Postępujący upadek ruchu MeToo. W tle sprawa Harveya Weinsteina

Prezentując się jako osoby otwarte i gotowe na wszelkie odmienności, klasy rządzące polują na nietolerancję, a grzech ten oczywiście przypisują całemu społeczeństwu.
Były producent filmowy Harvey Weinstein Postępujący upadek ruchu MeToo. W tle sprawa Harveya Weinsteina
Były producent filmowy Harvey Weinstein / PAP/EPA/ANGELA WEISS / POOL

Co musisz wiedzieć?

  • Zabójca Briana Thompsona, dyrektora UnitedHealthcare Luigi Mangione urasta do rangi symbolu.
  • Amerykańska prokuratura chce dla Mangionego kary śmierci.
  • Trwa także sprawa związana z producentem filmowym Harveyem Weinsteinem.
  • W międzyczasie postępuje upadek ruchu MeToo. 

 

Po jednej stronie nowojorski Foley Square, setki gapiów, dziesiątki obiektywów skierowanych w stronę federalnego trybunału. Borowina ludzka pragnie dostrzec oblicze Luigiego Mangionego, dwudziestosześciolatka z Baltimore, który z zimną krwią zastrzelił na ulicy Briana Thompsona, dyrektora generalnego UnitedHealthcare

Po drugiej stronie schody sądu karnego na Manhattanie, kilka osób, niewielu dziennikarzy. Z samochodu wysiada wychudzony Harvey Weinstein. Jeszcze osiem lat temu malowany jako zło wcielone, producent filmowy porusza się za pomocą starczego chodzika, stawia kroki ostrożnie i z trudem. Nastrój niekamuflowanej nienawiści właściwie zniknął. Orędowniczek ruchu #MeToo właściwie nie ma. Ameryka wybrała sobie innego „bohatera”. Społeczny gniew skierował się na inne obiekty – na podupadającą służbę zdrowia, kryzys mieszkaniowy, obniżenie siły nabywczej i napięcia wokół nielegalnej migracji. 

Luigi Mangione urasta do rangi symbolu. Jedni widzą w nim kogoś w rodzaju nowoczesnego Robina Hooda, obrońcę „skrzywdzonych” i „poniżonych”, karzącego pazernych władców głuchych na krzyk „wdów” i „sierot”. Drudzy, dostrzegając jego niewinne oblicze, szukają głębokich motywów zabójstwa dyrektora generalnego firmy ubezpieczeniowej. Na popularnym komunikatorze internetowym pod postem z kondolencjami UnitedHealthcare dla rodziny zamordowanego wysyp niesmacznych i wydrowatych komentarzy. Dużo również głosów rozgrzeszających mord Mangionego jako „symbol walki z nierównościami społecznymi”. 

Analizujący fenomen fabrykowania gwiazd francuski socjolog Edgar Morin doskonale uchwycił to, co stanowiło o sile wizerunku: czysta niewinność. Mangione nie przyznał się do zabójstwa Thompsona. Jest w nim coś z przedwojennego gwiazdora filmowego, niesłusznie oskarżonego i biorącego na swoje plecy młyński kamień odpowiedzialności za grzechy możnych tego świata: cierpi i dlatego sam musi zadawać cierpienie. 

 

Zbrodnia przez prokurację

Nie byłaby tutaj nadużyciem analogia z innym symbolicznym mordem. 8 maja 1984 roku młody kapral kanadyjskiej armii wtargnął do gmachu Zgromadzenia Narodowego Quebecu z zamiarem zabicia członków rządu. Tego dnia parlament nie obradował, ale Denis Lortie nic sobie z tego nie robił. Strzelał na chybił trafił, choć prawdziwym obiektem jego morderczego szaleństwa nie byli ani parlamentarzyści, ani urzędnicy, lecz niesprawiedliwe prawo. Analizujący zbrodnię kaprala Lortiego Pierre Legendre intrygująco inicjuje swoje rozważania od zdania: „zabić i nie być nazwanym zabójcą”. Legendre pisze o „symbolicznym ojcu”, który jest figurą oddalenia poprzez dyscyplinę i reguły. Sens zabójstwa sprowadza się do formuły: „Rząd Quebecu miał twarz mojego ojca” – podkreśla w swoich rozważaniach Pierre Legendre. 

Analogia z Luigim Mangionem narzuca się wprost nachalnie. A Thompson jest ofiarą przez prokurację. Mangione strzelał w imieniu Amerykanów zapomnianych przez możnowładców, w imieniu tych, którzy ledwo wiążą koniec z końcem i stracili nadzieję na sprawiedliwy system społeczny. Prokurator żąda dla Mangionego kary śmierci, a wtóruje mu szef departamentu sprawiedliwości USA. Lud zgromadzony przed salą rozpraw nawołuje do wypuszczenia swojego bohatera i intonuje piosenkę rewolucyjną „Bella ciao”. 

Zaledwie kilkaset metrów od Foley Square rozgrywa się, można rzec, przebrzmiały dramat, dramat poprzedniej epoki. Wywołał lawinę zeznań w branży filmowej, mediach i polityce. We Francji od czasu afery Weinsteina procesy #MeToo zaczęły się również mnożyć. Ostatnio procesowe ostrze skierowane jest w stronę Gérarda Depardieu. W Stanach Zjednoczonych w 2023 roku nowojorski sąd uznał prezydenta Donalda Trumpa odpowiedzialnym za napaść seksualną na byłą dziennikarkę i pisarkę Elizabeth Jean Carroll, nakazując mu zapłatę pięciu milionów dolarów odszkodowania. Inne postacie medialne również uwikłane są w seksualną przemoc, w tym raper P. Diddy, znany również jako Puff Daddy (którego proces o „handel ludźmi w celach seksualnych” ma się rozpocząć 5 maja) i burmistrz Nowego Jorku Eric Adams (który jest obiektem skargi za napaść na tle seksualnym – oskarżony zaprzecza jakiemukolwiek udziałowi w zdarzeniu). Wzrost liczby skarg dotyczących gwałtów i napaści na tle seksualnym można w szczególności wyjaśnić przyjęciem przez stan Nowy Jork nowego prawa, Adult Survivors Act, które wydłużyło okres przedawnienia. 

 

Dogorywanie ruchu #MeToo

Gdy ruszał proces Harveya Weinsteina, trudno było przedrzeć się przez szpaler orędowniczek ruchu #MeToo. Stały masowo przez sądami z napisami: „Justice for Survivors” [Sprawiedliwość dla ofiar]. Nakręcały kampanie medialne. Czasami słusznie przyczyniały się do piętnowania nadużyć seksualnych. Czasami trafiały kulą w płot. Wystarczy przypomnieć sprawę Johnny Depp vs Amber Heard. W toku śledztwa i zeznań okazało się, że w małżeńskim terrorze prym wiodła Amber Heard, która aktora biła, a nawet odcięła mu kawałek palca wskazującego. Proces transmitowały media. Wszyscy usłyszeli nieprzebrane złoża wyzwisk, resentymentów, obustronnej przemocy werbalnej i seansów zazdrości. Na nagraniach mogliśmy usłyszeć Heard, która po uderzeniu ówczesnego męża krzyczała: „I co teraz zrobisz? Powiesz całemu światu, że uderzyła cię kobieta? Nie bądź dzieckiem, sam powiedz – kto miałby ci uwierzyć?”. Była małżonka aktora starała się ze wszystkich sił przeciągnąć na swoją stronę feministyczny legion. Prawda, która wybrzmiała w sądzie (Heard przyznała się, że nie zapłaciła obiecanych siedmiu milionów dolarów na rzecz skrzywdzonych przez mężczyzn kobiet), oraz buta aktorki przyczyniły się stopniowego odwrotu wiatrów „#MeToo”. 

Francuska korespondentka „Le Figaro” Margaux d’Adhémar tak opisuje atmosferę przed gmachem sądu karnego na Manhattanie: „Nie ma tutaj nikogo. Nie widać ani jednego kolektywu feministycznego. Tylko kilka gołębi grucha sobie w małym parku u stóp imponującego, siedemnastopiętrowego budynku sądu. Około dziesięciu bezdomnych sypia tu co noc na publicznych ławkach”. Reporterka podchodzi do jednego z nich, pięćdziesięcioletniego Teda. Po rozwodzie stracił wszystko. Najpierw tułaczka po motelach, potem noclegi w samochodzie. Weinstein? Ruch #MeToo? Ted nie zaprząta sobie tym głowy. Zastanawia się, czy będzie miał co zjeść i czy nie lepiej przenieść się do South Street Seaport, historycznego portu Nowego Jorku, gdzie łatwiej o spokojny kąt, bez klaksonów żółtych taksówek oraz bez gwaru sądowych batalii. 

W swojej mowie wstępnej Arthur Aidala, adwokat Harveya Weinsteina, w dobrze skrojonym garniturze, uśmiechnął się do ławy przysięgłych i rzekł: „Drodzy przyjaciele, gdy poznacie materiał dowodowy, argumenty oskarżyciela przepadną jak kamień w wodę”. Już na wstępnym etapie sądowej batalii można dostrzec ambiwalencję stosunków Weinsteina z trzema domniemanymi ofiarami napaści seksualnych (w tym Polką, byłą modelką Kają Sokołą). Kobiety z jednej strony czuły się wykorzystywane, z drugiej – nie ucinały kontaktu z Weinsteinem. Wysyłały mu wiadomości tekstowe, zapraszały na śniadania, wyznawały miłość, prosiły o protekcję. Aidala podsumowuje lapidarnie: „Mamy do czynienia z relacjami na zasadzie friends with benefits (przyjaźń transakcyjna)”. I dodaje: „Kariera poprzez łóżko nie jest zbrodnią”. 

 

Bunt elit

Kilka tygodni przed śmiercią Christopher Lasch postawił ostatnią kropkę w swoim opus magnum – „Bunt elit”. Prowokacyjne nawiązanie do innego dzieła „Bunt mas” José Ortegi y Gasseta porusza umysł. Według Lascha większym zagrożeniem dla ładu i kulturowego funkcjonowania demokracji nie są masy, lecz elity właśnie. 

Punktem wyjścia książki jest konstatacja „niedomagań demokracji”. Lasch pokazuje, jak upadek życia demokratycznego wpływa na całą amerykańską kulturę. Główną przyczyną tego stanu rzeczy jest coraz wyraźniejszy podział między zwykłymi ludźmi a elitami. Podział ten jest zarówno intelektualny, jak i materialny: rozwój wielkich przedsiębiorstw produkcyjnych, rozrost dużych miast, rosnąca sektoryzacja gospodarki, globalizacja handlu – wszystko to przyczynia się do izolacji członków tej nomenklatury od zwykłych obywateli. Intelektualiści mają tendencję do ignorowania materialnych realiów, z którymi zmaga się większość ludzi; a „klasa robotnicza” jest wykluczona z debaty idei, gdyż uważa się, że nie ma prawa w niej uczestniczyć. Organizacja polityczna staje się coraz mniej odpowiednia dla klasy robotniczej, której sposób życia jest dewastowany przez zmiany nieustannie narzucane przez elity. Elity te nie widzą już powodu, aby uczestniczyć w demokratycznym społeczeństwie. Podział kulturowy ma także charakter geograficzny. Stąd opozycja między elitami ze wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych a „redneckami” ze Środkowego Zachodu. 

Elity, separując się od swoich korzeni – zarówno kulturowych, jak i geograficznych – stają się coraz bardziej obojętne na sprawy lokalnych wspólnot. Jeśli równość obywateli może mieć sens, to nie może być to tylko zabieg formalny. Równość wobec prawa nie wystarczy. Należy także zachować pewną harmonię materialną, jednolitość warunków życia, co jest niezbędną podstawą wspólnoty aspiracji. Demokracja wymaga uczestnictwa wszystkich. Nie da się jej osiągnąć, jeśli każdy obywatel nie poświęci się pewnemu ideałowi życia, podkreśla Lasch. Elity wykorzeniły się, stały się kosmopolityczne, wciąż w ruchu, na lotniskach, w przestrzeniach zawieszonych i efemerycznych. Z pogardą odnoszą się do „maluczkich”, gardzą ich poglądami, aspiracjami, dylematami egzystencjalnymi. Odnajdują swoje cele w sprawach marginalnych, bez znaczenia dla ogółu. Dokonując przeglądu fałszywych współczesnych wartości, będących ersatzem pierwotnych cnót populisty, amerykański socjolog przeprowadza szeroko zakrojony atak na tolerancję. Uważa, że nie jest to kategoria potrafiąca łączyć ludzi o bardzo różnych stylach życia. Tolerancja jest w istocie tylko sposobem ponownego pogodzenia się z porażką zjednoczonego społeczeństwa. Jego docenianie jest częścią obniżania naszych standardów moralnych. Prezentując się jako osoby otwarte i gotowe na wszelkie odmienności, klasy rządzące polują na nietolerancję, a grzech ten oczywiście przypisują całemu społeczeństwu. 

Zbrodnia Luigiego Mangionego, jeśli traktować ją symbolicznie, jest krzykiem rozpaczy i apelem do elit o zbliżenie się do „maluczkich”. O zejście z linii strzału i tworzenie prawdziwej wspólnoty losu i empatii względem „skrzywdzonych” i „poniżonych”. 


 

POLECANE
Karol Nawrocki nie odpuścił Onetowi. Sprawa o Grand Hotel trafiła do sądu z ostatniej chwili
Karol Nawrocki nie odpuścił Onetowi. Sprawa o Grand Hotel trafiła do sądu

Wygląda na to, że Karol Nawrocki nie zamierza odpuszczać Onetowi głośnej publikacji z prostytutkami i Grand Hotelem w tle. Do sądu w maju trafił pozew cywilny, a także prywatny akt oskarżenia przeciwko dziennikarzom portalu. Wiele wskazuje na to, że sprawa ruszy na początku września.

Niezidentyfikowani ludzie probują wejść do Krajowej Rady Sądownictwa z ostatniej chwili
"Niezidentyfikowani ludzie" probują wejść do Krajowej Rady Sądownictwa

Według nieoficjalnych, pozyskanych przez Tysol.pl informacji, do siedziby Krajowej Rady Sądownictwa próbują wejść na razie "niezidentyfikowani" ludzie.

Powinien zostać zdymisjonowany. Mariusz Błaszak nie przebiera w słowach z ostatniej chwili
"Powinien zostać zdymisjonowany". Mariusz Błaszak nie przebiera w słowach

Przewodniczący klubu PiS Mariusz Błaszczak uważa, że szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego gen. Jarosław Stróżyk bierze udział w "ataku" na szefa BBN Sławomira Cenckiewicza i powinien zostać zdymisjonowany. Zaapelował w tej sprawie do szefa MON.

Prezydent Karol Nawrocki zwołał Radę Gabinetową. Jest komunikat z ostatniej chwili
Prezydent Karol Nawrocki zwołał Radę Gabinetową. Jest komunikat

Na 27 sierpnia prezydent RP zwołał Radę Gabinetową. Jest komunikat nt. agendy.

Koniec paznokci hybrydowych? 1 września wchodzi zakaz gorące
Koniec paznokci hybrydowych? 1 września wchodzi zakaz

od 1 września salony kosmetyczne czeka rewolucja. Przy stylizacji paznokci nie będzie można używać produktów zawierających TPO, czyli utwardzacza.

USA nie wyślą żołnierzy na Ukrainę po wojnie. Trump ujawnia ustalenia z ostatniej chwili
USA nie wyślą żołnierzy na Ukrainę po wojnie. Trump ujawnia ustalenia

W rozmowie z Fox News prezydent USA Donald Trump odniósł się do poniedziałkowych rozmów z przywódcami europejskimi ws. wojny na Ukrainie oraz swojej relacji z Władimirem Putinem. Podkreślił, że Ukraina nie wejdzie do NATO, a przyszłość konfliktu może rozstrzygnąć się w najbliższych tygodniach.

ZUS wydał pilny komunikat z ostatniej chwili
ZUS wydał pilny komunikat

Czternasta emerytura trafi do zdecydowanej większości emerytów i rencistów we wrześniu, jednak niektórzy seniorzy mogą się jej spodziewać już pod koniec sierpnia – poinformował PAP Zakład Ubezpieczeń Społecznych. W tym roku czternastka w pełnej wysokości wyniesie 1878,91 zł brutto.

Może skończyć się śmiercią. Smutny komunikat warszawskiego zoo Wiadomości
"Może skończyć się śmiercią". Smutny komunikat warszawskiego zoo

Warszawskie zoo chętnie dzieli się informacjami o swoich podopiecznych, licząc, że zainteresuje ich losem jak największą rzeszę ludzi, którym na sercu leży ich dobro.

Tragiczne zdarzenia w wejherowskim szpitalu. Służby prowadzą dochodzenie z ostatniej chwili
Tragiczne zdarzenia w wejherowskim szpitalu. Służby prowadzą dochodzenie

19 sierpnia 2025 roku w Szpitalu Specjalistycznym im. F. Ceynowy w Wejherowie doszło do dwóch tragicznych wypadków. W godzinach porannych z okna piątego piętra oddziału neurologii i udarowego wypadła kobieta, a kilka godzin później w tym samym miejscu zginął również mężczyzna.

Przegryw, któremu się nie udało. Burza w sieci po programie TVN gorące
"Przegryw, któremu się nie udało". Burza w sieci po programie TVN

Po jednym z ostatnich odcinków popularnej telewizji śniadaniowej stacji TVN – "Dzień dobry TVN" – w sieci zawrzało.

REKLAMA

Postępujący upadek ruchu MeToo. W tle sprawa Harveya Weinsteina

Prezentując się jako osoby otwarte i gotowe na wszelkie odmienności, klasy rządzące polują na nietolerancję, a grzech ten oczywiście przypisują całemu społeczeństwu.
Były producent filmowy Harvey Weinstein Postępujący upadek ruchu MeToo. W tle sprawa Harveya Weinsteina
Były producent filmowy Harvey Weinstein / PAP/EPA/ANGELA WEISS / POOL

Co musisz wiedzieć?

  • Zabójca Briana Thompsona, dyrektora UnitedHealthcare Luigi Mangione urasta do rangi symbolu.
  • Amerykańska prokuratura chce dla Mangionego kary śmierci.
  • Trwa także sprawa związana z producentem filmowym Harveyem Weinsteinem.
  • W międzyczasie postępuje upadek ruchu MeToo. 

 

Po jednej stronie nowojorski Foley Square, setki gapiów, dziesiątki obiektywów skierowanych w stronę federalnego trybunału. Borowina ludzka pragnie dostrzec oblicze Luigiego Mangionego, dwudziestosześciolatka z Baltimore, który z zimną krwią zastrzelił na ulicy Briana Thompsona, dyrektora generalnego UnitedHealthcare

Po drugiej stronie schody sądu karnego na Manhattanie, kilka osób, niewielu dziennikarzy. Z samochodu wysiada wychudzony Harvey Weinstein. Jeszcze osiem lat temu malowany jako zło wcielone, producent filmowy porusza się za pomocą starczego chodzika, stawia kroki ostrożnie i z trudem. Nastrój niekamuflowanej nienawiści właściwie zniknął. Orędowniczek ruchu #MeToo właściwie nie ma. Ameryka wybrała sobie innego „bohatera”. Społeczny gniew skierował się na inne obiekty – na podupadającą służbę zdrowia, kryzys mieszkaniowy, obniżenie siły nabywczej i napięcia wokół nielegalnej migracji. 

Luigi Mangione urasta do rangi symbolu. Jedni widzą w nim kogoś w rodzaju nowoczesnego Robina Hooda, obrońcę „skrzywdzonych” i „poniżonych”, karzącego pazernych władców głuchych na krzyk „wdów” i „sierot”. Drudzy, dostrzegając jego niewinne oblicze, szukają głębokich motywów zabójstwa dyrektora generalnego firmy ubezpieczeniowej. Na popularnym komunikatorze internetowym pod postem z kondolencjami UnitedHealthcare dla rodziny zamordowanego wysyp niesmacznych i wydrowatych komentarzy. Dużo również głosów rozgrzeszających mord Mangionego jako „symbol walki z nierównościami społecznymi”. 

Analizujący fenomen fabrykowania gwiazd francuski socjolog Edgar Morin doskonale uchwycił to, co stanowiło o sile wizerunku: czysta niewinność. Mangione nie przyznał się do zabójstwa Thompsona. Jest w nim coś z przedwojennego gwiazdora filmowego, niesłusznie oskarżonego i biorącego na swoje plecy młyński kamień odpowiedzialności za grzechy możnych tego świata: cierpi i dlatego sam musi zadawać cierpienie. 

 

Zbrodnia przez prokurację

Nie byłaby tutaj nadużyciem analogia z innym symbolicznym mordem. 8 maja 1984 roku młody kapral kanadyjskiej armii wtargnął do gmachu Zgromadzenia Narodowego Quebecu z zamiarem zabicia członków rządu. Tego dnia parlament nie obradował, ale Denis Lortie nic sobie z tego nie robił. Strzelał na chybił trafił, choć prawdziwym obiektem jego morderczego szaleństwa nie byli ani parlamentarzyści, ani urzędnicy, lecz niesprawiedliwe prawo. Analizujący zbrodnię kaprala Lortiego Pierre Legendre intrygująco inicjuje swoje rozważania od zdania: „zabić i nie być nazwanym zabójcą”. Legendre pisze o „symbolicznym ojcu”, który jest figurą oddalenia poprzez dyscyplinę i reguły. Sens zabójstwa sprowadza się do formuły: „Rząd Quebecu miał twarz mojego ojca” – podkreśla w swoich rozważaniach Pierre Legendre. 

Analogia z Luigim Mangionem narzuca się wprost nachalnie. A Thompson jest ofiarą przez prokurację. Mangione strzelał w imieniu Amerykanów zapomnianych przez możnowładców, w imieniu tych, którzy ledwo wiążą koniec z końcem i stracili nadzieję na sprawiedliwy system społeczny. Prokurator żąda dla Mangionego kary śmierci, a wtóruje mu szef departamentu sprawiedliwości USA. Lud zgromadzony przed salą rozpraw nawołuje do wypuszczenia swojego bohatera i intonuje piosenkę rewolucyjną „Bella ciao”. 

Zaledwie kilkaset metrów od Foley Square rozgrywa się, można rzec, przebrzmiały dramat, dramat poprzedniej epoki. Wywołał lawinę zeznań w branży filmowej, mediach i polityce. We Francji od czasu afery Weinsteina procesy #MeToo zaczęły się również mnożyć. Ostatnio procesowe ostrze skierowane jest w stronę Gérarda Depardieu. W Stanach Zjednoczonych w 2023 roku nowojorski sąd uznał prezydenta Donalda Trumpa odpowiedzialnym za napaść seksualną na byłą dziennikarkę i pisarkę Elizabeth Jean Carroll, nakazując mu zapłatę pięciu milionów dolarów odszkodowania. Inne postacie medialne również uwikłane są w seksualną przemoc, w tym raper P. Diddy, znany również jako Puff Daddy (którego proces o „handel ludźmi w celach seksualnych” ma się rozpocząć 5 maja) i burmistrz Nowego Jorku Eric Adams (który jest obiektem skargi za napaść na tle seksualnym – oskarżony zaprzecza jakiemukolwiek udziałowi w zdarzeniu). Wzrost liczby skarg dotyczących gwałtów i napaści na tle seksualnym można w szczególności wyjaśnić przyjęciem przez stan Nowy Jork nowego prawa, Adult Survivors Act, które wydłużyło okres przedawnienia. 

 

Dogorywanie ruchu #MeToo

Gdy ruszał proces Harveya Weinsteina, trudno było przedrzeć się przez szpaler orędowniczek ruchu #MeToo. Stały masowo przez sądami z napisami: „Justice for Survivors” [Sprawiedliwość dla ofiar]. Nakręcały kampanie medialne. Czasami słusznie przyczyniały się do piętnowania nadużyć seksualnych. Czasami trafiały kulą w płot. Wystarczy przypomnieć sprawę Johnny Depp vs Amber Heard. W toku śledztwa i zeznań okazało się, że w małżeńskim terrorze prym wiodła Amber Heard, która aktora biła, a nawet odcięła mu kawałek palca wskazującego. Proces transmitowały media. Wszyscy usłyszeli nieprzebrane złoża wyzwisk, resentymentów, obustronnej przemocy werbalnej i seansów zazdrości. Na nagraniach mogliśmy usłyszeć Heard, która po uderzeniu ówczesnego męża krzyczała: „I co teraz zrobisz? Powiesz całemu światu, że uderzyła cię kobieta? Nie bądź dzieckiem, sam powiedz – kto miałby ci uwierzyć?”. Była małżonka aktora starała się ze wszystkich sił przeciągnąć na swoją stronę feministyczny legion. Prawda, która wybrzmiała w sądzie (Heard przyznała się, że nie zapłaciła obiecanych siedmiu milionów dolarów na rzecz skrzywdzonych przez mężczyzn kobiet), oraz buta aktorki przyczyniły się stopniowego odwrotu wiatrów „#MeToo”. 

Francuska korespondentka „Le Figaro” Margaux d’Adhémar tak opisuje atmosferę przed gmachem sądu karnego na Manhattanie: „Nie ma tutaj nikogo. Nie widać ani jednego kolektywu feministycznego. Tylko kilka gołębi grucha sobie w małym parku u stóp imponującego, siedemnastopiętrowego budynku sądu. Około dziesięciu bezdomnych sypia tu co noc na publicznych ławkach”. Reporterka podchodzi do jednego z nich, pięćdziesięcioletniego Teda. Po rozwodzie stracił wszystko. Najpierw tułaczka po motelach, potem noclegi w samochodzie. Weinstein? Ruch #MeToo? Ted nie zaprząta sobie tym głowy. Zastanawia się, czy będzie miał co zjeść i czy nie lepiej przenieść się do South Street Seaport, historycznego portu Nowego Jorku, gdzie łatwiej o spokojny kąt, bez klaksonów żółtych taksówek oraz bez gwaru sądowych batalii. 

W swojej mowie wstępnej Arthur Aidala, adwokat Harveya Weinsteina, w dobrze skrojonym garniturze, uśmiechnął się do ławy przysięgłych i rzekł: „Drodzy przyjaciele, gdy poznacie materiał dowodowy, argumenty oskarżyciela przepadną jak kamień w wodę”. Już na wstępnym etapie sądowej batalii można dostrzec ambiwalencję stosunków Weinsteina z trzema domniemanymi ofiarami napaści seksualnych (w tym Polką, byłą modelką Kają Sokołą). Kobiety z jednej strony czuły się wykorzystywane, z drugiej – nie ucinały kontaktu z Weinsteinem. Wysyłały mu wiadomości tekstowe, zapraszały na śniadania, wyznawały miłość, prosiły o protekcję. Aidala podsumowuje lapidarnie: „Mamy do czynienia z relacjami na zasadzie friends with benefits (przyjaźń transakcyjna)”. I dodaje: „Kariera poprzez łóżko nie jest zbrodnią”. 

 

Bunt elit

Kilka tygodni przed śmiercią Christopher Lasch postawił ostatnią kropkę w swoim opus magnum – „Bunt elit”. Prowokacyjne nawiązanie do innego dzieła „Bunt mas” José Ortegi y Gasseta porusza umysł. Według Lascha większym zagrożeniem dla ładu i kulturowego funkcjonowania demokracji nie są masy, lecz elity właśnie. 

Punktem wyjścia książki jest konstatacja „niedomagań demokracji”. Lasch pokazuje, jak upadek życia demokratycznego wpływa na całą amerykańską kulturę. Główną przyczyną tego stanu rzeczy jest coraz wyraźniejszy podział między zwykłymi ludźmi a elitami. Podział ten jest zarówno intelektualny, jak i materialny: rozwój wielkich przedsiębiorstw produkcyjnych, rozrost dużych miast, rosnąca sektoryzacja gospodarki, globalizacja handlu – wszystko to przyczynia się do izolacji członków tej nomenklatury od zwykłych obywateli. Intelektualiści mają tendencję do ignorowania materialnych realiów, z którymi zmaga się większość ludzi; a „klasa robotnicza” jest wykluczona z debaty idei, gdyż uważa się, że nie ma prawa w niej uczestniczyć. Organizacja polityczna staje się coraz mniej odpowiednia dla klasy robotniczej, której sposób życia jest dewastowany przez zmiany nieustannie narzucane przez elity. Elity te nie widzą już powodu, aby uczestniczyć w demokratycznym społeczeństwie. Podział kulturowy ma także charakter geograficzny. Stąd opozycja między elitami ze wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych a „redneckami” ze Środkowego Zachodu. 

Elity, separując się od swoich korzeni – zarówno kulturowych, jak i geograficznych – stają się coraz bardziej obojętne na sprawy lokalnych wspólnot. Jeśli równość obywateli może mieć sens, to nie może być to tylko zabieg formalny. Równość wobec prawa nie wystarczy. Należy także zachować pewną harmonię materialną, jednolitość warunków życia, co jest niezbędną podstawą wspólnoty aspiracji. Demokracja wymaga uczestnictwa wszystkich. Nie da się jej osiągnąć, jeśli każdy obywatel nie poświęci się pewnemu ideałowi życia, podkreśla Lasch. Elity wykorzeniły się, stały się kosmopolityczne, wciąż w ruchu, na lotniskach, w przestrzeniach zawieszonych i efemerycznych. Z pogardą odnoszą się do „maluczkich”, gardzą ich poglądami, aspiracjami, dylematami egzystencjalnymi. Odnajdują swoje cele w sprawach marginalnych, bez znaczenia dla ogółu. Dokonując przeglądu fałszywych współczesnych wartości, będących ersatzem pierwotnych cnót populisty, amerykański socjolog przeprowadza szeroko zakrojony atak na tolerancję. Uważa, że nie jest to kategoria potrafiąca łączyć ludzi o bardzo różnych stylach życia. Tolerancja jest w istocie tylko sposobem ponownego pogodzenia się z porażką zjednoczonego społeczeństwa. Jego docenianie jest częścią obniżania naszych standardów moralnych. Prezentując się jako osoby otwarte i gotowe na wszelkie odmienności, klasy rządzące polują na nietolerancję, a grzech ten oczywiście przypisują całemu społeczeństwu. 

Zbrodnia Luigiego Mangionego, jeśli traktować ją symbolicznie, jest krzykiem rozpaczy i apelem do elit o zbliżenie się do „maluczkich”. O zejście z linii strzału i tworzenie prawdziwej wspólnoty losu i empatii względem „skrzywdzonych” i „poniżonych”. 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe