Wojciech Stanisławski: Czytam, chadzam, doradzam, odradzam. Piasek i śnieg

Można by prawie uwierzyć we wszechobecność ducha brawury, przekory, junactwa – gdyby nie fotografie, najważniejsza część tej świetnej opowieści.
Na Bliskim Wschodzie Wojciech Stanisławski: Czytam, chadzam, doradzam, odradzam. Piasek i śnieg
Na Bliskim Wschodzie / fot. Stanisław Andres

To nie są zdjęcia, które niosłyby lawinę nowych danych. Profil Sfinksa rozpoznają dziś już dwulatki, palmy i wielbłądy bywają (choć nie zawsze) lepiej skadrowane na instagramowych wpisach z hotelu w Tunezji. A, mówiąc bardziej serio, każdy ciekaw historii Polski w XX wieku zna także inne motywy, które pojawiają się na tej wystawie: eleganckie przedwojenne stroje, łachmany zagłodzonego łagiernika, mężczyźni w brytyjskich mundurach tropikalnych mocujący namioty w morzu piasku, capstrzyk pod dwukolorową flagą, stanowiska działek przeciwlotniczych w oliwkowym gaju. Tak, oczywiście: to szlak „armii Andersa”.

 

Porucznik Stanisław Andres

Andersa czy Andresa? Można by powiedzieć, że początek tej wystawie dała literówka, że to ona naznaczyła ją chochlikowatym, przekornym wdziękiem. Bo kariera porucznika Stanisława Andresa – fotograficzna, nie oficerska – rozwinęła się za sprawą frapującego podobieństwa dwóch nazwisk. Urodzony w 1909 absolwent Wydziału Prawa UJ, menedżer marzący wraz ze świeżo poślubioną Wandą o podróżowaniu po świecie, zmobilizowany we Wrześniu, aresztowany przez NKWD i zesłany do Workuty, dotrwał do „amnestii” i trafił jesienią 1941 r. do polskiego garnizonu w Tockoje, skąd wyprowadził go „Mojżesz” polskich zesłańców. I niemal natychmiast, przy okazji każdego meldunku, zaczęły się pojawiać pytania o pokrewieństwo, próby korygowania literówki. „Wszyscy łączyli mnie z generałem Andersem i traktowali jak jego kuzyna. «Przecież tak samo się nazywacie?!». «No, prawie tak samo! Przestawienie jednej litery» – na początku poprawiałem, wyjaśniałem. Ale potem machnąłem ręką – niech mówią, co chcą”. Jakiś rodzaj czy to renomy, czy to pogłoski o pokrewieństwie z dowódcą Polskich Sił Zbrojnych przetrwał i dawał mu carte blanche – przede wszystkim na robienie zdjęć, nie tylko sobie, lecz i kolegom, o co w warunkach wojny i zagrożenia szpiegostwem wcale nie było łatwo. 
Wolny od powinności służbowego fotografa fotografował łowienie ryb siecią w Eufracie, kompanijne kundelki, kurdyjskie i egipskie dzieciaki, osły, mury Jerozolimy, grę w brydża i kierki. Trzaskał migawkowe zdjęcia kolegom podczas wycieczek, portretował kpt. Kozickiego z żoną, a czasem sam siadał, nieco upozowany, przed obiektywem. Nie ożyłyby te zdjęcia, gdyby nie umieszczone tuż pod nimi dłuższe cytaty z opowieści wojennych (Nagranych czy spisanych? Tego nie doczytałem w katalogu). Niektóre są odkryciem, aż proszą się o książkę, o projekt badawczy – choćby anegdota o „podziałach klasowych” w polskim korpusie oficerskim („«Lordy» to oficerowie, którzy przyjechali do nas z Anglii. Nigdy nie zaznali niewoli – szczęściarze. Z kolei «ramzesi» przyszli do nas z Brygady Strzelców Karpackich. Walczyli pod Tobrukiem. Bohaterowie! A my, ta cała reszta, byliśmy dla nich «buzułuki» albo «prawosławne» – ruska zbieranina. Potem, już we Włoszech, jako dowódca baterii awansowałem. Stałem się prawosławnym «ramzesem» z zadatkiem na «lorda»”). Inne są po prostu przezabawne – jak ta o misji specjalnej w samolocie, wykorzystywanym podczas ćwiczeń artylerzystów. 

 

Migawka z Niniwy

I można by prawie uwierzyć we wszechobecność ducha brawury, przekory, junactwa – gdyby nie fotografie, najważniejsza jednak część tej świetnej opowieści. Na migawce z Niniwy, gdzie grupa oficerów i „pestek” upozowana została na tle gigantycznego lamassu, skrzydlatego byka, kilka osób rzeczywiście roześmiało się na polecenie porucznika z aparatem: patrząc w twarze kilku innych, można by pomyśleć, że to zdjęcie nie z wycieczki, lecz z pogrzebu. W jakie śniegi zapatrzyli się na irackim piasku? 

Największa wartość tej kolekcji (prócz, oczywiście, źródłowej i pamiątkowej) jest właśnie chyba w tym, że stanowi zapis nie tylko szlaku bojowego – lecz kondycji sporej części, jeśli nie wszystkich, żołnierzy „armii Andersa”. Oczywiście – była w nich determinacja i gotowość poniesienia ofiar, patriotyzm w formule II RP, wolny od drwin (zabawnym przez swoją przypadkowość, ale i wymownym znakiem jest schematyczna mapa, ukazująca szlak porucznika Andresa: czarna kreska, prowadząca z Wielkopolski pod Lwów, do Kozielska i Workuty, a potem – Mosulu, Karaczi, Kairu, Bolonii, Edynburga i Gdyni, układa się, chcąc nie chcąc, w kontur orła!). Ale też – doświadczali dużo głębszej, niż to się zwykle zdarza żołnierzom, dezorientacji. Trwali w stanie zawieszenia – między „nieprzepracowanym” (nikt wówczas nie myślał o leczeniu PTSD) koszmarem łagru, upadkiem II RP a trudną nawet do wyobrażenia przyszłością. To temat niemal nieznany, schowany pod dziarskimi obrazami Mszy i musztry. Wspomniał o nim w swoich wczesnych, „postłagrowych” powieściach Jerzy Krzysztoń – i wyziera on z tych fotografii. 

 

Zbrodnia i kara 

W rankingu „gorących tematów historycznych” (którego wyniki zresztą stale się zmieniają) ta opowieść nie figuruje pewnie w pierwszej dziesiątce (choć myślę, że przyznałbym jej prawo obecności w pierwszej dwudziestce). Na pewno nie jest tak popularna jak dzieje drugiej wojny światowej, „Chłopki” (to w Polsce), historia Bliskiego Wschodu (od biblijnej do współczesnej) czy choćby ewolucja uzbrojenia. Z pewnością jednak fenomen „inkwizycji hiszpańskiej” znalazł się na topie, jeśli idzie o uproszczenie i przerysowanie zjawiska. Zestaw osobliwych, represyjnych, często okrutnych procedur sądowych, praktyk politycznych i „polityk” intelektualnych, obecny na ziemiach Półwyspu Iberyjskiego od końca XV wieku, ewoluujący, zmieniający się w zależności od osoby panującego i biskupa, od losów Imperium Habsburgów, na przemian przygasający i ożywiany – stał się synonimem okrucieństwa, słowem kluczem, brzmiącym (jak zwykle bywa z obcymi terminami) niemal tak samo we wszystkich językach świata. Można nic nie wiedzieć o łagrach i lagrach, o „kolumnach Shermana” i piekle okopów – ale Inkwizycja jest pewnie trzecim, obok Gestapo i Włada Palownika, uniwersalnym symbolem okrucieństwa. 

Czy sprawiedliwie? Oczywiście nie, gdyby bawić się w prostą buchalterię. Liczba ofiar śmiertelnych (niewiele ponad tysiąc) niknie nie tylko na tle hekatomby wojen światowych, ale i współczesnej jej wojny trzydziestoletniej, kiedy to wojska katolickie i protestanckie wycięły trzecią część ówczesnych ziem niemieckojęzycznych. Tortury w sporej części narodziły się w wyobraźni XIX-wiecznych autorów powieści gotyckich, a te, które stosowano naprawdę – nie różniły się od katowskich praktyk stosowanych wszędzie, od Londynu po Stambuł i Kraków. W ostatnim rozdziale amerykański autor rekonstruuje zresztą losy „czarnej legendy inkwizycji” – pokazując, jak stworzyły ją pospołu lęki działaczy reformacji, angielskie obawy przez Hiszpanią i Wielką Armadą, pragnienie zatarcia pamięci o, szczególnie popularnych wśród luteranów, procesach czarownic, potem zaś – potrzeba znalezienia wymownego symbolu opresyjności i okrucieństwa Kościoła. 

 

"Biała legenda"

Czy to wystarczy, żeby stworzyć „białą legendę”? W żadnym razie, nawet jeśli położymy na szali wyjątkowo wysoki, jak na procesy sądowe w epoce nowożytnej, odsetek uniewinnień oraz stworzenie szeregu procedur „odwoławczych”, do dziś obecnych w praktyce wymiaru sprawiedliwości. Henry Kamen, rysując w pierwszym rozdziale książki szeroką panoramę ludów, języków, wiar i królestw średniowiecznego Półwyspu Iberyjskiego, pokazując, jak funkcjonowała tam (podobnie jak w dawnej Rzeczypospolitej czy na Bałkanach) „tolerancja w praktyce”, na długo przed stworzeniem terminu „tolerancja” – pokazuje zarazem, jak zawiść, chciwość (przekładająca się na pragnienie konfiskaty dóbr), niepewność i duch rywalizacji o wpływy między Koroną, arystokracją a duchowieństwem sprzęgają się, prowadząc do krzywdy i nieszczęścia. 


 

POLECANE
Skandal w Polsacie: Witalij Mazurenko przeprasza z ostatniej chwili
Skandal w Polsacie: Witalij Mazurenko przeprasza

W programie „Debata Gozdyry” na antenie Polsat News padła skandaliczna wypowiedź. Ukraiński dziennikarz z polskim obywatelstwem Witalij Mazurenko w obraźliwy sposób wyraził się o Prezydencie RP Karolu Nawrockim.

Skandal w Polsacie. Ukraiński dziennikarz obraźliwie nt. prezydenta Nawrockiego [WIDEO] z ostatniej chwili
Skandal w Polsacie. Ukraiński dziennikarz obraźliwie nt. prezydenta Nawrockiego [WIDEO]

W programie „Debata Gozdyry” na antenie Polsat News padła skandaliczna wypowiedź. Ukraiński dziennikarz Witalij Mazurenko w obraźliwy sposób odniósł się do decyzji prezydenta Karola Nawrockiego. Prowadząca program Agnieszka Gozdyra stanowczo zareagowała, oceniając jego słowa jako przekroczenie granicy. Mimo wielu szans, Mazurenko nie zdecydował się na przeprosiny ani wycofanie słów skierowanych w stronę Prezydenta RP.

Upadek Europy zaczął się wraz z powstaniem Niemiec gorące
Upadek Europy zaczął się wraz z powstaniem Niemiec

Mechanizm tego upadku jest długofalowy i strukturalny. Niemcy nigdy nie stworzyły prawdziwego imperium zamorskiego. Zamiast uczynić świat kolonią Europy, Niemcy uczyniły kolonią samą Europę.

„Sueddeutsche Zeitung”: Izrael celowo zabija dziennikarzy w Strefie Gazy z ostatniej chwili
„Sueddeutsche Zeitung”: Izrael celowo zabija dziennikarzy w Strefie Gazy

Dziennikarze w Strefie Gazie są zabijani przez Izrael, by świat nie zobaczył rozgrywającego się tam horroru - pisze we wtorek „Sueddeutsche Zeitung”. Niemiecki dziennik ocenia, że rząd Benjamina Netanjahu „prowadzi z nimi wojnę” i celowo pozbawia życia.

Zastępca Hanny Radziejowskiej w Instytucie Pileckiego zwolniony. Jest oświadczenie z ostatniej chwili
Zastępca Hanny Radziejowskiej w Instytucie Pileckiego zwolniony. Jest oświadczenie

"Dziś dowiedzieliśmy się, że mój zastępca, Mateusz Fałkowski został dyscyplinarnie zwolniony z Instytutu Pileckiego" – pisze w mediach społecznościowych sygnalistka Hanna Radziejowska, była kierownik berlińskiego oddziału Instytutu Pileckiego.

Stać was jedynie na tanie manipulacje. Spięcie Andruszkiewicza z Sikorskim na X z ostatniej chwili
"Stać was jedynie na tanie manipulacje". Spięcie Andruszkiewicza z Sikorskim na X

W sieci doszło do gorącej wymiany zdań między wiceszefem Kancelarii Prezydenta RP Adamem Andruszkiewiczem, a ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim. Poszło o decyzję prezydenta Karola Nawrockiego, który zawetował ustawę o pomocy obywatelom Ukrainy.

Brawurowe zwycięstwo Igi Świątek w 1. rundzie wielkoszlemowego US Open z ostatniej chwili
Brawurowe zwycięstwo Igi Świątek w 1. rundzie wielkoszlemowego US Open

Iga Świątek awansowała do drugiej rundy wielkoszlemowego turnieju US Open w Nowym Jorku. Rozstawiona z numerem drugim polska tenisistka wygrała we wtorek z Kolumbijką Emilianą Arango 6:1, 6:2. Spotkanie trwało równo godzinę.

Czy Tusk przybędzie na Radę Gabinetową? Rzecznik rządu odpowiada z ostatniej chwili
Czy Tusk przybędzie na Radę Gabinetową? Rzecznik rządu odpowiada

Rzecznik rządu Adam Szłapka przekazał, że premier Donald Tusk weźmie udział w środę w zwołanej przez prezydenta Karola Nawrockiego Radzie Gabinetowej. Jak dodał, premier zabierze głos w pierwszej części spotkania, otwartej dla mediów.

Komunikat dla mieszkańców Wrocławia z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Wrocławia

Wrocław planuje rozbudowę infrastruktury komunikacyjnej na południowo-wschodnich obrzeżach miasta. Istniejąca obecnie linia tramwajowa zakończona na pętli Księże Małe zostanie wydłużona o 2,3 km – aż do granicy administracyjnej miasta.

Walka o życie konia. Zwierzę wpadło do studni Wiadomości
Walka o życie konia. Zwierzę wpadło do studni

Do nietypowej akcji straży pożarnej doszło w miejscowości Szuminka (woj. lubelskie). Strażacy przez wiele godzin walczyli o życie konia, który wpadł do studni. 

REKLAMA

Wojciech Stanisławski: Czytam, chadzam, doradzam, odradzam. Piasek i śnieg

Można by prawie uwierzyć we wszechobecność ducha brawury, przekory, junactwa – gdyby nie fotografie, najważniejsza część tej świetnej opowieści.
Na Bliskim Wschodzie Wojciech Stanisławski: Czytam, chadzam, doradzam, odradzam. Piasek i śnieg
Na Bliskim Wschodzie / fot. Stanisław Andres

To nie są zdjęcia, które niosłyby lawinę nowych danych. Profil Sfinksa rozpoznają dziś już dwulatki, palmy i wielbłądy bywają (choć nie zawsze) lepiej skadrowane na instagramowych wpisach z hotelu w Tunezji. A, mówiąc bardziej serio, każdy ciekaw historii Polski w XX wieku zna także inne motywy, które pojawiają się na tej wystawie: eleganckie przedwojenne stroje, łachmany zagłodzonego łagiernika, mężczyźni w brytyjskich mundurach tropikalnych mocujący namioty w morzu piasku, capstrzyk pod dwukolorową flagą, stanowiska działek przeciwlotniczych w oliwkowym gaju. Tak, oczywiście: to szlak „armii Andersa”.

 

Porucznik Stanisław Andres

Andersa czy Andresa? Można by powiedzieć, że początek tej wystawie dała literówka, że to ona naznaczyła ją chochlikowatym, przekornym wdziękiem. Bo kariera porucznika Stanisława Andresa – fotograficzna, nie oficerska – rozwinęła się za sprawą frapującego podobieństwa dwóch nazwisk. Urodzony w 1909 absolwent Wydziału Prawa UJ, menedżer marzący wraz ze świeżo poślubioną Wandą o podróżowaniu po świecie, zmobilizowany we Wrześniu, aresztowany przez NKWD i zesłany do Workuty, dotrwał do „amnestii” i trafił jesienią 1941 r. do polskiego garnizonu w Tockoje, skąd wyprowadził go „Mojżesz” polskich zesłańców. I niemal natychmiast, przy okazji każdego meldunku, zaczęły się pojawiać pytania o pokrewieństwo, próby korygowania literówki. „Wszyscy łączyli mnie z generałem Andersem i traktowali jak jego kuzyna. «Przecież tak samo się nazywacie?!». «No, prawie tak samo! Przestawienie jednej litery» – na początku poprawiałem, wyjaśniałem. Ale potem machnąłem ręką – niech mówią, co chcą”. Jakiś rodzaj czy to renomy, czy to pogłoski o pokrewieństwie z dowódcą Polskich Sił Zbrojnych przetrwał i dawał mu carte blanche – przede wszystkim na robienie zdjęć, nie tylko sobie, lecz i kolegom, o co w warunkach wojny i zagrożenia szpiegostwem wcale nie było łatwo. 
Wolny od powinności służbowego fotografa fotografował łowienie ryb siecią w Eufracie, kompanijne kundelki, kurdyjskie i egipskie dzieciaki, osły, mury Jerozolimy, grę w brydża i kierki. Trzaskał migawkowe zdjęcia kolegom podczas wycieczek, portretował kpt. Kozickiego z żoną, a czasem sam siadał, nieco upozowany, przed obiektywem. Nie ożyłyby te zdjęcia, gdyby nie umieszczone tuż pod nimi dłuższe cytaty z opowieści wojennych (Nagranych czy spisanych? Tego nie doczytałem w katalogu). Niektóre są odkryciem, aż proszą się o książkę, o projekt badawczy – choćby anegdota o „podziałach klasowych” w polskim korpusie oficerskim („«Lordy» to oficerowie, którzy przyjechali do nas z Anglii. Nigdy nie zaznali niewoli – szczęściarze. Z kolei «ramzesi» przyszli do nas z Brygady Strzelców Karpackich. Walczyli pod Tobrukiem. Bohaterowie! A my, ta cała reszta, byliśmy dla nich «buzułuki» albo «prawosławne» – ruska zbieranina. Potem, już we Włoszech, jako dowódca baterii awansowałem. Stałem się prawosławnym «ramzesem» z zadatkiem na «lorda»”). Inne są po prostu przezabawne – jak ta o misji specjalnej w samolocie, wykorzystywanym podczas ćwiczeń artylerzystów. 

 

Migawka z Niniwy

I można by prawie uwierzyć we wszechobecność ducha brawury, przekory, junactwa – gdyby nie fotografie, najważniejsza jednak część tej świetnej opowieści. Na migawce z Niniwy, gdzie grupa oficerów i „pestek” upozowana została na tle gigantycznego lamassu, skrzydlatego byka, kilka osób rzeczywiście roześmiało się na polecenie porucznika z aparatem: patrząc w twarze kilku innych, można by pomyśleć, że to zdjęcie nie z wycieczki, lecz z pogrzebu. W jakie śniegi zapatrzyli się na irackim piasku? 

Największa wartość tej kolekcji (prócz, oczywiście, źródłowej i pamiątkowej) jest właśnie chyba w tym, że stanowi zapis nie tylko szlaku bojowego – lecz kondycji sporej części, jeśli nie wszystkich, żołnierzy „armii Andersa”. Oczywiście – była w nich determinacja i gotowość poniesienia ofiar, patriotyzm w formule II RP, wolny od drwin (zabawnym przez swoją przypadkowość, ale i wymownym znakiem jest schematyczna mapa, ukazująca szlak porucznika Andresa: czarna kreska, prowadząca z Wielkopolski pod Lwów, do Kozielska i Workuty, a potem – Mosulu, Karaczi, Kairu, Bolonii, Edynburga i Gdyni, układa się, chcąc nie chcąc, w kontur orła!). Ale też – doświadczali dużo głębszej, niż to się zwykle zdarza żołnierzom, dezorientacji. Trwali w stanie zawieszenia – między „nieprzepracowanym” (nikt wówczas nie myślał o leczeniu PTSD) koszmarem łagru, upadkiem II RP a trudną nawet do wyobrażenia przyszłością. To temat niemal nieznany, schowany pod dziarskimi obrazami Mszy i musztry. Wspomniał o nim w swoich wczesnych, „postłagrowych” powieściach Jerzy Krzysztoń – i wyziera on z tych fotografii. 

 

Zbrodnia i kara 

W rankingu „gorących tematów historycznych” (którego wyniki zresztą stale się zmieniają) ta opowieść nie figuruje pewnie w pierwszej dziesiątce (choć myślę, że przyznałbym jej prawo obecności w pierwszej dwudziestce). Na pewno nie jest tak popularna jak dzieje drugiej wojny światowej, „Chłopki” (to w Polsce), historia Bliskiego Wschodu (od biblijnej do współczesnej) czy choćby ewolucja uzbrojenia. Z pewnością jednak fenomen „inkwizycji hiszpańskiej” znalazł się na topie, jeśli idzie o uproszczenie i przerysowanie zjawiska. Zestaw osobliwych, represyjnych, często okrutnych procedur sądowych, praktyk politycznych i „polityk” intelektualnych, obecny na ziemiach Półwyspu Iberyjskiego od końca XV wieku, ewoluujący, zmieniający się w zależności od osoby panującego i biskupa, od losów Imperium Habsburgów, na przemian przygasający i ożywiany – stał się synonimem okrucieństwa, słowem kluczem, brzmiącym (jak zwykle bywa z obcymi terminami) niemal tak samo we wszystkich językach świata. Można nic nie wiedzieć o łagrach i lagrach, o „kolumnach Shermana” i piekle okopów – ale Inkwizycja jest pewnie trzecim, obok Gestapo i Włada Palownika, uniwersalnym symbolem okrucieństwa. 

Czy sprawiedliwie? Oczywiście nie, gdyby bawić się w prostą buchalterię. Liczba ofiar śmiertelnych (niewiele ponad tysiąc) niknie nie tylko na tle hekatomby wojen światowych, ale i współczesnej jej wojny trzydziestoletniej, kiedy to wojska katolickie i protestanckie wycięły trzecią część ówczesnych ziem niemieckojęzycznych. Tortury w sporej części narodziły się w wyobraźni XIX-wiecznych autorów powieści gotyckich, a te, które stosowano naprawdę – nie różniły się od katowskich praktyk stosowanych wszędzie, od Londynu po Stambuł i Kraków. W ostatnim rozdziale amerykański autor rekonstruuje zresztą losy „czarnej legendy inkwizycji” – pokazując, jak stworzyły ją pospołu lęki działaczy reformacji, angielskie obawy przez Hiszpanią i Wielką Armadą, pragnienie zatarcia pamięci o, szczególnie popularnych wśród luteranów, procesach czarownic, potem zaś – potrzeba znalezienia wymownego symbolu opresyjności i okrucieństwa Kościoła. 

 

"Biała legenda"

Czy to wystarczy, żeby stworzyć „białą legendę”? W żadnym razie, nawet jeśli położymy na szali wyjątkowo wysoki, jak na procesy sądowe w epoce nowożytnej, odsetek uniewinnień oraz stworzenie szeregu procedur „odwoławczych”, do dziś obecnych w praktyce wymiaru sprawiedliwości. Henry Kamen, rysując w pierwszym rozdziale książki szeroką panoramę ludów, języków, wiar i królestw średniowiecznego Półwyspu Iberyjskiego, pokazując, jak funkcjonowała tam (podobnie jak w dawnej Rzeczypospolitej czy na Bałkanach) „tolerancja w praktyce”, na długo przed stworzeniem terminu „tolerancja” – pokazuje zarazem, jak zawiść, chciwość (przekładająca się na pragnienie konfiskaty dóbr), niepewność i duch rywalizacji o wpływy między Koroną, arystokracją a duchowieństwem sprzęgają się, prowadząc do krzywdy i nieszczęścia. 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe