[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Proces za żart o psie. Wolność słowa w UK nie istnieje
Kiedy usłyszałem o aresztowaniu i uwolnieniu Ziemkiewicza, wiedziałem, że będę dzisiaj chciał o tym napisać. Sytuację prawną w Wielkiej Brytanii śledzę od lat i jako adwokat wolności słowa jestem nią zmartwiony. „Zmartwiony” nie oddaje nawet moich myśli – jeżeli chodzi o swobodną wymianę przekonań, UK jest w miejscu beznadziejnym. Penalizowana jest tam od dawna „mowa nienawiści” i wolność słowa de facto nie istnieje.
Kiedy więc zacząłem sobie układać w głowie, co bym chciał o Wielkiej Brytanii powiedzieć, chciałem najpierw napisać, że to chory psychicznie kraj. Od stwierdzenia tego powstrzymuje mnie jednak teraz szacunek wobec wielu Brytyjczyków, którzy walczą w swojej ojczyźnie o zmiany, które mogłyby przywrócić u nich swobodę słowa. Ostatecznie, nie wypada też pisać o całym państwie, że jest chore psychiczne – tak srogie uwagi trzeba zachować dla miejsc wyjątkowo złych. Jedno natomiast jest pewne: prawo w Wielkiej Brytanii jest chore.
Najlepiej widać to na przykładzie przeszłych prześladowań, jakie miały miejsce w UK za wyrażanie własnej opinii, za żarty i za nazywanie rzeczy po imieniu. Ziemkiewicz bowiem nie jest żadnym wyjątkiem: oprócz „niepoprawnie myślących” obcokrajowców, UK znęca się również nad własnymi obywatelami! Spójrzmy więc na to, co się w ostatnich latach działo na wyspach i co by się działo w Polsce, gdyby lewica doszła do władzy i karała za „mowę nienawiści”!
Homofobiczna feministka?
Możliwe, że Rewolucja zawsze najpierw zjada własne dzieci. Jesteśmy tego świadkami również dzisiaj, gdy tzw. TERFy (tak przezywa się feministki, które uważają, że transseksualiści nie są kobietami, nawet gdy się jako takie identyfikują) atakowane są przez tzn. wokies (ang. woke – obudzony; określenie stosowane wobec lewicowych postępaków). Jedna część lewicy atakuje drugą, bo druga nie jest wystarczająco progresywna według pierwszej.
Niesprawiedliwość pozostaje jednak niesprawiedliwością, nawet gdy przydarza się tym, z którymi się nie zgadzamy. Historie takie jak historia feministki Marion Millar powinny szokować więc nawet tych, którzy z feminizmem nie mają nic wspólnego. A Marion Millar padła ofiarą Fałszywego Postępu za rzekomą homofobię i transfobię. Ale po kolei!
3 czerwca tego roku Marion, członek feministycznej organizacji sprzeciwiającej się transseksualnej propagandzie, usłyszała zarzuty posługiwania się „mową nienawiści”. W jej przypadku mowa nienawiści miała przybrać formę obrazka, który feministka zamieściła na Twitterze. Obrazek przedstawiał wstążkę zawieszoną na płocie, a sam post został wrzucony online niedaleko miejsca zamieszkania Davida Paiysley'a (Twitter pozwala na oznaczenie lokacji, z której wysyłany jest post), lokalnego aktora i aktywisty LGBT. Aktor i aktywista zinterpretował wstążkę w barwach ruchu sufrażystek jako symbol sznura – w odbiorze mężczyzny, obrazek oznaczał, że Millar chce go powiesić i zawiadomił policję, która... wzięła zgłoszenie na poważnie.
„Nie mogę wrócić do domu, jestem jednak w bezpiecznym miejscu”
- dodał później na Twitterze aktywista, przyznając dodatkowo, że na widok twitta kobiety poczuł ogromny strach i bał się o swoje życie. Jedyną jednak osobą, która znalazła się w prawdziwym niebezpieczeństwie, była Miller: lewicowy internet skierował wobec niej falę agresji. A zawiadomiona wcześniej policja postawiła jej zarzuty i wyznaczyła termin przesłuchania.
Podczas gdy Miller negocjowała z policją datę spotkania (kobieta ma dwójkę autystycznych dzieci, które nie mogą zostać bez opieki w razie aresztowania), fala internetowej agresji tylko się nasiliła. Lewicowi działacze zaczęli tworzyć przeróbki zdjęć Miller, na których wyglądała tak, jakby wykonywała nazistowski salut (o nazistowskich salutach za chwilę!), a trans-aktywiści odkryli, że Miller krytykowała wcześniej fakt, że transseksualiści, którzy identyfikują się jako kobiety, korzystają w Wielkiej Brytanii z damskich toalet. W krótkim czasie feministka została więc oskarżona (przez internetowy tłum) o faszystowskie sympatie i (oficjalnie, przez policję) o transfobię.
Historia Miller nadal się nie zakończyła. Parę godzin temu media podały, że adwokaci nadal pracują nad obroną. Przesłuchania zostały przełożone na początek listopada.
Proces za żart o piesku
Inaczej jest w przypadku Marka Meechan'a, komika znanego bardziej jako Count Dankula, którego dowcip o psie kosztował ok. 4 000 PLN (w przeliczeniu z funtów brytyjskich) i lata bycia ciąganym po sądach.
Wszystko zaczęło się w 2016 roku, kiedy to zirytowany mopsem swojej dziewczyny Meechan zamieścił pewne nagranie na YouTubie. W nagraniu tym komik humoryzował wygląd i zachowanie pupila partnerki, tłumacząc, że według niej piesek jest tylko „mały, słodki i kochany”. Meechan dodał, że ciągłe adorowanie mopsa sprawiło, że postanowił nauczyć go „najmniej miłej rzeczy o jakiej mógł pomyśleć”. Tą rzeczą okazało się nazistowskie pozdrowienie.
Filmik zatytułowany "M8 Yer Dugs A Nazi" („Stary, twój pies jest naziolem”), w którym piesek podnosi łapkę na hasło „Sieg Heil!”, trafiło więc do internetu, a dla Dankuli zaczął się okres kilku lat kłopotów. Wielu widzów YouTube'a poczuło się obrażonymi żartem komika na tyle, by zawiadomić szkocką policję.
Żart rzeczywiście zbyt mądry nie był, ale skoro miała to być "najmniej miła rzecz o jakiej mógł pomyśleć" to w założeniu nie miał też być "propagowaniem totalitarnego ustroju", tylko szyderstwem z niego. Natomiast podobnie jak w przypadku obrazka z feministyczną wstążką, policja wzięła filmik z pieskiem podnoszącym łapkę bardzo poważnie. Cały lewicowy internet uznał Meechana za nazistę.
Zaczęło się prześwietlanie przeszłości komika i jego poglądów. Ku oburzeniu aktywistów, okazało się, że Meechan nie jest lewakiem, bo popiera konserwatywnych działaczy z Anglii. Lokalni politycy zamieścili własne nagrania w internecie, w których odcinali się od żartu Szkota i potępiali jego zachowanie. Postępowi działacze pojawiali się tam, gdzie pojawiał się Meechan i wyzywali go od rasistów. Ostatecznie, sąd wydał też wyrok zmuszający komika do zapłacenia kary pieniężnej w wysokości 800 Funtów, a gdy ten chciał złożyć apelację, okazało się to niemożliwe z biurokratycznych przyczyn.
Po stronie Dankuli stanęli zwykli ludzie. Na jego przesłuchaniu pojawiło się kilkaset osób protestujących za wolnością słowa i w solidarności z oskarżonym. Ostatecznie jednak i to niewiele dało: kiedy komik odmówił wpłacenia kary i zamiast tego przesłał jej równowartość na organizację charytatywną pomagającą dzieciom, sąd zarządził zabranie mu pieniędzy bezpośrednio z jego konta. Przed gniewem Nadwrażliwego Postępu nie było ucieczki.
W kajdankach za prawdę
Postępowa Policja nie zawsze jednak ma ochotę negocjować termin przesłuchania. Nie zawsze też ogranicza się ona do kar pieniężnych. Czasem puka ona do drzwi, by od razu zakuć niepoprawnie myślących w kajdanki.
Taki los czekał między innymi Kate Scottow, która w 2019 roku została aresztowana i skuta na oczach swoich dzieci (starsza córka miała 3 lata, syn – 20 miesięcy) przez trzech policjantów za „misgenderowanie” transseksualisty online.
Co to misgenderowanie? To nazywanie mężczyzn mężczyznami, a kobiet kobietami. Genderowi aktywiści wywalczyli jednak dawno temu penalizację stwierdzania prawdziwej płci transseksualistów i jeżeli ktoś w Wielkiej Brytanii powie, że „trans kobieta” kobietą nie jest, ten musi liczyć się z prawnymi konsekwencjami.
Konsekwencje „misgenderowania” okazały się dla Scottow brutalne. Kobieta została zabrana na posterunek policji, gdzie była przesłuchiwana przez kilka godzin. Zabrano jej laptop i telefon (z opisów w mediach wynika, że kobieta nigdy nie odzyskała rzeczy) i postawiono jej zarzuty: 'campaign of targeted harassment', czyli kampania celowego znęcania się.
Na czym polegało znęcanie? Według raportu policji Scottow ośmieliła się zwrócić per „on” do biologicznego mężczyzny, który identyfikował się jako „Stephanie” Hayden. To Hayden złożył na policję zażalenie na Scottow, bo jej posty online odebrał jako atak na swoją transseksualną tożsamość.
Ostatecznie, aresztowana kobieta zaprzeczyła nękania transseksualisty, sąd zaś wydał jej zakaz mówienia o nim jako o mężczyźnie i przypominaniu, jakiej jest płci.
Kiedy w Polsce?
Brytyjskie historie prześladowań za słowa, żarty i poglądy mogą się nam wydawać absurdalne. Dla mieszkańców UK to jednak nie tylko absurd, ale też kosztowna rzeczywistość. Brytyjska policja poświęca bowiem ściganiu „mowy nienawiści” ogromne środki. Dla przykładu, w samym 2016 roku na szukanie niepoprawnych myśli w internecie wydała ona 1 730 726 Funtów.
Penalizacji „mowy nienawiści” chce również polska lewica. Gdyby jej marzenia się spełniły, legislacja, która dręczy Brytyjczyków, zaczęłaby dręczyć i Polaków.
Przestępstwem stałoby się krytykowanie aktywistów LGBT. Nie wolno byłoby mówić, ile jest płci i że nie da się płci zmienić. Przed sąd trafiałoby się za żarty o „murzynie, Żydzie i Polaku”, a wolność słowa przestałaby istnieć.
Czy tego chcemy? Czy jesteśmy na to gotowi? Co będzie, jeżeli Fałszywy Postęp dojdzie i u nas kiedyś do władzy?