"Na bloku 24 przyłapuję ludzi jedzących ciepłe jeszcze pośladki"

Niniejszy skrócony opis o wyjątkowo bliskiej mi Osobie, rozpocznę od rozważania o charakterze filozoficznym. Przedziwną bowiem refleksję wywołał we mnie artykuł Szymona Laksa Gry oświęcimskie. Autor przeżył obóz KL Auschwitz, i tak to uzasadnia: [...] Uszedłem z życiem. Czemu to zawdzięczam? Nie musiałem wyzbyć się ani jednej pospolitej cnoty ludzkiej, a przecież przetrwałem. Nie ulega dla mnie kwestii, że zawdzięczam to nieskończonej ilości cudów, a również, może przede wszystkim, zetknięciu się z kilkoma rodakami, obdarzonymi ludzką twarzą i ludzkim sercem. A było tego zastraszająco mało. Dokoła nas toczyła się między więźniami bezustanna, zaciekła walka o zwierzęcy byt, o kromkę chleba, o ogarek papierosa, o nożyk do golenia, o proszek aspiryny, o igłę i nici, o łyk wody pitnej.
Baraki niemieckiego obozu koncentracyjnego w Mauthausen, którego podobozem był niemiecki obóz koncentracyjny w Ebensee
Baraki niemieckiego obozu koncentracyjnego w Mauthausen, którego podobozem był niemiecki obóz koncentracyjny w Ebensee / Wikipedia CC BY-SA 2,5 Gianmaria Visconti

Zainteresowanie moje powyższym wywodem wynika stąd, że podczas spotkań i rozmów z byłymi więźniami, którzy przeżyli piekło obozów, którym udało się wrócić do swoich najbliższych, wyczułem u nich jakąś dziwną niechęć do szczegółowych wypowiedzi na temat obozowych przeżyć. Nie było to podyktowane zanikiem pamięci, wydaje mi się, że zrodziło się w ich podświadomości poczucie winy spowodowane faktem przeżycia, że im się udało, kiedy tylu pozostało tam na zawsze! Podobnie twierdzi wielu moich znajomych, z którymi rozmawiałem na ten temat, a którzy również przebywali w środowisku byłych więźniów. Czyż może być coś bardziej absurdalnego, coś bardziej przerażającego? Co jest powodem takiej postawy?

 

"Śniło mi się, że byłem wolny"

Artykuł Laksa, w którym tak jednoznacznie wyartykułowana jest sprawa „cudu przeżycia”, spowodował u mnie chęć przedstawienia innego, niemniej konkretnego przykładu. Mój rozmówca – Karol Miczajka – także próbował odpowiedzieć na pytanie, jak możliwe było przeżycie obozowego piekła:

[…] Przyczyn jest wiele. Pojedyncze nie mogą stanowić odpowiedzi na to pytanie, a także istnienie tych przyczyn nie stanowi gwarancji przeżycia. Skwitowanie: „przypadkiem” lub „zbiegiem okoliczności” jest za proste i zbyt lakoniczne.

Wierzący w Boga i głęboko religijni, odnoszący wszystko do ingerencji Bożej Opatrzności, również upraszczają zagadnienie. Prawidłowa – według mego zdania – odpowiedź może być taka: właściwa i godna człowieka postawa, solidarność i wzajemna pomoc koleżeńska, oraz współdziałanie z łaską Bożą. A do tego hart ducha, niewzruszalność własnego systemu moralnego, zachowanie godności człowieczej w znoszeniu największych przeciwności, niezłomna wiara w klęskę Niemiec i ostateczne zwycięstwo Polski, rozwinięty instynkt samozachowawczy, a także utrzymywanie czystości osobistej, unikanie możliwości zachorowania, wykorzystywanie pewnych, a potrzebnych umiejętności zawodowych, znajomości języka niemieckiego, trochę szczęścia na co dzień, a w końcu cenna pomoc rodziny (materialna w formie paczek i moralna w formie listów z wyrazami otuchy). Przykłady takich postaw i zachowań, które staraliśmy się w sobie wyrabiać i innym podpowiadać, a także innych naśladować, oto te piękne kwiaty, które wyrastały mimo panujących wokoło warunków.

Karol Miczajka przez wrodzoną skromność niewiele dziś mówi o tych „pięknych kwiatach”. Pomoc, jaką w miarę swoich możliwości okazywał innym współwięźniom w obozach w których przebywał, określa jako powinność, o której nie warto mówić!

Urodził się 15.07.1919 r. w Rybniku. W 1937 r. ukończył gimnazjum w Rybniku i rozpoczął studia ekonomiczne w Krakowie. Wybuch wojny zmusił go do ich przerwania, ale przez zamiłowanie do ekonomii także w czasie okupacji dokształcał się w zakresie księgowości na kursach korespondencyjnych.

W rozdziale poświęconym Stanisławowi Sobikowi jest mowa o tym, jak Miczajka z pomocą Hanusza ściągnął do swego komanda Sobika. Dodam więc, że okres ich wspólnej pracy i pobytu na bloku wspomina Miczajka jako coś wyjątkowego, niemal z pogranicza doznania metafizycznego. Najdobitniej dał temu wyraz w artykule "Wspomnienie towarzysza niedoli", napisanym po szczęśliwym powrocie z obozu.

"Pracowałem wtedy w komandzie „Gerätekammer”, mieszczącej się w tzw. „Stabsgebäude”. Był to magazyn sprzętu siodlarskiego, a stan całego „komanda” wynosił 2 ludzi. Praca polegała na utrzymaniu w czystości siodeł, uprzęży końskiej i rowerów. Kiedy mój towarzysz Duda został jako górnik przeniesiony na kopalnię Jawiszowice, zostałem sam i zaraz pomyślałem o tym, żeby na to miejsce ściągnąć Staszka. Praca tu bowiem nie była ciężka, „pod dachem” i – co najważniejsze – do roboty nikt nie napędzał. Sobik, dawny przywódca w pracy organizacyjnej, został nadal w obozie naszym wodzem ideowym, stał się niejako naszym ojcem, który zawsze umiał pocieszać, wlać wiarę i nadzieję w rychłe wyzwolenie.

Pracował wtedy w tzw. „Kiessgrubie” przy wydobywaniu żwiru. Praca tam była ciężka, na domiar złego spotykały go tam ze strony Grzonki z Rybnika, zawodowego rzezimieszka, który był kapem tego „komanda”, szykany i ostre napaści.

Przy pomocy kolegów – rybniczan: Jasia Gemskiego (Gembczyka) i Józka Hanusza, starych „lagrowców”, wyzyskując ich stosunek w tzw. „Arbeitsdienst’cie”, dostał Staszek pod koniec maja 1943 r. przydział do mojego „komanda”.

Przebywając teraz całe dni razem w zamkniętym magazynie, miałem sposobność poznać go głębiej. Szlachetna to była postać. Już za czasów jego działalności podziemnej zdumiewał mnie jego zapał, który umiał przelewać na swoich ludzi. Umiał wydawać rozkazy z równoczesnym narzuceniem silnej woli wykonania rozkazu. Potrafił oceniać zdolności swoich podwładnych i postawić każdego na właściwym stanowisku. Miał przy tym bezgraniczne zaufanie w uczciwość ludzką i to było jego jedynym błędem. Sam bezgranicznie uczciwy, wielki idealista, widział w każdym tylko dobre cechy charakteru, w każdym widział takiego zapaleńca, ja on sam. Takim pozostał do końca.

