[Tylko u nas] Marek Budzisz: Wielkie imperium rosyjskie walczy z koronawirusem
![[Tylko u nas] Marek Budzisz: Wielkie imperium rosyjskie walczy z koronawirusem](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/44897.jpg)
Wszystko zaczęło się 12 marca, czyli już wtedy, kiedy Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła, że mamy do czynienia z pandemią. Otóż zauważywszy u siebie objawy, które mogły wskazywać na to, że została ona zainfekowana pojechała do kliniki. Najpierw prywatnej, bo naiwnie, jak sama później napisała, sądziła, że są one lepiej zorganizowane niźli publiczna służba zdrowia, i za pieniądze można tam będzie szybko zrobić badanie. Ale gdzież tam. Nie mieli testów, nie wprowadzili procedur, nawet o czymś takim nie myśleli, mimo, że od wybuchu epidemii w nieodległych Chinach minęło już kilka tygodni. Potem udała się do publicznej kliniki. Tam spędziła dwie godziny, chodząc od drzwi do drzwi, przebywając we wspólnych korytarzach i stykając się z setkami ludzi, domagając się testu.
Okazało się to niemożliwe, bo po prostu szpital nimi nie dysponował. Wróciła do domu. Następnego dnia w lokalnej dumie miała dwie komisje, spotykała się z „niewiarygodnie wielką liczbą ludzi”, nadal nie będąc pewna czy nie zaraża współobywateli. Ale, że objawy choroby nie ustępowały i deputowana Pinus nadal nie wiedziała, czy to zwykła grypa czy może COVID, postanowiła nie dać za wygraną. I znów, w prywatnej klinice nie mieli ani testów, ani nie wprowadzili procedur, ani nie byli zainteresowani badaniem, odsyłając ją do publicznej służby zdrowia. A tam, miała miejsce rozmowa telefoniczna - Proszę przyjść i czekać w kolejce - dowiedziała się od recepcjonistki - Ale jeśli jestem zarażona - dowodziła swej rozmówczyni uparta pani deputowana Pinus - i zainfekuję zdrowych oczekujących razem ze mną w szpitalnych korytarzach, to co wówczas? – pytała - Albo jeśli jestem zdrowa - ciągnęła ten wątek - i zarażę się od czekających, którzy roznoszą wirus? Co na to można poradzić - pytała zaniepokojona? - Nic - usłyszała w odpowiedzi - proszę przyjść i czekać, bo żadnych specjalnych procedur nie wdrożono.
Kiedy już po kilku godzinach czekania w tłumie podobnych jak ona desperatów stanęła przed obliczem lekarza, ten zadał jej pytanie czy w ostatnim tygodniu była w Chinach, Korei lub we Włoszech. Kiedy usłyszał negatywną odpowiedź odmówił przeprowadzenia testu, cierpliwie tłumacząc, że te przeznaczone są, i takie jest zalecenie władz, wyłącznie dla osób z grup ryzyka, czyli przyjezdnych z wymienionych krajów. Ale przecież epidemia jest też w innych państwach - nie dawała za wygraną deputowana Pinus - I co z tego, usłyszała w odpowiedzi - my mamy instrukcje i musimy się ich trzymać - No ale jeśli ktoś ma jawne symptomy zainfekowania i choroby? – dopraszała się zrozumienia. Tu okazało się, że trafiła na lekarza filozofa - A co to są jawne symptomy? – zapytał - Każdy przechodzi infekcję w inny sposób, a nawet są tacy, którzy będąc nosicielami wirusa i zarażając wszystkich wkoło nie mają żadnych oznak choroby – odpowiedział lekarz - A czy za opłatą można zrobić test? - zapytała w końcu uparta kobieta, będąc najwyraźniej na granicy desperacji - Nie za opłatą nie można - usłyszała - To co wy w końcu robicie - zapytała, rozzłoszczona, lekarza? - Dostajemy listy naszych mieszkańców którzy przyjechali z trzech wymienionych wcześniej krajów, odwiedzamy ich i sprawdzamy czy nie są chorzy – miał na to odpowiedzieć lekarz. Ale najczęściej - doprecyzował swa wypowiedź - niewiele możemy powiedzieć bo to jeszcze czas inkubacji i nie ma żadnych objawów - Ale jak stwierdzicie, że ktoś jest zarażony wirusem - dopytywała pacjentka deputowana - to co robicie w takim przypadku, izolujecie? - Ale jak mamy izolować? - żachnął się lekarz - przecież ci ludzie mieszkają z rodzinami, a nieraz w internatach, bursach czy domach akademickich i mają wspólne kuchnie, czasem łazienki. Jak w takiej sytuacji mamy ich izolować?
Takich historii w rosyjskim Facebooku łatwo odnaleźć sporo więcej. Np., opowieść Karena Sheyniana, który kilka dni temu przyleciał do Moskwy ze Stanów Zjednoczonych, i w związku z tym, że gorzej się poczuł, a miał wszystkie objawy COVID chciał zrobić sobie test na obecność wirusa, ale jako, że Stany Zjednoczone „nie zostały wpisane” na oficjalną listę, jego próby skończyły się ostatecznie fiaskiem. No nie do końca, bo jak całą historie opisał w Internecie, zgodzono się zrobić mu testy.
Inny mieszkaniec Moskwy, Michaił Żuchowickij postanowił sprawdzić dlaczego testów na obecność koronawirusa nie wykonuje się w rosyjskiej stolicy. Znalazł na stronie Ali Express ofertę chińskiego producenta, zresztą tego samego, którego testy wykorzystywani w Wuhan. Nie były bardzo drogie – w dużych partiach 4,3 dolara za sztukę, w małych po 12. Po czterech dniach do Moskwy mogło dotrzeć 300 tys. testów. Moskwianin zaczął dzwonić do dyrektorów znajomych prywatnych klinik oferując im zakup, ale tu dowiedział się, że nie to, iż nie są zainteresowani, ale nie mogą ich kupić, bo nie zostały one oficjalnie dopuszczone. Jak pisze, jedna z dużych prywatnych klinik rosyjskich próbowała sama sprowadzić testy i przejść proces ich certyfikacji, ale ostatecznie zrezygnowała, po tym jak dowiedziała się od urzędników, że zajmie to od 8 do 9 miesięcy.
Julia Jakimowa, mieszkanka Moskwy, opisała swoją historię na Facebooku błagając o pomoc. 12 marca przyleciała do Moskwy z Rzymu. Na lotnisku, w trakcie pomiarów stwierdzono, że ma podwyższoną temperaturę (37,7֯C). Niewiele pomogły tłumaczenia, że ma taką zawsze, bo jest przewlekle chora (na inną chorobę). Biedaczka pokazywała dokumentację medyczną, proponowała kontakt z jej lekarzem prowadzącym, ale to nie wzruszyło strażników, którzy, kazali czekać. Trochę nie wiadomo po co, bo po 5 godzinach okazało się, że w Rosji próbki wysyłane są do opisywanego przez deputowaną Pinus Nowosybirska, bo tam ponoć są najlepiej do epidemii przygotowani, ale zanim próbki tam dotrą i wyniki nadejdą mija minimum 3 dni. Potem wymuszono na niej podpisanie zgody na dobrowolna kwarantannę w szpitalu, bo taki był warunek wypuszczenia jej z lotniska. Ale oczywiście nie samej. Towarzyszyli jej ubrani w „kosmiczne” jak sama napisała kombinezony sanitariusze, którzy zwieźli ją do oddalonego 55 km od Moskwy szpitala w Klimowsku. Dlaczego tam? Podobno w Moskwie nie ma już miejsc, choć oficjalne statystyki mówiące o kilkudziesięciu zarażonych w stolicy Federacji Rosyjskiej na to nie wskazywałyby.
Do szpitala dotarła o 2 w nocy, jeszcze godzinę zabrały formalności i na końcu umieszczono ją w 3-osobowym pokoju, bez żadnych wydzielonych i odseparowanych od siebie łóżek. Następnego dnia niepokój zdrowej (brak wyników testów) Moskwianki wywołały dwie sprawy. Szpital w którym się znalazła, po pierwsze bardziej przypominał więzienie, tyle w nim było zamykanych stalowych drzwi i po drugie, nie było w nim lekarstw. Te ostatnie musieli przywieźć jej rodzice. Następnego, a to był już jej trzeci dzień od przylotu, poinformowano ją, że w związku z tym, iż ma normalna temperaturę będzie przewieziona do innego szpitala, bo do tego będą przysyłać ludzi z potwierdzoną infekcją. Tylko, że do karetki pogotowia wsadzoną ją jeszcze z jedną panią, która gorączkowała i podobnie jak Jakimowa przyleciała z Włoch, tyle, że z Mediolanu. Ku jej zaskoczeniu umieszczone je tez razem w jednej sali. Pytała lekarzy dlaczego tak – ją zdrową, bez objawów z osobą, która ma objawy choroby. Skoro przyjechałyście razem, to musicie być razem, usłyszała w odpowiedzi. Ta druga miała gorzej, bo pochodziła z Irkucka, a samolot z Mediolanu przymusowo lądował w Moskwie i tam ja wygarnęli. Tylko, że rodzina w Irkucku, nie miał zatem kto lekarstw dowieźć. Wkrótce zresztą na oddział, jak się Jakimowa dowiedziała, przywieziono trzecią pacjentkę. Tylko, że tę umieszczono w innej sali - Dlaczego - zapytała lekarza - my we dwie - w jednej nie w oddzielnych, skoro są wolne? - A z tego powodu, że tamta przyleciała z Kaliningradu a wy obydwie z Włoch – usłyszała w odpowiedzi - Czy to znaczy - zaprotestowała - że jeśli my z Włoch, zresztą z różnych miast a tam przecież różne liczby przypadków, to można nas wszystkie zapakować, i to nawet bez wyników testów, wszystkie do jednej sali? - Trzeba było nie jeździć do Włoch - usłyszała w odpowiedzi. - I dopiero teraz - pisze zrozpaczona mieszkanka Moskwy - zrozumiałam, że już po mnie. Testy, które mi zrobiono po przylocie są już i tak nieważne, bo wszystkich, chorych i zdrowych, pakują w jedno miejsce.
Takich historii jest znacznie więcej, bo już wcześniej rosyjskie media pisały o tym, że w Petersburgu jedna osoba z podejrzeniem koronawirusa uciekła ze szpitala. Podobne zdarzenie miało niedawno miejsce w Moskwie, gdzie policja musiała tropić zbiega.
Według oficjalnych danych, liczba zarażonych w zamieszkiwanej przez 147 mln ludzi federacji Rosyjskiej wynosi w dniu, kiedy pisze te słowa (17 marca, godzina 16.23 czasu moskiewskiego) 114 osób. Tylko, że najwyraźniej sami Rosjanie nie dowierzają tym pokrzepiającym informacjom, skoro, jak informują media, ze sklepów zniknęły mąka, kasza a nawet jeśli idzie o możliwość kupna soli, to pojawiły się „przejściowe trudności”.
Marek Budzisz
