Rodzina Ulmów. Miłosierni samarytanie z podkarpackiej wsi
To pierwszy raz, kiedy do godności błogosławionych zostanie wyniesiona cała rodzina. To także pierwsza w historii Kościoła beatyfikacja dziecka nienarodzonego.
„Dobre, ciche, zwyczajne życie”
Rodzina Ulmów była w Markowej znana i lubiana. Byli ludźmi udzielającymi się społecznie, oczytanymi, ciekawymi świata, nowoczesnymi, a jednocześnie mocno osadzonymi w tradycji katolickiej. Do Józefa Ulmy, pasjonata fotografii posiadającego własnoręcznie skonstruowany aparat, ustawiały się kolejki do zdjęć. Ulma lubił ujęcia niepozowane, spontaniczne, na fotografiach widać radosnych, beztroskich mieszkańców wsi gromadzących się całymi rodzinami na wspólnych ogniskach czy biesiadach. Ulmowie byli katolikami żyjącymi na co dzień swoją wiarą i poważnie traktującymi zapisy Ewangelii. Zachował się należący do rodziny egzemplarz Pisma Świętego z zaznaczonym na czerwono tytułem przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Z zamieszkującymi Markową rodzinami żydowskimi Ulmowie żyli w dobrych relacjach – na tyle dobrych, że z chwilą zaostrzenia się niemieckich zbrodni popełnianych na Żydach ci zwrócili się do polskich sąsiadów z prośbą o pomoc. Ulmowie przyjęli ich pod swój dach, mimo że groziła za to kara śmierci dla całej rodziny.
„W samej Markowej w czasie II wojny światowej los skazanego przez Niemców na zagładę narodu tak poruszył serca mieszkańców, że ze 120 mieszkających tam Żydów wojnę przeżyło dwudziestu jeden. Oprócz Ulmów we wsi ratowali ich też Michał i Maria Barowie, Józef i Julia Barowie, Antoni i Dorota Szylarowie, Michał i Katarzyna Cwynarowie, Jan i Helena Cwynarowie, Michał i Wiktoria Drewniakowie, Jan i Weronika Przybylakowie oraz inni. Każda z dwudziestu jeden uratowanych osób przeżyła tylko dlatego, że ktoś naraził własne życie, aby udzielić jej pomocy. Józef i Wiktoria ukrywali Żydów. Na strychu swojego małego domu dali schronienie ośmiu osobom.
Prawdopodobnie już pod koniec 1942 roku, a więc niedługo po narodzinach Marysi, przyjęli pięciu mężczyzn z rodziny Goldmanów z Łańcuta (ojca i czterech synów) oraz zamężne córki Chaima i Estery Goldmanów z Markowej: Gołdę Grünfeld i Leę Didner wraz z jej małą córeczką. Przez piętnaście miesięcy w domu Ulmów mieszkało szesnaście osób. Donos złożony na posterunku żandarmerii niemieckiej w Łańcucie przerwał to trudne, konspiracyjne życie kilku rodzin” – pisze na łamach książki „Ulmowie. Sprawiedliwi i błogosławieni” Agnieszka Bugała.
