„Jest trochę jak w filmie sensacyjnym”. Jak Polacy docierają z pomocą do strefy zero

Jadą kilka dni przez niemal całe terytorium Ukrainy, by zawieźć pomoc tym, którzy jej najbardziej potrzebują. Po drodze chowają się przed atakami rakietowymi, pomagają rannym i słuchają setek historii ludzi umęczonych wojną. Ale przede wszystkim starają się dotrzeć z pomocą do celu.
 „Jest trochę jak w filmie sensacyjnym”. Jak Polacy docierają z pomocą do strefy zero
/ fot. M. Żegliński

– Jest trochę jak w filmie sensacyjnym. Jeździmy różnymi trasami, zmieniamy godziny wyjazdów i przyjazdów w poszczególne miejsca. Po każdym wyjeździe zmieniamy nasze ukraińskie numery telefonów. Przed wyruszeniem w drogę oglądamy również dokładnie auta, czy ktoś przypadkiem nie odkręcił nam śruby w kole... To kwestia bezpieczeństwa – mówi Jacek Dutkiewicz, prezes Fundacji Cross Borders, która od lat niesie pomoc na Ukrainie.

Łakomy kąsek

Fundacja Cross Borders narodziła się z potrzeby pomocy Ukraińcom. Jej członkowie jeżdżą za wschodnią granicę od czasu rewolucji na Majdanie. Po wybuchu wojny ich działania nasiliły się. Najpierw organizowano pomoc humanitarną oraz medyczną na terenie od granicy do Lwowa. Z czasem potrzeby rosły i transporty docierały w coraz odleglejsze miejsca. Jacek Dutkiewicz mówi, że im dłużej i częściej jeżdżą na Ukrainę, tym bardziej jest to niebezpieczne. – Wystarczy jeden bystry pogranicznik, który przekaże informacje o transporcie nieodpowiedniej osobie i możemy mieć duże kłopoty. A wieziemy sprzęt warty wiele tysięcy euro. To w takich warunkach łakomy kąsek – przekonuje.

Na początku stycznia transport pięciu aut zawiózł m.in. pomoc udostępnioną przez rząd z rezerw strategicznych rządu.
– Jechaliśmy w okolice frontowe i przyfrontowe. Krzywy Róg, Dniepro i okolice Chersonia. Dostarczaliśmy pomoc do szpitali polowych i do administracji wojskowej, z którą współpracujemy już od dłuższego czasu. Wieźliśmy to, co przekazała nam Agencja Rezerw Strategicznych i dużo sprzętu zakupionego z funduszy, które sami zebraliśmy. To były generatory dużej mocy i te małe, środki anestetyczne, leki, środki do przetaczań, kilka palet płynów infuzyjnych. Jechaliśmy dwoma land roverami i trzema ambulansami zapakowanymi pod sufit. Staramy się nie określać dokładnie, gdzie bywamy, ale bywamy w tzw. strefie zero, w strefie zagrożenia – zaznacza Jacek Dutkiewicz.

Zaskakujące potrzeby

O pomoc dla Ukraińców zwrócił się w grudniu do premiera Mateusza Morawieckiego dyrektor Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej Jan Jarosz.

 

– Nasze muzeum posiada zdolności magazynowe. Bezpieczne, z dobrym dostępem, dające możliwość pewnego zebrania potrzebnych rzeczy, a potem udostępnienia. Z Jackiem Dutkiewiczem i Jackiem Skorkiem znaliśmy się jeszcze od czasów Majdanu. Dlatego staliśmy się skrzynką kontaktową. U nas magazynowana jest zdobyta przez nich pomoc, później przyjeżdżają panowie, pakują się i jadą dalej. Staram się im pomóc, na ile się tylko da – przekonuje dyrektor Jarosz. I dodaje: – Na Ukrainie codziennie trwa wojna i codziennie są potrzebne rzeczy. Potrzeby są zresztą często zaskakujące. Na przykład w okolicach Czarnomorska i Odessy w tej chwili więcej osób ginie w wypadkach drogowych niż w wyniku ostrzałów. Dlaczego? Bo jest ciemno, nie ma prądu. Dlatego jest potrzeba, by dostarczyć odblaski. Wydawać by się mogło, że to mniej istotna potrzeba podczas wojny, tymczasem to naprawdę ratuje życie.
O tym, jak ważne jest dobre poznanie potrzeb, mówią także członkowie Cross Borders. Gdy ich transport przemierza kraj, wioząc pomoc do konkretnych, sprawdzonych odbiorców, nieraz widzą przez okna samochodów, jak przy drogach sprzedawane są dary, które zostały skradzione, albo jest ich po prostu nadmiar.

