[Tylko u nas] Bruszewski: Arabskie gangi rządzą europejskimi ulicami. Zwolennicy imigracji milczą
![[Tylko u nas] Bruszewski: Arabskie gangi rządzą europejskimi ulicami. Zwolennicy imigracji milczą](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/49755.jpg)
Pierwszy absurd, który obnaża sytuacja z Dijon jest związany z brakiem konsekwencji w działaniu europejskich polityków. W trakcie masowej migracji na terytorium Unii Europejskiej, aby fizyczne przejście uchodźców czy też imigrantów na teren kraju członkowskiego doszło do skutku należało złamać prawo, to znaczy przymknąć oko na zasadę nienaruszalności granic. W końcu forsowali oni zewnętrzne granice unijne. Zazwyczaj nielegalne przekraczanie granic jest uznawane za przestępstwo, ale gdy już tworzy się precedens i akceptuje ten stan rzeczy to dziwnie wygląda płacz nad kolejnymi przestępczymi ekscesami. Jeśli prawo krajowe czy unijne nie działa to jakie inne normy będą stosowane? Klanowe lub religijne, zwłaszcza że to właśnie prawo w tych diasporach w większości wypadków ma pierwszeństwo. Czy pamiętacie jak osobom, które nie popierały „przyjmowania” uchodźców wmawiano, iż nie pomagają ofiarom wojny? Ten emocjonalny szantaż był podszyty kolejnym kuriozum, ponieważ gdy mówiłem, że należy odbudować kurdyjskie Kobane, syryjskie Aleppo czy irackie Karakosz – zwłaszcza szkoły, szpitale i zakłady pracy, z automatu dla europejskich elit trafiałem do szufladki islamofoba bez serca, który nie chce wesprzeć potrzebujących. To sytuacja postawiona na głowie. Przecież absurdem jest pogląd, że odpływ kolejnych pokoleń z danego państwa poszkodowanego wojną lub ekonomiczną katastrofą pozwoli taki kraj odbudować. A ten exodus kolejnych pokoleń zamieni się w cykliczną wędrówkę ludów jeśli nic w tym kraju nie odbudujemy i nie podniesiemy go na nogi, prawda? Co będzie z państwem z którego uciekną nauczyciele, lekarze i młodzież? Koło się zamyka. Filozofia pomocy humanitarnej i rozwojowej „na miejscu” jest realistycznym, pragmatycznym i sensownym rozwiązaniem i to ona w pierwszej kolejności może być określana jako wsparcie potrzebujących, walczy nie tylko z klęską głodu, ale z tej klęski przyczynami. Jest emanacją doktryny pracy u podstaw. Ponadto pamiętajmy o grupie tzw. uchodźców wewnętrznych (IDP), których nie stać, nie tyle na ucieczkę do najbliższego bezpiecznego państwa (z własnej ojczyzny) ale ledwo im starcza, by wydostać się do pierwszego bezpiecznego miasta w kraju, w którym toczy się wojna. Z samego ich zachowania widzimy, więc że są grupą najbardziej poszkodowaną i najsłabszą. Dlaczego europejskie elity o nich zapomniały?
Kolejnym dziwactwem polityków nadskakujących multi-kulti był określanie każdego imigranta lub uchodźcę Syryjczykiem. Oczywiście wojna w Syrii była częstym tematem w mediach i faktycznie ucieczka uchodźców z tego kraju do Turcji miała miejsce, ale znajmy granicę bałamucenia. Wmawianie ludziom, że exodus imigracji zarobkowej z subsaharyjskiej Afryki ma coś wspólnego z walkami nieboszczki Wolnej Armii Syrii to nadużycie. Oczywiście nie przeczę, że w Afryce jest bieda od której ludzie chcą uciec i taka emigracja nie jest zaskakująca. Dlaczego nikt jednak nie zapyta retorycznie co spowodowało taki, a nie inny stan? Chyba nie trzeba odpowiadać kto wyznaczał ołówkiem na mapie granice afrykańskich państw bez poszanowania lokalnych struktur społecznych i kto był odpowiedzialny za erę kolonizacji, która polegała na eksploatacji afrykańskiego kontynentu. Ten dzisiejszy demograficzny rewanżyzm za lata kolonializmu w postaci afrykańskiego naporu migracyjnego na zachodnią Europą z Polską nic wspólnego nie ma. Polacy nie przyłożyli ręki do cierpienia Afrykańczyków a potem mogli usłyszeć, iż nie „dzieląc się kwotami” uchodźców mają serce z kamienia i są „niehumanitarni”. Problem w tym, że zachodnie państwa którym kolonializm dzisiaj ciąży u szyi, mogą uczyć się od polskich misjonarzy katolickich i polskich organizacji humanitarnych, które starają się w konradowskim „Jądrze Ciemności” zbudować trochę lepszy, bezpieczniejszy, zdrowszy świat, także by ludzie stamtąd nie uciekali. Znowu więc Polacy odbudują Afrykę i Bliski Wschód, otworzą serca aby pomóc potrzebującym, a usłyszą z Berlina czy Paryża, że nie pomagają. Absurdalna sytuacja. Analogicznie umowa Sykes-Picot, która dzieliła granice na Bliskim Wschodzie też odbija się, po dzisiaj, geopolityczną czkawką. Polska to ostatni kraj któremu można cokolwiek zarzucić w sprawie historycznego podboju, dzielenia i okradania nacji Orientu czy Afryki, bo w tym procederze nie uczestniczyliśmy. Było hipokryzją zmuszanie Polaków do wypicia piwa, którego nie nawarzyli.
