Waldemar Żyszkiewicz: Baśń o centrowym elektoracie

Trudno się oprzeć przekonaniu, iż rzewne opowieści o centrowym elektoracie stanowią albo próbę zwodzenia kierownictwa PiS przez tzw. ekspertów, albo chęć zapewnienia sobie politycznego alibi przy odchodzeniu od zobowiązań z kampanii 2015 roku.
 Waldemar Żyszkiewicz: Baśń o centrowym elektoracie
/ morguefile.com
Deklaracje o przywiązaniu do demokracji jako najlepszego z możliwych systemu władzy są we współczesnym świecie niejako obligatoryjne. Kto nie chce zostać wykluczony z grona ludzi rozumnych i przyzwoitych, w zasadzie nie ma wyboru. Jedynie posłuszne mantrowanie o walorach demokracji, najlepiej liberalnej, cokolwiek to znaczy, jest akceptowane przez mejnstrimowych stręczycieli modnych ideologii. Nawet nieśmiałe wspomnienie o ewentualnych zaletach monarchii prowadzi do samoośmieszenia się, natomiast brak gromkiego potępienia satrapów albo autorytarnych systemów władzy w krótkim czasie skutkuje śmiercią cywilną.
 
Laboga, cóż to za demokraci
Ma być demokratycznie i już. Od demokracji nie ma odwrotu. Demokracja albo śmierć. O tym, że brak wyboru, zwłaszcza ideowego czy światopoglądowego, w realnie zróżnicowanym społeczeństwie stanowi negację przyrodzonej kondycji ludzkiej oraz uniwersalnego ładu aksjologicznego szermierze postępu, dekonstrukcji i globalizacji, wydają się nie wiedzieć. Albo zwyczajnie ignorują fakty, co skądinąd nie powinno dziwić, u kontynuatorów radykalnych konceptów Richarda hrabiego Coudenhove-Kalergiego, austriackiego utopisty i pierwszego laureata europejskiej nagrody im. Karola Wielkiego.

Likwidacja państw narodowych, metysaż ras, zglajchszaltowanie rodzimych kultur i arbitralne zastąpienie tradycyjnych elit narodowych nową, jednorodną etnicznie elitą przyszłości – oto arbitralne, dość bezceremonialnie formułowane wnioski, do jakich doszedł spowinowacony z Marią Kalergis autor prac takich jak „Praktyczny idealizm” (1925) czy późniejsza, trzytomowa „Walka o Paneuropę”. Dezynwoltura, z jaką potomek arystokratycznego rodu chciał przesądzać o losach milionów ludzi, w połączeniu z dość chropawym intelektualizmem (to eufemizm) jego prac teoretycznych, mogłaby dziś budzić jedynie śmiech, gdyby nie fakt, że europosłanka Róża Thun, wraz z kolegami z Grupy im. Spinellego, włoskiego komunisty-federalisty dwoi się i troi, żeby – używając już innej, nie tak kompromitującej retoryki – podobne, a nawet dalej idące pomysły za wszelką cenę zrealizować.

Czyż miliony przybyszów z Afryki i Azji, przybywających do Europy na zaproszenie kanclerz Merkel, skądinąd też uhonorowanej nagrodą Karola Wielkiego, oraz związana często z nachodźcami kultura gwałtu, to nie jest prosty sposób na ową, postulowaną przez hrabiego Ryszarda eurazjatycko-negroidalną mieszankę genetyczną? Że trochę przesadzam? Wystarczy poddać realistycznej ocenie oparte na życzeniowej antropologii i fałszywej historii geopolityczne dezyderaty absolwenta wiedeńskiej Akademii Theresianum, by się pozbyć iluzji.

Twórca ideologicznego projektu Paneuropy w szybkim utworzeniu takiej kontynentalnej struktury (bez Wielkiej Brytanii) widział szansę na utrzymanie pokoju, zagrożonego, jego zdaniem, przez liczne „konflikty lokalne”, do których lekkim piórem zaliczał nie tylko wojny „polsko-rosyjską” czy turecko-grecką, ale także przejęcie Sopronu (niem. Ödenburg) przez Węgrów, „okupację” Wilna przez Polskę, zajęcie Fiume przez Gabriela d’Annunzia czy Górnego Śląska „przez Korfantego”. Ubolewał też z powodu odgrodzenia Niemiec od Prus Wschodnich przez pas polskiego Pomorza. Jak widać, austriacki geopolityk bez entuzjazmu witał niepodległość Rzeczypospolitej.
 
 
Frajerzy i zakładnicy elektoratu
Gdy wiele lat temu, w rozmowie ze znajomym akurat mieszkającym w Wiedniu, wyraziłem krytyczną opinię o politykach, którzy już podczas wyborczego wieczoru machają ręką na złożone podczas kampanii obietnice, ten życzliwie mi wyjaśnił, że muszą tak robić, bo w przeciwnym razie staliby się zakładnikami własnych wyborców. Zapamiętałem te słowa, wcale nie dlatego, że rozmówca zdołał mnie przekonać, lecz dlatego że wyznaczyły one wyraźną granicę między dwoma sposobami uprawiania polityki i rozumienia demokracji.

Istotą demokracji jest delegowanie władzy, jaką dysponuje zbiorowy suweren, w ręce przedstawicieli wyłanianych w procedurze zwanej wyborami. Jeśli możliwość odwołania osoby, która się z zawartego kontraktu – mandat za realizację ważnych dla ludzi celów – nie wywiązuje, będziemy traktować w kategoriach ograniczenia jej politycznej swobody, to co powiedzieć o samopoczuciu wyborców, którzy od blisko trzydziestu lat czują się nabijani w butelkę? Określenie „frajerzy” nie wydaje się wcale przesadne.

Toteż proszę się nie dziwić, że co drugi Polak nie zaprząta sobie głowy kampanijnymi fajerwerkami, a w niedzielę wyborczą, jeśli pogoda akurat dopisze, jedzie na grzyby. Wybory, ważne dla samych kandydatów, ich rodzin, dla partii-karmicielki, ewentualnie dla wyborczo nieistotnej społeczności maniaków polityki, zwykłym ludziom przypominają niestety, że przez długi czas, gdy głosowali na Solidarność, to dostawali Balcerowicza. I popiwek, galopujące  bezrobocie, dewastowany kodeks pracy, saksy zagranicą... A teraz, mimo obietnicy wstawania Polski z kolan oglądają, mówiąc oględnie, festiwal upokorzeń, zamiast zakazu aborcji dostali dostęp do GMO oraz możliwość nacieszenia się do woli genderową konwencją ze Stambułu... Za to Polska przez dwa lata będzie zasiadać w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.
 
Rytuały nieświętej Demokracji
Wbrew ponawianym oskarżeniom o głupotę i obraźliwym etykietkom Polacy jako wyborcy zachowują się naprawdę racjonalnie. No, bo po co wrzucać tę kartkę, studiować biogramy i programy kandydatów, jeśli oni i tak zachowają się zgodnie z niezmiennie meandrującą linią partii. Nie mogą przecież łamać dyscypliny partyjnej ani stać się zakładnikami kaprysów elektoratu – powie ktoś z oburzeniem. Może i tak, ale w takim razie proszę nie ubolewać, iż ludzie mają lepsze rzeczy do zrobienia niż udział w rytuale nieświętej Demokracji.

Mantra o konieczności poszerzenia społecznego poparcia o elektorat centrowy to pierwszy sygnał, że politycy ani myślą wywiązać się z zapewnień, iż zrealizują to, na czym nam zależy, ale na czym z wielu względów powinno zależeć również im. Powiedzmy sobie krótko, tzw. elektorat centrowy to mit. Przynajmniej we współczesnej, ostro spolaryzowanej Polsce. W Polsce wcale nie rozpolitykowanej, lecz raczej rozpyskowanej, skaczącej sobie do oczu. W Polsce wrzaskliwej i cwaniackiej, wykorzystującej każdą okazję, żeby dopaść i pognębić przeciwnika politycznego.

Elektorat centrowy to mit, bo połowa ludzi wybory sobie odpuszcza, na co zresztą przez trzy dekady klasa polityczna w Polsce mocno zapracowała. I to się nie zmieni, przynajmniej dopóki duopol PiS – PO okupuje scenę polityczną. Bo na razie ta druga połowa, czyli Polacy biorący udział w wyborach, w rozmaitych, dość płynnych proporcjach opowiadają się za jedną lub drugą, niekiedy wzbogaconą o koalicjantów, stroną naszego politycznego kontredansa. I to się nie zmieni, dopóki Polska się z tego duopolu nie otrząśnie.
 
Mniejsze zło czy coś dobrego?
Nie, nie jestem przeciwny systemom dwupartyjnym z zasady. I wcale nie uważam, że Prawo i Sprawiedliwość dla Polaków jest równie złą opcją jak osławiona za sprawą Tuska, Kopacz i Schetyny Platforma Obywatelska. Partia założona kiedyś przez trzech tenorów i jednego dyrygenta, który dość późno ujawnił swój udział w tym smętnym przedsięwzięciu, to coś najgorszego, co się mogło przydarzyć: pozór, polor, sznyt, pociągający młodych, pretendujących do nowoczesności, gotowość do odegrania praktycznie każdej roli w dowolnym interesie. No, może z wyjątkiem starań o polską rację stanu, bo tego nie da się lekko wyharatać w gałę. Bo przy tym trzeba się wysilić, natrudzić, okazać niemałą pomysłowość, determinację, wreszcie odwagę... Nie, o Platformie nie ma co mówić, Prawo i Sprawiedliwość jest bez wątpienia o wiele lepszą formacją dla Polski. O wiele lepszą, ale niestety jeszcze nie dość dobrą. A Polacy nie chcą już mniejszego zła.

Po trzydziestu latach od rzekomej zmiany jakościowej, ludzie gnębieni ciągłą prowizorką i doraźnością, chcą zmiany realnej. Po trzydziestu latach nominalnej suwerenności, chcą już suwerenności faktycznej. Polacy chcą, żeby Polska była Polską bez zabijania nienarodzonych dzieci. Bez wprowadzania w przestrzeń publiczną i sankcjonowania prawem rozmaitych form dewiacji seksualnych. Bez rodzinnych uprawnień dla monopłciowych duetów, w których nic się urodzić nie może. I przede wszystkim, nie chcą już kuszenia (będzie Fort Trump) ani straszenia (Fortu Trump nie będzie) geopolityką, po to tylko, by sprzecznej z międzynarodowym prawem i niezasadnej, ale planowanej grabieży naszego kraju nadać pozory konieczności.
 
(30 listopada 2018)
Waldemar Żyszkiewicz
 
pierwodruk w Obywatelskiej. Gazecie Kornela Morawieckiego nr 181, 7 – 20 grudnia 2018

 

POLECANE
Zablokowana droga szybkiego ruchu po groźnym wypadku autokaru. Komunikat policji z ostatniej chwili
Zablokowana droga szybkiego ruchu po groźnym wypadku autokaru. Komunikat policji

W Warszawie trasa S2 od ul. Przyczółkowej do zjazdu na S79 jest zablokowana - podała policja.  Wyznaczono objazdy. To efekt groźnego wypadku, jaki miał miejsce we wtorek nad ranem.

Rzecznik MSZ Iranu o czerwonych liniach. Chodzi o rozmowy z USA ws. programu nuklearnego Wiadomości
Rzecznik MSZ Iranu o "czerwonych liniach". Chodzi o rozmowy z USA ws. programu nuklearnego

Rzecznik irańskiego ministerstwa spraw zagranicznych Esmaeil Baghaei przypomniał o "czerwonych liniach" Teheranu w kwestii rozmów z USA ws. programu nuklearnego. Podkreślił, że negocjacje muszą odbywać się w "uzgodnionych wcześniej ramach".

Nawrocki przypomniał, jak głosował Trzaskowski. Czemu kazał pan to kobietom? z ostatniej chwili
Nawrocki przypomniał, jak głosował Trzaskowski. "Czemu kazał pan to kobietom?"

Podczas debaty "Super Expressu" Karol Nawrocki przypomniał Rafałowi Trzaskowskiemu, że głosował przeciwko ustawie, która obniżała wiek emerytalny dla kobiet. W odpowiedzi Trzaskowski wymieniał inicjatywy skierowane dla kobiet, realizowane podczas jego rządów w Warszawie.

Rafał Trzaskowski się zaplątał tylko u nas
Rafał Trzaskowski się zaplątał

"Najgorsze, co może być, to ten sam rząd, ten sam prezydent - z jednej partii, którzy tylko słuchają jednej osoby w trudnych czasach." Który polityk jest autorem tych słów?

Blackout w Europie. Hiszpański rząd zdecydował Wiadomości
Blackout w Europie. Hiszpański rząd zdecydował

– Stan wyjątkowy zostanie zastosowany w regionach, które o to poproszą – przekazało hiszpańskie ministerstwo spraw wewnętrznych. Decyzja rządu w Madrycie jest spowodowana ogromną awarią prądu, która dotknęła Hiszpanię i Portugalię.

Nowy sondaż prezydencki. Nawrocki ma powody do radości z ostatniej chwili
Nowy sondaż prezydencki. Nawrocki ma powody do radości

Najnowszy sondaż CBOS: Rafał Trzaskowski 31 proc. poparcia, Karol Nawrocki 27 proc., Sławomir Mentzen 16 proc. Frekwencja na poziomie 73 proc.

Ja nie będę tego słuchał. Trzaskowski opuścił mównicę po słowach Brauna z ostatniej chwili
"Ja nie będę tego słuchał". Trzaskowski opuścił mównicę po słowach Brauna

– To było powstanie w getcie. O czym pan opowiada? To są bohaterowie naszej historii! Ja tego nie będę słuchał – odpowiedział Grzegorzowi Braunowi kandydat KO Rafał Trzaskowski, po czym odszedł od pulpitu.

Podmieniono tablicę na pomniku UPA w Monasterzu. Jest decyzja konserwatora zabytków Wiadomości
Podmieniono tablicę na pomniku UPA w Monasterzu. Jest decyzja konserwatora zabytków

Przywrócenie do stanu pierwotnego pomnika żołnierzy UPA w Monasterzu (Podkarpackie) nakazał właścicielowi terenu - Nadleśnictwu Lubaczów - wojewódzki konserwator zabytków. Na zbiorowej mogile nielegalnie umieszczono dwie tablice. Jedna z nich trafi do policyjnego depozytu.

Debata prezydencka. Karol Nawrocki zapytany o powszechny pobór do wojska z ostatniej chwili
Debata prezydencka. Karol Nawrocki zapytany o powszechny pobór do wojska

Podczas debaty "Super Expressu" kandydat popierany przez PiS Karol Nawrocki oświadczył, że pobór do wojska powinien się odbywać na zasadzie dobrowolności i on nie chce tego zmieniać. Dodał, że należy przyspieszyć system rekrutacji do Wojska Polskiego.

Ekshumacje ofiar rzezi wołyńskiej. Według propozycji ukraińskiej z identyfikacji wypadłyby niemowlęta i dzieci Wiadomości
Ekshumacje ofiar rzezi wołyńskiej. "Według propozycji ukraińskiej z identyfikacji wypadłyby niemowlęta i dzieci"

W zeszły czwartek w dawnej wsi Puźniki na zachodzie Ukrainy rozpoczęły się ekshumacje ofiar rzezi wołyńskiej. Głos w tej sprawie zabrał były ambasador Polski w Kijowie Bartosz Cichocki.

REKLAMA

Waldemar Żyszkiewicz: Baśń o centrowym elektoracie

Trudno się oprzeć przekonaniu, iż rzewne opowieści o centrowym elektoracie stanowią albo próbę zwodzenia kierownictwa PiS przez tzw. ekspertów, albo chęć zapewnienia sobie politycznego alibi przy odchodzeniu od zobowiązań z kampanii 2015 roku.
 Waldemar Żyszkiewicz: Baśń o centrowym elektoracie
/ morguefile.com
Deklaracje o przywiązaniu do demokracji jako najlepszego z możliwych systemu władzy są we współczesnym świecie niejako obligatoryjne. Kto nie chce zostać wykluczony z grona ludzi rozumnych i przyzwoitych, w zasadzie nie ma wyboru. Jedynie posłuszne mantrowanie o walorach demokracji, najlepiej liberalnej, cokolwiek to znaczy, jest akceptowane przez mejnstrimowych stręczycieli modnych ideologii. Nawet nieśmiałe wspomnienie o ewentualnych zaletach monarchii prowadzi do samoośmieszenia się, natomiast brak gromkiego potępienia satrapów albo autorytarnych systemów władzy w krótkim czasie skutkuje śmiercią cywilną.
 
Laboga, cóż to za demokraci
Ma być demokratycznie i już. Od demokracji nie ma odwrotu. Demokracja albo śmierć. O tym, że brak wyboru, zwłaszcza ideowego czy światopoglądowego, w realnie zróżnicowanym społeczeństwie stanowi negację przyrodzonej kondycji ludzkiej oraz uniwersalnego ładu aksjologicznego szermierze postępu, dekonstrukcji i globalizacji, wydają się nie wiedzieć. Albo zwyczajnie ignorują fakty, co skądinąd nie powinno dziwić, u kontynuatorów radykalnych konceptów Richarda hrabiego Coudenhove-Kalergiego, austriackiego utopisty i pierwszego laureata europejskiej nagrody im. Karola Wielkiego.

Likwidacja państw narodowych, metysaż ras, zglajchszaltowanie rodzimych kultur i arbitralne zastąpienie tradycyjnych elit narodowych nową, jednorodną etnicznie elitą przyszłości – oto arbitralne, dość bezceremonialnie formułowane wnioski, do jakich doszedł spowinowacony z Marią Kalergis autor prac takich jak „Praktyczny idealizm” (1925) czy późniejsza, trzytomowa „Walka o Paneuropę”. Dezynwoltura, z jaką potomek arystokratycznego rodu chciał przesądzać o losach milionów ludzi, w połączeniu z dość chropawym intelektualizmem (to eufemizm) jego prac teoretycznych, mogłaby dziś budzić jedynie śmiech, gdyby nie fakt, że europosłanka Róża Thun, wraz z kolegami z Grupy im. Spinellego, włoskiego komunisty-federalisty dwoi się i troi, żeby – używając już innej, nie tak kompromitującej retoryki – podobne, a nawet dalej idące pomysły za wszelką cenę zrealizować.

Czyż miliony przybyszów z Afryki i Azji, przybywających do Europy na zaproszenie kanclerz Merkel, skądinąd też uhonorowanej nagrodą Karola Wielkiego, oraz związana często z nachodźcami kultura gwałtu, to nie jest prosty sposób na ową, postulowaną przez hrabiego Ryszarda eurazjatycko-negroidalną mieszankę genetyczną? Że trochę przesadzam? Wystarczy poddać realistycznej ocenie oparte na życzeniowej antropologii i fałszywej historii geopolityczne dezyderaty absolwenta wiedeńskiej Akademii Theresianum, by się pozbyć iluzji.

Twórca ideologicznego projektu Paneuropy w szybkim utworzeniu takiej kontynentalnej struktury (bez Wielkiej Brytanii) widział szansę na utrzymanie pokoju, zagrożonego, jego zdaniem, przez liczne „konflikty lokalne”, do których lekkim piórem zaliczał nie tylko wojny „polsko-rosyjską” czy turecko-grecką, ale także przejęcie Sopronu (niem. Ödenburg) przez Węgrów, „okupację” Wilna przez Polskę, zajęcie Fiume przez Gabriela d’Annunzia czy Górnego Śląska „przez Korfantego”. Ubolewał też z powodu odgrodzenia Niemiec od Prus Wschodnich przez pas polskiego Pomorza. Jak widać, austriacki geopolityk bez entuzjazmu witał niepodległość Rzeczypospolitej.
 
 
Frajerzy i zakładnicy elektoratu
Gdy wiele lat temu, w rozmowie ze znajomym akurat mieszkającym w Wiedniu, wyraziłem krytyczną opinię o politykach, którzy już podczas wyborczego wieczoru machają ręką na złożone podczas kampanii obietnice, ten życzliwie mi wyjaśnił, że muszą tak robić, bo w przeciwnym razie staliby się zakładnikami własnych wyborców. Zapamiętałem te słowa, wcale nie dlatego, że rozmówca zdołał mnie przekonać, lecz dlatego że wyznaczyły one wyraźną granicę między dwoma sposobami uprawiania polityki i rozumienia demokracji.

Istotą demokracji jest delegowanie władzy, jaką dysponuje zbiorowy suweren, w ręce przedstawicieli wyłanianych w procedurze zwanej wyborami. Jeśli możliwość odwołania osoby, która się z zawartego kontraktu – mandat za realizację ważnych dla ludzi celów – nie wywiązuje, będziemy traktować w kategoriach ograniczenia jej politycznej swobody, to co powiedzieć o samopoczuciu wyborców, którzy od blisko trzydziestu lat czują się nabijani w butelkę? Określenie „frajerzy” nie wydaje się wcale przesadne.

Toteż proszę się nie dziwić, że co drugi Polak nie zaprząta sobie głowy kampanijnymi fajerwerkami, a w niedzielę wyborczą, jeśli pogoda akurat dopisze, jedzie na grzyby. Wybory, ważne dla samych kandydatów, ich rodzin, dla partii-karmicielki, ewentualnie dla wyborczo nieistotnej społeczności maniaków polityki, zwykłym ludziom przypominają niestety, że przez długi czas, gdy głosowali na Solidarność, to dostawali Balcerowicza. I popiwek, galopujące  bezrobocie, dewastowany kodeks pracy, saksy zagranicą... A teraz, mimo obietnicy wstawania Polski z kolan oglądają, mówiąc oględnie, festiwal upokorzeń, zamiast zakazu aborcji dostali dostęp do GMO oraz możliwość nacieszenia się do woli genderową konwencją ze Stambułu... Za to Polska przez dwa lata będzie zasiadać w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.
 
Rytuały nieświętej Demokracji
Wbrew ponawianym oskarżeniom o głupotę i obraźliwym etykietkom Polacy jako wyborcy zachowują się naprawdę racjonalnie. No, bo po co wrzucać tę kartkę, studiować biogramy i programy kandydatów, jeśli oni i tak zachowają się zgodnie z niezmiennie meandrującą linią partii. Nie mogą przecież łamać dyscypliny partyjnej ani stać się zakładnikami kaprysów elektoratu – powie ktoś z oburzeniem. Może i tak, ale w takim razie proszę nie ubolewać, iż ludzie mają lepsze rzeczy do zrobienia niż udział w rytuale nieświętej Demokracji.

Mantra o konieczności poszerzenia społecznego poparcia o elektorat centrowy to pierwszy sygnał, że politycy ani myślą wywiązać się z zapewnień, iż zrealizują to, na czym nam zależy, ale na czym z wielu względów powinno zależeć również im. Powiedzmy sobie krótko, tzw. elektorat centrowy to mit. Przynajmniej we współczesnej, ostro spolaryzowanej Polsce. W Polsce wcale nie rozpolitykowanej, lecz raczej rozpyskowanej, skaczącej sobie do oczu. W Polsce wrzaskliwej i cwaniackiej, wykorzystującej każdą okazję, żeby dopaść i pognębić przeciwnika politycznego.

Elektorat centrowy to mit, bo połowa ludzi wybory sobie odpuszcza, na co zresztą przez trzy dekady klasa polityczna w Polsce mocno zapracowała. I to się nie zmieni, przynajmniej dopóki duopol PiS – PO okupuje scenę polityczną. Bo na razie ta druga połowa, czyli Polacy biorący udział w wyborach, w rozmaitych, dość płynnych proporcjach opowiadają się za jedną lub drugą, niekiedy wzbogaconą o koalicjantów, stroną naszego politycznego kontredansa. I to się nie zmieni, dopóki Polska się z tego duopolu nie otrząśnie.
 
Mniejsze zło czy coś dobrego?
Nie, nie jestem przeciwny systemom dwupartyjnym z zasady. I wcale nie uważam, że Prawo i Sprawiedliwość dla Polaków jest równie złą opcją jak osławiona za sprawą Tuska, Kopacz i Schetyny Platforma Obywatelska. Partia założona kiedyś przez trzech tenorów i jednego dyrygenta, który dość późno ujawnił swój udział w tym smętnym przedsięwzięciu, to coś najgorszego, co się mogło przydarzyć: pozór, polor, sznyt, pociągający młodych, pretendujących do nowoczesności, gotowość do odegrania praktycznie każdej roli w dowolnym interesie. No, może z wyjątkiem starań o polską rację stanu, bo tego nie da się lekko wyharatać w gałę. Bo przy tym trzeba się wysilić, natrudzić, okazać niemałą pomysłowość, determinację, wreszcie odwagę... Nie, o Platformie nie ma co mówić, Prawo i Sprawiedliwość jest bez wątpienia o wiele lepszą formacją dla Polski. O wiele lepszą, ale niestety jeszcze nie dość dobrą. A Polacy nie chcą już mniejszego zła.

Po trzydziestu latach od rzekomej zmiany jakościowej, ludzie gnębieni ciągłą prowizorką i doraźnością, chcą zmiany realnej. Po trzydziestu latach nominalnej suwerenności, chcą już suwerenności faktycznej. Polacy chcą, żeby Polska była Polską bez zabijania nienarodzonych dzieci. Bez wprowadzania w przestrzeń publiczną i sankcjonowania prawem rozmaitych form dewiacji seksualnych. Bez rodzinnych uprawnień dla monopłciowych duetów, w których nic się urodzić nie może. I przede wszystkim, nie chcą już kuszenia (będzie Fort Trump) ani straszenia (Fortu Trump nie będzie) geopolityką, po to tylko, by sprzecznej z międzynarodowym prawem i niezasadnej, ale planowanej grabieży naszego kraju nadać pozory konieczności.
 
(30 listopada 2018)
Waldemar Żyszkiewicz
 
pierwodruk w Obywatelskiej. Gazecie Kornela Morawieckiego nr 181, 7 – 20 grudnia 2018


 

Polecane
Emerytury
Stażowe