Marcin Królik: Na śmierć Karola Modzelewskiego

Przypadek Karola Modzelewskiego wyśmienicie uświadamia złożoność dziejów oporu przeciwko komunizmowi, którą przez tyle lat szafowały salony Trzeciej Najjaśniejszej tak naprawdę jedynie po to, by zamknąć usta oponentom i przepchnąć kolanem własną wersję tej narracji.
/ screen yt

No i kiedy tak sobie jeszcze przetrawiam wrażenia z Sokółki, jarając się, jakiż to wspaniały felieton trzasnę, a przy okazji tym durnym, żrącym banany artystom pocisnę, nagły esemes od M. Donosi w dramatyczno-elegijnym tonie, tak jak to jedynie on umie, że zmarł Karol Modzelewski. Wbijam na portale. No rzeczywiście – zmarł. Odpisuję mu, że naprawdę mi przykro. To „naprawdę” dodaję na wypadek, gdyby mi nie uwierzył. Co jest bardzo możliwe z uwagi na dzielące nas różnice – jak to się ładnie mawia – światopoglądowe. A przykro mi, bo zawsze odczuwam pewną tkliwość, kiedy odchodzi ktoś, kogo poznałem osobiście. To trochę tak, jakby gasła cząstka mnie.

Z Karolem Modzelewskim zetknąłem się dziewięć lat temu. Robiliśmy wówczas z M serię spotkań z okazji trzydziestolecia podpisania Porozumień Sierpniowych. M już wtedy był, jaki był. A ja? No cóż, ujmijmy to tak: na początku „Czarodziejskiej góry” jest scena, w której pociąg wiozący Hansa Castorpa do sanatorium zatrzymuje się na stacji Davos-Wieś i oczekujący na peronie kuzyn Hansa, Joachim, każe mu wysiadać, na co Hans zdziwiony odpowiada, że jeszcze nie zajechał, bo sądzi, że musi wysiąść dopiero na następnej stacji. Niektórzy egzegeci arcydzieła Manna interpretują to jako metaforę nieukształtowanej jeszcze duszy Hansa. Ja właśnie byłem wtedy takim trochę Hansem.

Nie chce przez to powiedzieć, że byłem jakimś trzydziestoletnim bobo nieorientującym się, cóż tam w trawie piszczy. Po prostu nie czułem się zapisany do któregokolwiek ze stronnictw i na dłuższą metę było mi obojętne, czy dyskusję zrobimy z Modzelewskim, czy na przykład z Wildsteinem. No dobrze, może nie tak całkiem mi to zwisało, bo jednak jakoś tymi waporami Trzeciej Najjaśniejszej byłem przesiąknięty i jak wszyscy rozsądni, nowocześni inteligenci w wersji wanna be Wildsteina uważałem za psychola. No więc zaprosiliśmy na ówże wspominkowy wieczór do Muzeum Ziemi Mińskiej Modzelewskiego z Janem Lityńskim, żeby wspólnie utwierdzić się w słusznych racjach.

Kolejny esemes od M. Stężenie elegijności zaczyna osiągać alarmujący poziom, niebezpiecznie już bliski do tromtadracji. Zasnąć nie może. Wciąż rozpamiętuje, jak na tamtym naszym spotkaniu ten gentleman starej daty ucałował moją żonę w rękę. Kurde, nie pamiętałem tego. Choć rzeczywiście Modzelewski sposób bycia miał ujmujący. Z perspektywy czasu myślę, że wolałbym zapamiętać to niż pocałunek, który na dłoni Lubej niewiele wcześniej złożył François Hollande, kiedy to bawił w Polsce jeszcze przed wyborami, a my, we trójkę, pojechaliśmy na spotkanie z nim do siedziby GW. Tak, takie brewerie żeśmy wtedy wyczyniali.

Okej, dość już tych umizgów. Nie to, żebym jakoś wybitnie pilnie śledził media w ostatnich dniach akurat pod tym kątem, ale nie mogłem nie zauważyć bardzo intrygującego zjawiska. Mianowicie że odejście Modzelewskiego stosownie opłakali wszyscy – od prawa do lewa. Ci pierwsi oczywiście o wiele bardziej powściągliwie, ale zawsze. Ci spod znaku OKO.press (które bodaj jako pierwsze podało newsa) i okolic, bo był ich, im sprzyjał, z nimi demonstrował przeciwko kaczyzmowi. Ale ci z prawa... no właśnie, nie za bardzo wiem po co. Bo tak wypada? Bo niektórzy pragną podtrzymać złudzenie, że w dzisiejszej Polsce mimo wszystko istnieją sprawy wyjęte z dwuwartościowej logiki plemiennego konfliktu?

Cóż, może po prostu powodowała nimi zwykła przyzwoitość w obliczu majestatu śmierci? Chociaż mój wrodzony czarnowidz nie może się tu powstrzymać od konkluzji, że w razie śmierci, dajmy na to, Macierewicza, a już – nie daj Boże! – Kaczyńskiego, przeciwnego obozu raczej nie byłoby stać nawet na analogiczną powściągliwość. I mogą mi państwo wierzyć: wystukuję te słowa bez cienia radości. Przeciwnie – ta konstatacja napawa mnie głębokim smutkiem. Nie wiem, czy Modzelewski takiej debaty publicznej by chciał. Serio.

Natomiast na pewno on jako postać, bądź co bądź, historyczna jest debaty wart. Bez wypominania mu przez jednych, że urodził się w sowieckiej Rosji, i kanonizowania przez drugich. Gdyż właśnie jego przypadek wyśmienicie uświadamia złożoność dziejów oporu przeciwko komunizmowi, którą przez tyle lat szafowały salony Trzeciej Najjaśniejszej tak naprawdę jedynie po to, by zamknąć usta oponentom i przepchnąć kolanem własną wersję tej narracji. Postaram się to państwu w miarę jasno wyłożyć.

Otóż fakty są takie – i im chyba akurat nikt nie zaprzeczy – że ognisko oporu przeciwko Peerelowi zaczęło się tlić nie na zewnątrz, lecz w samym jego jądrze. Tak, tak, już słyszę te głosy oburzenia. A co z Wyklętymi? Co z Ogniem i Lalkiem? Jasne, tylko że oni robili za zwierzynę łowną. Poza tym ludzie orientacji niepodległościowej en masse zostali całkowicie złamani przez okrucieństwa wojny oraz późniejszy stalinowski terror. Przeszli na pozycję mimikry. Zajęli się pozytywistyczną pracą u podstaw i podtrzymaniem biologicznej substancji. I to nie jest żadna moja wyssana z palca opinia. Podobną sformułował w swojej najnowszej książce Piotr Semka.

Lecz przy tej okazji warto też pamiętać, że u samego zarania wcale nie była to negacja Peerelu jako takiego. Kiedy Kuroń i Modzelewski w 1964 roku pisali swój słynny list do Partii, za który później dostali po dupie, bynajmniej nie chcieli komuny obalać. Wręcz przeciwnie – żądali, aby towarzysze zeszli z drogi konformizmu i zaczęli budować prawdziwy komunizm; taki, jakim rzeczywiście miał być. Modzelewski na naszym spotkaniu przyznawał to wprost. Obydwaj z Kuroniem byli ideowymi komunistami. Nie znali innego języka ani systemu wartości. Zresztą kiedy się ten list czyta obecnie, widać to jak na dłoni.

Tak więc im, jak też i całemu środowisku Komandosów, ja bym z tego tytułu zarzutu nie czynił. Po prostu tak zostali wychowani w swoich odizolowanych od głównego nurtu polskości „czerwonych” enklawach. Nie znali innego świata. Jedyne, co wobec niego czuli, to strach wymieszany z pogardą. Poruszali się w granicach takich pojęć, jakie im wpojono, i, jak przypuszczam, musieli być nielicho zbici z pantałyku, gdy okazało się, że partyjna wierchuszka zamiast się pod wpływem ich żarliwości nawrócić, jęła prać gówniarzerię po mordach i patrzeć, czy równo puchnie. Ba, ja to im trochę tego lodowatego prysznica nawet współczuję. To straszne, gdy szargają ci ideały.

Zarzut tak naprawdę można postawić gdzie indziej. I to zarówno im, jak i ich apologetom w rodzaju prof. Andrzeja Friszke, który w swojej „Anatomii buntu” tak się zapędził w futrowaniu męczeństwa Komandosów, że kompletnie zapomniał choćby o uwięzieniu prymasa Wyszyńskiego. Zarzut nie w tym, że nie znali innej aksjologii, ale w tym, że nie chcieli jej poznać, że kierowani swoimi fobiami i idiosynkrazjami już na starcie ją odrzucili, kwitując ją jako nacjonalizm, faszyzm, klerykalizm itp. Szkoda, że w tym obszarze zabrakło im otwartości, którą przez lata wymachiwali nam przed nosem choćby w odniesieniu do homoseksualistów czy imigrantów.

