. W Radomiu jest tablica w kościele Świętej Trójcy. Książki zostały napisane. A ja przecież nie wiem wszystkiego. Ta popularność jest duża.
 
– A ta pamięć bardziej osobista?
– Pamiętam, jak przygotowywał nas do Komunii w drugiej klasie. To był kwiecień, zimny, padał deszcz ze śniegiem, ks. Kotlarz przyszedł przemoczony i mówił, że wraca od ciężko chorej mamy. I opowiadał, że miało go nie być na tej religii, ale matka go pyta: „Romek, czy ty nie masz lekcji?”. „Mam” – odparł. Powiedziała mu więc, że ma jechać przygotować dzieci do Komunii. Za tydzień znowu miała być lekcja, ksiądz znów się spóźnia, aż w końcu przyjeżdża zapłakany i mówi, że mama mu zmarła. Tego dnia zamiast lekcji religii śpiewaliśmy, mówiliśmy o miłości syna do matki i jak zachować się po tej śmierci. Tak wyglądały lekcje z księdzem Romanem.
 

 

POLECANE
Brawurowe zwycięstwo Igi Świątek w 1. rundzie wielkoszlemowego US Open z ostatniej chwili
Brawurowe zwycięstwo Igi Świątek w 1. rundzie wielkoszlemowego US Open

Iga Świątek awansowała do drugiej rundy wielkoszlemowego turnieju US Open w Nowym Jorku. Rozstawiona z numerem drugim polska tenisistka wygrała we wtorek z Kolumbijką Emilianą Arango 6:1, 6:2. Spotkanie trwało równo godzinę.

Czy Tusk przybędzie na Radę Gabinetową? Rzecznik rządu odpowiada z ostatniej chwili
Czy Tusk przybędzie na Radę Gabinetową? Rzecznik rządu odpowiada

Rzecznik rządu Adam Szłapka przekazał, że premier Donald Tusk weźmie udział w środę w zwołanej przez prezydenta Karola Nawrockiego Radzie Gabinetowej. Jak dodał, premier zabierze głos w pierwszej części spotkania, otwartej dla mediów.

Komunikat dla mieszkańców Wrocławia z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Wrocławia

Wrocław planuje rozbudowę infrastruktury komunikacyjnej na południowo-wschodnich obrzeżach miasta. Istniejąca obecnie linia tramwajowa zakończona na pętli Księże Małe zostanie wydłużona o 2,3 km – aż do granicy administracyjnej miasta.

Walka o życie konia. Zwierzę wpadło do studni Wiadomości
Walka o życie konia. Zwierzę wpadło do studni

Do nietypowej akcji straży pożarnej doszło w miejscowości Szuminka (woj. lubelskie). Strażacy przez wiele godzin walczyli o życie konia, który wpadł do studni. 

Kryzys parlamentarny we Francji. Rząd Bayrou może upaść 8 września z ostatniej chwili
Kryzys parlamentarny we Francji. Rząd Bayrou może upaść 8 września

Minister sprawiedliwości Francji Gerald Darmanin powiedział we wtorek, że nie można wykluczyć możliwości rozwiązania parlamentu w razie upadku rządu premiera Francois Bayrou, któremu grozi fiasko podczas głosowania nad wotum zaufania w parlamencie 8 września.

A kiedy żołnierzy przeprosisz?!. Krzyki z widowni na spektaklu z Kurdej-Szatan z ostatniej chwili
"A kiedy żołnierzy przeprosisz?!". Krzyki z widowni na spektaklu z Kurdej-Szatan

Podczas premiery spektaklu w Teatrze Muzycznym w Gdyni Barbara Kurdej-Szatan musiała zmierzyć się z pytaniem, które od lat ciąży nad jej wizerunkiem. W pewnym momencie ciszę na sali przerwał głos widza: "A kiedy żołnierzy naszych przeprosisz?!".

Akcja ratunkowa w  Alpach. Dramatyczne poszukiwania Polaków z ostatniej chwili
Akcja ratunkowa w Alpach. Dramatyczne poszukiwania Polaków

W szwajcarskich Alpach trwa intensywna akcja poszukiwawcza dwóch polskich turystów, którzy zaginęli podczas wyprawy w rejonie masywu Weissmies. Mężczyźni, mający 52 i 76 lat, wyruszyli w góry 16 sierpnia, dzień po przyjeździe do Szwajcarii, i od tego czasu nie nawiązali kontaktu z rodziną.