Zawsze skromny i cichy, znosił cierpliwie wszystkie ciężary i upokorzenia, które przynosił z sobą każdy dzień w Oświęcimiu. Skombinował sobie polską książeczkę do nabożeństwa, którą starannie ukrywał w magazynie między sprzętem i wiele chwil spędzał na skupionej i żarliwiej modlitwie. Myśli swoje często zwracał w kierunku życie pozagrobowego, wszczynał ze mną dyskusje na tematy oderwane, dążył do pogłębienia swojej wiary na podstawie dogmatów i Pisma Św., przechodził do zagadnień metafizycznych.

W prostej jego filozofii przebijała głęboka wiara w życie wieczne i Najwyższą Sprawiedliwość.

Kiedyś mówił Stach do mnie: Wiesz, Karol, miałem dzisiaj piękny sen. Otóż śniło mi się, że byłem wolny. Było tak cudnie na świecie! Piękna i uroczysta zieleń pokrywała ziemię i tak pięknie lipy kwitły…

W jakiś czas potem zaczęły przychodzić wyroki z Berlina. Obserwować można było, jak według kolejnych numerów wzywano ludzi do podpisania tzw. „Schutzhaftbefehlu” (nakazu aresztowania) lub na blok jedenasty, skąd już nie wracali. Numery wzywanych wzrastały z dnia na dzień i nieustępliwie zbliżały się do naszych liczb. Ucichły rozmowy, rozproszyła się nasza grupka, która często schodziła się na pogawędki. Każdy dążył do samotności.

Pogodny czerwiec rozwinął wdzięki lata w całej krasie. Ci, którzy pracowali na „Aussenkomandach”, opowiadali jak pięknie jest na świecie. Opowiadali o kołyszących się łanach kłosów, o czystej i wonnej zieleni łąk, pokrytych kobiercem kwiatów, opowiadali o drzewach przydrożnych, udzielających rozłożystymi koronami ożywczego cienia…, gdy w obozie słońce prażyło bezlitośnie wychudzone twarze więźniów i bezwłose głowy, spalając je na ciemny brąz i pokrywając strudzone czoła kroplami potu.

Piękny i inny był świat za drutami. Ten świat nieznany był już nam, istniejący tylko w dziedzinie marzeń i wyobraźni. Jakże daleko był od nas!

Wstał cudny poranek święta Bożego Ciała (24.06.1943 r.), przynosząc z sobą wiele refleksyj i wspomnień z minionych lat: piękna pogoda, gałązki brzozowe, uroczysty i podniosły nastrój, procesja, dzieci w bieli, ksiądz z monstrancją pod baldachimem i kwiaty, kwiaty, kwiaty…

W obozie dzień ten nie różnił się niczym od tylu innych dni roboczych. A jednak… Wyruszamy rano ze Staszkiem do naszej „budy” do siodeł i rowerów, postanawiając zgodnie jak najmniej pracować. Istotnie tak się złożyło, że nie pilnowano nas w ten dzień tak dokładnie.

Stach był wyjątkowo poważny, ale ani cienia smutku nie odkryłem na jego twarzy. Uniesiony był jakimś radosnym nastrojem, twarz miał rozpromienioną. Marzyliśmy o tym, jak to wkrótce na wolności będziemy mogli uczestniczyć w procesji Bożego Ciała i śpiewać po polsku…

Patrzę do okna, przez które widać było kulistą koronę lipy, usianą złocistymi kwiatkami. Patrz Stachu, – mówię do Sobika – jaka piękna jest lipa i jak cudnie kwitnie.

Otworzyliśmy lekko okno, by wpuścić trochę zapachu lipowego kwiecia. Wieczorem wróciliśmy na blok, gdzie oczekiwała na Stacha paczka z domu. Już się i apel skończył, więc Stach zabrał się do rozpakowania paczki i przyrządzenia kolacji.

Nie zaczął jeszcze jeść, gdy pisarz blokowy wywołał Jego numer: - Zgłosisz się zaraz w „Schreibstubie” – mówi.

Stach odłożył wszystko i zostawił na łóżku, a sam poszedł. Tknęło mną złowrogie przeczucie, przypomniał mi się sen Stacha o wolności i o kwitnącej lipie. Poszedłem z nim do „Schreibstuby”, gdzie czekało już kilku innych o podobnych numerach. Wiedziałem, co ich czeka.

Odprowadzano wszystkich na blok XI. Idzie nas kilku w pewnym oddaleniu za nimi. Oglądają się, rzucają nam drobne przedmioty, które mieli przy sobie: zapalniczkę, cygarniczkę, pędzel do golenia…

Weźcie to na pamiątkę! Już się nie zobaczymy!

Jeszcze jedno spojrzenie, jeszcze jedno skinienie ręki, jeszcze jeden uśmiech, w którym był żal i łzy, a potem zaciśnięte zęby i głowa dumnie odrzucona do góry i ostatnie słowa do nas: Trzymajcie się! Pozdrówcie nasze żony i dzieci!

A potem ciężkie, żelazne drzwi zamknęły się z łoskotem, i ciężka sztaba żelazna podparła je z wewnątrz.

Widziałem Go po raz ostatni. Stach przestał żyć dla świata. Ta, o którą tak nieugięcie walczył, zażądała od Niego ofiary życia i krwi…"

Wspólna niedola Karola Miczajki i Stanisława Sobika trwała od końca maja do 24.06.1943 r. Wtedy to Sobika przeniesiono na blok jedenasty, gdzie następnego dnia wraz ze szwagrem – Janem Klistałą i innymi więźniami został rozstrzelany.

 

Karol Miczajka

KAROL MICZAJKA - uczestnik „marszu śmierci” z Oświęcimia do Wodzisławia Śl., potem były więzień KL Mauthausen, KL Melk, KL Ebensee, Attnang Puchheim, to mój wspaniały wielokrotny rozmówca.

Karol przeniesiony został do pracy poza obozem do tzw. Księgowości obozowej – rozliczającej sprawy finansowe obozu. W tym nowym miejscu pracy Miczajka stał się bardzo ważnym ogniwem w grupie zajmującej się przemycaniem leków do obozu. Helena Datoń (po zamążpójściu Szpakowa), pracownica cywilna „Haus – 7”, zbierała lekarstwa oraz szczepionki z różnych aptek w Oświęcimiu i okolicy, a następnie przekazywała je w miejscu pracy Miczajce. On zaś wracając z „Haus – 7” wnosił leki na teren obozu, skąd więźniowie-kurierzy rozprowadzali je między schorowanych więźniów w obozie macierzystym i w jego podobozach.

Należy sobie uświadomić, jak niebezpieczna była to działalność – w przypadku przyłapania więźnia na przemycaniu lekarstw groziła kara śmierci. Leki, które były przeważnie w oryginalnych, szklanych opakowaniach lub kartonikach, trzeba było przenosić przez bramę główną i inne posterunki SS. Każda wypukłość w kieszeniach spodni czy bluzy mogła wzbudzić podejrzenie i spowodować zrewidowanie więźnia. Miczajka ukrywał opakowania z lekami pod paskiem spodni, przywiązywał je do nóg lub wsadzał pod ściągacze skarpet. Dowiedziałem się jednak od innego współwięźnia, że Miczajka raz przyłapany na przemycaniu do obozu lekarstw, poddany był każe chłosty.

Marsz ewakuacyjny

"Nadszedł dzień 18 stycznia 1945 r., pamiętny dzień ostatecznej likwidacji obozu oświęcimskiego, dzień, zwiastujący wrogom zbliżającą się nieuchronnie klęskę, nam zaś, numerom w pasiakach, iskierkę nadziei.

Podniecenie i rozgorączkowanie obejmowało nie tylko więźniów, ale i naszych krwiożerczych stróżów, którzy w obliczu nieuchronnej zguby wpadali z jednej ostateczności w drugą: to udawali bardzo dobrych i współczujących, a strach wyzierał z ich rozszerzonych źrenic, to wpadali we wściekłość, a wtenczas biada tym, co wpadli w ich szpony.

Od rana nieprzerwanie wychodziły przez bramę setki więźniów w zwartych szeregach z tobołkami, paczkami, tłomokami. Każdy przygotował się do drogi, jak mógł najlepiej. W ostatnim bowiem dniu otworzono wszystkie magazyny odzieżowe i żywnościowe, wydając z nich zapasy bez ograniczenia. Ruch w obozie zrobił się niczym w ulu. Przed kancelarią obozową palił się stos kartotek, aktów i pism, a funkcjonariusze SS pilnowali, aby wszelkie dowody ich działalności zostały całkowicie zniszczone.

Około godziny dwunastej w nocy pochłonęła nas fala wypływających z obozu więźniów. Księżyc świecił jasno, oświetlając nam drogę i chrupiący pod nogami śnieg. Mróz szczypał w uszy i odmrażał policzki i ręce, ale nikt nie czuł mrozu. Szliśmy raźno po udeptanym śniegu w księżycową noc, w nieznaną i niebezpieczną przyszłość. Wznosząc oczy do nieba, ten i ów robi nieznacznie znak krzyża i szepce słowa modlitwy. Pytamy się sami siebie: Co gotuje nam los? Czy wreszcie będzie łaskawszy, czy też nadal tak nieludzko okrutny?

Jeszcze ostatnie spojrzenie za siebie i ciche westchnienie; westchnienie, które miało być wyrazem ulgi, ale przytłoczone ogromnym ciężarem niepewności i obawy, z trudem dobyło się z piersi.

Obok nas nieodstępni stróże, odziani w grube płaszcze i kożuchy, z karabinami przygotowanymi w każdej chwili do strzału. Wśród mroźnej nocy słychać ich nawoływanie i ujadanie rwących się na smyczach psów.

Idziemy spokojnie i miarowo z szeptem modlitwy na ustach, składając los nasz w ręce Wszechmocnego.

Wtem – strzał!

Stłumiony, niewymownie żałosny okrzyk kobiecy uleciał w powietrze, nie budząc echa w przyrodzie. Oglądamy się nieznacznie do tyłu. Postać kobiety z podniesionymi jak do modlitwy rękami zachwiała się, zastygła na moment w bezruchu i runęła pod nogi zbira, w którego rękach jeszcze drgała świeżo odpalona broń…

Zaczerwienił się śnieg pod ciałem niewinnej ofiary. Twarz jej w blasku księżyca jaśniała jakimś nieziemskim światłem, ręce wciąż do modlitwy złożone…

SS-man wykrztusił jakieś przekleństwo, skrzywił w potwornym grymasie usta i ciężkim butem zepchnął ofiarę do rowu. Potoczyło się bezwładem swoim ciało na spoczynek bez trumny, bez pogrzebu, tylko długi, bez końca orszak pędzonych skazańców oddawał jej w milczeniu ostatni hołd. Zerwał się zbrodniarz z krzykiem, miotając przekleństwa, odwrócił się do przechodzących, wywijając na oślep kolbą karabinu… Popędził naprzód jak oszalały zwierz, zmuszając do przyspieszenia kroku.

Ale nic nas nie obchodziły jego dzikie okrzyki, nie odczuwaliśmy razów ciężkiej kolby, mając wciąż przed oczyma piękną twarzyczkę, zastygłą w blasku męczeństwa. Odleciał od nas lęk i strach, jakby nad nami unosił się duch tej męczennicy i tylu milionów ofiar Oświęcimia.

I tak długa bez końca kolumna wynędzniałych cieni sunęła wciąż naprzód, znacząc drogę trupami i krwią…"

Około godziny 16:00 pociąg wypełniony więźniami wyruszył z Wodzisławia w kierunku Chałupek – Bogumina, a kolejnym etapem ewakuacji był obóz KL Mauthausen. Transport dotarł tam 26.01.1945 r.

W Mauthausen Miczajka otrzymał prowizoryczną bransoletkę z nowym numerem obozowym – 118094. Po trzydniowej kwarantannie wielu więźniów, w tym także jego i Franciszka Ogona (z Rybnika), przeniesiono do podobozu w Melku. Dodam tylko w tym miejscu, że Miczajka wspominał, iż w KL Auschwitz z jedzeniem było jeszcze jako tako, natomiast w Melku czy Mauthausen posiłki były dużo mniejsze, a w dodatku rozdzielane nieregularnie. W misce trafiały się czasem cztery obierki z ziemniaków, które pływały w ciepłej wodzie, a jeden mały bochenek chleba przypadał na 12 osób.

Mówił też, że w KL Auschwitz większość osób spała w samej tylko bieliźnie, natomiast w Melku więźniowie często spali w pasiakach i w butach, gdyż obawiali się kradzieży. Był wtedy mróz, więc gdyby komuś skradziono buty, musiał chodzić po śniegu boso. W Melku przebywał przejściowo, a następnie przetransportowany został do obozu w KL Ebensee.

Obóz a właściwiej podobóz (filia KL Mauthausen) w Ebensee (kryptonim „Zement”) powstał w listopadzie 1943 r. Katorżnicza praca więźniów w przy drążeniu sztolni pod ziemią oraz nędzne obozowe zaopatrzenie przyczyniły się do zupełnego wycieńczenia, głodu, chorób i śmierci tysięcy więźniów. W tym podobozie najwięcej było Polaków oraz obywateli radzieckich, Węgrów, Francuzów i niewielkie grupy więźniów wszystkich prawie narodów Europy.

Tak jak i w innych obozach podległych Mauthausen, więźniowie w Ebensee ginęli na skutek wyczerpującej pracy w wilgotnych i nie wietrzonych sztolniach; terroru SS-führerów i kapo; niedożywienia i chorób, powodowanych niehigienicznymi warunkami życia w przeludnionym do maksimum obozie oraz chłodnym wilgotnym klimatem.

Michał Rusinek – były więzień Ebensee wspomina w swojej książce „Z barykady w dolinę głodu” takie oto szokujące zachowania współwięźniów, wynikające z panującego tam głodu: 

"(...) kilka trupów przyniesionych do pieca miało wydarte serca" - Nieco dalej, jest kolejne, jakże makabryczne zdanie - „A dnia 24 kwietnia i akurat na 24 bloku, dziesięć metrów na przeciw naszego baraku, przyłapuję dwóch ludzi jedzących ciepłe jeszcze krwawe pośladki"

Tam Karol Miczajka znalazł się w grupie więźniów, których dowożono codziennie do Attnang Puchheim, gdzie pracowali przy porządkowaniu węzłowej stacji kolejowej zbombardowanej przez alianckie lotnictwo. Często padał tam śnieg z deszczem, więc ubrania więźniów były przeważnie mokre. Nie było jednak na to rady, gdyż nie mieli w co się przebrać. Ubrania odparowywały na nich, przez co w pomieszczeniach, w których mieszkali, było bardzo wilgotno. Niejednokrotnie zmuszeni byli w mokrych ubraniach kłaść się do snu.

W tej też miejscowości, niedługo przed oswobodzeniem przez wojska alianckie, Karol Miczajka ledwo uniknął śmierci. Któregoś dnia zbombardowano tam kilka pociągów towarowych z żywnością i artykułami przemysłowymi. Produkty te leżały porozrzucane między torami i szkieletami zniszczonych wagonów. Więźniów zatrudniono więc do zbierania rozrzuconych produktów, ale jednoznacznie ostrzeżono ich, że za przywłaszczenie sobie czegokolwiek grozi śmierć. Niedożywieni czy wręcz głodujący więźniowie często ryzykowali i narażali się na rozstrzelanie, a pilnujący ich wartownicy dali w kilku przypadkach dowód prawdziwości swych ostrzeżeń.

Przenosząc z uszkodzonych wagonów żywność – między innymi konserwy – Miczajka wsadził jedną puszkę ze skondensowanym mlekiem do kieszeni spodni. Wydawało mu się, że zrobił to bardzo dyskretnie, ale nagle usłyszał krzyk: „Du Verbrecher! Komm!” (Ty złodzieju! Chodź!). Kiedy się odwrócił, zobaczył tuż za sobą wartownika, który skinął na niego palcem i kazał iść za sobą. Wartownik zaprowadził Miczajkę za budynek stacji i powiedział mu, że zostanie rozstrzelany za złamanie zakazu. Bezsilny wobec wydanego wyroku Miczajka musiał zgodnie z poleceniem wartownika iść w wyznaczonym przez niego kierunku oczekując na strzał. Usłyszał wyjątkowo wyraźnie szczęk odbezpieczanej broni i okrzyk „Halt!”. Miczajka stanął, ale nie miał odwagi odwrócić się i spojrzeć w lufę pistoletu… Do jego uszu dobiegła jednak krótka wymiana zdań wartownika z jakimś innym mężczyzną. Polecono mu, aby się odwrócił, a gdy wykonał posłusznie rozkaz, obok wartownika zobaczył wojskowego w randze SS-Oberleutnanta (porucznika) Wehrmachtu. Oficer ten odprawił wartownika i został z Miczajką sam na sam. Kazał mu podejść do siebie i zaczął go wypytywać, dlaczego zatrzymał tę konserwę, skąd pochodzi, jakie ma wykształcenie. Widocznie zrobiło na nim jakieś wrażenie to, że Miczajka mówił o odczuwanym straszliwym głodzie i że jest byłym studentem, gdyż po krótkiej rozmowie – co prawda dość bezładnej z jego strony – oficer kazał mu wracać do przerwanej pracy. Miczajka odwrócił się i… stracił przytomność ze zdenerwowania. Kiedy przebudził się z omdlenia, zobaczył stojących nad sobą kolegów, którzy się o niego zatroszczyli.

Obóz został wyzwolony 6.05.1945 r. przez wojsko amerykańskie, a oto fragment wspomnień Karola Miczajki dotyczący jego powrotu z obozu do domu – do Rybnika:

"Po rekonwalescencji (w chwili oswobodzenia obozu ważyłem 40 kg przy wzroście 182 cm) na amerykańskim wikcie i w promieniach alpejskiego słońca i przepięknego krajobrazu przedalpejskiej przyrody, w atmosferze austriackiej serdeczności, wróciliśmy wreszcie do kraju z niemałymi zresztą tarapatami na granicy amerykańsko-sowieckiej strefy okupacyjnej.

I oto znalazłem się w domu, gdzie zastałem moją rodzinę w komplecie łącznie z obydwoma braćmi.

Usiadłem do organów i z radością wyśpiewałem: „Te Deum laudamus…"

[Na podstawie wielokrotnej rozmowy z Panem Karolem Miczajką, - zamieściłem przede wszystkim Jego autorskie teksty, z moimi dopowiedzeniami]

[Autor - Jerzy Klistała - historyk, syn więźnia Auschwitz Jana Klistały]


 

POLECANE
Na bloku 24 przyłapuję ludzi jedzących ciepłe jeszcze pośladki tylko u nas
"Na bloku 24 przyłapuję ludzi jedzących ciepłe jeszcze pośladki"

Niniejszy skrócony opis o wyjątkowo bliskiej mi Osobie, rozpocznę od rozważania o charakterze filozoficznym. Przedziwną bowiem refleksję wywołał we mnie artykuł Szymona Laksa Gry oświęcimskie. Autor przeżył obóz KL Auschwitz, i tak to uzasadnia: [...] Uszedłem z życiem. Czemu to zawdzięczam? Nie musiałem wyzbyć się ani jednej pospolitej cnoty ludzkiej, a przecież przetrwałem. Nie ulega dla mnie kwestii, że zawdzięczam to nieskończonej ilości cudów, a również, może przede wszystkim, zetknięciu się z kilkoma rodakami, obdarzonymi ludzką twarzą i ludzkim sercem. A było tego zastraszająco mało. Dokoła nas toczyła się między więźniami bezustanna, zaciekła walka o zwierzęcy byt, o kromkę chleba, o ogarek papierosa, o nożyk do golenia, o proszek aspiryny, o igłę i nici, o łyk wody pitnej.

Zełenski: Jeśli zaczynamy rozmawiać o naszych suwerennych terytoriach, to przechodzimy do przedłużania wojny polityka
Zełenski: Jeśli zaczynamy rozmawiać o naszych suwerennych terytoriach, to przechodzimy do przedłużania wojny

Ukraina chce szybkiego i sprawiedliwego pokoju, ale jeśli zaczynamy rozmawiać o suwerennych terytoriach, to format staje się przedłużeniem wojny, czego chce Rosja - oświadczył we wtorek prezydent Wołodymyr Zełenski komentując doniesienia, że amerykański plan pokojowy przewiduje przekazanie Rosji okupowanych ziem ukraińskich.

Onet zapytał, czego internauci życzą Tuskowi z okazji urodzin. No i się zaczęło z ostatniej chwili
Onet zapytał, czego internauci życzą Tuskowi z okazji urodzin. No i się zaczęło

22 kwietnia urodziny obchodzi premier Donald Tusk. To, jakie emocje rozpala lider KO, dobitnie widać w związku z wpisem portalu Onet.pl na platformie X.

Jarosław Kaczyński opublikował wymowne zdjęcie. Zgodnie z zapowiedzią... polityka
Jarosław Kaczyński opublikował wymowne zdjęcie. "Zgodnie z zapowiedzią..."

"Państwo też mogą włączyć się w kampanię" – pisze na platformie X Jarosław Kaczyński, udostępniając wymowne zdjęcie swojego ogrodzenia.

Król Europy abdykował. Woli być w menu tylko u nas
Król Europy abdykował. Woli być w menu

E3 (Niemcy, Francja, Wielka Brytania - przyp. red.) są przy stole i robimy to z europejską ambicją - powiedział anonimowo francuski dyplomata pewnemu dużemu zachodniemu medium, komentując udział Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec w rozmowach z Amerykanami na temat wojny rosyjsko-ukraińskiej i sposobów jej zakończenia. W Paryżu w ubiegłym tygodniu byli też Ukraińcy.

Financial Times: Putin zaproponował zatrzymanie inwazji przeciwko Ukrainie z ostatniej chwili
"Financial Times": Putin zaproponował zatrzymanie inwazji przeciwko Ukrainie

Władimir Putin proponuje wstrzymanie inwazji na Ukrainę wzdłuż obecnej linii frontu - podał we wtorek po południu serwis internetowy dziennika "Financial Times".

Podróż Trumpa na Bliski Wschód. Jest komunikat Białego Domu z ostatniej chwili
Podróż Trumpa na Bliski Wschód. Jest komunikat Białego Domu

Prezydent Donald Trump uda się z wizytą do Arabii Saudyjskiej, Kataru i Zjednoczonych Emiratów Arabskich w dniach 13-16 maja - poinformowała rzeczniczka Białego Domu Karoline Leavitt. Wcześniej Trump przybędzie na pogrzeb papieża Franciszka.

Agencja ratingowa Standard & Poor's obniżyła ocenę Węgier tylko u nas
Agencja ratingowa Standard & Poor's obniżyła ocenę Węgier

Agencja ratingowa Fitch Rating przyznała Węgrom wartość BBB minus już w zeszłym roku. Teraz Standard & Poor's oceniła kredytowanie Węgier podobnie, ale dodając do tego negatywną perspektywę na przyszłość.

Masakra w Kaszmirze. Rośnie liczba ofiar z ostatniej chwili
Masakra w Kaszmirze. Rośnie liczba ofiar

Ponad 20 osób zginęło we wtorek, kiedy terroryści otworzyli ogień do turystów zwiedzających popularną dolinę w okolicy miasta Pahalgam w stanie Dżammu i Kaszmir - przekazała agencja Reutera, powołując się na lokalną telewizję. Wcześniej informowano o pięciu ofiarach śmiertelnych.

Szefowa KRS publikuje szokujące zarzuty dyscyplinarne jakie otrzymała z ostatniej chwili
Szefowa KRS publikuje szokujące zarzuty dyscyplinarne jakie otrzymała

"Po 30 latach pracy w sądownictwie – nienagannej – doczekałam się zarzutów dyscyplinarnych jak u Kafki" – pisze na platformie X przewodnicząca Krajowej Rady Sądownictwa Dagmara Pawełczyk-Woicka.

REKLAMA

"Na bloku 24 przyłapuję ludzi jedzących ciepłe jeszcze pośladki"

Niniejszy skrócony opis o wyjątkowo bliskiej mi Osobie, rozpocznę od rozważania o charakterze filozoficznym. Przedziwną bowiem refleksję wywołał we mnie artykuł Szymona Laksa Gry oświęcimskie. Autor przeżył obóz KL Auschwitz, i tak to uzasadnia: [...] Uszedłem z życiem. Czemu to zawdzięczam? Nie musiałem wyzbyć się ani jednej pospolitej cnoty ludzkiej, a przecież przetrwałem. Nie ulega dla mnie kwestii, że zawdzięczam to nieskończonej ilości cudów, a również, może przede wszystkim, zetknięciu się z kilkoma rodakami, obdarzonymi ludzką twarzą i ludzkim sercem. A było tego zastraszająco mało. Dokoła nas toczyła się między więźniami bezustanna, zaciekła walka o zwierzęcy byt, o kromkę chleba, o ogarek papierosa, o nożyk do golenia, o proszek aspiryny, o igłę i nici, o łyk wody pitnej.
Baraki niemieckiego obozu koncentracyjnego w Mauthausen, którego podobozem był niemiecki obóz koncentracyjny w Ebensee
Baraki niemieckiego obozu koncentracyjnego w Mauthausen, którego podobozem był niemiecki obóz koncentracyjny w Ebensee / Wikipedia CC BY-SA 2,5 Gianmaria Visconti

Zainteresowanie moje powyższym wywodem wynika stąd, że podczas spotkań i rozmów z byłymi więźniami, którzy przeżyli piekło obozów, którym udało się wrócić do swoich najbliższych, wyczułem u nich jakąś dziwną niechęć do szczegółowych wypowiedzi na temat obozowych przeżyć. Nie było to podyktowane zanikiem pamięci, wydaje mi się, że zrodziło się w ich podświadomości poczucie winy spowodowane faktem przeżycia, że im się udało, kiedy tylu pozostało tam na zawsze! Podobnie twierdzi wielu moich znajomych, z którymi rozmawiałem na ten temat, a którzy również przebywali w środowisku byłych więźniów. Czyż może być coś bardziej absurdalnego, coś bardziej przerażającego? Co jest powodem takiej postawy?

 

"Śniło mi się, że byłem wolny"

Artykuł Laksa, w którym tak jednoznacznie wyartykułowana jest sprawa „cudu przeżycia”, spowodował u mnie chęć przedstawienia innego, niemniej konkretnego przykładu. Mój rozmówca – Karol Miczajka – także próbował odpowiedzieć na pytanie, jak możliwe było przeżycie obozowego piekła:

[…] Przyczyn jest wiele. Pojedyncze nie mogą stanowić odpowiedzi na to pytanie, a także istnienie tych przyczyn nie stanowi gwarancji przeżycia. Skwitowanie: „przypadkiem” lub „zbiegiem okoliczności” jest za proste i zbyt lakoniczne.

Wierzący w Boga i głęboko religijni, odnoszący wszystko do ingerencji Bożej Opatrzności, również upraszczają zagadnienie. Prawidłowa – według mego zdania – odpowiedź może być taka: właściwa i godna człowieka postawa, solidarność i wzajemna pomoc koleżeńska, oraz współdziałanie z łaską Bożą. A do tego hart ducha, niewzruszalność własnego systemu moralnego, zachowanie godności człowieczej w znoszeniu największych przeciwności, niezłomna wiara w klęskę Niemiec i ostateczne zwycięstwo Polski, rozwinięty instynkt samozachowawczy, a także utrzymywanie czystości osobistej, unikanie możliwości zachorowania, wykorzystywanie pewnych, a potrzebnych umiejętności zawodowych, znajomości języka niemieckiego, trochę szczęścia na co dzień, a w końcu cenna pomoc rodziny (materialna w formie paczek i moralna w formie listów z wyrazami otuchy). Przykłady takich postaw i zachowań, które staraliśmy się w sobie wyrabiać i innym podpowiadać, a także innych naśladować, oto te piękne kwiaty, które wyrastały mimo panujących wokoło warunków.

Karol Miczajka przez wrodzoną skromność niewiele dziś mówi o tych „pięknych kwiatach”. Pomoc, jaką w miarę swoich możliwości okazywał innym współwięźniom w obozach w których przebywał, określa jako powinność, o której nie warto mówić!

Urodził się 15.07.1919 r. w Rybniku. W 1937 r. ukończył gimnazjum w Rybniku i rozpoczął studia ekonomiczne w Krakowie. Wybuch wojny zmusił go do ich przerwania, ale przez zamiłowanie do ekonomii także w czasie okupacji dokształcał się w zakresie księgowości na kursach korespondencyjnych.

W rozdziale poświęconym Stanisławowi Sobikowi jest mowa o tym, jak Miczajka z pomocą Hanusza ściągnął do swego komanda Sobika. Dodam więc, że okres ich wspólnej pracy i pobytu na bloku wspomina Miczajka jako coś wyjątkowego, niemal z pogranicza doznania metafizycznego. Najdobitniej dał temu wyraz w artykule "Wspomnienie towarzysza niedoli", napisanym po szczęśliwym powrocie z obozu.

"Pracowałem wtedy w komandzie „Gerätekammer”, mieszczącej się w tzw. „Stabsgebäude”. Był to magazyn sprzętu siodlarskiego, a stan całego „komanda” wynosił 2 ludzi. Praca polegała na utrzymaniu w czystości siodeł, uprzęży końskiej i rowerów. Kiedy mój towarzysz Duda został jako górnik przeniesiony na kopalnię Jawiszowice, zostałem sam i zaraz pomyślałem o tym, żeby na to miejsce ściągnąć Staszka. Praca tu bowiem nie była ciężka, „pod dachem” i – co najważniejsze – do roboty nikt nie napędzał. Sobik, dawny przywódca w pracy organizacyjnej, został nadal w obozie naszym wodzem ideowym, stał się niejako naszym ojcem, który zawsze umiał pocieszać, wlać wiarę i nadzieję w rychłe wyzwolenie.

Pracował wtedy w tzw. „Kiessgrubie” przy wydobywaniu żwiru. Praca tam była ciężka, na domiar złego spotykały go tam ze strony Grzonki z Rybnika, zawodowego rzezimieszka, który był kapem tego „komanda”, szykany i ostre napaści.

Przy pomocy kolegów – rybniczan: Jasia Gemskiego (Gembczyka) i Józka Hanusza, starych „lagrowców”, wyzyskując ich stosunek w tzw. „Arbeitsdienst’cie”, dostał Staszek pod koniec maja 1943 r. przydział do mojego „komanda”.

Przebywając teraz całe dni razem w zamkniętym magazynie, miałem sposobność poznać go głębiej. Szlachetna to była postać. Już za czasów jego działalności podziemnej zdumiewał mnie jego zapał, który umiał przelewać na swoich ludzi. Umiał wydawać rozkazy z równoczesnym narzuceniem silnej woli wykonania rozkazu. Potrafił oceniać zdolności swoich podwładnych i postawić każdego na właściwym stanowisku. Miał przy tym bezgraniczne zaufanie w uczciwość ludzką i to było jego jedynym błędem. Sam bezgranicznie uczciwy, wielki idealista, widział w każdym tylko dobre cechy charakteru, w każdym widział takiego zapaleńca, ja on sam. Takim pozostał do końca.

Zawsze skromny i cichy, znosił cierpliwie wszystkie ciężary i upokorzenia, które przynosił z sobą każdy dzień w Oświęcimiu. Skombinował sobie polską książeczkę do nabożeństwa, którą starannie ukrywał w magazynie między sprzętem i wiele chwil spędzał na skupionej i żarliwiej modlitwie. Myśli swoje często zwracał w kierunku życie pozagrobowego, wszczynał ze mną dyskusje na tematy oderwane, dążył do pogłębienia swojej wiary na podstawie dogmatów i Pisma Św., przechodził do zagadnień metafizycznych.

W prostej jego filozofii przebijała głęboka wiara w życie wieczne i Najwyższą Sprawiedliwość.

Kiedyś mówił Stach do mnie: Wiesz, Karol, miałem dzisiaj piękny sen. Otóż śniło mi się, że byłem wolny. Było tak cudnie na świecie! Piękna i uroczysta zieleń pokrywała ziemię i tak pięknie lipy kwitły…

W jakiś czas potem zaczęły przychodzić wyroki z Berlina. Obserwować można było, jak według kolejnych numerów wzywano ludzi do podpisania tzw. „Schutzhaftbefehlu” (nakazu aresztowania) lub na blok jedenasty, skąd już nie wracali. Numery wzywanych wzrastały z dnia na dzień i nieustępliwie zbliżały się do naszych liczb. Ucichły rozmowy, rozproszyła się nasza grupka, która często schodziła się na pogawędki. Każdy dążył do samotności.

Pogodny czerwiec rozwinął wdzięki lata w całej krasie. Ci, którzy pracowali na „Aussenkomandach”, opowiadali jak pięknie jest na świecie. Opowiadali o kołyszących się łanach kłosów, o czystej i wonnej zieleni łąk, pokrytych kobiercem kwiatów, opowiadali o drzewach przydrożnych, udzielających rozłożystymi koronami ożywczego cienia…, gdy w obozie słońce prażyło bezlitośnie wychudzone twarze więźniów i bezwłose głowy, spalając je na ciemny brąz i pokrywając strudzone czoła kroplami potu.

Piękny i inny był świat za drutami. Ten świat nieznany był już nam, istniejący tylko w dziedzinie marzeń i wyobraźni. Jakże daleko był od nas!

Wstał cudny poranek święta Bożego Ciała (24.06.1943 r.), przynosząc z sobą wiele refleksyj i wspomnień z minionych lat: piękna pogoda, gałązki brzozowe, uroczysty i podniosły nastrój, procesja, dzieci w bieli, ksiądz z monstrancją pod baldachimem i kwiaty, kwiaty, kwiaty…

W obozie dzień ten nie różnił się niczym od tylu innych dni roboczych. A jednak… Wyruszamy rano ze Staszkiem do naszej „budy” do siodeł i rowerów, postanawiając zgodnie jak najmniej pracować. Istotnie tak się złożyło, że nie pilnowano nas w ten dzień tak dokładnie.

Stach był wyjątkowo poważny, ale ani cienia smutku nie odkryłem na jego twarzy. Uniesiony był jakimś radosnym nastrojem, twarz miał rozpromienioną. Marzyliśmy o tym, jak to wkrótce na wolności będziemy mogli uczestniczyć w procesji Bożego Ciała i śpiewać po polsku…

Patrzę do okna, przez które widać było kulistą koronę lipy, usianą złocistymi kwiatkami. Patrz Stachu, – mówię do Sobika – jaka piękna jest lipa i jak cudnie kwitnie.

Otworzyliśmy lekko okno, by wpuścić trochę zapachu lipowego kwiecia. Wieczorem wróciliśmy na blok, gdzie oczekiwała na Stacha paczka z domu. Już się i apel skończył, więc Stach zabrał się do rozpakowania paczki i przyrządzenia kolacji.

Nie zaczął jeszcze jeść, gdy pisarz blokowy wywołał Jego numer: - Zgłosisz się zaraz w „Schreibstubie” – mówi.

Stach odłożył wszystko i zostawił na łóżku, a sam poszedł. Tknęło mną złowrogie przeczucie, przypomniał mi się sen Stacha o wolności i o kwitnącej lipie. Poszedłem z nim do „Schreibstuby”, gdzie czekało już kilku innych o podobnych numerach. Wiedziałem, co ich czeka.

Odprowadzano wszystkich na blok XI. Idzie nas kilku w pewnym oddaleniu za nimi. Oglądają się, rzucają nam drobne przedmioty, które mieli przy sobie: zapalniczkę, cygarniczkę, pędzel do golenia…

Weźcie to na pamiątkę! Już się nie zobaczymy!

Jeszcze jedno spojrzenie, jeszcze jedno skinienie ręki, jeszcze jeden uśmiech, w którym był żal i łzy, a potem zaciśnięte zęby i głowa dumnie odrzucona do góry i ostatnie słowa do nas: Trzymajcie się! Pozdrówcie nasze żony i dzieci!

A potem ciężkie, żelazne drzwi zamknęły się z łoskotem, i ciężka sztaba żelazna podparła je z wewnątrz.

Widziałem Go po raz ostatni. Stach przestał żyć dla świata. Ta, o którą tak nieugięcie walczył, zażądała od Niego ofiary życia i krwi…"

Wspólna niedola Karola Miczajki i Stanisława Sobika trwała od końca maja do 24.06.1943 r. Wtedy to Sobika przeniesiono na blok jedenasty, gdzie następnego dnia wraz ze szwagrem – Janem Klistałą i innymi więźniami został rozstrzelany.

 

Karol Miczajka

KAROL MICZAJKA - uczestnik „marszu śmierci” z Oświęcimia do Wodzisławia Śl., potem były więzień KL Mauthausen, KL Melk, KL Ebensee, Attnang Puchheim, to mój wspaniały wielokrotny rozmówca.

Karol przeniesiony został do pracy poza obozem do tzw. Księgowości obozowej – rozliczającej sprawy finansowe obozu. W tym nowym miejscu pracy Miczajka stał się bardzo ważnym ogniwem w grupie zajmującej się przemycaniem leków do obozu. Helena Datoń (po zamążpójściu Szpakowa), pracownica cywilna „Haus – 7”, zbierała lekarstwa oraz szczepionki z różnych aptek w Oświęcimiu i okolicy, a następnie przekazywała je w miejscu pracy Miczajce. On zaś wracając z „Haus – 7” wnosił leki na teren obozu, skąd więźniowie-kurierzy rozprowadzali je między schorowanych więźniów w obozie macierzystym i w jego podobozach.

Należy sobie uświadomić, jak niebezpieczna była to działalność – w przypadku przyłapania więźnia na przemycaniu lekarstw groziła kara śmierci. Leki, które były przeważnie w oryginalnych, szklanych opakowaniach lub kartonikach, trzeba było przenosić przez bramę główną i inne posterunki SS. Każda wypukłość w kieszeniach spodni czy bluzy mogła wzbudzić podejrzenie i spowodować zrewidowanie więźnia. Miczajka ukrywał opakowania z lekami pod paskiem spodni, przywiązywał je do nóg lub wsadzał pod ściągacze skarpet. Dowiedziałem się jednak od innego współwięźnia, że Miczajka raz przyłapany na przemycaniu do obozu lekarstw, poddany był każe chłosty.

Marsz ewakuacyjny

"Nadszedł dzień 18 stycznia 1945 r., pamiętny dzień ostatecznej likwidacji obozu oświęcimskiego, dzień, zwiastujący wrogom zbliżającą się nieuchronnie klęskę, nam zaś, numerom w pasiakach, iskierkę nadziei.

Podniecenie i rozgorączkowanie obejmowało nie tylko więźniów, ale i naszych krwiożerczych stróżów, którzy w obliczu nieuchronnej zguby wpadali z jednej ostateczności w drugą: to udawali bardzo dobrych i współczujących, a strach wyzierał z ich rozszerzonych źrenic, to wpadali we wściekłość, a wtenczas biada tym, co wpadli w ich szpony.

Od rana nieprzerwanie wychodziły przez bramę setki więźniów w zwartych szeregach z tobołkami, paczkami, tłomokami. Każdy przygotował się do drogi, jak mógł najlepiej. W ostatnim bowiem dniu otworzono wszystkie magazyny odzieżowe i żywnościowe, wydając z nich zapasy bez ograniczenia. Ruch w obozie zrobił się niczym w ulu. Przed kancelarią obozową palił się stos kartotek, aktów i pism, a funkcjonariusze SS pilnowali, aby wszelkie dowody ich działalności zostały całkowicie zniszczone.

Około godziny dwunastej w nocy pochłonęła nas fala wypływających z obozu więźniów. Księżyc świecił jasno, oświetlając nam drogę i chrupiący pod nogami śnieg. Mróz szczypał w uszy i odmrażał policzki i ręce, ale nikt nie czuł mrozu. Szliśmy raźno po udeptanym śniegu w księżycową noc, w nieznaną i niebezpieczną przyszłość. Wznosząc oczy do nieba, ten i ów robi nieznacznie znak krzyża i szepce słowa modlitwy. Pytamy się sami siebie: Co gotuje nam los? Czy wreszcie będzie łaskawszy, czy też nadal tak nieludzko okrutny?

Jeszcze ostatnie spojrzenie za siebie i ciche westchnienie; westchnienie, które miało być wyrazem ulgi, ale przytłoczone ogromnym ciężarem niepewności i obawy, z trudem dobyło się z piersi.

Obok nas nieodstępni stróże, odziani w grube płaszcze i kożuchy, z karabinami przygotowanymi w każdej chwili do strzału. Wśród mroźnej nocy słychać ich nawoływanie i ujadanie rwących się na smyczach psów.

Idziemy spokojnie i miarowo z szeptem modlitwy na ustach, składając los nasz w ręce Wszechmocnego.

Wtem – strzał!

Stłumiony, niewymownie żałosny okrzyk kobiecy uleciał w powietrze, nie budząc echa w przyrodzie. Oglądamy się nieznacznie do tyłu. Postać kobiety z podniesionymi jak do modlitwy rękami zachwiała się, zastygła na moment w bezruchu i runęła pod nogi zbira, w którego rękach jeszcze drgała świeżo odpalona broń…

Zaczerwienił się śnieg pod ciałem niewinnej ofiary. Twarz jej w blasku księżyca jaśniała jakimś nieziemskim światłem, ręce wciąż do modlitwy złożone…

SS-man wykrztusił jakieś przekleństwo, skrzywił w potwornym grymasie usta i ciężkim butem zepchnął ofiarę do rowu. Potoczyło się bezwładem swoim ciało na spoczynek bez trumny, bez pogrzebu, tylko długi, bez końca orszak pędzonych skazańców oddawał jej w milczeniu ostatni hołd. Zerwał się zbrodniarz z krzykiem, miotając przekleństwa, odwrócił się do przechodzących, wywijając na oślep kolbą karabinu… Popędził naprzód jak oszalały zwierz, zmuszając do przyspieszenia kroku.

Ale nic nas nie obchodziły jego dzikie okrzyki, nie odczuwaliśmy razów ciężkiej kolby, mając wciąż przed oczyma piękną twarzyczkę, zastygłą w blasku męczeństwa. Odleciał od nas lęk i strach, jakby nad nami unosił się duch tej męczennicy i tylu milionów ofiar Oświęcimia.

I tak długa bez końca kolumna wynędzniałych cieni sunęła wciąż naprzód, znacząc drogę trupami i krwią…"

Około godziny 16:00 pociąg wypełniony więźniami wyruszył z Wodzisławia w kierunku Chałupek – Bogumina, a kolejnym etapem ewakuacji był obóz KL Mauthausen. Transport dotarł tam 26.01.1945 r.

W Mauthausen Miczajka otrzymał prowizoryczną bransoletkę z nowym numerem obozowym – 118094. Po trzydniowej kwarantannie wielu więźniów, w tym także jego i Franciszka Ogona (z Rybnika), przeniesiono do podobozu w Melku. Dodam tylko w tym miejscu, że Miczajka wspominał, iż w KL Auschwitz z jedzeniem było jeszcze jako tako, natomiast w Melku czy Mauthausen posiłki były dużo mniejsze, a w dodatku rozdzielane nieregularnie. W misce trafiały się czasem cztery obierki z ziemniaków, które pływały w ciepłej wodzie, a jeden mały bochenek chleba przypadał na 12 osób.

Mówił też, że w KL Auschwitz większość osób spała w samej tylko bieliźnie, natomiast w Melku więźniowie często spali w pasiakach i w butach, gdyż obawiali się kradzieży. Był wtedy mróz, więc gdyby komuś skradziono buty, musiał chodzić po śniegu boso. W Melku przebywał przejściowo, a następnie przetransportowany został do obozu w KL Ebensee.

Obóz a właściwiej podobóz (filia KL Mauthausen) w Ebensee (kryptonim „Zement”) powstał w listopadzie 1943 r. Katorżnicza praca więźniów w przy drążeniu sztolni pod ziemią oraz nędzne obozowe zaopatrzenie przyczyniły się do zupełnego wycieńczenia, głodu, chorób i śmierci tysięcy więźniów. W tym podobozie najwięcej było Polaków oraz obywateli radzieckich, Węgrów, Francuzów i niewielkie grupy więźniów wszystkich prawie narodów Europy.

Tak jak i w innych obozach podległych Mauthausen, więźniowie w Ebensee ginęli na skutek wyczerpującej pracy w wilgotnych i nie wietrzonych sztolniach; terroru SS-führerów i kapo; niedożywienia i chorób, powodowanych niehigienicznymi warunkami życia w przeludnionym do maksimum obozie oraz chłodnym wilgotnym klimatem.

Michał Rusinek – były więzień Ebensee wspomina w swojej książce „Z barykady w dolinę głodu” takie oto szokujące zachowania współwięźniów, wynikające z panującego tam głodu: 

"(...) kilka trupów przyniesionych do pieca miało wydarte serca" - Nieco dalej, jest kolejne, jakże makabryczne zdanie - „A dnia 24 kwietnia i akurat na 24 bloku, dziesięć metrów na przeciw naszego baraku, przyłapuję dwóch ludzi jedzących ciepłe jeszcze krwawe pośladki"

Tam Karol Miczajka znalazł się w grupie więźniów, których dowożono codziennie do Attnang Puchheim, gdzie pracowali przy porządkowaniu węzłowej stacji kolejowej zbombardowanej przez alianckie lotnictwo. Często padał tam śnieg z deszczem, więc ubrania więźniów były przeważnie mokre. Nie było jednak na to rady, gdyż nie mieli w co się przebrać. Ubrania odparowywały na nich, przez co w pomieszczeniach, w których mieszkali, było bardzo wilgotno. Niejednokrotnie zmuszeni byli w mokrych ubraniach kłaść się do snu.

W tej też miejscowości, niedługo przed oswobodzeniem przez wojska alianckie, Karol Miczajka ledwo uniknął śmierci. Któregoś dnia zbombardowano tam kilka pociągów towarowych z żywnością i artykułami przemysłowymi. Produkty te leżały porozrzucane między torami i szkieletami zniszczonych wagonów. Więźniów zatrudniono więc do zbierania rozrzuconych produktów, ale jednoznacznie ostrzeżono ich, że za przywłaszczenie sobie czegokolwiek grozi śmierć. Niedożywieni czy wręcz głodujący więźniowie często ryzykowali i narażali się na rozstrzelanie, a pilnujący ich wartownicy dali w kilku przypadkach dowód prawdziwości swych ostrzeżeń.

Przenosząc z uszkodzonych wagonów żywność – między innymi konserwy – Miczajka wsadził jedną puszkę ze skondensowanym mlekiem do kieszeni spodni. Wydawało mu się, że zrobił to bardzo dyskretnie, ale nagle usłyszał krzyk: „Du Verbrecher! Komm!” (Ty złodzieju! Chodź!). Kiedy się odwrócił, zobaczył tuż za sobą wartownika, który skinął na niego palcem i kazał iść za sobą. Wartownik zaprowadził Miczajkę za budynek stacji i powiedział mu, że zostanie rozstrzelany za złamanie zakazu. Bezsilny wobec wydanego wyroku Miczajka musiał zgodnie z poleceniem wartownika iść w wyznaczonym przez niego kierunku oczekując na strzał. Usłyszał wyjątkowo wyraźnie szczęk odbezpieczanej broni i okrzyk „Halt!”. Miczajka stanął, ale nie miał odwagi odwrócić się i spojrzeć w lufę pistoletu… Do jego uszu dobiegła jednak krótka wymiana zdań wartownika z jakimś innym mężczyzną. Polecono mu, aby się odwrócił, a gdy wykonał posłusznie rozkaz, obok wartownika zobaczył wojskowego w randze SS-Oberleutnanta (porucznika) Wehrmachtu. Oficer ten odprawił wartownika i został z Miczajką sam na sam. Kazał mu podejść do siebie i zaczął go wypytywać, dlaczego zatrzymał tę konserwę, skąd pochodzi, jakie ma wykształcenie. Widocznie zrobiło na nim jakieś wrażenie to, że Miczajka mówił o odczuwanym straszliwym głodzie i że jest byłym studentem, gdyż po krótkiej rozmowie – co prawda dość bezładnej z jego strony – oficer kazał mu wracać do przerwanej pracy. Miczajka odwrócił się i… stracił przytomność ze zdenerwowania. Kiedy przebudził się z omdlenia, zobaczył stojących nad sobą kolegów, którzy się o niego zatroszczyli.

Obóz został wyzwolony 6.05.1945 r. przez wojsko amerykańskie, a oto fragment wspomnień Karola Miczajki dotyczący jego powrotu z obozu do domu – do Rybnika:

"Po rekonwalescencji (w chwili oswobodzenia obozu ważyłem 40 kg przy wzroście 182 cm) na amerykańskim wikcie i w promieniach alpejskiego słońca i przepięknego krajobrazu przedalpejskiej przyrody, w atmosferze austriackiej serdeczności, wróciliśmy wreszcie do kraju z niemałymi zresztą tarapatami na granicy amerykańsko-sowieckiej strefy okupacyjnej.

I oto znalazłem się w domu, gdzie zastałem moją rodzinę w komplecie łącznie z obydwoma braćmi.

Usiadłem do organów i z radością wyśpiewałem: „Te Deum laudamus…"

[Na podstawie wielokrotnej rozmowy z Panem Karolem Miczajką, - zamieściłem przede wszystkim Jego autorskie teksty, z moimi dopowiedzeniami]

[Autor - Jerzy Klistała - historyk, syn więźnia Auschwitz Jana Klistały]



 

Polecane
Emerytury
Stażowe