[Tylko u nas] Marek Budzisz: Wielkie imperium rosyjskie walczy z koronawirusem

Koronawirus, który dotarł do Rosji już w lutym, bo wówczas odnotowano pierwszy przypadek choroby na Zabajkalu, do tej pory nie skłaniał rosyjskich władz do radykalnych posunięć. Starały się raczej pokazać, że „kontrolują sytuację” ale nie posuwać się do szeroko zakrojonych, takich jak w Polsce, środków ostrożności. Dobrym przykładem na tę politykę było postępowanie w przypadku 5 szkół w Moskwie i rejonie moskiewskim w których stwierdzono występowanie wirusa. Uczniów i pracowników objęto kwarantanną, ale nie przeprowadzono badań na to czy zostali zarażeni. Podobnie jeśli idzie o imprezy masowe – nie były one odwoływane. Dopiero teraz następuje w tym względzie zmiana i zaostrzenie reguł.
 [Tylko u nas] Marek Budzisz: Wielkie imperium rosyjskie walczy z koronawirusem
/ Pexels.com
W rosyjskiej sieci pojawiły się wręcz głosy, że liczba informacji na temat liczby przypadków jest skrywana i jako przykład podano oficjalną statystykę jednego ze szpitali w Obwodzie Swierdłowskim, gdzie w porównaniu z rokiem minionym wskaźnik zachorowań na zapalenie płuc wzrósł 1,6 razy, a skądinąd wiadomo, że objawy w przypadku zarażenia wirusem i zapalenia płuc są w gruncie rzeczy podobne. Natalia Pinus, deputowana lokalnej dumy w Nowosybirsku, a warto pamiętać, że to właśnie granicę rosyjsko – chińską na dalekim Wschodzie władze zamknęły w pierwszej kolejności, opisała swój przypadek.

Wszystko zaczęło się 12 marca, czyli już wtedy, kiedy Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła, że mamy do czynienia z pandemią. Otóż zauważywszy u siebie objawy, które mogły wskazywać na to, że została ona zainfekowana pojechała do kliniki. Najpierw prywatnej, bo naiwnie, jak sama później napisała, sądziła, że są one lepiej zorganizowane niźli publiczna służba zdrowia, i za pieniądze można tam będzie szybko zrobić badanie. Ale gdzież tam. Nie mieli testów, nie wprowadzili procedur, nawet o czymś takim nie myśleli, mimo, że od wybuchu  epidemii w nieodległych Chinach minęło już kilka tygodni. Potem udała się do publicznej kliniki. Tam spędziła dwie godziny, chodząc od drzwi do drzwi, przebywając we wspólnych korytarzach i stykając się z setkami ludzi, domagając się testu.

Okazało się to niemożliwe, bo po prostu szpital nimi nie dysponował. Wróciła do domu. Następnego dnia w lokalnej dumie miała dwie komisje, spotykała się z „niewiarygodnie wielką liczbą ludzi”, nadal nie będąc pewna czy nie zaraża współobywateli. Ale, że objawy choroby nie ustępowały i deputowana Pinus nadal nie wiedziała, czy to zwykła grypa czy może COVID, postanowiła nie dać za wygraną. I znów, w prywatnej klinice nie mieli ani testów, ani nie wprowadzili procedur, ani nie byli zainteresowani badaniem, odsyłając ją do publicznej służby zdrowia. A tam, miała miejsce rozmowa telefoniczna - Proszę przyjść i czekać w kolejce - dowiedziała się od recepcjonistki - Ale jeśli jestem zarażona - dowodziła swej rozmówczyni uparta pani deputowana Pinus - i zainfekuję zdrowych oczekujących razem ze mną w szpitalnych korytarzach, to co wówczas? – pytała - Albo jeśli jestem zdrowa - ciągnęła ten wątek - i zarażę się od czekających, którzy roznoszą wirus? Co na to można poradzić - pytała zaniepokojona? - Nic - usłyszała w odpowiedzi - proszę przyjść i czekać, bo żadnych specjalnych procedur nie wdrożono.

Kiedy już po kilku godzinach czekania w tłumie podobnych jak ona desperatów stanęła przed obliczem lekarza, ten zadał jej pytanie czy w ostatnim tygodniu była w Chinach, Korei lub we Włoszech. Kiedy usłyszał negatywną odpowiedź odmówił przeprowadzenia testu, cierpliwie tłumacząc, że te przeznaczone są, i takie jest zalecenie władz, wyłącznie dla osób z grup ryzyka, czyli przyjezdnych z wymienionych krajów. Ale przecież epidemia jest też w innych państwach - nie dawała za wygraną deputowana Pinus - I co z tego, usłyszała w odpowiedzi - my mamy instrukcje i musimy się ich trzymać - No ale jeśli ktoś ma jawne symptomy zainfekowania i choroby? – dopraszała się zrozumienia. Tu okazało się, że trafiła na lekarza filozofa - A co to są jawne symptomy? – zapytał - Każdy przechodzi infekcję w inny sposób, a nawet są tacy, którzy będąc nosicielami wirusa i zarażając wszystkich wkoło nie mają żadnych oznak choroby – odpowiedział lekarz - A czy za opłatą można zrobić test? -  zapytała w końcu uparta kobieta, będąc najwyraźniej na granicy desperacji - Nie za opłatą nie można - usłyszała - To co wy w końcu robicie - zapytała, rozzłoszczona, lekarza? - Dostajemy listy naszych mieszkańców którzy przyjechali z trzech wymienionych wcześniej krajów, odwiedzamy ich i sprawdzamy czy nie są chorzy – miał na to odpowiedzieć lekarz. Ale najczęściej - doprecyzował swa wypowiedź - niewiele możemy powiedzieć bo to jeszcze czas inkubacji i nie ma żadnych objawów - Ale jak stwierdzicie, że ktoś jest zarażony wirusem - dopytywała pacjentka deputowana - to co robicie w takim przypadku, izolujecie? - Ale jak mamy izolować? - żachnął się lekarz - przecież ci ludzie mieszkają z rodzinami, a nieraz w internatach, bursach czy domach akademickich i mają wspólne kuchnie, czasem łazienki. Jak w takiej sytuacji mamy ich izolować?

Takich historii w rosyjskim Facebooku łatwo odnaleźć sporo więcej. Np., opowieść Karena Sheyniana, który kilka dni temu przyleciał do Moskwy ze Stanów Zjednoczonych, i w związku z tym, że gorzej się poczuł, a miał wszystkie objawy COVID chciał zrobić sobie test na obecność wirusa, ale jako, że Stany Zjednoczone „nie zostały wpisane” na oficjalną listę, jego próby skończyły się ostatecznie fiaskiem. No nie do końca, bo jak całą historie opisał w Internecie, zgodzono się zrobić mu testy.

Inny mieszkaniec Moskwy, Michaił Żuchowickij  postanowił sprawdzić dlaczego testów na obecność koronawirusa nie wykonuje się w rosyjskiej stolicy. Znalazł na stronie Ali Express ofertę chińskiego producenta, zresztą tego samego, którego testy wykorzystywani w Wuhan. Nie były bardzo drogie – w dużych partiach 4,3 dolara za sztukę, w małych po 12. Po czterech dniach do Moskwy mogło dotrzeć 300 tys. testów. Moskwianin zaczął dzwonić do dyrektorów znajomych prywatnych klinik oferując im zakup, ale tu dowiedział się, że nie to, iż nie są zainteresowani, ale nie mogą ich kupić, bo nie zostały one oficjalnie dopuszczone. Jak pisze, jedna z dużych prywatnych klinik rosyjskich próbowała sama sprowadzić testy i przejść proces ich certyfikacji, ale ostatecznie zrezygnowała, po tym jak dowiedziała się od urzędników, że zajmie to od 8 do 9 miesięcy.

Julia Jakimowa, mieszkanka Moskwy, opisała swoją historię na Facebooku błagając o pomoc. 12 marca przyleciała do Moskwy z Rzymu. Na lotnisku, w trakcie pomiarów stwierdzono, że ma podwyższoną temperaturę (37,7֯C). Niewiele pomogły tłumaczenia, że ma taką zawsze, bo jest przewlekle chora (na inną chorobę). Biedaczka pokazywała dokumentację medyczną, proponowała kontakt z jej lekarzem prowadzącym, ale to nie wzruszyło strażników, którzy, kazali czekać. Trochę nie wiadomo po co, bo po 5 godzinach okazało się, że w Rosji próbki wysyłane są do opisywanego przez deputowaną Pinus Nowosybirska, bo tam ponoć są najlepiej do epidemii przygotowani, ale zanim próbki tam dotrą i wyniki nadejdą mija minimum 3 dni. Potem wymuszono na niej podpisanie zgody na dobrowolna kwarantannę w szpitalu, bo taki był warunek wypuszczenia jej z lotniska. Ale oczywiście nie samej. Towarzyszyli jej ubrani w „kosmiczne” jak sama napisała kombinezony sanitariusze, którzy zwieźli ją do oddalonego 55 km od Moskwy szpitala w Klimowsku. Dlaczego tam? Podobno w Moskwie nie ma już miejsc, choć oficjalne statystyki mówiące o kilkudziesięciu zarażonych w stolicy Federacji Rosyjskiej na to nie wskazywałyby.

