„Trzeba było słuchać prof. Szyszko”. Nieuzasadniony hejt za Lex Szyszko

Bezpardonowo atakowany i zaszczuwany. Wiele jego diagnoz okazało się trafnych, a fakty potwierdziły bezzasadność „kampanii nienawiści” wobec niego.
Niewielu było chyba w najnowszej historii Polski polityków atakowanych tak brutalnie, jak prof. Jan Szyszko. Podobny poziom „hejtu” spotkał chyba jedynie Antoniego Macierewicza i braci Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Co znamienne, demonstrowanie nienawiści wobec prof. Szyszki rozpoczęło się w momencie, kiedy uzyskał on na tyle silną pozycję zarówno w Polsce, jak i na arenie międzynarodowej, iż zaczął zagrażać rozmaitym lobbies realizującym własne interesy, które prof. Szyszko postrzegał jako niezwykle niebezpieczne dla Polski.
Hejt vs przyznanie racji
Sztandarowym powodem krytyki profesora stało się tzw. lex Szyszko, czyli umożliwienie osobom prywatnym wycinanie drzew i krzewów na własnych posesjach. Przed wprowadzeniem tego prawa decyzja w tego typu sprawach należała do urzędników, a samowola groziła ogromnymi karami. „Na przykład rolnik z województwa warmińsko-mazurskiego dostał rachunek za wycięcie topoli na 101 tys. złotych, inny właściciel działki w Łodzi za nielegalnie ścięty buk musiał zapłacić 150 tys. złotych. Były nawet sytuacje, że drzewo zostało zniszczone przez piorun, właściciel posesji je uprzątnął, a następnie otrzymał drakoński paragon do zapłacenia” – przypomina w artykule pt. „Dlaczego powrót Lex Szyszko może pomóc w ochronie zasobów drzewnych w Polsce?” opublikowanym na łamach „Monitora Leśnego” Rafał Chudy, bloger pracujący na stanowisku starszego konsultanta w norweskim zrzeszeniu prywatnych właścicieli lasów – NORSKOG. „Lex Szyszko” zostało potraktowane przez niektóre organizacje ekologiczne i wtórujące im media jako niemal zamach na polski drzewostan, a nawet… przemysł meblarski. „Zmarnowaliśmy mnóstwo drzew liściastych, które pożądane są zwłaszcza w przemyśle meblarskim, ale odpowiednio ścięte na deski, a nie szybko i byle jak. Straciły więc nie tylko samorządy, ale też przemysł i w efekcie budżet państwa” – łamał wówczas ręce dr hab. Zbigniew Karaczun ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. „Chciałbym to zobaczyć, jak przemysł meblarski wybiera się po jedno lub dwa drzewa do pana Kowalskiego na jego posesję, a kontroler jakości stoi na straży, jak prawidłowo ściąć drzewo na deskę” – komentuje tę wypowiedź Rafał Chudy. „Jako liberał myślę, że sposób zarządzania i planowania zasobami drzewnymi w Polsce powinien być spójny, przejrzysty oraz konsekwentny zarówno dla właściciela posesji, prywatnego lasu czy też dla administracji Lasów Państwowych. Dlatego też uważam, że ponowne wprowadzenie Lex Szyszko, zniesienie wielu ograniczeń dla właścicieli prywatnych lasów (np. wieki rębności) czy wcielenie Biura Urządzania Lasu i Geodezji Leśnej w struktury Lasów Państwowych może przynieść wiele pozytywnych rezultatów dla przyrody czy samej ekonomii zarządzania zasobami naturalnymi w Polsce” – puentuje swój artykuł Chudy.
Kolejnym powodem nagonki na prof. Szyszkę był jego postulat wycinki części drzew w Puszczy Białowieskiej zaatakowanych przez kornika drukarza. „Jeszcze w 2007 r. Puszcza tętniła życiem. Obecnie na tym terenie zamarło już ponad milion drzew. To skutek błędnych decyzji politycznych rządu PO – PSL, który ograniczył działania ochronne na terenie Puszczy. Doprowadziło to do masowego rozwoju kornika drukarza, który zabija kolejne świerki. Obecnie mamy do czynienia z największą plagą kornika w całej historii Puszczy Białowieskiej” – ostrzegał wówczas minister Szyszko. „Jeśli pojawiają się chore drzewa, trzeba je usunąć, żeby nie zarażały innych drzew. My chcemy pomóc, a nie zniszczyć zasoby przyrodnicze. Zrobiliśmy eksperyment: jedną trzecią drzew pozostawiliśmy bez działania człowieka, bo stwierdziliśmy, że damy protestującym to, czego chcą. Natomiast pozostałą część naprawiamy zgodnie z planem. Widać rezultaty i nikt nie chce wziąć odpowiedzialności za jedną trzecią, którą zostawiliśmy” – tłumaczył.
