[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Życie na spalonej ziemi
Podziękowanie
Nie sposób przejść obojętnie wobec niezwykłego wydarzenia, które miało miejsce w tym tygodniu. Mam na myśli wywiad, którego udzielił dotychczasowy ordynariusz koszalińsko-kołobrzeski, znany z duszpasterskiego entuzjazmu - bp Edward Dajczak. Dla przypomnienia, zachodniopomorski hierarcha wystąpił z prośbą do papieża o pozwolenie na wcześniejszą o rok emeryturę biskupią, która spowodowana jest stanem jego zdrowia. W toku wywiadu dowiadujemy się, że chodzi o powikłania pocovidowe, które utrudniałyby znacznie, jeśli nie uniemożliwiały w ogóle, dalszą posługę dla diecezji. Do tej pory nic w tym rewolucyjnego, jednak biskup na wizji przyznał, że powikłania zdrowotne dotyczą psychiki, a raczej zaburzeń afektywnych - lęków i depresji. Przypadłości te są wynikiem przebytych trzech zakażeń wirusem SARS-CoV-2. i o ile pierwsza z nich, czyli lęki, już ustąpiła, o tyle druga uniemożliwia podejmowanie odpowiedzialnych decyzji za diecezję. Biskup przyznał, że się leczy, bierze leki, a informacjami tymi dzieli się ze względu na wiernych, by znali powód jego ustąpienia z urzędu. Tyle faktów.
Nie wiem, czy bp Dajczak zdaje sobie sprawę, że swoim świadectwem literalnie ratuje innym życie, wiem jednak, że do takiego podyktowanego troską złamania pewnego tabu potrzeba ogromnie dużo odwagi i miłości do ludzi. Za to wszystko chciałam Księdzu Biskupowi serdecznie podziękować i zapewnić o swojej wdzięczności. Od roku nikt nie ofiarował mi w prezencie większej ulgi, tym ważniejszej, że podarowanej w Dzień Życia Konsekrowanego.
Czołg
Nie chodzi jakoś specyficznie o Kościół, w końcu kwestie zaburzeń afektywnych to nie domena Kościoła, ale nauk im poświęconych, bardziej chodzi zatem o podejście społeczne w ogólności. Jak na wypowiedź biskupa zareagowały media? Padały sformułowania, że hierarcha się „nie wstydzi” mówić o takich sprawach. W domyśle zatem, że jest niezwykły w tym, że się nie wstydzi, bo to wstydliwy temat. Czy podobne argumenty padałaby, gdyby duchowny przyznał, że zmaga się z chorobą serca, utratą wzroku lub nowotworem? Tymczasem według danych za rok 2022, około 4 mln Polaków boryka się ze słabszymi bądź silniejszymi objawami depresji. Jest to też jedno z dość częstych powikłań pocovidowych.
Chorowałam na covid więcej niż raz i mogę powiedzieć jedno - dla mnie ta choroba jest jak czołg odciskający piętno na każdej komórce. Oczywiście nie każdy przechodzi to w podobny sposób, ale jest takich osób trochę… Czołg ten wpływa zarówno na funkcjonowanie fizyczne - problemy oddechowe, krążeniowe, sercowe, odporność, silne osłabienie etc., ale także na neurologię oraz psychikę. Lekarze mówią, że trudno w procentach podać, w jakim stopniu zaburzenia nastroju czy lęki mają podłoże w traumie związanej z tą chorobą, a w jakim we wpływie samego wirusa na mózg, ale że nie ulega wątpliwości, iż w proces ten zaangażowane są oba czynniki. O ile kłopoty czysto fizyczne, bardzo, bardzo powoli i na podobieństwo sinusoidy, ale jednak stopniowo się cofają, o tyle z kłopotami psychicznymi sprawa jest trudniejsza. Mija kilkaście, u niektórych kilkadziesiąt, miesięcy, a ataki depresji oraz objawy stresu pourazowego, mimo leczenia, nie ustają.
Gdybym bardziej kochała...
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ponieważ depresja to nie jest stan jednorodny, bywają momenty cięższe i lżejsze, ale to, co jej towarzyszy ma znaczny wpływ na życie duchowe i warto wziąć pod lupę kilka rzeczy, by móc - przynajmniej w jakimś stopniu - doznać wytchnienia. Otóż depresja wiąże się z ciągłym poczuciem winy za stan, w jakim się znajdujemy: za brak siły, za zawalanie istotnych wcześniej spraw, za czas przeciekający przez palce, za obraz jaki sobą prezentujemy, za zaniedbywanie innych. Ta lista może być bardzo długa. Poczucie winy wpływa z kolei na dalszy nacisk na psychikę i tym silniejsze objawy. To błędne samonapędzające się koło. Dołączając do tego specyficznie chrześcijańską etykę, pojawia się niekończąca się litania: gdybym kochała innych bardziej, to dałabym radę; to lenistwo i egoizm; gdybym kochała Boga bardziej, to byłabym radosna. To jak wiertarka w mózgu. Razimy ogniem spaloną ziemię za karę, że plon nie wschodzi.
Lifehacki
Nie będę bawić się w psychiatrę i produkować analiz z zakresu, na którym się nie znam. Chciałam tylko zwrócić uwagę na kilka spraw z dziedziny życia wewnętrznego, które mogą tu być pomocne. Po pierwsze, zwolnić nacisk, może przynajmniej czasowo odpuścić część zobowiązań. Po drugie, zaufać specjalistom, ale też zatroszczyć się o to, by trafić do dobrego lekarza. Po trzecie, od łagodnego Króla uczyć się tej łagodności. Bo niby czemu ze wszystkich ludzi na tej ziemi właśnie dla siebie mam być niemiłosierna i okrutna? Jeśli na moją miłość zasługuje każdy bliźni, to ten zbiór zawiera także moją skromną osobę. Po czwarte, dać sobie odpocząć - tak odpocząć! To może brzmieć dziwacznie w stosunku do osób, które często nie umieją się podnieść, ale prawda jest taka, że to iż leżysz wcale nie znaczy, że odpoczywasz.
Depresja wpływa na całego człowieka, zatem, rzecz jasna, także na naszą sferę duchową. Wpływa bardzo. Warto jest podkreślić, że i w tak trudnym czasie można się czegoś nauczyć. Może więcej niż kiedy indziej. Przez blisko rok, od czasu ostatniego covida i pokazania się tych objawów, powoli i mozolnie obserwowałam życie duchowe i mam kilka lifehacków w tym zakresie, które może komuś innemu też się przydadzą. W takim przykrym stanie możemy w pełni doświadczyć tego, że suwerenny Bóg sam nam się udziela, kiedy chce i jak chce, że to nie moje starania i przynoszone w koszyczku owoce stoją za Jego obecnością w moim życiu. To ważna rzecz, bo odsłania fundamentalną prawdę o Nim, obalającą kłamstwa, że muszę zasłużyć na miłość. Mnie przysłużyło się bardzo to, że miałam coś, co wymagało ode mnie codziennej aktywności modlitewnej. Dla każdego może to być coś innego, dla mnie jest to brewiarz, ale znajdź coś, co tobie przychodzi naturalnie. To pomaga przytrzymać się duchowo rusztowania, kiedy masz wrażenie, że brak ci szkieletu. Nie zawsze ci się uda rusztowania złapać, ale jeśli dasz radę choćby w 50 procentach, to i tak o te 50 procent więcej niż nic. Często będzie tak, że w twoim zmęczonym mózgu cała rzeczywistość pogrąża się w chaosie lub niemal nicości, to może dotykać także wiary, w takich chwilach dla mnie bardzo podnoszące i pocieszające jest odkrycie, że człowiek może czuć się duchowo jak ktoś zamknięty w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu, zupełnie odarty, ale jednej rzeczy nikt nie może zabrać - woli, która może mówić: a ja i tak decyduję, że wybieram Ciebie, wbrew jakimkolwiek trudnym doświadczeniom. Nikt nigdy nie pozbawi mnie tej podstawowej wolności ducha. Bardzo to jest uspokajające.