Do szpitala dotarła o 2 w nocy, jeszcze godzinę zabrały formalności i na końcu umieszczono ją w 3-osobowym pokoju, bez żadnych wydzielonych i odseparowanych od siebie łóżek. Następnego dnia niepokój zdrowej (brak wyników testów) Moskwianki wywołały dwie sprawy. Szpital w którym się znalazła, po pierwsze bardziej przypominał więzienie, tyle w nim było zamykanych stalowych drzwi i po drugie, nie było w nim lekarstw. Te ostatnie musieli przywieźć jej rodzice. Następnego, a to był już jej trzeci dzień od przylotu, poinformowano ją, że w związku z tym, iż ma normalna temperaturę będzie przewieziona do innego szpitala, bo do tego będą przysyłać ludzi z potwierdzoną infekcją. Tylko, że do karetki pogotowia wsadzoną ją jeszcze z jedną panią, która gorączkowała i podobnie jak Jakimowa przyleciała z Włoch, tyle, że z Mediolanu. Ku jej zaskoczeniu umieszczone je tez razem w jednej sali. Pytała lekarzy dlaczego tak – ją zdrową, bez objawów z osobą, która ma objawy choroby. Skoro przyjechałyście razem, to musicie być razem, usłyszała w odpowiedzi. Ta druga miała gorzej, bo pochodziła z Irkucka, a samolot z Mediolanu przymusowo lądował w Moskwie i tam ja wygarnęli. Tylko, że rodzina w Irkucku, nie miał zatem kto lekarstw dowieźć. Wkrótce zresztą na oddział, jak się Jakimowa dowiedziała, przywieziono trzecią pacjentkę. Tylko, że tę umieszczono w innej sali - Dlaczego - zapytała lekarza - my we dwie - w jednej  nie w oddzielnych, skoro są wolne? - A z tego powodu, że tamta przyleciała z Kaliningradu a wy obydwie z Włoch – usłyszała w odpowiedzi - Czy to znaczy - zaprotestowała - że jeśli my z Włoch, zresztą z różnych miast a tam przecież różne liczby przypadków, to można nas wszystkie zapakować, i to nawet bez wyników testów, wszystkie do jednej sali? - Trzeba było nie jeździć do Włoch - usłyszała w odpowiedzi. - I dopiero teraz - pisze zrozpaczona mieszkanka Moskwy - zrozumiałam, że już po mnie. Testy, które mi zrobiono po przylocie są już i tak nieważne, bo wszystkich, chorych i zdrowych, pakują w jedno miejsce.

Takich historii jest znacznie więcej, bo już wcześniej rosyjskie media pisały o tym, że w Petersburgu jedna osoba z podejrzeniem koronawirusa uciekła ze szpitala. Podobne zdarzenie miało niedawno miejsce w Moskwie, gdzie policja musiała tropić zbiega.

Według oficjalnych danych, liczba zarażonych w zamieszkiwanej przez 147 mln ludzi federacji Rosyjskiej wynosi w dniu, kiedy pisze te słowa (17 marca, godzina 16.23 czasu moskiewskiego) 114 osób. Tylko, że najwyraźniej sami Rosjanie nie dowierzają tym pokrzepiającym informacjom, skoro, jak informują media, ze sklepów zniknęły mąka, kasza a nawet jeśli idzie o możliwość kupna soli, to pojawiły się „przejściowe trudności”.

Marek Budzisz

 

POLECANE
Skandal w Polsacie: Witalij Mazurenko przeprasza z ostatniej chwili
Skandal w Polsacie: Witalij Mazurenko przeprasza

W programie „Debata Gozdyry” na antenie Polsat News padła skandaliczna wypowiedź. Ukraiński dziennikarz z polskim obywatelstwem Witalij Mazurenko w obraźliwy sposób wyraził się o Prezydencie RP Karolu Nawrockim.

