[Tylko u nas] Prof. Grzegorz Górski: Putin za każdym rogiem. Najgłośniej krzyczą ci, którzy powinni siedzieć cicho
W istocie „spór” ten jest jednak narzędziem do bezmyślnego epitetowania się, a używane w tej młócce argumenty, są żenujące. Dość wspomnieć występ człowieka, który formalnie może być uznany za „trzecią osobę w państwie”, ale w istocie swoim poziomem moralnym stawia się poza nawiasem jakiejkolwiek przyzwoitości. A i tak ów poziom przewyższa jego kwalifikacje polityczne, które ostatecznie ujawnił w swoim „słynnym” ostatnio „orędziu”.
Nie będę się oczywiście zniżał do poziomu reprezentowanego przez owego „trzeciego”, bo nie zasługuje on po prostu na uwagę. Ale warto zastanowić się, kto najbardziej macha dzisiaj cepem „putinizmu” i jakich argumentów używa.
Najgłośniej krzyczą ci, którzy powinni siedzieć cicho
Najgłośniej o putinizmie krzyczą dziś ludzie, którzy przynajmniej z dwóch powodów powinni siedzieć cicho. Skoncentrujmy się na duecie Tusk – Sikorski, bo to właśnie ci ludzie stali się w 2007 roku architektami „historycznego resetu z Rosją”.
Kiedy przejęli władzę z rąk PiS po jesiennych wyborach 2007 roku, podjęli przede wszystkim walkę z prezydentem L. Kaczyńskim, której skrajna eskalacja nastąpiła w okresie agresji Rosji na Gruzję. Gdy L. Kaczyński wraz z wieloma liderami państw zagrożonych przez Rosję usiłował już wtedy zaalarmować świat, oni (do spółki z Komorowskim) dezawuowali te ostrzeżenia, wystawiając Putinowi laurkę „normalności”. Wkrótce po tym entuzjastycznie odnieśli się do storpedowania przez Obamę inicjatywy budowy tarczy antyrakietowej, której krytyczne instalacje miały być w Polsce. Ich sukces ogłoszony został przez Obamę przy ich aplauzie 17 września.
Brnąc w swoim uwielbieniu dla Putina, z radością patrzyli, gdy tenże 1 września 2009 roku na Westerplatte pluł Polakom w twarz, a jednocześnie ostentacyjnie bzdyczyli się, gdy L. Kaczyński bronił tam godności Polski. Sikorski widział Rosję w NATO, a Tusk cieszył się jak dziecko, gdy słyszał że jest „człowiekiem Putina w Warszawie”. Tej wzajemnej miłości towarzyszyły podejmowane próby sprzedawania Rosjanom zarówno polskiej ciężkiej chemii (częściowo się to udało) czy rafinerii w Gdańsku. D. Tusk nie widział żadnych powodów, aby nie sprzedawać Rosjanom udziałów w kluczowych polskich firmach, a Sikorski zapraszał Ławrowa na odprawę polskich ambasadorów. O takich „drobiazgach” jak wspólne popijawy (i nie tylko) funkcjonariuszy polskich służb specjalnych z rosyjskimi towarzyszami nie będę wspominał. W tym kontekście nawet wyprawy Komorowskiego na polowanie na głuszce pod Moskwą na daczach FSB to mały pikuś.
Zwieńczeniem tego nieprzerwanego pasma „sukcesów” w polityce wschodniej duetu Tusk – Sikorski było oczywiście ich postępowanie przy okazji katastrofy smoleńskiej. Tutaj żadne określenie nie odda skali wiarołomstwa wobec własnego kraju.
"Król Europy"
To był jednak tylko dorobek krajowy. Tusk (suflujący mu od pewnego momentu jako europoseł Sikorski) kontynuował swoją aktywną pracę na rzecz Rosji jako przewodniczący UE, a następnie lider EPP. Tusk jako „król” Europy przy każdej możliwej okazji popisywał się jak to pogardza D. Trumpem, ale jednocześnie nigdy nie zdobył się na słowo dystansu wobec Putina w trakcie trwającej wojny w Donbasie. Nie dostrzegał przez całe lata, jak to liderzy europejskich rządów kompromitowali kolejne „sankcje” nakładane na Rosję i ostentacyjnie omijali je przy każdej możliwej okazji. Nie ruszył realnie palcem w kierunku stworzenia warunków do ściślejszej integracji Ukrainy z UE czy z NATO. Wysłał natomiast na Ukrainę swojego najbliższego współpracownika, aby ten równie ostentacyjnie okradał ten kraj i kompromitował go w oczach europejskiej opinii publicznej.
Tusk nie dostrzegał jak koledzy premierzy i ministrowie z jego formacji politycznej na wyścigi dawali się korumpować Putinowi i uzależniali UE od dostaw rosyjskich węglowodorów. Jednocześnie angażował się w promowanie obrzydliwie proputinowskich postaci jak np. obecnej premier Serbii – a jednocześnie wychwalał przy tym stan demokracji serbskiej.
O wspieraniu skorumpowanej agentury rosyjskiej jak to miało choćby miejsce w Bułgarii, wspomnę tylko na marginesie. Jego parasol ochronny na mafijnymi władzami tego kraju (powiązanymi starymi więzami z Moskwą), będą pewno powstawać i filmy i książki, ukazując swoisty europejski „House of Cards”.
"Dorobek"
Wystarczy… Mając taki „dorobek”, każdy normalny człowiek zastanowiłby się choć przez kilka chwil, jak wyprowadzać swoje ciosy. Normalny, racjonalny człowiek, wiedząc co ma w bagażniku, naprawdę przemyślałby jakich „argumentów” używa. Tropiciel putinowskich śladów, rzucający na lewo i prawo oskarżenia, musiałby przynajmniej w jakiś sposób odnieść się do własnych „dokonań”. Człowiek mający taki garb na plecach i kierujący sporą formacją polityczną, rozważniej uruchamiałby swoich żołnierzy w okładaniu innych cepami.
Ale zostawmy Tuska – nawet sprzyjający mu portal POLITICO określił go jako DISRUPTER. Ja używam określenia filmowego – człowiek - demolka. Czego się nie tknie – destrukcja.
Tak naprawdę jednak współczucie budzi co innego. Ciągle są ludzie, którzy za cenę nienawiści do PiS są w stanie wyprzeć każde fakty. Nawet jeśli nie lubią Tuska, to jednak bardziej nienawidzą PiSu. Dlatego bezmyślnie chłoną tuskowy skowyt o "PiSowskiej agenturze Putina".
Łatwość z jaką dzisiaj rzucane są oskarżenia o sprzyjanie Putinowi pod byle pretekstem uprawnia takich ludzi jak Tusk czy Sikorski, do zdwojonej aktywności. Jednak mimo wszystko warto przypominać pewne „czyni i rozmowy”, bowiem nawet najwięksi łgarze w którymś momencie muszą się zatrzymać. I ostatecznie pojedyncze kartki wyborcze, przypieczętują ich nieuchronny los.