Nie chodzi o to, by Modzelewskiemu, Kuroniowi, Geremkowi, Michnikowi czy komukolwiek z ich obozu odbierać miejsce w historii. Nie chodzi o żadne gumkowanie – jak dziś histerycznie alarmują ich rozemocjonowani akolici, tacy jak między innymi M. Po prostu powinno się zachować wierność elementarnym faktom, których nawet sam Modzelewski nie podważał. Ci ludzie nie chcieli żadnego obalania komunizmu. A kiedy już zawalił się pod własnym ciężarem, jako pierwsi miękko przebrali się w kostiumy subtelnych liberalnych demokratów i dziś czują się w marksistowsko-spinellowskiej Europie jak ryby w wodzie.

A Modzelewski? On już, miejmy nadzieję, wie, jak jest. Wie, kto zbłądził, a kto szedł prosto. Jest co do tego w każdym razie pięćdziesiąt procent szans. W sumie ciut mu tego zazdroszczę. Tymczasem M na swoim Facebooku pisze, że tamto spotkanie z Modzelewskim należało do najważniejszych w jego życiu. Cóż, ja o sobie tego nie mogę powiedzieć. No ale ja w ogóle mam chyba jakiś problem z autorytetami. Im bardziej się kogoś futruje, tym mniej ufam tego kogoś nieskazitelności.

Marcin Królik

Fot: screen z YouTube


 

POLECANE
Barcelona rusza po nowe talenty. Co dalej z Lewandowskim? Wiadomości
Barcelona rusza po nowe talenty. Co dalej z Lewandowskim?

FC Barcelona coraz uważniej rozgląda się za wzmocnieniami w ataku, choć wciąż nie zaproponowała Robertowi Lewandowskiemu nowej umowy. Tymczasem hiszpańskie media podają, że klub obserwuje kolejną młodą gwiazdę z Bundesligi. To kierunek, którego polski napastnik raczej się nie spodziewał.

PiS szykuje mocny cios w koalicję 13 grudnia na rocznicę rządu z ostatniej chwili
PiS szykuje mocny cios w koalicję 13 grudnia na rocznicę rządu

13 grudnia minie rok od powołania gabinetu Donalda Tuska. Jak ustaliła Wirtualna Polska, Prawo i Sprawiedliwość planuje wykorzystać tę datę do ofensywy politycznej, koncentrując się na jednym z najbardziej newralgicznych dla rządu tematów – dramatycznej sytuacji w ochronie zdrowia.

Nie żyje polski aktor. Miał tylko 11 lat Wiadomości
Nie żyje polski aktor. Miał tylko 11 lat

Media obiegła smutna wiadomość. Nie żyje Nikodem Marecki, młody aktor znany z filmów „Biała odwaga” i „Zołza” oraz serialu „Szpital św. Anny”. Informację potwierdziła Szkoła Podstawowa im. T. Kościuszki w Niedźwiedziu, do której chłopiec uczęszczał.

Niemiecko-polskie konsultacje międzyrządowe: Linia Angermünde-Szczecin i tajemnicza deklaracja w zakresie obronności z ostatniej chwili
Niemiecko-polskie konsultacje międzyrządowe: Linia Angermünde-Szczecin i tajemnicza deklaracja w zakresie obronności

Polska i Niemcy ogłosiły nowe porozumienia w sprawach obronności, infrastruktury i wsparcia Ukrainy, ale uwagę przyciąga jeden zapis — powołanie tajemniczej grupy roboczej w MON, której celów nie ujawniono. Konsultacje w Berlinie przyniosły też decyzje o modernizacji linii łączących polskie miasta z niemieckimi, rozbudowie korytarzy NATO i zwrocie polskich dóbr kultury.

Niepokojące sceny w Tatrach. Turystów nic nie powstrzymało Wiadomości
Niepokojące sceny w Tatrach. Turystów nic nie powstrzymało

Nagrania z Morskiego Oka wywołały wiele emocji. W sieci pojawiły się filmy pokazujące turystów biegających po cienkim, dopiero tworzącym się lodzie, mimo jasnych apeli Tatrzańskiego Parku Narodowego o unikanie takich zachowań. Wśród osób widocznych na nagraniach są nie tylko dorośli, ale również dzieci. Internauci nie kryją oburzenia.

