[Felieton „TS”] Cezary Krysztopa: Raz zjadłem muchę
Nie pamiętam dokładnie, gdzie się schowałem w celu dokonania zbrodniczego aktu konsumpcji, ale tak sobie dziś myślę, próbując odtworzyć tło wydarzenia, że były to jakieś mocno rustykalne okoliczności przyrody, więc albo strych, albo stodoła, albo tzw. komora, czyli chłodne pomieszczenie, w którym trzymało się jabłka, wędliny i właśnie przetwory. Usiadłem sobie, otworzyłem wieczko słoika z magicznym płynem i piłem, i piłem, a małe czarne, słodkie od syropu kulki gniotłem zębami, wyciskając z nich jeszcze więcej. Nagle jedna kulka wydała mi się dziwna. Niby wszystkie miały w sobie małe nasionka, jak to jagody, ale ta jakoś dodatkowo dziwnie chrupała. Na początku chciałem to zignorować, cóż, jedzenie miewa różne faktury, może czasem lepiej się nad niektórymi nie zastanawiać, ale kiedy w język podrapały mnie jakieś takie dziwne „ogonki” tej jagody, postanowiłem sprawę zbadać. Wyjąłem „jagodę” z ust i dobrze jej się przyjrzałem. Pomimo pewnego poziomu destrukcji wynikającego z przeżucia, za nic nie chciała przypominać „jagody”, za to obecność nóżek i skrzydełek wyraźnie wskazywała na dorodną muchę.
Rany, jak mnie wtedy skręciło. Z trudem zdążyłem wybiec na schody przed sienią, żeby zwymiotować. Najpierw palcem starałem się wyczyścić sobie buzię od środka. Potem pobiegłem po szczoteczkę do zębów i myłem je nie pamiętam, ile razy. Prawda była jednak taka, że nie chodziło o czystość zębów, tylko obrzydzenie, które mną wtedy na punkcie własnych zębów wstrząsało. I ten efekt trwał dosyć długo. Dziś myślę sobie, że był to rodzaj „kary” za kradzież słoiczka soku. A za co chcą mnie ukarać świry, które chcą nas zmusić do jedzenia robaków na co dzień? Unia Europejska, nasza kochana Unia Europejska, która dba o nas jak matka rodzona, dopuściła już do sprzedaży produkty na bazie owadów, a tabun „influencerów”, „progresywnych” polityków, dziennikarzy i innych a-(tfu!)-ktywistów zaczął mi stręczyć te robale od rana do nocy na wszystkich forach. Chyba rozpoczął się kolejny etap „rewolucji”.
Ja tylko bardzo proszę, a to przecież wcale nie takie pewne, żeby produkty, które zawierają te obrzydliwości, były wyraźnie oznaczone. Jeżeli ktoś życzy sobie je zjadać, niech to robi. Nie mam nic przeciwko temu, żeby istniały specjalne restauracje nawet dla koprofagów. Tylko żebym ja wiedział, co omijać z daleka. A jeżeli takich jak ja będzie wystarczająco dużo, żeby firmy, które się na coś takiego poważą, padły z hukiem. A za nimi politycy, którym nie zechce się dopilnować obowiązku oznaczania produktów.