Wybory do Parlamentu Europejskiego – i co dalej?
Wybory do Parlamentu Europejskiego – piąte podczas naszej obecności w UE- za nami. Odbywały się one przez ostatnie cztery dni, od czwartku do niedzieli w 27 krajach członkowskich UE. Zaczęło Królestwo Niderlandów, a następnie wybory odbyły się w Irlandii na Łotwie, Malcie i na Słowacji, choć w olbrzymiej większości krajów miały one miejsce tak, jak elekcje do ich parlamentów narodowych – w niedzielę. W niektórych państwach odbywały się one przez dwa dni (Włochy i Czechy). Wybory do europarlamentu zakończyły się w skali UE niedługo przed północą z nocy z niedzieli na poniedziałek czasu polskiego.
I co teraz? Europarlament ukonstytuuje się tradycyjnie dopiero w połowie lipca. Do tego czasu aktualne pozostają mandaty dotychczasowych 705 europosłów (w tym 52 z Polski). Dopiero za pięć tygodni pracę rozpocznie 720 eurodeputowanych (w tym 53 z naszego kraju). „Euro-Sejm” został znów poszerzony, skądinąd po raz pierwszy od czasów Brexitu. Parlament zmniejszono wcześniej o 46 europosłów z przedbrexitowej liczby 751.
Unijne wybory, podziały, koalicje…
Obecni europosłowie już dziś, w poniedziałek udadzą się do Brukseli na posiedzenia swoich grup politycznych, które potrwają do czwartku – piątku. To właśnie w tym tygodniu rozpoczną się pierwsze nieformalne rozmowy o poszerzeniu dotychczasowych grup politycznych lub ich łączeniu. Oczywiście nie wszyscy będą mieli takie pole manewru jak konserwatyści – eurorealiści i eurosceptycy. Zieloni i liberałowie będą zajęci lizaniem ran po ogłoszeniu wyników z większości krajów UE.
Rozmowy o stworzeniu nowej prawicowej jakości w parlamencie w Brukseli i Strasburgu powinny zakończyć się najpóźniej na początku lipca, bo najlepiej przystępować do nowej (lub rozszerzonej) grupy polityczną) kadencji europarlamentu właśnie od połowy lipca, z przerwą na sierpień, do połowy września, dzielone będą w PE polityczne „frukta”. To oczywiste, że lepiej mieć już podmiot w postaci grupy politycznej, który będzie za parę tygodni przystępował do dzielenia stanowisk w Prezydium Parlamentu Europejskiego, Prezydium KE i w delegacjach zajmujących się relacjami z poszczególnymi państwami czy regionami świata. Oczywiście stworzenie grupy politycznej nawet za parę miesięcy lub w przyszłym roku, będzie miało polityczne znaczenie, ale stanowiska będą wtedy podzielone – jest to więc nieopłacalne.
Unijny szczyt w Brukseli zdecyduje o podziale stanowisk w Komisji Europejskiej, Radzie Europejskiej i Parlamencie Europejskim. Jednak sytuacja sprzed pięciu lat, z lipca 2019, pokazała, że decyzje szczytu nie są dogmatem. O ile bowiem europarlament po bardzo wielu trudnościach minimalną większością głosów zaakceptował Ursule Gertrud von der Leyen z niemieckiej CDU na szefową KE, o tyle kompletnie zlekceważył decyzję szczytu Unii w sprawie szefa parlamentu. Przywódcy państw wskazali bowiem Sergej Staniszewa, byłego premiera Bułgarii, socjalistę, który skądinąd do 30 roku życia miał obywatelstwo… Rosji (a wcześniej sowieckie, bo urodził się w Chersoniu w Ługańskiej SRS) – i wybrał zamiast niego mojego dobrego znajomego z prezydium europarlamentu też socjalistę, ale z Włoch Davida Marię Sassoli. Podobnie może być teraz, bo wcale nie jest oczywisty wybór wskazanej na przykład dotychczasowej przewodniczącej Komisji von der Leyen, podobnie zgłoszonej przez Europejską Partię Ludową, wcale nie jest oczywisty.
Formalnie wybór Komisji Europejskiej odbędzie się dwa miesiące po wyborze władz europarlamentu, czyli we wrześniu 2024. Wybór szefa rady Europejskiej jeszcze później, bo pod koniec tego roku.
Gdzie w tym unijnym torcie będzie Polska?
Dla prawicowych wyborców w Polsce zapewne fundamentalnym pytaniem jest, w jaki sposób będzie w tym jednym z dwóch największych parlamentów świata (obok Chin) funkcjonować Prawo i Sprawiedliwość? Czy będzie to formuła „starego” EKR (grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów) czy może nowa jakość w postaci połączenia dwóch prawicowych frakcji czyli wspomnianego EKR i Tożsamości i Demokracji (angielski skrót ID), która jest na prawo od nas i jest wyraźnie eurosceptyczna, a w przypadku niektórych, wchodzących w jej skład partii nawet euronegatywistyczna. Nie chcieliśmy o tym mówić w kampanii wyborczej, bo o takich rzeczach nie należy mówić p r z e d wyborami, ale p o nich.
Dziś możemy bardziej swobodnie powiedzieć o czynnikach, które będą sprzyjały powstaniu takiej grupy, jak również o tych, które będą im przeciwdziałały.
Draghi czy Leyen ?
Fakt, że Front Narodowy Marine Le Pen wydało dopiero kilkanaście godzin temu oświadczenie, że nie będą współpracować z Alternatywą dla Niemiec. To z całą pewnością zwiększa szanse na powstanie jednej dużej grupy politycznej w PE, która będzie jednomyślnie sprzeciwiać się polityce imigracyjnej UE i Zielonemu Ładowi. Dla Prawa i Sprawiedliwości jakakolwiek współpraca: formalna, czy nieformalna z AFD była , jest i będzie nie do przyjęcia. To oznacza, że decyzja Francuzów, a także kilku innych partii wchodzących w skład frakcji eurosceptyków może usunąć nie jedyną, ale ważną barierę dla potencjalnej współpracy. Ze strony Le Pen to na pewno przejaw zbliżenia do EKR. I to był realny krok: naprzód do stworzenia nowej jakości w Brukseli i Strasburgu. Drugim czynnikiem wspomagającym owo jednoczenie prawicy w europarlamencie jest fakt, że partie z jednej (EKR) i drugiej (ID) sceny politycznej są pod podobnych, potężnym atakiem medialnym ze strony establiszmentu. Unijnego, ale też krajowego...
Jednak czynnikiem, który na pewno nie sprzyja tworzeniu jednej grupy, jest fakt, że partia Bracia Włosi Giorgii Meloni stara się na forum międzynarodowym przesunąć do centrum. Nie dotyczy to natomiast polityki krajowej, bo włoska premier, a jednocześnie szefowa partii Fratelli d’Italia i przewodnicząca partii na poziomie europejskim - Europejskich Konserwatystów i Reformatorzy - nie chce oddać pola Lidze Matteo Salviniego, bo kiedyś przecież była głównym beneficjentem przejścia do ich formacji zawiedzionych wyborców Salviniego.
Dla planów Meloni, aby powalczyć o wybór szefa Komisji Europejskiej – Włocha, w kontrze do kandydatury Niemki Ursuli von der Leyen - wiązanie się z „twardą prawicą” może być ryzykowne. Zapewne pierwsza kobieta – premier w historii Italii może uważać, że -trawestując- „Bruksela warta jest mszy”. Zatem więc zainstalowanie jako szefa Komisji Europejskiej byłego prezesa Europejskiego Banku Centralnego ,jej rodaka Mario Draghiego, który mógłby być do zaakceptowania dla sporej części Europejskiej Partii Ludowej i mógłby być bardziej politycznie „strawialny” od dotychczasowej szefowej KE dla wielu krajów członkowskich– jest priorytetem znacznie ważniejszym niż stworzenie jednej wielkiej prawicowej frakcji.
To będzie pasjonująca rozgrywka.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (10..06.2024)