Tusk w Berlinie zapowiedział, że… Polska może sama wypłacić zadośćuczynienia ofiarom wojny z ostatniej chwili
Tusk w Berlinie zapowiedział, że… Polska może sama wypłacić zadośćuczynienia ofiarom wojny

– Jeżeli nie uzyskamy szybkiej i jednoznacznej deklaracji Niemiec ws. wypłat zadośćuczynień dla żyjących polskich ofiar II wojny światowej, to rozważę decyzję o wypełnieniu tej potrzeby przez Polskę. Pospieszcie się, jeśli chcecie naprawdę wykonać ten gest – powiedział premier Donald Tusk w Berlinie.

BBC: Gruzińska policja mogła użyć broni chemicznej z I wojny światowej do tłumienia protestów Wiadomości
BBC: Gruzińska policja mogła użyć broni chemicznej z I wojny światowej do tłumienia protestów

Śledztwo BBC wskazuje, że podczas masowych antyrządowych demonstracji w Tbilisi w 2024 r. gruzińskie służby mogły stosować nielegalną substancję chemiczną – camite, środek używany przez wojska francuskie w czasie I wojny światowej i uznawany za wyjątkowo toksyczny oraz długotrwale drażniący. Gruziński rząd odrzuca te podejrzenia.

Ważny wiceminister odchodzi z rządu z ostatniej chwili
Ważny wiceminister odchodzi z rządu

Wiceszef MSWiA Maciej Duszczyk podjął decyzję o odejściu z rządu – poinformowała w poniedziałek na platformie X Polska 2050, z którą związany jest Duszczyk. Jak ustaliła PAP w źródłach zbliżonych do resortu, Duszczyk zakończył pracę w MSWiA z końcem listopada.

Donald Tusk przybył do Berlina na niemiecko-polskie konsultacje międzyrządowe z ostatniej chwili
Donald Tusk przybył do Berlina na niemiecko-polskie konsultacje międzyrządowe

Kanclerz Niemiec Friedrich Merz powitał w poniedziałek po godz. 14.30 premiera Donalda Tuska, który wraz z członkami swojego gabinetu przybył do Berlina na 17. polsko-niemieckie konsultacje międzyrządowe dotyczące m.in. bezpieczeństwa.

Wiadomości
Rosnące ceny piwa sprawiają, że częściej sięgamy po tańszy alkohol

Wzrost cen piwa, który w ostatnich miesiącach zauważyło dwie trzecie Polaków, zmusza konsumentów do zmiany nawyków zakupowych. Z najnowszego badania Ogólnopolskiego Panelu Badawczego Ariadna wynika, że co trzeci Polak ogranicza spożycie piwa lub szuka dla niego tańszej, alkoholowej alternatywy. Eksperci ostrzegają przed daleko idącymi skutkami dla branży piwowarskiej.

REKLAMA

Marcin Królik: Na śmierć Karola Modzelewskiego

Przypadek Karola Modzelewskiego wyśmienicie uświadamia złożoność dziejów oporu przeciwko komunizmowi, którą przez tyle lat szafowały salony Trzeciej Najjaśniejszej tak naprawdę jedynie po to, by zamknąć usta oponentom i przepchnąć kolanem własną wersję tej narracji.
/ screen yt

No i kiedy tak sobie jeszcze przetrawiam wrażenia z Sokółki, jarając się, jakiż to wspaniały felieton trzasnę, a przy okazji tym durnym, żrącym banany artystom pocisnę, nagły esemes od M. Donosi w dramatyczno-elegijnym tonie, tak jak to jedynie on umie, że zmarł Karol Modzelewski. Wbijam na portale. No rzeczywiście – zmarł. Odpisuję mu, że naprawdę mi przykro. To „naprawdę” dodaję na wypadek, gdyby mi nie uwierzył. Co jest bardzo możliwe z uwagi na dzielące nas różnice – jak to się ładnie mawia – światopoglądowe. A przykro mi, bo zawsze odczuwam pewną tkliwość, kiedy odchodzi ktoś, kogo poznałem osobiście. To trochę tak, jakby gasła cząstka mnie.

