[Felieton „TS”] Monika Małkowska: Męska rzecz być kobietą
Przyswoiliście sobie ministrę, naukowczynię, widzkę? Te feminatywy to preludium do wyższego stadium lingwistycznej poprawności. Teraz mamy parcie na neutralność: osoby kuratorskie, dramaturżące, aktywiszcza i członcza.
Filozofka Magdalena Środa stwierdza kategorycznie: „Nie ma ani jednej cechy decydującej, kto jest mężczyzną, a kto kobietą. Ani fizjologicznej, ani medycznej”.
To po co tylu facetów poddaje się transpłciowym zabiegom? Przecież są bolesne, kosztowne, a rezultat nie do końca gwarantowany. Zamiast usuwać niektóre elementy ciała, łatwiej dokonać podmiany garderoby.
Kilka dni temu widziałam osobę kobiecą, choć z sylwetki i sposobu chodzenia męską. Osoba nosiła glany, podkoszulek oraz czarną koronkową minispódniczkę. I uwaga! To nie była drag queen idąca na klubowy spęd ani na paradę równości. Wyszła odsikać psy na ursynowskim odludziu.
Mimo podmianki ciuchów „baby są jakieś inne”, jak utrzymywali bohaterowie filmu Marka Koterskiego pod przytoczonym powyżej tytułem. Inne, znaczy odczuwające bogactwo emocji w bardziej finezyjny niż męski sposób.
Dla przykładu – w stołecznej Galerii Foksal (dodam: tradycyjnie awangardowej od 1966 roku) zorganizowano akcję? performance? lub po prostu artystyczne wydarzenie polegające na „pisaniu lesbijskich listów miłosnych z Virginią i Vitą”.
Podobne klimaty w Galerii Zachęta. Osoba współkuratorująca obecny pokaz „Łzy szczęścia” namawia publiczność do aktywnego oglądania wystawy z perspektywy „ciała białej, sprawnej, neuroróżnorodnej, cispłciowej lesbijki”.
Cztery dekady temu – jeśli czyjś kalendarz pamięta takie dni – Juliusz Machulski wykreował świat bez facetów. Akcja „Seksmisji” dzieje się w roku 2044, czyli z obecnej perspektywy w nieodległej przyszłości – przecież premier już planuje w tymże czasie olimpiadę na ziemiach ongiś piastowskich.
Wracając w filmową przeszłość: w „Seksmisji” dwaj odhibernowani przedstawiciele gatunku, których teoretycznie wyeliminowano jako zbędne ogniwo ewolucyjne, podstępem reprodukują brzydszą płeć. Tym samym ratują ludzkość przed zimnym laboratoryjnym przedłużaniem jednopłciowego gatunku, co jednocześnie likwidowało przyjemności płynące z naturalnej potrzeby, żeby skóra lgnęła do skóry.
Sądziłam, że seksmisyjna fikcja nie ma żadnych szans ziszczenia. Błąd. Niedawno ukazała się nakładem oficyny Marginesy pozycja zatytułowana „Historia sztuki bez mężczyzn” brytyjskiej historyczki sztuki, pisarki i podcasterki Katy Hessel.
Nie pierwszy to przypadek „naukowego” eliminowania męskich trutni, którzy – oczywiście wyłącznie siłą społecznych nawyków – dokonali sporo na rozlicznych polach przez tysiąclecia niedostępnych białogłowym.
Jak wyrównać wielowiekową emancypacyjną krzywdę? Poczekać. Już niedługo wysoko zorganizowane cywilizacje obędą się bez mężczyzn. Znaczy – oni też będą, ale w niebinarnej postaci. Męska rzecz stawać się kobietą.
Czytaj także: Stan klęski żywiołowej: Donald Tusk ujawnia szczegóły
Czytaj także: [Felieton „TS”] Cezary Krysztopa: Krysztopy czytają „Opowieści z Narnii”