Weto prezydenta Nawrockiego ws. Ukrainy. Jest oświadczenie KE z ostatniej chwili
Weto prezydenta Nawrockiego ws. Ukrainy. Jest oświadczenie KE

Zgodnie z dyrektywą o ochronie tymczasowej pomoc Ukraińcom musi być udzielona, ale poziom świadczeń socjalnych i rodzinnych określają państwa członkowskie – oświadczył we wtorek rzecznik Komisji Europejskiej Markus Lammert.

Waldemar Żurek przybył do KRS i groził sędziom z ostatniej chwili
Waldemar Żurek przybył do KRS i groził sędziom

Minister sprawiedliwości Waldemar Żurek po raz pierwszy od objęcia urzędu pojawił się w siedzibie Krajowej Rady Sądownictwa. Podczas swojego przemówienia otwierającego posiedzenie Rady wygłosił ostrą krytykę jej obecnego składu, podważając legalność sędziowskiej części KRS. Groził przy tym zebranym konsekwencjami prawnymi i stwierdził, że będzie dążył, by sędziowie Rady opuścili budynek.

Prokurator Ewa Wrzosek delegowana do Ministerstwa Sprawiedliwości pilne
Prokurator Ewa Wrzosek delegowana do Ministerstwa Sprawiedliwości

Prokurator Ewa Wrzosek objęła stanowisko radcy generalnego w biurze ministra sprawiedliwości – podał w komunikacie resort sprawiedliwości.

REKLAMA

[Przypominamy] Ministrant torturowanego ks. Kotlarza, duszpasterza Czerwca '76: Plecy sine, zbite, czarne

Wydarzenia Czerwca '76 w Radomiu, Ursusie i Płocku, wywołane bezpośrednio planowanymi przez komunistów podwyżkami cen, były jednocześnie wolnościowym zrywem, który zaowocował później powstaniem Solidarności. Jednym z ludzi-symboli tamtego czasu jest ks. Roman Kotlarz, uczestnik wydarzeń i duszpasterz protestujących. Trwa jego proces beatyfikacyjny.
 [Przypominamy] Ministrant torturowanego ks. Kotlarza, duszpasterza Czerwca '76: Plecy sine, zbite, czarne
/ ks. Roman Kotlarz, fot. Kuria Diecezji Radomskiej
„Lecą bomby i spadają, w moje plecy trafiają”
 
– Ksiądz mi powiedział: „Widzisz, lecą bomby i spadają, o patrz, w moje plecy trafiają”. I zrzucił energicznie sutannę, pokazał te plecy, które były sine, zbite, takie czarne. Poszedłem potem do taty i mówiłem, że przecież bomby lecą w Wietnamie, a nie u nas w kościele. Nie rozumiałem, co się wtedy wydarzyło – opowiada Tomasz Świtka, ministrant i uczeń księdza Romana Kotlarza, w rozmowie z Robertem Wąsikiem.
 
– Jakim człowiekiem był ks. Roman?
– Znałem go już jako kilkuletnie dziecko. Gdy zmarł, nie miałem nawet 17 lat. Był otwarty, łatwo się z nim rozmawiało, chciało się go słuchać, był dobrym nauczycielem i wychowawcą. Dziś powiedzielibyśmy o nim, że to „swój człowiek”. Był autorytetem, miał posłuch, chociaż też jako ministranci potrafiliśmy go zdenerwować.
 
– Czym?
– Raz zepsuliśmy mu motorower, urwaliśmy rurkę od gazu. Chcieliśmy się przejechać. Ksiądz był fajny, zwyczajny, ochrzanił nas, ale my i tak wiedzieliśmy, że znowu przejedziemy się na tej Jawce. Ks. Roman łatwo nawiązywał z nami kontakt. Religii wtedy nie było w szkole, więc uczyliśmy się jej na plebanii. Dawał różne ćwiczenia, organizował wycieczki, wyjazdy, pielgrzymki, kupił nam piłkę. Pierwszą, taką prawdziwą, w czarne sześciokąty, taką, jaką Liverpool grał z Górnikiem Zabrze. Był dla nas autorytetem, wychowawcą, nauczycielem z prawdziwego zdarzenia. Już jako przedszkolak go zapamiętałem, kiedy przebrał się za świętego Mikołaja, rozdawał paczki, cukierki, prezenty. Za to go lubiliśmy.
 