Z Karolem Modzelewskim zetknąłem się dziewięć lat temu. Robiliśmy wówczas z M serię spotkań z okazji trzydziestolecia podpisania Porozumień Sierpniowych. M już wtedy był, jaki był. A ja? No cóż, ujmijmy to tak: na początku „Czarodziejskiej góry” jest scena, w której pociąg wiozący Hansa Castorpa do sanatorium zatrzymuje się na stacji Davos-Wieś i oczekujący na peronie kuzyn Hansa, Joachim, każe mu wysiadać, na co Hans zdziwiony odpowiada, że jeszcze nie zajechał, bo sądzi, że musi wysiąść dopiero na następnej stacji. Niektórzy egzegeci arcydzieła Manna interpretują to jako metaforę nieukształtowanej jeszcze duszy Hansa. Ja właśnie byłem wtedy takim trochę Hansem.

Nie chce przez to powiedzieć, że byłem jakimś trzydziestoletnim bobo nieorientującym się, cóż tam w trawie piszczy. Po prostu nie czułem się zapisany do któregokolwiek ze stronnictw i na dłuższą metę było mi obojętne, czy dyskusję zrobimy z Modzelewskim, czy na przykład z Wildsteinem. No dobrze, może nie tak całkiem mi to zwisało, bo jednak jakoś tymi waporami Trzeciej Najjaśniejszej byłem przesiąknięty i jak wszyscy rozsądni, nowocześni inteligenci w wersji wanna be Wildsteina uważałem za psychola. No więc zaprosiliśmy na ówże wspominkowy wieczór do Muzeum Ziemi Mińskiej Modzelewskiego z Janem Lityńskim, żeby wspólnie utwierdzić się w słusznych racjach.

Kolejny esemes od M. Stężenie elegijności zaczyna osiągać alarmujący poziom, niebezpiecznie już bliski do tromtadracji. Zasnąć nie może. Wciąż rozpamiętuje, jak na tamtym naszym spotkaniu ten gentleman starej daty ucałował moją żonę w rękę. Kurde, nie pamiętałem tego. Choć rzeczywiście Modzelewski sposób bycia miał ujmujący. Z perspektywy czasu myślę, że wolałbym zapamiętać to niż pocałunek, który na dłoni Lubej niewiele wcześniej złożył François Hollande, kiedy to bawił w Polsce jeszcze przed wyborami, a my, we trójkę, pojechaliśmy na spotkanie z nim do siedziby GW. Tak, takie brewerie żeśmy wtedy wyczyniali.

Okej, dość już tych umizgów. Nie to, żebym jakoś wybitnie pilnie śledził media w ostatnich dniach akurat pod tym kątem, ale nie mogłem nie zauważyć bardzo intrygującego zjawiska. Mianowicie że odejście Modzelewskiego stosownie opłakali wszyscy – od prawa do lewa. Ci pierwsi oczywiście o wiele bardziej powściągliwie, ale zawsze. Ci spod znaku OKO.press (które bodaj jako pierwsze podało newsa) i okolic, bo był ich, im sprzyjał, z nimi demonstrował przeciwko kaczyzmowi. Ale ci z prawa... no właśnie, nie za bardzo wiem po co. Bo tak wypada? Bo niektórzy pragną podtrzymać złudzenie, że w dzisiejszej Polsce mimo wszystko istnieją sprawy wyjęte z dwuwartościowej logiki plemiennego konfliktu?

Cóż, może po prostu powodowała nimi zwykła przyzwoitość w obliczu majestatu śmierci? Chociaż mój wrodzony czarnowidz nie może się tu powstrzymać od konkluzji, że w razie śmierci, dajmy na to, Macierewicza, a już – nie daj Boże! – Kaczyńskiego, przeciwnego obozu raczej nie byłoby stać nawet na analogiczną powściągliwość. I mogą mi państwo wierzyć: wystukuję te słowa bez cienia radości. Przeciwnie – ta konstatacja napawa mnie głębokim smutkiem. Nie wiem, czy Modzelewski takiej debaty publicznej by chciał. Serio.

Natomiast na pewno on jako postać, bądź co bądź, historyczna jest debaty wart. Bez wypominania mu przez jednych, że urodził się w sowieckiej Rosji, i kanonizowania przez drugich. Gdyż właśnie jego przypadek wyśmienicie uświadamia złożoność dziejów oporu przeciwko komunizmowi, którą przez tyle lat szafowały salony Trzeciej Najjaśniejszej tak naprawdę jedynie po to, by zamknąć usta oponentom i przepchnąć kolanem własną wersję tej narracji. Postaram się to państwu w miarę jasno wyłożyć.

