Eksfeministka Kaya Szulczewska: Wymazywanie kobiet w wersji lewicowej. Progresywna mizoginia. Dlaczego milczycie?
Wiele osób z tego powodu woli myśleć, tak jak i ja kiedyś, że zastępowanie słowa „kobieta” określeniem „osoba z…” to po prostu takie nieszkodliwe uprzejmości, że to ukłon w stronę „najbardziej pokrzywdzonych mniejszości” (pokrzywdzone tu są tożsamości i uczucia, dziwnym trafem nie chodzi np. o ludzi w ubóstwie czy chorych na raka). Każe się nam wierzyć, że zmiany w definicji płci nie wpływają w żaden sposób na prawa kobiet.
Szantażuje się nas moralnie
Manipuluje się naszymi emocjami, gra się na naszych instynktach opiekuńczych. Opowiada o cierpieniu innych, żebyśmy milczały o naszych odczuciach. Jeśli chcemy podzielić się obawami czy debatować o rzeczach, które według nas szkodzą sprawie kobiet, zaraz mówi się nam, że ktoś się przez nas zabije, że dzieci cierpią itd. Co warto zauważyć – często przy tym naginając dane i rzeczywistość. Używa się klasycznych manipulacji na emocjach, nierzadko szantaży i gróźb, żeby uciszyć nas i sprowadzić do poziomu milczących, biernych służących „wyższej idei”, w tym wypadku zwanej inkluzywnością.
Przez to naprawdę wiele z nas myśli, że wymazywanie kobiet z języka to ruch w stronę lepszego i bardziej sprawiedliwego świata, z tym że konkretne zmiany w języku dotyczą prawie tylko kobiet. Zabrania się jednak zadawania o to pytań. Zabrania się debaty o tym, jaki będzie miało to wpływ na, przecież stosunkowo niedawno wywalczone, prawa kobiet. Znowu się nas wymazuje w imię wiary w „wyższy cel”. Wbrew pozorom progresywne środowiska serwują nam tu zapakowany w tęczowy papierek regres. Do tego wprowadzają nową formę obrazy uczuć, tym razem nie religijnych, a płciowych, każdą próbę dialogu czy debaty na temat płci i postulatów trans nazywając transfobią. Transfobią jest nawet słownikowa definicja płci czy totalnie podstawowy fakt z nauk biologicznych, że płcie u ludzi są dwie.
Zmienia się definicje płci z biologicznej – materialnej, na opartą o uczucia i symbole
Co ciekawe, nawet „inkluzywne feministki” używają powszechnie słowa „kobieta”. Używają badań i statystyk robionych na kobietach, kiedy im wygodnie, powołują się na nasze kobiece dramaty, ale zaraz potem wymazują kobiety z najbardziej żeńskich spraw dotyczących naszych ciał i fizjologii. Wymazują to słowo, tylko jeśli chodzi o typowe kobiece kwestie, jak poród, okres, budowa ciała, seksualność itd.! Dziwne? Tak. Ale podejrzewam, że robią to z wygodnego koniunkturalizmu, dla pieniędzy, sławy czy ze strachu przed przemocą i przed ostracyzmem.
Kto i dlaczego nie chce, by kobiet nie kojarzono z ich biologią? Pomyślcie. Dlaczego kobiecość ma być abstrakcyjnym odczuciem, a nie czymś z definicji materialnym? Dlaczego rzeczywistość kogoś obraża i jej opis jest nazywany fobią? Kto sprzedaje nam wizję, że kobiecość można sobie kupić i kto na tym zarabia? Ile tak naprawdę kobiet czuje się kobietami? Czyżby kapitalizm po prostu komercjalizował w niekontrolowany sposób kolejną sferę życia ludzkiego? A demontaż płci był po prostu środkiem do celu, jakim jest zwiększenie zysków i przebudowa społeczeństwa w wygodny dla trzymających władzę osób (co ironiczne, osób z penisem najczęściej).
Jaki ma to wpływ na równość płci? Jak walczyć o kobiety, kiedy kobietą może być każdy, kto tak się czuje? Jak zbierać dane statystyczne? Jak prowadzić badania nad płcią, jeśli płeć przestaje mieć oparcie w materii i staje się abstrakcją, uczuciem czy performancem? Skąd feministki będą wiedziały, o kogo walczyć, skoro nie umieją zdefiniować kobiet w materialistyczny sposób? Jak rozmawiać, kiedy za samą chęć rozmowy jest się wyzywanym od transfobów?
Nagle 51% ludzkości nie można już definiować wspólnie na podstawie materialnych cech ich ciał
Nie można włączyć w jedną kategorie wielu osób o podobnych cechach biologicznych i podobnych doświadczeniach z nich wynikających. Nie, bo to uraża uczucia promila z promila społeczeństwa. Nie możemy mieć jednej grupy – zdefiniowanej na podstawowym podziale w biologii – ze względu na płeć, żeby niemogący pogodzić się z rzeczywistością nie czuli się urażeni? Czy wszyscy oszaleli? Jak to ma nam służyć? Jak to ma być dobre dla praw kobiet? Czemu wszyscy udają, że nie widzą, co się dzieje?!
Nie możemy mieć wspólnych postulatów, a jeśli chcemy, to słyszymy, że kogoś wykluczamy? A jeśli ktoś wyklucza nasz żeński interes, to co? – Morda „TERF-ie”?!
Z tego, co widzę, to język inkluzywny głównie dzieli. Nie tylko nie jest to realnie włączające, co ma silny potencjał wprowadzania chaosu i konfliktu w ruchy prokobiece. Nigdy nie widziałam tyłu podziałów, agresji skierowanej do swoich co od momentu, kiedy zaczęła panować moda na inkluzywny język. Szczerze mówiąc, to wygląda zupełnie jak koń trojański wprowadzony w walkę o prawa kobiet, i to niestety przez same działaczki z ruchu feministycznego. Dlatego uważam, że feminizm zdradził w tym sensie kobiety.
Język inkluzywny jest snobistyczny i nastawiony na sygnalizowanie cnót, robi dobry PR i jest użyteczny marketingowo, ale nie służy pragmatycznym celom walki o prawa kobiet
Gdyby ktoś myślał o pragmatyzmie, wybrałby język zrozumiały dla większości, przystępny, który nie dzieli, tylko realnie włącza, a nie elitarną nowomowę mającą wyrazić wyższość moralną i wyjątkową empatię. Słowo „kobieta” obejmuje ponad połowę ludzkości, osoby bez macic, które mogą zajść w ciążę też (przypominam drogim feministkom, lekarkom, edukatorom itd., że istnieje coś takiego jak ciąża pozamaciczna), gdyby chodziło o włączanie, to zostalibyśmy przy słowie „kobieta” i jego klasycznej definicji.
Słowo kobieta to po prostu dorosły żeński osobnik gatunku ludzkiego i jest to najbardziej inkluzywne określenie na ponad połowę ludzkości
Jesteśmy ssakami, u ssaków są dwie płcie i mamy prawo definiować wedle tego podziału kobiecość i męskość oraz nasze różne z racji biologii problemy i interesy. Nie neguje to tożsamości osób trans, przedstawienie tego w taki sposób, że wszystkie osoby trans są rzekomo pokrzywdzone normalną definicją płci, to manipulacja. Wiele osób trans akceptuje fakt, że płcie są dwie, także rozumie, że odczuwana przez nie niezgodność płci nie może redefiniować płci dla wszystkich innych.
Poza tym kiedy transmężczyźni nie chcą być nazywani osobą z macicą, bo zwiększa to ich dysforię płciową, to nikt ich nie słucha. Ciekawe czemu?
Spytam więc jeszcze raz: Komu tak zależy na rozmontowaniu płci i definicji kobiety? Komu tak bardzo szkodzi, że żeńska biologia jest powiązana z definicją kobiety? Czy to nie jest właśnie książkowa definicja nienawiści do kobiet zwanej mizoginią? Dlaczego ta agenda jest tak chętnie wspierana przez wielki kapitał z USA?
Niestety niezwykle mało osób po progresywnej stronie ma odwagę na głos zadać niewygodne pytania czy postawić granicę agresorom, którzy promują antynaukowe tezy i przemocą wymuszają na działaczkach prokobiecych i organizacjach poddaństwo wobec antykobiecej agendy queer. To tchórzostwo i uleganie modzie prowadzi do ośmieszania strony progresywnej i lewicowych postulatów.
Ludzie próbujący posiatkować pojemną kategorię – kobieta – na podgrupy, skłócają nas ze sobą, doprowadzają do tego, że zamiast o swoje prawa musimy walczyć o podstawowe definicje i ujęcie nas w języku
Dzieli się nas na: osoby menstruujące, osoby w ciąży, osoby z łechtaczką, osoby z macicą, osoby rodzące, osoby z menopauzą, osoby potrzebujące aborcji itd. Niesamowita ironia, że ten podział nazywa się inkluzywnością, orwellowska przekora chciałoby się rzec.
A transkobiety to kobiety, a jakże!