Z absurdów migracyjnych wspominam jeszcze ten niezmącony niczym spokój, iż w tak wielkiej ludzkiej masie na pewno islamscy terroryści nie postanowią przerzucić do Europy swoich ludzi. Finalnie okazało się, że na fali wędrówek ludów ISIS przetransportowała swoich zamachowców, ale przypomnę o jakim okresie mówimy – natężenie imigracji miało miejsce w latach 2015-2016, które dokładnie nakładają się z czasem ekspansji terytorialnej tzw. Państwa Islamskiego (a w kolejnych latach z jego upadkiem). Europejscy politycy nie byli w stanie dodać ze sobą tych dwóch ewidentnych faktów. Wiara, że weryfikacja milionów imigrantów i uchodźców będzie przebiegała bez przeszkód skończyła się brutalnie w czasie kolejnych zamachów terrorystycznych w Europie. Od polityków nie można wymagać, że przewidzą przyszłość, ale nie trzeba być Nostradamusem, aby dojść do takiej konstatacji, iż to wymarzona sytuacja dla islamistów. Ale to żer nie tylko dla terroryzmu, bo na tym procederze utuczyła się także mafia handlarzy ludźmi. Włoski „Corriere della Sera” podał kwotę jaką na nowych „złotych żniwach” obracają przestępcy. Grupy przemytników na przerzucie imigrantów przez Morze Śródziemne zarabiają rocznie 400 mln euro. Jeżeli zobrazujemy sobie sprawę kryzysu migracyjnego jako piramidę to paradoksalnie omawiany uchodźca czy imigrant nie jest na jej szczycie, ale na samym dole. Jeżeli jest chrześcijaninem lub Jazydem i porzuca swój dom to obóz dla uchodźców w Europie wcale nie będzie dla niego przyjaznym miejscem. Nie ma czasu, pieniędzy i zrozumienia w europejskich urzędach dla tak skomplikowanych potrzeb tej mozaiki etniczno-religijnej. Nie ma „mocy przerobowych”, by izolować w obozach jedne etniczne grupy od drugich – dochodzi więc do prześladowań przed którymi wiele tych grup uciekało. Starć między grupami. Mikro-wojen przed którymi w skali „makro” uciekali. Jeśli imigrant ucieka z serca Afryki nie ma gwarancji, że Europę w ogóle zobaczy na oczy ponieważ może zostać porwany i sprzedany na arabskim targu niewolników w Libii. A samo dostanie się do obozu też – pamiętajmy – nie jest niczyim szczytem marzeń, nie jest społecznym rozwiązaniem, a indywidualnie jest formą wegetacji, która u młodych dumnych ludzi przeradza się we frustrację, a stąd łatwa droga do radykalizmu. Oczywiście to nie jest wina pracowników humanitarnych, którzy starają się pomagać. Nikt nie ma pretensji do marynarzy, gdy nerwowo biegają zatykać kolejne dziury powstałe w kadłubie. Oddają sprawie swojej serce, a czasami zdrowie i życie. Natomiast do polityków, którzy całą sytuację zaprojektowali już można a nawet trzeba mieć pretensje i powinno się podchodzić do sprawy z krytycyzmem. Jak do pijanego kapitana okrętu, który wpłynął przez nonszalancję na skały. Czy efekt finalny wynikał z większego planu, który nie udało się zrealizować, albo z mniejszego, który im wyszedł – nie ma to znaczenia, kończy się niebezpieczeństwem na ulicach i drastycznymi zmianami cywilizacyjnymi. Bitwa między Czeczenami a Algierczykami na francuskich ulicach naprawdę nie jest niczym nadzwyczajnym i to nie pierwszy taki bój gdy do Europy przeniesiono miniaturkę wojen etnicznych z Bliskiego Wschodu, Kaukazu czy Afryki.
Jeżeli wierzono, że imigranci po przekroczeniu granicy odetną się od swoich rodziców, religii i historii to takie myślenie było wielką naiwnością. Europejskie elity sądziły, że imigranci będą papugowali ich zachowanie. Rugując wcześniej chrześcijańskie fundamenty w państwach, w których rządzą nie stworzyli wcale wzorca z Sevres, który by imponował młodym muzułmanom. Nie są żadnymi trendsetterami, idolami. W zasadzie bardziej ułatwili robotę islamistom i arabskim gangom. Mobilizowanie wędrówek ludów jest też w aspekcie cywilizacyjnym nie fair wobec regionów z których uciekają. To jak wyrywanie drzewa z korzeniami. Może warto się zastanowić dlaczego chrześcijańscy kapłani na Bliskim Wschodzie błagają, by ich parafianie nie porzucali domów i zostali na ziemi, gdzie nauczał Jezus Chrystus i jego pierwsi uczniowie. A Unia Europejska z majaczącym na horyzoncie regresem demograficznym Europy i zmobilizowanym masowym exodusem Afryki i Azji wygląda jak chodząca sprzeczność, nowa mapa w której urządzają się bastiony różnych cywilizacji. Może ktoś już rysuje ołówkiem inne linie granic? Piszę zarówno o imigrantach jak i uchodźcach, nie pytam czy uciekali przed ostrzałem, politycznymi prześladowaniami czy biedą. Natomiast tego samego o sobie nie mogą powiedzieć europejskie elity, które wtoczyły ludzi w ten system „kwot” i próbowały ich „relokować” – bardzo humanitarna terminologia z pewnością świadcząca o etyce autorów tego społecznego eksperymentu. Wczoraj obchodziliśmy tzw. Dzień Uchodźcy.
Michał Bruszewski