O tym członkowie Fundacji pisali też w liście do premiera: „Z doświadczenia Fundacji Cross Borders wynika, że nawet pomoc dostarczana do konkretnego, zaufanego odbiorcy, nie zawsze jest potrzebna. Sytuacje takie miały miejsce w pierwszych miesiącach konfliktu, kiedy z Polski i innych krajów płynęła szeroka rzeka pomocy. Jak bywa w przypadku nieskoordynowanych akcji – powstał chaos. Magazyny przygraniczne pełne były między innymi leków przeciwzapalnych i środków opatrunkowych, które darczyńcy mogli kupić w aptekach bez recepty. Dalszy ich transport do Ukrainy okazał się w wielu przypadkach bezcelowy”.

„Dzięki kontaktom wyrobionym przez kierownictwo Zespołu podczas działań na Majdanie w 2014 roku – mogliśmy krok po kroku analizować najbardziej palące potrzeby i miejsca, do których wsparcie powinno trafić. (…) Nasz zespół jako pierwszy zaczął dostarczać potrzebny sprzęt i leki do «rąk własnych» na terenie Ukrainy” – zaznaczali.

– Stopniowo wyrabialiśmy sobie kolejne kontakty, docieraliśmy do szpitali, a przez nie do jednostek wojskowych. Tam dowiadywaliśmy się, czego im tak naprawdę potrzeba. Teraz najbardziej dotkliwy jest brak prądu, czyli potrzebne są generatory i nagrzewnice, które są potrzebne nie tylko wojsku i szpitalom, ale także cywilom. Przeżyliśmy to na własnej skórze, nadchodzi odpowiednia godzina i po prostu wszystko gaśnie na obszarze odpowiadającym naszemu powiatowi. Jest absolutnie ciemno, nie działa łączność, nie ma ciepłej wody, ogrzewania, niczego – mówi Jacek Skorek. I dodaje, że na Ukrainie działają metody typowo wojenne. – Jeśli umawiamy się z Ukraińcami na przykład na podstawienie TIR-a na dary, to zawsze robimy to z wyprzedzeniem. Poza tym nie wiemy, ile czasu będziemy stać na granicy, jak będzie wyglądała sytuacja po drodze, więc umawiamy się z ogromnymi widełkami czasowymi i czekamy, aż będzie znowu łączność. Tu nic nie można ustalić precyzyjnie, bo sytuacja może się w ciągu jednej chwili zmienić. Może być atak rakietowy i całe planowanie pójdzie w łeb – przekonuje Jacek Skorek.

Zaskakujące też bywają potrzeby po ukraińskiej stronie. – Gdy jechaliśmy niedawno z transportem, wieźliśmy m.in. dziecięce pampersy. Żołnierze, który pomagali w przeładunku, zapytali nas: „Nie macie takich dla dorosłych?”. Pytamy zaskoczeni: „Po co wam pampersy?”. A oni na to: „Dla snajperów. Oni przez parę dni nie mogą się ruszyć i dla nich takie artykuły są na wagę złota”. Rzeczywistość weryfikuje potrzeby – mówi Jacek Skorek.

Trwoga!

Uczestnicy wyjazdów podkreślają, że bardzo ważną rolą jest wsparcie, jakie otrzymują po drodze, m.in. w polskich parafiach i zakonach działających na terenie Ukrainy.

– Do niektórych parafii mamy klucze, możemy przyjechać, kiedy chcemy, i czujemy się tam, jak w domu. Mamy co zjeść, gdzie się wyspać, gdzie wykąpać. Jest ogromne zaufanie. Zresztą, ściśle współpracujemy z proboszczami. Gdy biskup sosnowiecki poprosił nas o przerzucenie 16 ton żywności dla jednego z proboszczów, zrobiliśmy to niemal natychmiast. Zdarzyło się też, że dostaliśmy telefon w czwartek, że jest potrzebna pomoc, a następnego dnia już ambulans był na granicy po to, by przetransportować księdza, któremu potrzebna była pomoc medyczna w Polsce – mówi Jacek Dutkiewicz.

Te kontakty i zaufanie liczą się w przypadku nieprzewidzianych sytuacji, awarii samochodu, innego wypadku czy choćby konieczności nieprzewidzianej przerwy w podróży. A zaskakujących sytuacji jest wiele.

– Zajeżdżamy na ogromną stację benzynową niedaleko Chmielnickiego, która zwykle tętni życiem, i obserwujemy z niepokojem, że nie ma ani jednego człowieka. TIR-y stoją w nieładzie, niektóre z otwartymi szoferkami. Budynek stacji obłożony jest dyktą. Po chwili podjeżdża ochroniarz i mówi: Panowie, jest nalot rakietowy, a pod stacją znajduje się zbiornik z rezerwą paliwa dla całego Chmielnickiego. Wialiśmy stamtąd szybciej niż skądkolwiek indziej – opowiada Jacek Dutkiewicz, dodając jednak, że z podróży na Ukrainę najbardziej zapamięta chyba pokazywanie na siebie i skandowanie: „Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy!”. – Zapamiętam też to, jak docieramy w różne miejsca i ludzie zrywają z nas plakietki biało-czerwone. I to nieprawdopodobne wsparcie, jakie otrzymujemy – podkreśla.

 

Od lat najpierw z transportami medycznymi, teraz fundacyjnymi jeździ też nasz tygodnikowy fotograf Marcin Żegliński. – To wyszkolony żołnierz, który zawsze jest w stanie wykonać powierzone mu zadania – mówią jego towarzysze. Sam Marcin zaś podkreśla: – Okoliczności tych wyjazdów czasem przypominają film sensacyjny, ale jeśli porównamy je do filmu, to jest to film z dobrze napisanym scenariuszem i skrupulatnie odgrywanymi rolami.

Tekst pochodzi z 5 (1775) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Kto ze strony Chin pojedzie na rozmowy z USA? Padło nazwisko Wiadomości
Kto ze strony Chin pojedzie na rozmowy z USA? Padło nazwisko

- Wicepremier Chin He Lifeng złoży wizytę w Wielkiej Brytanii w dniach 8-13 czerwca na zaproszenie rządu brytyjskiego, gdzie odbędzie się pierwsze spotkanie mechanizmu konsultacji gospodarczych i handlowych z USA - przekazało w sobotę chińskie ministerstwo spraw zagranicznych.

Potentat produkcji paneli słonecznych składa wniosek o upadłość niemieckich spółek Wiadomości
Potentat produkcji paneli słonecznych składa wniosek o upadłość niemieckich spółek

Szwajcarski producent paneli słonecznych Meyer Burger ogłasza upadłość swoich niemieckich spółek zależnych. Producent zmaga się z konkurencją z Chin.

Szansa na przekroczenie prędkości światła gorące
Szansa na przekroczenie prędkości światła

Prof. Nikodem Popławski to potężny umysł, choć słowa tego należy używać zawsze z wielką pokorą. Jego koncepcja o tym, że czarne dziury tworzą nowe wszechświaty, została uznana przez "National Geographic" i czasopismo "Science" za jedną z dziesięciu najważniejszych w roku. To o nim Morgan Freeman w swoim słynnym cyklu programów „Curiosity” powiedział, że jest drugim Kopernikiem. Jego badaniom poświęcił cały odcinek. Przeprowadziliśmy w Nowym Jorku wywiad, który dziś pod linkiem poniżej ma swoją premierę.

Zaskakujący wynalazek brytyjskich naukowców. Bez mikroskopu się nie obejdzie z ostatniej chwili
Zaskakujący wynalazek brytyjskich naukowców. Bez mikroskopu się nie obejdzie

Fizycy z brytyjskiego Uniwersytetu Loughborough zbudowali "najmniejsze skrzypce świata", które można obejrzeć tylko pod mikroskopem. Instrument ma wymiary 13x35 mikronów.

Ruch Obrony Granic: przed chwilą policja niemiecka podrzuciła w Gubinie sześciu Somalijczyków Wiadomości
Ruch Obrony Granic: przed chwilą policja niemiecka podrzuciła w Gubinie sześciu Somalijczyków

- Przed chwilą policja niemiecka podrzuciła 6 Somalijczyków - poinformował jeden z członków Ruchu Obrony Granic, który w ramach patrolu obywatelskiego działa w Gubinie.