– Czyli był nie tylko dobrym nauczycielem, ale potrafił zająć się chłopakami. A grał z wami w piłkę?
– Graliśmy w piłkę przed mszą w tygodniu, przychodziliśmy nawet w 40 chłopaków, często nie dało się zagrać, bo boisko było za małe. Przed mszą pierwsza połowa, po mszy druga i nikomu się nie spieszyło. Ksiądz nie grał z nami, nie był sportsmanem, ale podawał nam tę piłkę, przychodził, obserwował naszą grę. Zwracał uwagę, jak ktoś zaklął. Mówił: „Grajcie, grajcie, byle was noc nie zastała”.
 
– Był cichy i spokojny czy raczej rozmowny?
– Kazania mówił bardzo dobre, był dobrym mówcą. Obserwował słuchaczy, widział, czy nie usypiają, potrafił podnieść głos czy nawet krzyknąć z ambony, ale mówił rzeczowo, zapraszano go na różne sumy odpustowe, rekolekcje…
 
– Ksiądz Roman był często przenoszony?
– W ciągu 7 lat posługiwał aż w sześciu parafiach. Taki był jego los. Gdy wyjeżdżałem na kolonie w wieku 8 lat, ksiądz Kotlarz powiedział mi: „Tylko pamiętaj, żebyś w niedzielę poszedł na mszę”. A ja z tych kolonii po trzech dniach uciekłem, bo było mi tam bardzo niedobrze. I przyszedłem służyć do mszy. Ksiądz powiedział do mnie: „Przecież miałeś być na koloniach”. Odparłem, że było mi tam źle, więc uciekłem. A on mnie spytał, gdzie to było. Odpowiedziałem, że w Koprzywnicy. On wtedy wyjął wezwanie na MO właśnie za Koprzywnicę. A więc nas w tej Koprzywnicy obydwu nie lubili. Nie mieliśmy do niej szczęścia. Księdza Romana stamtąd wyrzucili, bo miejscowy dyrektor zakazał nauki religii w szkole. To ksiądz modlił się z dziećmi pod płotem szkolnym, bo płot był wspólny dla szkoły i kościoła. To był rok 1968. Już wtedy ksiądz Kotlarz był na widelcu. Dzisiaj tak na to patrzę, wtedy niewiele z tego rozumiałem.
 
– W jaki sposób był represjonowany ks. Kotlarz, co pan widział? Był pobity wiele razy, więc ministranci zapewne widzieli jakieś ślady?
– Raczej nie, z tym widzeniem bywało różnie. To nie jest tak, że miał podbite oko czy rozbity łuk brwiowy. Czegoś takiego nie było. Widziałem kiedyś przy kościele człowieka ubranego w płaszcz ortalionowy, pod którym miał coś kwadratowego. Pomyślałem wtedy, że to dziennikarz z Wolnej Europy. A to prawdopodobnie był ubek, który nagrywał księdza. Pobicia UB to nie były walki jak kibiców czy nawet protestujących, ale robiono to po cichu. A ksiądz był bity, bo widziałem jego pobite plecy. Raz zrobili najazd na plebanię, wyważyli drzwi. Ksiądz nie miał ani gospodyni, ani kościelnego, ani nawet organisty, mieszkał sam. Ale ludzie widzieli, co się wydarzyło, stąd ta informacja została zachowana, bo ksiądz nie bardzo dzielił się tymi rzeczami. Mówił mojemu tacie: „Cóż mi mogą zrobić? Wy macie rodziny, dzieci, żony. A mnie co mogą zrobić?”.
 
– Żył blisko parafian?
– Pamiętam, jak 24 czerwca składał życzenia Janinie i Janom, których w parafii było bardzo dużo. Moja chrzestna i jej mąż akurat w tym dniu wyrzucali obornik z obory. I on tam wszedł, zaskoczył ich kompletnie, smród, najgorsza robota, jaka może być na wsi, a on wszedł do nich z życzeniami i częstował ich cukierkami. Chcieli zaprosić go na jakąś herbatę, ale on poszedł dalej. A u nas wtedy pracował brat mojej mamy, niezwiązany z naszą parafią, ale tu przyjeżdżał. Ksiądz wiedział, że to jest Janek i przyszedł, żeby mu złożyć życzenia. Znał więc wszystkich, od małego do dużego, od kołyski do deski grobowej. Kiedy zostały ogłoszone podwyżki, to ksiądz powiedział do mojego taty, że może Śląsk, Gdańsk czy Warszawa to wytrzyma, ale ten biedny Radom nie. I te słowa były prorocze. Trochę mnie ściska w gardle, nie jest mi łatwo. Wiele jest tych historii.
 
– Sierpień 1976 roku. Był pan na tej mszy, na której ksiądz Roman zasłabł?
– To było 15 sierpnia, w święto Matki Bożej Zielnej, w parafii pw. Matki Boskiej Częstochowskiej w Pelagowie-Trablicach, w której ks. Kotlarz posługiwał już 15 lat. Ale ja nie byłem na tej mszy. Parę dni wcześniej przyszedłem służyć. Ks. Roman zawsze odprawiał mszę, czy miał intencję, czy nie. Przed eucharystią spotkałem go, zeszliśmy do przybudówki, w której nauczał religii. Powiedział mi: „Widzisz, lecą bomby i spadają, o patrz, w moje plecy trafiają”. I zrzucił energicznie sutannę, pokazał te plecy, które były sine, zbite, takie czarne. Poszedłem potem do taty i mówiłem, że przecież bomby lecą w Wietnamie, a nie u nas w kościele. Nie rozumiałem, co się wtedy wydarzyło. No i dwa tygodnie po tym była ta ostatnia msza, gdzie się przewrócił i upadł. Zdążył tylko powiedzieć: „Matko, ratuj”. Upadł i już nie odzyskał przytomności. Trafił do szpitala na 3 dni i… koniec.
 
– Jak ludzie zareagowali na śmierć księdza Romana?
– Byłem na pogrzebie, uczestniczyło w nim bardzo dużo ludzi. Trumnę nieśli od Potkanowa, ale nie szedłem w tym kondukcie. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca, nie umiałem sobie tego wytłumaczyć. Pamiętam, jak słuchałem Radia Wolna Europa, mówili o tym pogrzebie i o tym, że na kościele wisiała biało-czerwona flaga z czarnym kirem. Dopiero po latach dowiedziałem się, że to mój tata ją powiesił.
 
– Była duża grupa ministrantów zgromadzona wokół ks. Romana. Czy mieliście świadomość, że oddał on życie za wolną Polskę?
– Chyba tej świadomości jednak nie było. Ksiądz był bardzo ostrożny. Jak kiedyś miałem ochotę iść do szkoły wojskowej, to mi odradził, mówił, że nie jest tam łatwo, że to nie dla mnie. Ale nie mówił wprost, nie podburzał, choć np. wiedział, że mnie dyrektor wyrzucił ze szkoły za to tylko, że zapytałem na historii, czy to prawda, że 17 września na Polskę napadł Związek Radziecki. Opowiadał o historii, o powstaniach, o obozach koncentracyjnych, łagrach. Nie namawiał, by brać kamienie, stawać i coś zmieniać. Nie. Raczej tłumaczył, żeby zrozumieć właściwą stronę.
 
– W jaki sposób?
– Kiedyś pojechałem z księdzem do Częstochowy. Odprawiał mszę przed cudownym obrazem, ja byłem ministrantem. Potem zapytał mnie: „O co prosiłeś Matkę Bożą?”. „O to, żeby mi dobrze było” – odpowiedziałem. A ksiądz Roman na to: „Ty się nie módl o to, co byś chciał, ale o to, co jest lepsze dla ciebie”. „Przecież to to samo” – odparłem. A ksiądz do mnie: „Nie, to nie jest to samo”. I zrobił wykład, na czym polega ta różnica. Mówił, że nieraz lepiej złamać nogę, niż złamać głowę. Na lekcjach religii też nam tłumaczył np. przykazania kościelne. Co to znaczy: „Czcij Ojca swego i Matkę swoją”. Zawsze? No zawsze. Ksiądz Roman pytał: „A jak ojciec ci mówi: idź do sąsiada i ukradnij kapustę. Pójdziesz?”. No i zaczynaliśmy myśleć. Pytał, co to znaczy: „Nie zabijaj”? My na to, że absolutnie nie wolno zabijać. „A jak jesteście w domu i śpicie, ktoś wyważa drzwi, wpada z siekierą, ojciec staje w waszej obronie i ta siekiera zabija napastnika, to on miał prawo go zabić?” – pytał. Uczył, jak należy się zachować w różnych sytuacjach.
 
– Czy parafianie reagowali na nękanie księdza przez SB?
– Ksiądz się nie żalił, nie opowiadał, nie mówił, co go spotyka. Ale ludzie podejrzewali, a starsi nawet chcieli jakąś straż wystawić. Kiedyś chodziły takie straże, że trzech chłopów z laską w nocy pilnowało wsi. I chłopi chcieli księdzu pomóc, ale on powtarzał: „Cóż mi mogą zrobić? Wy macie dzieci, rodziny”. Zarzucali nam potem ludzie, że nic w tej sprawie nie zrobiliśmy. Ale oni nie znają realiów. Ksiądz nie sygnalizował, że potrzebuje pomocy. Poza tym on chyba sam nie przewidywał, że to się tak skończy. Pewnie wiedział, że mogą go zbić, ale żeby zabić? Sam się nie spodziewał, że takie okrucieństwo może go spotkać. A wydarzyło się to tak szybko. Stał się wrakiem człowieka, którego zniszczono fizycznie i psychicznie.
 
– Czy pamięć o księdzu Romanie pozostała żywa po jego śmierci?
– Oj tak. Co roku jest pielgrzymka do jego grobu, jest pochowany w Koniemłotach. Jak ludzie przejeżdżają w okolicy, to go odwiedzają. Gdy przedstawiciele władzy ludowej powiedzieli jego ojcu, że dla bandyty radomskiego nie ma miejsca w Radomiu, to zabrał księdza Romana do siebie i pochował go w grobie rodzinnym. Jest wiele miejsc upamiętniających go: u nas Izba Pamięci, w Radomiu rondo ks. Kotlarza, w sanktuarium maryjnym w Kałkowie stoi jego pomnik. Dostałem medal Polonii amerykańskiej z imieniem ks. Kotlarza. Będąc nad Morzem Azowskim, znalazłem obrazki z ks. Kotlarzem: Orędownikiem skrzywdzonych, szukających pracy. Tam, gdzie posługiwał ks. Kotlarz, są tablice, place, ulice. Są msze co roku – jak w Szydłowcu, tam była jego pierwsza parafia, gdzie tysiąc podpisów zebrali, a i tak go wyrzucili. W Żarnowcu były uroczystości. W Radomiu jest tablica w kościele Świętej Trójcy. Książki zostały napisane. A ja przecież nie wiem wszystkiego. Ta popularność jest duża.
 
– A ta pamięć bardziej osobista?
– Pamiętam, jak przygotowywał nas do Komunii w drugiej klasie. To był kwiecień, zimny, padał deszcz ze śniegiem, ks. Kotlarz przyszedł przemoczony i mówił, że wraca od ciężko chorej mamy. I opowiadał, że miało go nie być na tej religii, ale matka go pyta: „Romek, czy ty nie masz lekcji?”. „Mam” – odparł. Powiedziała mu więc, że ma jechać przygotować dzieci do Komunii. Za tydzień znowu miała być lekcja, ksiądz znów się spóźnia, aż w końcu przyjeżdża zapłakany i mówi, że mama mu zmarła. Tego dnia zamiast lekcji religii śpiewaliśmy, mówiliśmy o miłości syna do matki i jak zachować się po tej śmierci. Tak wyglądały lekcje z księdzem Romanem.
 


 

Polecane
Emerytury
Stażowe