Skandal w Polsacie. Ukraiński dziennikarz obraźliwie nt. prezydenta Nawrockiego [WIDEO] z ostatniej chwili
Skandal w Polsacie. Ukraiński dziennikarz obraźliwie nt. prezydenta Nawrockiego [WIDEO]

W programie „Debata Gozdyry” na antenie Polsat News padła skandaliczna wypowiedź. Ukraiński dziennikarz Witalij Mazurenko w obraźliwy sposób odniósł się do decyzji prezydenta Karola Nawrockiego. Prowadząca program Agnieszka Gozdyra stanowczo zareagowała, oceniając jego słowa jako przekroczenie granicy. Mimo wielu szans, Mazurenko nie zdecydował się na przeprosiny ani wycofanie słów skierowanych w stronę Prezydenta RP.

Upadek Europy zaczął się wraz z powstaniem Niemiec gorące
Upadek Europy zaczął się wraz z powstaniem Niemiec

Mechanizm tego upadku jest długofalowy i strukturalny. Niemcy nigdy nie stworzyły prawdziwego imperium zamorskiego. Zamiast uczynić świat kolonią Europy, Niemcy uczyniły kolonią samą Europę.

„Sueddeutsche Zeitung”: Izrael celowo zabija dziennikarzy w Strefie Gazy z ostatniej chwili
„Sueddeutsche Zeitung”: Izrael celowo zabija dziennikarzy w Strefie Gazy

Dziennikarze w Strefie Gazie są zabijani przez Izrael, by świat nie zobaczył rozgrywającego się tam horroru - pisze we wtorek „Sueddeutsche Zeitung”. Niemiecki dziennik ocenia, że rząd Benjamina Netanjahu „prowadzi z nimi wojnę” i celowo pozbawia życia.

Zastępca Hanny Radziejowskiej w Instytucie Pileckiego zwolniony. Jest oświadczenie z ostatniej chwili
Zastępca Hanny Radziejowskiej w Instytucie Pileckiego zwolniony. Jest oświadczenie

"Dziś dowiedzieliśmy się, że mój zastępca, Mateusz Fałkowski został dyscyplinarnie zwolniony z Instytutu Pileckiego" – pisze w mediach społecznościowych sygnalistka Hanna Radziejowska, była kierownik berlińskiego oddziału Instytutu Pileckiego.

Stać was jedynie na tanie manipulacje. Spięcie Andruszkiewicza z Sikorskim na X z ostatniej chwili
"Stać was jedynie na tanie manipulacje". Spięcie Andruszkiewicza z Sikorskim na X

W sieci doszło do gorącej wymiany zdań między wiceszefem Kancelarii Prezydenta RP Adamem Andruszkiewiczem, a ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim. Poszło o decyzję prezydenta Karola Nawrockiego, który zawetował ustawę o pomocy obywatelom Ukrainy.

Brawurowe zwycięstwo Igi Świątek w 1. rundzie wielkoszlemowego US Open z ostatniej chwili
Brawurowe zwycięstwo Igi Świątek w 1. rundzie wielkoszlemowego US Open

Iga Świątek awansowała do drugiej rundy wielkoszlemowego turnieju US Open w Nowym Jorku. Rozstawiona z numerem drugim polska tenisistka wygrała we wtorek z Kolumbijką Emilianą Arango 6:1, 6:2. Spotkanie trwało równo godzinę.

Czy Tusk przybędzie na Radę Gabinetową? Rzecznik rządu odpowiada z ostatniej chwili
Czy Tusk przybędzie na Radę Gabinetową? Rzecznik rządu odpowiada

Rzecznik rządu Adam Szłapka przekazał, że premier Donald Tusk weźmie udział w środę w zwołanej przez prezydenta Karola Nawrockiego Radzie Gabinetowej. Jak dodał, premier zabierze głos w pierwszej części spotkania, otwartej dla mediów.

Komunikat dla mieszkańców Wrocławia z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Wrocławia

Wrocław planuje rozbudowę infrastruktury komunikacyjnej na południowo-wschodnich obrzeżach miasta. Istniejąca obecnie linia tramwajowa zakończona na pętli Księże Małe zostanie wydłużona o 2,3 km – aż do granicy administracyjnej miasta.

Walka o życie konia. Zwierzę wpadło do studni Wiadomości
Walka o życie konia. Zwierzę wpadło do studni

Do nietypowej akcji straży pożarnej doszło w miejscowości Szuminka (woj. lubelskie). Strażacy przez wiele godzin walczyli o życie konia, który wpadł do studni. 

REKLAMA

[Tylko u nas] Marek Budzisz: Wielkie imperium rosyjskie walczy z koronawirusem

Koronawirus, który dotarł do Rosji już w lutym, bo wówczas odnotowano pierwszy przypadek choroby na Zabajkalu, do tej pory nie skłaniał rosyjskich władz do radykalnych posunięć. Starały się raczej pokazać, że „kontrolują sytuację” ale nie posuwać się do szeroko zakrojonych, takich jak w Polsce, środków ostrożności. Dobrym przykładem na tę politykę było postępowanie w przypadku 5 szkół w Moskwie i rejonie moskiewskim w których stwierdzono występowanie wirusa. Uczniów i pracowników objęto kwarantanną, ale nie przeprowadzono badań na to czy zostali zarażeni. Podobnie jeśli idzie o imprezy masowe – nie były one odwoływane. Dopiero teraz następuje w tym względzie zmiana i zaostrzenie reguł.
 [Tylko u nas] Marek Budzisz: Wielkie imperium rosyjskie walczy z koronawirusem
/ Pexels.com
W rosyjskiej sieci pojawiły się wręcz głosy, że liczba informacji na temat liczby przypadków jest skrywana i jako przykład podano oficjalną statystykę jednego ze szpitali w Obwodzie Swierdłowskim, gdzie w porównaniu z rokiem minionym wskaźnik zachorowań na zapalenie płuc wzrósł 1,6 razy, a skądinąd wiadomo, że objawy w przypadku zarażenia wirusem i zapalenia płuc są w gruncie rzeczy podobne. Natalia Pinus, deputowana lokalnej dumy w Nowosybirsku, a warto pamiętać, że to właśnie granicę rosyjsko – chińską na dalekim Wschodzie władze zamknęły w pierwszej kolejności, opisała swój przypadek.

Wszystko zaczęło się 12 marca, czyli już wtedy, kiedy Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła, że mamy do czynienia z pandemią. Otóż zauważywszy u siebie objawy, które mogły wskazywać na to, że została ona zainfekowana pojechała do kliniki. Najpierw prywatnej, bo naiwnie, jak sama później napisała, sądziła, że są one lepiej zorganizowane niźli publiczna służba zdrowia, i za pieniądze można tam będzie szybko zrobić badanie. Ale gdzież tam. Nie mieli testów, nie wprowadzili procedur, nawet o czymś takim nie myśleli, mimo, że od wybuchu  epidemii w nieodległych Chinach minęło już kilka tygodni. Potem udała się do publicznej kliniki. Tam spędziła dwie godziny, chodząc od drzwi do drzwi, przebywając we wspólnych korytarzach i stykając się z setkami ludzi, domagając się testu.

Okazało się to niemożliwe, bo po prostu szpital nimi nie dysponował. Wróciła do domu. Następnego dnia w lokalnej dumie miała dwie komisje, spotykała się z „niewiarygodnie wielką liczbą ludzi”, nadal nie będąc pewna czy nie zaraża współobywateli. Ale, że objawy choroby nie ustępowały i deputowana Pinus nadal nie wiedziała, czy to zwykła grypa czy może COVID, postanowiła nie dać za wygraną. I znów, w prywatnej klinice nie mieli ani testów, ani nie wprowadzili procedur, ani nie byli zainteresowani badaniem, odsyłając ją do publicznej służby zdrowia. A tam, miała miejsce rozmowa telefoniczna - Proszę przyjść i czekać w kolejce - dowiedziała się od recepcjonistki - Ale jeśli jestem zarażona - dowodziła swej rozmówczyni uparta pani deputowana Pinus - i zainfekuję zdrowych oczekujących razem ze mną w szpitalnych korytarzach, to co wówczas? – pytała - Albo jeśli jestem zdrowa - ciągnęła ten wątek - i zarażę się od czekających, którzy roznoszą wirus? Co na to można poradzić - pytała zaniepokojona? - Nic - usłyszała w odpowiedzi - proszę przyjść i czekać, bo żadnych specjalnych procedur nie wdrożono.

Kiedy już po kilku godzinach czekania w tłumie podobnych jak ona desperatów stanęła przed obliczem lekarza, ten zadał jej pytanie czy w ostatnim tygodniu była w Chinach, Korei lub we Włoszech. Kiedy usłyszał negatywną odpowiedź odmówił przeprowadzenia testu, cierpliwie tłumacząc, że te przeznaczone są, i takie jest zalecenie władz, wyłącznie dla osób z grup ryzyka, czyli przyjezdnych z wymienionych krajów. Ale przecież epidemia jest też w innych państwach - nie dawała za wygraną deputowana Pinus - I co z tego, usłyszała w odpowiedzi - my mamy instrukcje i musimy się ich trzymać - No ale jeśli ktoś ma jawne symptomy zainfekowania i choroby? – dopraszała się zrozumienia. Tu okazało się, że trafiła na lekarza filozofa - A co to są jawne symptomy? – zapytał - Każdy przechodzi infekcję w inny sposób, a nawet są tacy, którzy będąc nosicielami wirusa i zarażając wszystkich wkoło nie mają żadnych oznak choroby – odpowiedział lekarz - A czy za opłatą można zrobić test? -  zapytała w końcu uparta kobieta, będąc najwyraźniej na granicy desperacji - Nie za opłatą nie można - usłyszała - To co wy w końcu robicie - zapytała, rozzłoszczona, lekarza? - Dostajemy listy naszych mieszkańców którzy przyjechali z trzech wymienionych wcześniej krajów, odwiedzamy ich i sprawdzamy czy nie są chorzy – miał na to odpowiedzieć lekarz. Ale najczęściej - doprecyzował swa wypowiedź - niewiele możemy powiedzieć bo to jeszcze czas inkubacji i nie ma żadnych objawów - Ale jak stwierdzicie, że ktoś jest zarażony wirusem - dopytywała pacjentka deputowana - to co robicie w takim przypadku, izolujecie? - Ale jak mamy izolować? - żachnął się lekarz - przecież ci ludzie mieszkają z rodzinami, a nieraz w internatach, bursach czy domach akademickich i mają wspólne kuchnie, czasem łazienki. Jak w takiej sytuacji mamy ich izolować?

Takich historii w rosyjskim Facebooku łatwo odnaleźć sporo więcej. Np., opowieść Karena Sheyniana, który kilka dni temu przyleciał do Moskwy ze Stanów Zjednoczonych, i w związku z tym, że gorzej się poczuł, a miał wszystkie objawy COVID chciał zrobić sobie test na obecność wirusa, ale jako, że Stany Zjednoczone „nie zostały wpisane” na oficjalną listę, jego próby skończyły się ostatecznie fiaskiem. No nie do końca, bo jak całą historie opisał w Internecie, zgodzono się zrobić mu testy.

Inny mieszkaniec Moskwy, Michaił Żuchowickij  postanowił sprawdzić dlaczego testów na obecność koronawirusa nie wykonuje się w rosyjskiej stolicy. Znalazł na stronie Ali Express ofertę chińskiego producenta, zresztą tego samego, którego testy wykorzystywani w Wuhan. Nie były bardzo drogie – w dużych partiach 4,3 dolara za sztukę, w małych po 12. Po czterech dniach do Moskwy mogło dotrzeć 300 tys. testów. Moskwianin zaczął dzwonić do dyrektorów znajomych prywatnych klinik oferując im zakup, ale tu dowiedział się, że nie to, iż nie są zainteresowani, ale nie mogą ich kupić, bo nie zostały one oficjalnie dopuszczone. Jak pisze, jedna z dużych prywatnych klinik rosyjskich próbowała sama sprowadzić testy i przejść proces ich certyfikacji, ale ostatecznie zrezygnowała, po tym jak dowiedziała się od urzędników, że zajmie to od 8 do 9 miesięcy.

Julia Jakimowa, mieszkanka Moskwy, opisała swoją historię na Facebooku błagając o pomoc. 12 marca przyleciała do Moskwy z Rzymu. Na lotnisku, w trakcie pomiarów stwierdzono, że ma podwyższoną temperaturę (37,7֯C). Niewiele pomogły tłumaczenia, że ma taką zawsze, bo jest przewlekle chora (na inną chorobę). Biedaczka pokazywała dokumentację medyczną, proponowała kontakt z jej lekarzem prowadzącym, ale to nie wzruszyło strażników, którzy, kazali czekać. Trochę nie wiadomo po co, bo po 5 godzinach okazało się, że w Rosji próbki wysyłane są do opisywanego przez deputowaną Pinus Nowosybirska, bo tam ponoć są najlepiej do epidemii przygotowani, ale zanim próbki tam dotrą i wyniki nadejdą mija minimum 3 dni. Potem wymuszono na niej podpisanie zgody na dobrowolna kwarantannę w szpitalu, bo taki był warunek wypuszczenia jej z lotniska. Ale oczywiście nie samej. Towarzyszyli jej ubrani w „kosmiczne” jak sama napisała kombinezony sanitariusze, którzy zwieźli ją do oddalonego 55 km od Moskwy szpitala w Klimowsku. Dlaczego tam? Podobno w Moskwie nie ma już miejsc, choć oficjalne statystyki mówiące o kilkudziesięciu zarażonych w stolicy Federacji Rosyjskiej na to nie wskazywałyby.

Do szpitala dotarła o 2 w nocy, jeszcze godzinę zabrały formalności i na końcu umieszczono ją w 3-osobowym pokoju, bez żadnych wydzielonych i odseparowanych od siebie łóżek. Następnego dnia niepokój zdrowej (brak wyników testów) Moskwianki wywołały dwie sprawy. Szpital w którym się znalazła, po pierwsze bardziej przypominał więzienie, tyle w nim było zamykanych stalowych drzwi i po drugie, nie było w nim lekarstw. Te ostatnie musieli przywieźć jej rodzice. Następnego, a to był już jej trzeci dzień od przylotu, poinformowano ją, że w związku z tym, iż ma normalna temperaturę będzie przewieziona do innego szpitala, bo do tego będą przysyłać ludzi z potwierdzoną infekcją. Tylko, że do karetki pogotowia wsadzoną ją jeszcze z jedną panią, która gorączkowała i podobnie jak Jakimowa przyleciała z Włoch, tyle, że z Mediolanu. Ku jej zaskoczeniu umieszczone je tez razem w jednej sali. Pytała lekarzy dlaczego tak – ją zdrową, bez objawów z osobą, która ma objawy choroby. Skoro przyjechałyście razem, to musicie być razem, usłyszała w odpowiedzi. Ta druga miała gorzej, bo pochodziła z Irkucka, a samolot z Mediolanu przymusowo lądował w Moskwie i tam ja wygarnęli. Tylko, że rodzina w Irkucku, nie miał zatem kto lekarstw dowieźć. Wkrótce zresztą na oddział, jak się Jakimowa dowiedziała, przywieziono trzecią pacjentkę. Tylko, że tę umieszczono w innej sali - Dlaczego - zapytała lekarza - my we dwie - w jednej  nie w oddzielnych, skoro są wolne? - A z tego powodu, że tamta przyleciała z Kaliningradu a wy obydwie z Włoch – usłyszała w odpowiedzi - Czy to znaczy - zaprotestowała - że jeśli my z Włoch, zresztą z różnych miast a tam przecież różne liczby przypadków, to można nas wszystkie zapakować, i to nawet bez wyników testów, wszystkie do jednej sali? - Trzeba było nie jeździć do Włoch - usłyszała w odpowiedzi. - I dopiero teraz - pisze zrozpaczona mieszkanka Moskwy - zrozumiałam, że już po mnie. Testy, które mi zrobiono po przylocie są już i tak nieważne, bo wszystkich, chorych i zdrowych, pakują w jedno miejsce.

Takich historii jest znacznie więcej, bo już wcześniej rosyjskie media pisały o tym, że w Petersburgu jedna osoba z podejrzeniem koronawirusa uciekła ze szpitala. Podobne zdarzenie miało niedawno miejsce w Moskwie, gdzie policja musiała tropić zbiega.

Według oficjalnych danych, liczba zarażonych w zamieszkiwanej przez 147 mln ludzi federacji Rosyjskiej wynosi w dniu, kiedy pisze te słowa (17 marca, godzina 16.23 czasu moskiewskiego) 114 osób. Tylko, że najwyraźniej sami Rosjanie nie dowierzają tym pokrzepiającym informacjom, skoro, jak informują media, ze sklepów zniknęły mąka, kasza a nawet jeśli idzie o możliwość kupna soli, to pojawiły się „przejściowe trudności”.

Marek Budzisz


 

Polecane
Emerytury
Stażowe