Popularny program Polsatu znika z anteny Wiadomości
Popularny program Polsatu znika z anteny

Poranny program „Halo, tu Polsat” zniknął z ramówki. Widzowie nie zobaczą go w najbliższym czasie, ponieważ stacja zdecydowała o wakacyjnej przerwie, która potrwa do sierpnia. Ostatni odcinek wyemitowano 1 czerwca.

Działacze PiS z odezwą do Kaczyńskiego. Chodzi o przywództwo w partii polityka
Działacze PiS z odezwą do Kaczyńskiego. Chodzi o przywództwo w partii

W trakcie Zjazdu Okręgowego PiS w Szczecinie działacze zwrócili się z apelem do Jarosława Kaczyńskiego. Politycy poparli jego kandydaturę na prezesa partii.

Groźne burze nad Polską. Pilny komunikat RCB Wiadomości
Groźne burze nad Polską. Pilny komunikat RCB

Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej oraz Rządowe Centrum Bezpieczeństwa ostrzegają przed wyjątkowo groźną pogodą, która w sobotę i w nocy z soboty na niedzielę przetoczy się przez całą Polskę. Wydano najwyższy, trzeci stopień ostrzeżenia dla niektórych regionów kraju.

Jest stanowisko rzecznika PSL ws. ewentualnej koalicji z PiS i Konfederacją Wiadomości
Jest stanowisko rzecznika PSL ws. ewentualnej koalicji z PiS i Konfederacją

Wiceminister klimatu i środowiska oraz rzecznik PSL Milosz Motyka zaprzeczył ewentualnej koalicji z PiS i Konfederacją.

Dr Adam Cyra: Na rowerze z Mauthausen do Poznania tylko u nas
Dr Adam Cyra: Na rowerze z Mauthausen do Poznania

Pan Krzysztof Ponikiewski mieszkający z rodziną w Stryszawie, położonej w województwie małopolskim, w zachodniej części powiatu suskiego, z zawodu jest maszynistą PKP, interesuje się historią niemieckich obozów koncentracyjnych. Aktywnie działa w Towarzystwie Opieki nad Oświęcimiem – Pamięć o Auschwitz-Birkenau.

REKLAMA

„Jest trochę jak w filmie sensacyjnym”. Jak Polacy docierają z pomocą do strefy zero

Jadą kilka dni przez niemal całe terytorium Ukrainy, by zawieźć pomoc tym, którzy jej najbardziej potrzebują. Po drodze chowają się przed atakami rakietowymi, pomagają rannym i słuchają setek historii ludzi umęczonych wojną. Ale przede wszystkim starają się dotrzeć z pomocą do celu.
 „Jest trochę jak w filmie sensacyjnym”. Jak Polacy docierają z pomocą do strefy zero
/ fot. M. Żegliński

– Jest trochę jak w filmie sensacyjnym. Jeździmy różnymi trasami, zmieniamy godziny wyjazdów i przyjazdów w poszczególne miejsca. Po każdym wyjeździe zmieniamy nasze ukraińskie numery telefonów. Przed wyruszeniem w drogę oglądamy również dokładnie auta, czy ktoś przypadkiem nie odkręcił nam śruby w kole... To kwestia bezpieczeństwa – mówi Jacek Dutkiewicz, prezes Fundacji Cross Borders, która od lat niesie pomoc na Ukrainie.

Łakomy kąsek

Fundacja Cross Borders narodziła się z potrzeby pomocy Ukraińcom. Jej członkowie jeżdżą za wschodnią granicę od czasu rewolucji na Majdanie. Po wybuchu wojny ich działania nasiliły się. Najpierw organizowano pomoc humanitarną oraz medyczną na terenie od granicy do Lwowa. Z czasem potrzeby rosły i transporty docierały w coraz odleglejsze miejsca. Jacek Dutkiewicz mówi, że im dłużej i częściej jeżdżą na Ukrainę, tym bardziej jest to niebezpieczne. – Wystarczy jeden bystry pogranicznik, który przekaże informacje o transporcie nieodpowiedniej osobie i możemy mieć duże kłopoty. A wieziemy sprzęt warty wiele tysięcy euro. To w takich warunkach łakomy kąsek – przekonuje.

Na początku stycznia transport pięciu aut zawiózł m.in. pomoc udostępnioną przez rząd z rezerw strategicznych rządu.
– Jechaliśmy w okolice frontowe i przyfrontowe. Krzywy Róg, Dniepro i okolice Chersonia. Dostarczaliśmy pomoc do szpitali polowych i do administracji wojskowej, z którą współpracujemy już od dłuższego czasu. Wieźliśmy to, co przekazała nam Agencja Rezerw Strategicznych i dużo sprzętu zakupionego z funduszy, które sami zebraliśmy. To były generatory dużej mocy i te małe, środki anestetyczne, leki, środki do przetaczań, kilka palet płynów infuzyjnych. Jechaliśmy dwoma land roverami i trzema ambulansami zapakowanymi pod sufit. Staramy się nie określać dokładnie, gdzie bywamy, ale bywamy w tzw. strefie zero, w strefie zagrożenia – zaznacza Jacek Dutkiewicz.

Zaskakujące potrzeby

O pomoc dla Ukraińców zwrócił się w grudniu do premiera Mateusza Morawieckiego dyrektor Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej Jan Jarosz.

 

– Nasze muzeum posiada zdolności magazynowe. Bezpieczne, z dobrym dostępem, dające możliwość pewnego zebrania potrzebnych rzeczy, a potem udostępnienia. Z Jackiem Dutkiewiczem i Jackiem Skorkiem znaliśmy się jeszcze od czasów Majdanu. Dlatego staliśmy się skrzynką kontaktową. U nas magazynowana jest zdobyta przez nich pomoc, później przyjeżdżają panowie, pakują się i jadą dalej. Staram się im pomóc, na ile się tylko da – przekonuje dyrektor Jarosz. I dodaje: – Na Ukrainie codziennie trwa wojna i codziennie są potrzebne rzeczy. Potrzeby są zresztą często zaskakujące. Na przykład w okolicach Czarnomorska i Odessy w tej chwili więcej osób ginie w wypadkach drogowych niż w wyniku ostrzałów. Dlaczego? Bo jest ciemno, nie ma prądu. Dlatego jest potrzeba, by dostarczyć odblaski. Wydawać by się mogło, że to mniej istotna potrzeba podczas wojny, tymczasem to naprawdę ratuje życie.
O tym, jak ważne jest dobre poznanie potrzeb, mówią także członkowie Cross Borders. Gdy ich transport przemierza kraj, wioząc pomoc do konkretnych, sprawdzonych odbiorców, nieraz widzą przez okna samochodów, jak przy drogach sprzedawane są dary, które zostały skradzione, albo jest ich po prostu nadmiar.

O tym członkowie Fundacji pisali też w liście do premiera: „Z doświadczenia Fundacji Cross Borders wynika, że nawet pomoc dostarczana do konkretnego, zaufanego odbiorcy, nie zawsze jest potrzebna. Sytuacje takie miały miejsce w pierwszych miesiącach konfliktu, kiedy z Polski i innych krajów płynęła szeroka rzeka pomocy. Jak bywa w przypadku nieskoordynowanych akcji – powstał chaos. Magazyny przygraniczne pełne były między innymi leków przeciwzapalnych i środków opatrunkowych, które darczyńcy mogli kupić w aptekach bez recepty. Dalszy ich transport do Ukrainy okazał się w wielu przypadkach bezcelowy”.

„Dzięki kontaktom wyrobionym przez kierownictwo Zespołu podczas działań na Majdanie w 2014 roku – mogliśmy krok po kroku analizować najbardziej palące potrzeby i miejsca, do których wsparcie powinno trafić. (…) Nasz zespół jako pierwszy zaczął dostarczać potrzebny sprzęt i leki do «rąk własnych» na terenie Ukrainy” – zaznaczali.

– Stopniowo wyrabialiśmy sobie kolejne kontakty, docieraliśmy do szpitali, a przez nie do jednostek wojskowych. Tam dowiadywaliśmy się, czego im tak naprawdę potrzeba. Teraz najbardziej dotkliwy jest brak prądu, czyli potrzebne są generatory i nagrzewnice, które są potrzebne nie tylko wojsku i szpitalom, ale także cywilom. Przeżyliśmy to na własnej skórze, nadchodzi odpowiednia godzina i po prostu wszystko gaśnie na obszarze odpowiadającym naszemu powiatowi. Jest absolutnie ciemno, nie działa łączność, nie ma ciepłej wody, ogrzewania, niczego – mówi Jacek Skorek. I dodaje, że na Ukrainie działają metody typowo wojenne. – Jeśli umawiamy się z Ukraińcami na przykład na podstawienie TIR-a na dary, to zawsze robimy to z wyprzedzeniem. Poza tym nie wiemy, ile czasu będziemy stać na granicy, jak będzie wyglądała sytuacja po drodze, więc umawiamy się z ogromnymi widełkami czasowymi i czekamy, aż będzie znowu łączność. Tu nic nie można ustalić precyzyjnie, bo sytuacja może się w ciągu jednej chwili zmienić. Może być atak rakietowy i całe planowanie pójdzie w łeb – przekonuje Jacek Skorek.

Zaskakujące też bywają potrzeby po ukraińskiej stronie. – Gdy jechaliśmy niedawno z transportem, wieźliśmy m.in. dziecięce pampersy. Żołnierze, który pomagali w przeładunku, zapytali nas: „Nie macie takich dla dorosłych?”. Pytamy zaskoczeni: „Po co wam pampersy?”. A oni na to: „Dla snajperów. Oni przez parę dni nie mogą się ruszyć i dla nich takie artykuły są na wagę złota”. Rzeczywistość weryfikuje potrzeby – mówi Jacek Skorek.

Trwoga!

Uczestnicy wyjazdów podkreślają, że bardzo ważną rolą jest wsparcie, jakie otrzymują po drodze, m.in. w polskich parafiach i zakonach działających na terenie Ukrainy.

– Do niektórych parafii mamy klucze, możemy przyjechać, kiedy chcemy, i czujemy się tam, jak w domu. Mamy co zjeść, gdzie się wyspać, gdzie wykąpać. Jest ogromne zaufanie. Zresztą, ściśle współpracujemy z proboszczami. Gdy biskup sosnowiecki poprosił nas o przerzucenie 16 ton żywności dla jednego z proboszczów, zrobiliśmy to niemal natychmiast. Zdarzyło się też, że dostaliśmy telefon w czwartek, że jest potrzebna pomoc, a następnego dnia już ambulans był na granicy po to, by przetransportować księdza, któremu potrzebna była pomoc medyczna w Polsce – mówi Jacek Dutkiewicz.

Te kontakty i zaufanie liczą się w przypadku nieprzewidzianych sytuacji, awarii samochodu, innego wypadku czy choćby konieczności nieprzewidzianej przerwy w podróży. A zaskakujących sytuacji jest wiele.

– Zajeżdżamy na ogromną stację benzynową niedaleko Chmielnickiego, która zwykle tętni życiem, i obserwujemy z niepokojem, że nie ma ani jednego człowieka. TIR-y stoją w nieładzie, niektóre z otwartymi szoferkami. Budynek stacji obłożony jest dyktą. Po chwili podjeżdża ochroniarz i mówi: Panowie, jest nalot rakietowy, a pod stacją znajduje się zbiornik z rezerwą paliwa dla całego Chmielnickiego. Wialiśmy stamtąd szybciej niż skądkolwiek indziej – opowiada Jacek Dutkiewicz, dodając jednak, że z podróży na Ukrainę najbardziej zapamięta chyba pokazywanie na siebie i skandowanie: „Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy!”. – Zapamiętam też to, jak docieramy w różne miejsca i ludzie zrywają z nas plakietki biało-czerwone. I to nieprawdopodobne wsparcie, jakie otrzymujemy – podkreśla.

 

Od lat najpierw z transportami medycznymi, teraz fundacyjnymi jeździ też nasz tygodnikowy fotograf Marcin Żegliński. – To wyszkolony żołnierz, który zawsze jest w stanie wykonać powierzone mu zadania – mówią jego towarzysze. Sam Marcin zaś podkreśla: – Okoliczności tych wyjazdów czasem przypominają film sensacyjny, ale jeśli porównamy je do filmu, to jest to film z dobrze napisanym scenariuszem i skrupulatnie odgrywanymi rolami.

Tekst pochodzi z 5 (1775) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe