[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Trans. Trans. Trans. Pandemia. Moda. Rewolucja
Dobrze rozumiem każdego, kto dość ma tego tematu. Ktokolwiek to teraz czyta zirytowany faktem, że znowu ma przed sobą tekst o zaburzeniach tożsamości płciowej, ten niech rozumie, że nie jest to mój ulubiony temat. Jestem z wykształcenia slawistą i lingwistą. Przez lata zajmowałem się tym, jak powinno badać się słabo poznane języki Azji i Ameryki Południowej, i psychologią rozwojową dzieci, szczególnie przy nauce pierwszego języka. Chętniej bym wam opowiadał o staro-cerkiewno-słowiańskim i systemach fonetycznych, niż o „osobach trans”.
Bo faceci w sukienkach nigdy mnie per se nie interesowali! Zjawisko ich istnienia zawsze uważałem za na tyle komiczne i odpychające, że przez większość życia trzymałem się od niego z daleka. To ogólna taktyka, którą przyjmuję, gdy coś mi nie pasuje, ale nie przeszkadza bezpośrednio w życiu.
Od niedawna jesteśmy jednak bombardowani wiadomościami o zjawisku transseksualizmu. Nie ma dnia, żeby jakaś lewicowa gazeta – Wyborcza szczególnie kocha fetyszyzować ten temat! - nie napisała żal-artykułu o rzekomych prześladowaniach tej mniejszości. Nie ma tygodnia, żeby jakiś polityk nie gwałcili logiki i nie postulowali zmiany jakiegoś prawa tak, żeby profitowało to dla literki T z tęczowego alfabetu. I nie ma miesiąca bez jakiegoś skandalu, bo któryś T-aktywista zrobił sobie krzywdę i teraz do odpowiedzialności za to pociągana jest cała Polska. „Transy, transy, transy!” - jak to podsumowała moja znajoma feministka.
Dlaczego tak się dzieje? Czemu nagle znaleźliśmy się w takiej gorszej Transylwanii? Czy lewica nie ma już ważniejszych problemów, niż fetysze facetów, którzy lubią wskoczyć w szpilki i przebierać się razem z dziewczynkami w jednej garderobie? Jestem pewien, że część tej trans fiksacji pochodzi ze szczerego, choć źle ukierunkowanego współczucia. Większość ma jednak dość ponure powody i jeszcze gorsze konsekwencje...
1. Nierozwiązywalny problem
Pamiętacie „Opowieść Wigilijną”? Humorystycznie przedstawiona jest tam sytuacja kwestujących dla biednych społeczników, którzy przychodzą do Ebenezera Scrooge'a po datek dla biednych. Londyn XIX-ego wieku był pełen okrucieństwa, łatwo jest więc zrozumieć społeczników, którzy szukali pomocy dla głodnych i bezdomnych. Okrutny Scrooge ośmiesza jednak pomysł, że powinien i on dołożyć się do szczytnego celu. Pomaganie biednym to sens działania społeczników – zwraca on uwagę – i jeżeli za dużo bogatych im wpłaci, to będą mogli efektywnie pomóc biednym, przez co ci przestaną być biednymi. I wtedy społecznicy sami pozostaną bez zajęcia!
To, co Dickens przedstawiał humorystycznie, w naszych czasach stało się prawdą: w przeciwieństwie do fikcyjnych społeczników, którzy w „Opowieści Wigilijnej” naprawdę chcieli wesprzeć w okresie Bożego Narodzenia lokalnych potrzebujących, my żyjemy w czasach pełnych pseudoaktywistów, którzy żyją z walki z nierozwiązywalnymi problemami. Im problem bardziej nierozwiązywalny, tym lepiej – bo można spędzić całe życie nad nim płacząc, a de facto nie polepszając obiektywnie, mierzalnie nic.
Dlatego lewicowi aktywiści walczą z „mową nienawiści” - bo gdzieś ktoś w kraju zawsze mówi coś niemiłego i kontrowersyjnego, i łatwo później nakręcać skandale, bo „urażone zostały czyjeś uczucia”. Dlatego inni też redefiniują gwałt tak, żeby oznaczał „wszystkie nieprzyjemne zbliżenia erotyczne”. Bo mimo że sam gwałt (zmuszanie kogoś do seksu przemocą) jest w Polsce marginalnym zjawiskiem, to coraz więcej ludzi eksperymentuje seksualnie i coraz więcej osób ma nieprzyjemne doświadczenia z przygodnymi partnerami. Nie da się tego wyeliminować w społeczeństwie jednocześnie promującym puszczalstwo i gwarantującym wolność seksualną. Ale z pewnością jest to benzyna, którą wiele aktywistek lubi dolewać do ogniska niepokoju i strachu, przy którą chętnie ogrzewa się wiele lewicowych kobiet.
I podobnie jest z transseksualistami: ich problemu, czyli nienawiści do samych siebie, niechęci wobec własnego ciała, chęci okaleczania go - tego nie da się „znieść ustawowo”. Dysforia to głębokie, bardzo poważne zaburzenie i występuje ono tak u osób trans w „nietolerancyjnej Polsce”, jak u ich zaburzonych towarzyszy niedoli na „tęczowym Zachodzie”.
Jedynymi osobami, które mogą pomóc transseksualistom są... oni sami. Oraz psychiatra, który będzie nadzorował ich leczenie. A i wtedy nie ma gwarancji, że wszystko będzie dobrze.
Problem zaburzenia tożsamości jest więc problemem indywidualnym, ale obarczanie odpowiedzialnością za nieco całego kraju jest tym, czego pragnie lewica – problemem nierozwiązywalnym.
2. Idealny szantaż
Nierozwiązywalny problem daje możliwość wiecznego szantażu. Nigdy nie było to dla mnie bardziej jasne, niż rok temu, gdy na zaproszenie prezydenta Dudy do warszawskiego Pałacu przybyć miałem ja, Biedroń i Staszewski, ten od zmyślonych „stref wolnych od LGBT”. Biedroń zaproszenie odrzucił, ja miałem ciekawą, prawie godzinną rozmowę z głową państwa, a Staszewski... odwalił dziki cyrk. Z relacji medialnej wynikało, że wparował do sali, w której czekał na niego prezydent i rzucił na znajdujący się w niej stół zdjęcia czterech osób, które w ostatnich latach popełniły samobójstwo i... kazał za ich śmierć przepraszać. Kazał Dudzie przepraszać za to, że ktoś, kogo Duda na oczy nie widział, popełnił samobójstwo.
Trzy z czwórki rzuconych na stół zdjęć przedstawiały „osoby trans”. Albo, gdy przestaniemy używać tego politpoprawnego terminu zbiorczego, na 3 zdjęciach były osoby, które miały poważne problemy psychiczne. Najbardziej znany z nich - Miłosz Mazurkiewicz – był przez lata pod opieką psychologa i psychiatry. Momentami wydawało mu się, że jest kobietą. Kiedy indziej twierdził, że nie ma płci i kazał, by zwracano się do niego jak do rzeczy martwej, per „ono”. Przez lata cierpiał na ciężkie depresje, miał myśli samobójcze. Ogólnie bardzo smutna historia.
Duda jednak nie miał nic wspólnego z ich śmiercią. Ani ze śmiercią reszty. Każda z nich była tragiczna – ci samobójcy, nawet jeżeli sami wzgardzili życiem, pozostawili za sobą płaczące matki, ojców, całe rodziny. Zrzucanie jednak winy za ich śmierć na prezydenta, na kraj, na świat jest absurdem.
„To przez transfobię się zabili!” - słyszymy jednak ciągle od lewicowych aktywistów - „Gdyby wszyscy zwracali się do nich w ich preferowanej płci, to nadal by żyli!' - dodają inni. Ta argumentacja jest jednak równie chybiona, bo procent samobójstw i ich prób (ok. 40%) wśród transseksualistów jest podobny na całym świecie. Polska, gdzie każdy może wybrać, czy chce zwracać się do kogoś per „ono”, nie różni się wiele od krajów takich jak Kanada, wszyscy muszą pod groźbą kary mówić do „ono” mówić per „ono”, jeżeli „ono” ma taki kaprys.
Na tym jednak polega idealny szantaż lewicy, że zawsze będą mogli wykorzystywać „osoby trans” jako kartę przetargową. W kraju, w którym mieszka prawie 40 milionów ludzi i w kraju, który – niestety! - ma i tak bardzo wysokie wskaźniki samobójstw, zawsze będzie dochodziło do ludzkich tragedii. Szczególnie wiele takich tragedii będzie wśród osób zaburzonych, a lewica ma to zamiar wykorzystywać, ile się tylko da.
3. Nie rozmnażają się, ale się mnożą
Sam byłem kiedyś tęczowym aktywistą. I mieszkam w Berlinie, a Berlin to taki Gay Disneyland. Poznałem więc w życiu setki, może nawet tysiące gejów i lesbijek. I jasnym dla mnie jest, że stanowimy jako osoby homoseksualne mniejszość. Tak też pokazują te bardziej rygorystyczne badania – osoby homo i bi to jakieś 2% społeczeństwa. I ta liczba jest podobna w każdym społeczeństwie i stabilna.
Z racji tego też, że poznałem tyle osób nieheteroseksualnych, wiem też, że większość nie jest zainteresowana robieniem ze swojej orientacji centralnego punktu egzystencji. Większość wiedzie normalne życie i jest zadowolona z możliwości związków partnerskich. Większość nie chce adoptować dzieci (nawet w „homofriendly” Niemczech ta liczba to tylko około tysiąca rodzin adopcyjnych na 80 milionów obywateli) i nie chodzi na parady.
To wszystko jednak problem dla progresywnej lewicy: bo osoby homo ani się nie rozmnażają, ani się nie mnożą. Wiecie jednak, kto się mnoży? Kogo jest coraz więcej mimo że zabiegi, które te osoby przechodzą, oznaczają zwykle chemiczną i/lub mechaniczną kastrację?
Klinika dla „osób trans” w Leeds to mój „ulubiony” przykład. W 2017r. odbyły się tam protesty medyków, którzy dość mieli eksperymentów na dzieciach (według plotek najmłodsi pacjenci mieli tam 3 lata, według potwierdzonych informacji – 5 lat) i niepokojącego wzrostu liczby pacjentów. Liczba ta zmieniła się tam z 94 w 2010 do 2,519 przypadków w 2016r. Inne statystyki z Zachodu pokazują też, że jako LGBT, ale nie jako LG i B, tylko jako T, identyfikuje się już ponad 10% ludzi.
Czy można już zatem mówić o pladze transseksualizmu? Jeżeli tak, to jest to z pewnością na rękę lewicy, która ma praktycznie monopol na tęczowych wyborców. Im więcej zaburzeń tożsamości płciowej, tym dla niej lepiej.
4. Idealna broń
W tym momencie jest jakiś lewicowy aktywista, być może nawet „osoba trans”, która czyta ten podakapit i uśmiecha się sama do siebie, bo myśli, że ktoś się jej boi. Bo to dowód, że transFOBIA istnieje. Tymczasem nie to mam na myśli. Nikt nie boi się transseksualistów per se. Wiele osób boi się za to skutków działalności ich aktywistów. A te są tylko negatywne.
Bo jak za plus uznać szaleństwo nazywania kobiet „osobami z macicami”? Jak za coś pozytywnego uznać gwałcenie logiki pt. „chłopcy też miesiączkują”? Jak mamy cieszyć się, że w imię „zwykłej ludzkiej przyzwoitości” zabiera się nam wolność słowa i rozkazuje nazywać białe czarnym?
W Polsce te wszystkie żądania trans tyranów to jeszcze nic! Na Zachodzie transseksualizm wykorzystywany jest, by państwo miało absolutną kontrolę nad rodzinami. W takiej Kanadzie umożliwia to np. Bill C-16, ustawa, która pozwala nawet odebrać rodzicom dziecko, jeżeli mama i tata nie wspierają „transseksualnego rozwoju” potomstwa. I nad tym samym pracuje też polska, nienawidząca rodziny lewica.
Ostatecznie – jak może istnieć „mama” i „tata”, skoro nie może istnieć „kobieta” i „mężczyzna”? Jak może istnieć rodzina, skoro „płeć” - a co za tym idzie, heteroseksualna płciowość – to tylko „szkodliwy konstrukt”? To transseksualizm jest jednocześnie źródłem i maszyną napędową ideologii gender. Ten, kto tego nie widzi, nie zna faktów, albo udaje, że ich nie zna!
5.Na koniec!
Jakkolwiek nowe byłoby w Polsce trans szaleństwo ostatnich lat, tak i w jego przypadku sprawdza się stare przysłowie: jeżeli nie wiesz o co chodzi, to chodzi o kasę! Nie inaczej jest i tutaj.
Tzn. tranzycja, czyli operacje plastyczne, które mają nadawać transseksualistom wygląd płci przeciwnej (i tak zawsze „to widać”, nie oszukujmy się!) kosztują od dziesiątek po setki tysięcy PLN czy Euro. Transseksualizm to biznes, który się opłaca i z postępem medycyny będzie coraz więcej „tranzycji”.
Lewicy to w sumie nie przeszkadza, mimo jej antykapitalistycznego nastawienia do wszystkich innych zjawisk. Bo lewica tak naprawdę nie kocha biednych, ale nienawidzi bogatych, ale też dzięki swoim podwójnym standardom przymyka chętnie oko, gdy bogactwa marnowane są na operacje dla transseksualistów. Ich ostatecznie lewica też nie kocha – oni są jej tylko na rękę.
I to dlatego przeżywamy obecnie prawdziwą „pandemię” tematyki trans. I obawiam się, że ta pandemia szybko nie minie.