Prostota
Kolejna rzecz to to, że przy większym nasileniu objawów depresyjnych często nie jesteśmy w stanie skupiać się na skomplikowanej treści. Bóg o tym wie. I to On znajduje sposoby, by czasem w najmniej oczekiwanym momencie dać znać o swojej obecności. Nie powiem, jak się to odbędzie, bo nie wiem, tylko On ciebie zna i wie, co i jak zrobić. Takie momenty prostych śladów komunikacji są jak krople życia na spalonej ziemi, jak kwiaty wyrastające na czymś, na czym z pozoru nic nie może żyć. Warto w tym Bogu nie przeszkadzać.
Zgoda na rzeczywistość
W takim stanie może być w nas masę niezgody na chorobę czy też w ogóle negowanie tego, że to choroba, a nie np. lenistwo. Może być niezgoda na rzeczywistość, tylko że to jest właśnie podnoszenie krzyża, przyjmowanie do wiadomości, że pewnych rzeczy teraz się nie da. I bycie przy Bogu dalej. Oczywiście nie jest to namowa do postawy typu: jakim mnie Panie Boże stworzyłeś, takim mnie masz, a po prostu do zaprzestania walki z tym, czego w danym czasie zmienić się nie da. W czasach, gdy o. Augustyn Pelanowski był jeszcze paulinem i głoszone przez niego treści posiadały imprimatur, napisał on książkę, która jest dla mnie ważna, nazywa się „Siódmy rozdział”. Dotyczy tego, że na ogół wstydzimy się i chcemy się z życia pozbyć rozdziału i słabościach, porażkach i ranach, podczas gdy jest to rozdział najbardziej drogocenny. Tak może być i z naszym rozdziałem depresyjnym, jeśli na to pozwolimy. Nie jest to żadna apoteoza depresji, ta choroba jest jak rak niszczący wszelką lekkość, siłę i poczucie sensu, mamy co najmniej prawo, by szukać w tym stanie pomocy, ale nie z takiej tragedii Bóg wyprowadzał dobro. Odkrycie, że słowa Psalmu 139: „Jesteś ze mną, gdy w szeolu się położę” dotyczą mnie i mojego życia, to duchowy kapitał, fundament relacji na dobre i na złe.
Imię Jezus
Na koniec jeszcze chciałam powiedzieć, że istotne jest otwarcie się na własną drogę kontaktu z Bogiem, można Go znajdować w rzeczach bardzo prostych - obrazach, dźwiękach i pewnie milionie innych rzeczy. Nie na zawołanie, ale niechybnie. Kiedy wszelkie słowa wydają się wyprane z sensu, jest jeszcze jedno, ostateczne słowo, które samo w sobie jest modlitwą: imię Jezusa. Mnie to Imię, a raczej jego hebrajska wersja, sama znalazła i się podarowała. Można je wymawiać raz za razem, raz za razem i w nim zaznać odpoczynku i wytchnienia. Przynajmniej takie jest moje doświadczenie.
Na sam koniec wracając do świadectwa bp. Dajczaka chciałam dodać, że sądziłam, iż w tym roku Dzień Życia Konsekrowanego będzie dla mnie gorzki, bo przepełniony jakimś wyrzutem, że nie taka powinnam być, tymczasem ze słowami biskupa, jakby sam Jezus usiadł przy mnie i powiedział: a Ja tu jestem z Tobą, z Wami, w tej ciemności i wstydzie, trzymajmy się razem. Trochę odpuśćmy, oddychajmy spokojnie, trwajmy Serce przy sercu. Jesteśmy wspólnotą.
To uwalniające móc usłyszeć, że ktoś starszy, bardziej doświadczony, zapewne dużo mądrzejszy ode mnie, jak bp Dajczak, a nade wszystko pasterz Kościoła, mówi o depresji tak normalnie. Poczułam, że ktoś w Kościele się do nas, naznaczonych tym doświadczeniem, przyznał.