Otóż fakty są takie – i im chyba akurat nikt nie zaprzeczy – że ognisko oporu przeciwko Peerelowi zaczęło się tlić nie na zewnątrz, lecz w samym jego jądrze. Tak, tak, już słyszę te głosy oburzenia. A co z Wyklętymi? Co z Ogniem i Lalkiem? Jasne, tylko że oni robili za zwierzynę łowną. Poza tym ludzie orientacji niepodległościowej en masse zostali całkowicie złamani przez okrucieństwa wojny oraz późniejszy stalinowski terror. Przeszli na pozycję mimikry. Zajęli się pozytywistyczną pracą u podstaw i podtrzymaniem biologicznej substancji. I to nie jest żadna moja wyssana z palca opinia. Podobną sformułował w swojej najnowszej książce Piotr Semka.

Lecz przy tej okazji warto też pamiętać, że u samego zarania wcale nie była to negacja Peerelu jako takiego. Kiedy Kuroń i Modzelewski w 1964 roku pisali swój słynny list do Partii, za który później dostali po dupie, bynajmniej nie chcieli komuny obalać. Wręcz przeciwnie – żądali, aby towarzysze zeszli z drogi konformizmu i zaczęli budować prawdziwy komunizm; taki, jakim rzeczywiście miał być. Modzelewski na naszym spotkaniu przyznawał to wprost. Obydwaj z Kuroniem byli ideowymi komunistami. Nie znali innego języka ani systemu wartości. Zresztą kiedy się ten list czyta obecnie, widać to jak na dłoni.

Tak więc im, jak też i całemu środowisku Komandosów, ja bym z tego tytułu zarzutu nie czynił. Po prostu tak zostali wychowani w swoich odizolowanych od głównego nurtu polskości „czerwonych” enklawach. Nie znali innego świata. Jedyne, co wobec niego czuli, to strach wymieszany z pogardą. Poruszali się w granicach takich pojęć, jakie im wpojono, i, jak przypuszczam, musieli być nielicho zbici z pantałyku, gdy okazało się, że partyjna wierchuszka zamiast się pod wpływem ich żarliwości nawrócić, jęła prać gówniarzerię po mordach i patrzeć, czy równo puchnie. Ba, ja to im trochę tego lodowatego prysznica nawet współczuję. To straszne, gdy szargają ci ideały.

Zarzut tak naprawdę można postawić gdzie indziej. I to zarówno im, jak i ich apologetom w rodzaju prof. Andrzeja Friszke, który w swojej „Anatomii buntu” tak się zapędził w futrowaniu męczeństwa Komandosów, że kompletnie zapomniał choćby o uwięzieniu prymasa Wyszyńskiego. Zarzut nie w tym, że nie znali innej aksjologii, ale w tym, że nie chcieli jej poznać, że kierowani swoimi fobiami i idiosynkrazjami już na starcie ją odrzucili, kwitując ją jako nacjonalizm, faszyzm, klerykalizm itp. Szkoda, że w tym obszarze zabrakło im otwartości, którą przez lata wymachiwali nam przed nosem choćby w odniesieniu do homoseksualistów czy imigrantów.

Nie chodzi o to, by Modzelewskiemu, Kuroniowi, Geremkowi, Michnikowi czy komukolwiek z ich obozu odbierać miejsce w historii. Nie chodzi o żadne gumkowanie – jak dziś histerycznie alarmują ich rozemocjonowani akolici, tacy jak między innymi M. Po prostu powinno się zachować wierność elementarnym faktom, których nawet sam Modzelewski nie podważał. Ci ludzie nie chcieli żadnego obalania komunizmu. A kiedy już zawalił się pod własnym ciężarem, jako pierwsi miękko przebrali się w kostiumy subtelnych liberalnych demokratów i dziś czują się w marksistowsko-spinellowskiej Europie jak ryby w wodzie.

A Modzelewski? On już, miejmy nadzieję, wie, jak jest. Wie, kto zbłądził, a kto szedł prosto. Jest co do tego w każdym razie pięćdziesiąt procent szans. W sumie ciut mu tego zazdroszczę. Tymczasem M na swoim Facebooku pisze, że tamto spotkanie z Modzelewskim należało do najważniejszych w jego życiu. Cóż, ja o sobie tego nie mogę powiedzieć. No ale ja w ogóle mam chyba jakiś problem z autorytetami. Im bardziej się kogoś futruje, tym mniej ufam tego kogoś nieskazitelności.

Marcin Królik

Fot: screen z YouTube



 

Polecane