Analizując duchową postawę bohaterskiej rodziny, wskazuje: „Kluczem do zrozumienia tego, co zrobili Wiktoria i Józef Ulmowie, nie jest ich męczeńska śmierć, bo z całą pewnością nie chcieli umierać. Nie jest też sam fakt ukrywania Żydów – choć jest to bezsprzeczne i heroicznej próby bohaterstwo. Kluczem jest ich codzienne, ciche, dobre, zwyczajne życie, które wydało owoc nadzwyczajnej gościnności w ekstremalnie niebezpiecznych warunkach i otwarcia na ludzi potrzebujących pomocy. Kiedy przerażeni i tropieni przez oprawców niemieckich Żydzi zapukali do ich drzwi, Ulmowie mieli już sześcioro dzieci. Marysia, urodzona we wrześniu 1942 roku, mogła mieć około dwóch – trzech miesięcy. Był koniec roku, zimno, i po trzech latach wojny coraz trudniej było wyżywić rodzinę. Pragmatycznie myślący człowiek uznałby, że Ulmowie mieli prawo odmówić. Nikt nie miałby do nich o to pretensji. Dlaczego nie odmówili? Czy byli po prostu lekkomyślni? Kto podejmuje takie ryzyko, gdy sam ma dzieci i powinien najpierw zadbać o własną rodzinę? Te pytania powracają i wybrzmiewają – nawet po latach. Zwłaszcza dziś, gdy wygodę, pewien poziom życia i własne bezpieczeństwo stawiamy na pierwszym miejscu. Często pomagamy, nawet chętnie, ale wtedy, gdy nam samym nic nie zagraża. Dzielimy się z innymi, ale tylko kiedy sami mamy wszystkiego pod dostatkiem. Dzielimy się tym, co nam zbywa. Co prawda my, chrześcijanie, czytamy w Ewangelii św. Mateusza: «kiedy ktoś chce [...] zabrać twoją suknię, oddaj mu i płaszcz» [por. Mt 5, 40], ale każdy z nas w sumieniu wie, jak trudno żyć w dosłownej i wiernej zgodzie z ewangelicznymi radami. Nawet gdy jej wersy żłobią nasze uszy i serca przez wiele lat. Ulmowie jednak nie odmówili. Trwała wojna, niebezpieczeństwo utraty życia z powodu tej decyzji było ogromne i realne. Mieli liczną rodzinę, mały, dość ciasny dom, skromny budżet i żadnych oszczędności na czarną godzinę, ale jednak nie odmówili. Ich decyzja była całkowicie spójna z tym, w jaki sposób dotychczas żyli. To była przede wszystkim decyzja ludzi, którzy karmią się Ewangelią. Dla Ulmów otwarcie drzwi było naturalną konsekwencją tego, kim byli, jakie wyznawali zasady, w Kogo wierzyli i Komu powierzali swoje sprawy. Ich zaczytane Pismo Święte, świadek rodzinnych radości, ale też łez, żali, słabości, niepokojów i niemocy, które z pewnością niejeden raz doszły do głosu przez 3189 wspólnych dni małżeńskiego życia, daje odpowiedź na wszystkie pytania, których nie możemy – a które chcielibyśmy – postawić Wiktorii i Józefowi”.
Prawo Boże ponad ludzkim
Do zbrodni na ukrywającej Żydów rodziny Ulmów doszło 24 marca 1944 roku nad ranem. „Tego dnia była ogromna mgła” – wspominali mieszkańcy wsi. Niemieccy żandarmi, najprawdopodobniej w wyniku donosu granatowego policjanta, zamordowali zarówno ukrywane przez Polaków rodziny żydowskie, jak i polskich gospodarzy – małżeństwo Wiktorię i Józefa Ulmów oraz ich sześcioro dzieci, z których najstarsze miało osiem lat. Najmłodszą ofiarą zbrodni stało się nienarodzone dziecko – w chwili egzekucji Wiktoria Ulma była w zaawansowanej ciąży. Tylko jeden ze sprawców mordu został osądzony i zmarł w polskim więzieniu, pozostali wymknęli się ziemskiej sprawiedliwości.
„Porucznika Eilertaa Diekena, dowódcy akcji zamordowania Ulmów, nie dosięgła sprawiedliwość, a jego rodzina jest przekonana o tym, że to był świetny człowiek, który w czasie II wojny światowej pomagał ludziom w Łańcucie. Na naszą prośbę o przysłanie jego zdjęcia [do Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej – przyp. red.] otrzymaliśmy portret Diekena w mundurze niemieckiej żandarmerii przekazany z radością przez jego córkę z dopiskiem, iż cieszy się ona, że jej ojciec będzie w tym Muzeum, bo na pewno bardzo wielu ludziom pomógł” – mówi w filmie „Chleba naszego powszedniego” wiceszef IPN dr Mateusz Szpytma.
W 2010 roku prezydent Lech Kaczyński odznaczył pośmiertnie Wiktorię i Józefa Ulmów Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Ich imię nadano także Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej otwartemu w Markowej w 2016 roku. Od 2018 roku dzień 24 marca jest obchodzony jako Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów. Pod koniec 2022 roku papież Franciszek zatwierdził dekret o męczeństwie rodziny Ulmów.
„Proces beatyfikacyjny rodziny Ulmów na pewno jest wyjątkowy z tego względu, że kandydatem do beatyfikacji jest cała rodzina – małżonkowie i ich siedmioro dzieci, można powiedzieć, że siedmioro dzieci, ponieważ jedno dziecko było pod sercem Matki. To też jest takie ważne, że rodzina była silnie związana z Bogiem. Rodzina ta realizowała miłość Boga poprzez miłość bliźnich, była normalną rodziną, która żyła na naszym terenie i wykazała się głęboką wiarą, heroizmem oraz innymi dobrymi cechami, takimi jak otwartość, pomoc drugiemu człowiekowi czy rozwijanie swoich talentów oraz nauka. Postawa rodziny Ulmów jest heroiczna, ponieważ traktowali oni Boże prawo wyżej niż nieludzkie prawo panujące w tamtym okresie wojennym, prawo okupanta. Pomimo zakazu i świadomości, że pomoc potrzebującym Żydom zagraża ich życiu, postanowili im pomóc. Byli tego świadomi i mimo zagrożenia, chcieli pomóc tym ludziom. Niewielu posiada taką postawę heroizmu; oczywiście byli też tacy, którzy współczuli Żydom, oraz tacy, którzy zachowywali się obojętnie, ze względu na obawy o własne życie” – mówi w rozmowie z Robertem Zawadzkim Czesława Balawender, prezes parafialnego oddziału Akcji Katolickiej w Markowej.
„Akceptowanie codziennie drogi Ewangelii, pomimo że przynosi nam ona problemy, to jest świętość” («Gaudete et exsultate», s. 94). Stałe pragnienie sprawiedliwości, czyli wierności Chrystusowi i nakazom Jego Ewangelii, Ulmowie ostatecznie potwierdzili zgodą na wszystkie najgorsze konsekwencje, które z tej wierności wynikały. Takiego wyboru dokonali wówczas, kiedy prawdopodobnie w grudniu 1942 roku przyjęli do swego domu ośmioro uciekających przed zagładą Żydów. Uczynili to dobrowolnie, choć wiedzieli, że może ich za to spotkać śmierć. Najgłębszą motywacją ich czynu była chrześcijańska miłość płynąca z wiary. W ten sposób dobrowolnie weszli na długą, kilkunastomiesięczną drogę męczeństwa. Wyrażało się ono cierpieniem wynikającym z niezrozumienia ich decyzji ze strony najbliższych, z codziennego przeżywania niepewności i strachu o swój los, z podejmowania dodatkowych wysiłków związanych z utrzymaniem nie tylko własnej rodziny, ale także ukrywanych Żydów” – pisze na stronie ulmowie.pl ks. prof. Stanisław Haręzga.
Egzekucja na rodzinie Ulmów wywołała wielkie poruszenie w Markowej, mieszkańcy wsi wiele dziesiątek lat po wojnie wciąż mówili o tym wydarzeniu ze łzami w oczach. Mimo wstrząsu żadna z innych rodzin ukrywających Żydów w Markowej nie wydała ich Niemcom, ale zapewniła dach nad głową i żywność aż do końca wojny. Do czasów współczesnych przetrwał piec, w którym Wiktoria Ulma piekła chleb dla rodziny własnej i rodzin żydowskich. Tak mówili o nim późniejsi mieszkańcy domu: „W tym domu dane jest nam pielęgnować jeszcze ten piec, w którym dawniej wypiekano chleb dla rodziny i łamano się tym chlebem. Życie to przemijanie, ale to, co pozostaje, to dobro. Bo – jak to się mówi – miłości się nie mierzy, tylko się ją daje”.
Tekst pochodzi z 36 (1806) numeru „Tygodnika Solidarność”.