Organizacje ekologiczne dostały wówczas szału, przypisując prof. Szyszce chęć dokonania zamachu na polskie parki narodowe, środowisko naturalne, klimat i wszystko, co żywe. Tymczasem wkrótce miało się okazać, że… profesor miał rację. „Puszczę Białowieską dziesiątkuje kornik drukarz. Ponad 7 mln metrów sześciennych drzew jest już martwych” – podawał w 2019 roku, już po śmierci profesora, serwis PolsatNews.pl. „Trzeba było słuchać prof. Szyszko” – komentowali na Twitterze internauci.
„Na Słowacji kornik drukarz doprowadził do zniszczenia całych połaci lasu, co spowodowało erozję stoków i ich zawalanie się. Gwałtowny rozpad całych ekosystemów nie jest dobry. Wycinka sanitarna chorych drzew bywa konieczna” – wskazywał w tym samym czasie Jan Tabor, naczelnik Wydziału Ochrony Zasobów Przyrodniczych w Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych w programie zastępcy redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność” Cezarego Krysztopy „Gorące pytania” na antenie telewizji wPolsce.pl.
Macron odwołuje ministra?
Inny powód hejtowania profesora to jego badania nad rolą dwutlenku węgla w systemie przyrodniczym i jego wpływu na klimat. Wyniki tych badań okazały się sprzeczne z wynikami ustaleń wybitnego znawcy przyrody i klimatu, Emmanuela Macrona – co doprowadziło ostatecznie do odwołania prof. Szyszki ze stanowiska ministra środowiska. „Tuż przed ważną konferencją klimatyczną dla Polski został odwołany na życzenia pana Macrona. Mąż zdawał sobie sprawę z tego, że jest pewne lobby w Unii Europejskiej, dla którego jest on zbyt silnym autorytetem w swojej dziedzinie – zarówno jako naukowiec, jak i jako polityk. Innymi metodami nie potrafili męża usunąć, żeby nie mógł tak skutecznie działać. Odbywało się to także polskimi rękoma i na terenie Polski. To, w jaki sposób były finansowane organizacje Zielonych, to, co robiono z Rospudą, z Białowieżą i innymi miejscami w Polsce, w jaki sposób atakowano męża itd… Impuls szedł z pewnego lobby unijnego i tu w Polsce było to realizowane. Mąż zdawał sobie sprawę z siły tego lobby i wiedział, do czego może dojść. Ale oczywiście działał i robił wszystko, żeby to, co jest możliwe, dla Polski wynegocjować. Uważał, że Polska jest ważnym krajem w Unii Europejskiej i ma czym się pochwalić. Zresztą gdyby tak nie było, nie byłoby takiej walki o Polskę” – opowiadała w rozmowie z Ewą Stankiewicz wyemitowanej w TV Republika Krystyna Szyszko. „Kiedy wstępowaliśmy do Unii, mąż bał się jednej rzeczy: że Polska tej szansy nie wykorzysta. Zdawał sobie sprawę, jak wielkie bogactwo wnosimy do Unii, jak Polska jest bogata, jeśli chodzi o zasoby przyrodnicze, geologiczne, energetyczne…” – wspominała. „Unia Wolności proponowała wówczas hasło: «ziemia za pracę», postulując, żebyśmy umożliwili obcokrajowcom kupno polskiej ziemi w zamian za to, że oni dopuszczą nas do tego, żebyśmy mogli na tej ziemi pracować. Mąż widział, że to straszna rzecz i że to my byliśmy bardzo potrzebni Unii. Zresztą nie tylko Polska, ale i inne kraje, które wyzwoliły się z reżimu komunistycznego. Unia podupadała, zmagając się z ogromnym problemem braku rąk do pracy, młodych ludzi, rynków zbytu etc. Ponadto musieli wejść na nasz teren – co się niestety później stało – żeby zniszczyć nam nasze gałęzie przemysłu, pewne instytucje i pozbyć się w ten sposób konkurencji” – tłumaczyła Krystyna Szyszko.
Pytana o to, kim był jej mąż prywatnie, odpowiedziała: „był człowiekiem honoru, w każdej dziedzinie. Nie było takiej możliwości, żeby mąż, jeżeli chodzi o naukę czy o prawo, odstąpił o choćby maleńki kroczek. Nie szedł na żadne kompromisy, jeśli chodzi o sprawy zasadnicze. To było niemożliwe, żeby mąż twierdził coś innego, niż mówi nauka, i postępował inaczej, niż stanowi prawo. Był zawsze życzliwy w stosunku do ludzi. Przyciągał do siebie ludzi młodych, którzy bardzo męża szanowali i lubili, do tej pory mam bardzo dobry kontakt z jego dawnymi współpracownikami. Bardzo cenił ludzi starszych. Nie tylko tych, którzy mieli wyższe wykształcenie, ale także prostych ludzi mieszkających na wsi. Mówił, że bardzo wiele się od nich uczył. Ataki na niego traktował jako przejaw czyjejś niewiedzy, zawsze powtarzał, że jeśli ktoś źle postępuje, to dlatego, że o czymś nie wie. Wielu ludziom go brak. Dostaję na to bardzo wiele dowodów. Wielu ludzi nie może się pogodzić z jego odejściem”.
Tekst pochodzi z 7 (1777) numeru „Tygodnika Solidarność”.