[Tylko u nas] Prof. David Engels: Unia Europejska kontra Europa
![[Tylko u nas] Prof. David Engels: Unia Europejska kontra Europa](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/51187.jpg)
Rzecz jasna, o ile tożsamość narodowa, traktowana jako ważny element jednolitej, dobrze określonej pod względem kulturowym, historycznym i językowym wspólnoty ludzkiej, może się wydawać stanem ze wszech miar pożądanym, gdy chcemy się wyrwać z izolacji wynikającej z bycia mniejszością kulturową, która tak naprawdę nigdzie nie pasuje, o tyle wyostrza to również spojrzenie na znacznie szersze powiązania. Każdy bowiem, kto dorastał na obszarze współegzystowania tak zasadniczo różnych grup językowych jak niemieckiej i francuskiej, a przy tym jako Belg nie poczuwa się w pełni do bycia częścią ani jednej ani drugiej, rychło musi poczuć się wystawionym na dwa szczególnego rodzaju doświadczenia, które w obowiązującym obecnie „politycznie poprawnym” dyskursie politycznym okażą się w sposób zaskakujący czymś diametralnie przeciwnym.
Z jednej strony mamy tu bowiem do czynienia z doświadczeniem niewspółmierności i nieporównywalności cech kulturowych: podczas gdy elity globalistyczne chciałyby nam, ludziom Zachodu, narzucić całkowity relatywizm kulturowy (wszak wystarczy tylko odrobina dobrej woli, aby przezwyciężyć wszelkie bariery kulturowe i w konsekwencji wszyscy ludzie, wszelkich kultur i języków, zaczęłyby mówić „z grubsza” to samo, a ich formy wyrazu stałyby się dowolnie zamiennymi synonimami), to jednak funkcjonowanie na co dzień w dwóch językach ojczystych i w dwóch ojczystych kulturach ujawnia człowiekowi coś zgoła przeciwnego, a mianowicie, że różne kultury, nawet jeśli wydają się wyrażać dokładnie to samo, w rzeczywistości są oddzielone otchłaniami skojarzeń, znaczeń, mentalności i kontekstów, i jedynie w sposób bardzo fragmentaryczny są w stanie komuś z zewnątrz przekazać całe to pobrzmiewające w nim bogactwo kulturowe. Jedynie ktoś, kto z dużą dozą cierpliwości i wysiłku stara się dotrzeć do sedna sprawy, zdoła niejako od wewnątrz poczuć i zrozumieć co kryje się pod powierzchnią samych tylko słów czy obrazów. Naturalnie, to doświadczenie pociąga za sobą także inne, mianowicie to, że ów ideał multikulturalizmu, owego Melting-Pots (tygla), a więc łączenie i scalanie w organiczną całość fundamentalnie różnych narodów, a tym bardziej różnych cywilizacji, jest czystym urojeniem, i to urojeniem bardzo niebezpiecznym: jeśli bowiem w jednym człowieku, takim jak ja, mentalność „romańska” ściera się z mentalnością „germańską” nigdy się ze sobą tak do końca nie stapiając (pomijając już konsekwencje mojej zapoczątkowanej już i nieuchronnej polonizacji), to jak bardzo musi okazać się to trudne, gdy w grę wchodzi współistnienie chrześcijaństwa i islamu?
Z tego doświadczenia wynika jeszcze inne, równie sprzeczne z panującą obecnie „polit-poprawną” doksą, a mianowicie to, że uświadomienie sobie różnic występujących między poszczególnymi charakterami narodowymi pozwala również wyczuć pewną wspólną płaszczyznę, która wychodzi daleko poza zwykły abstrakcyjny humanizm. A mówiąc prościej: pomimo niewspółmierności wielu kulturowych cech, Francuz, Niemiec i Polak są sobie wzajemnie o wiele bliżsi, niż wobec Chińczyka czy Egipcjanina; wszelako nie da się zaprzeczyć istnieniu czegoś takiego, jak wspólna europejska tożsamość, jakkolwiek nie ma to wiele wspólnego z tym nachalnie dziś propagowanym, bezsensownym i w dużej mierze zmanipulowanym pojęciem „europejskich wartości”, zapisanych jakoby w traktatach lizbońskich i zaklinanych codziennie w polit-poprawnych oracjach lewicowo-liberalnych moralistów. Połączyło nas bowiem trwające wiele tysiącleci, wywodzące się ze Starego Testamentu, z grecko-rzymskiej i chrześcijańskiej myśli i praktyki - wspólne historyczne, artystyczne i religijne doświadczenie, które pomimo różnic narodowych zakorzeniło się głęboko samym jądrze naszego europejskiego jestestwa, tworząc wspólny kulturowy genotyp zachodniego, „okcydentalnego” człowieka, i co w sposób oczywisty powinno znaleźć się dzisiaj w centrum europejskiej polityki i aktywności. Napisałem „powinno”, gdyż widać wyraźnie, że Unia Europejska bynajmniej nie troszczy się i nie pielęgnuje tego unikalnego europejskiego modelu człowieczeństwa oraz sposobu widzenia świata; wręcz przeciwnie: dąży do jego rozkładu, do przekształcenia go w bezkształtną, ukrywającą się za rzekomą „różnorodnością”, konformistyczną i kolektywistyczną szarą masę, z której tu i ówdzie wybijają się co najwyżej jakieś społeczeństwa równoległe, spośród których największe szanse na to, by stać któregoś dnia tymi dominującymi mają paradoksalnie te, które najskuteczniej opierają się asymilacji i integracji z tym co europejskie - wystarczy spojrzeć na przedmieścia Paryża, Londynu, Brukseli czy Berlina. Jedynie Europa Środkowo-Wschodnia, a w szczególności Polska, gdzie z pomocą zdrowego patriotyzmu, który w większości wcale nie żywi się ciasnym szowinistycznym nacjonalizmem, lecz posiada świadomość głębokich związków ze starożytnym i chrześcijańskim dziedzictwem Europy, wciąż jeszcze dość skutecznie ludzie przeciwstawiają się tym groźnym tendencjom i zdają się opierać pokusie samorozwiązania i samounicestwienia - ale jak długo jeszcze? Jak długo jeszcze Polska wytrwa, zanim presja lewicowo-liberalnych mediów, polityków i eurokratów i tutaj weźmie górę?
Tak więc przynajmniej ten jasny pogląd, wynikający z osobliwego „Dasein” niemiecko- i francuskojęzycznego Belga (wprawdzie bardziej z potrzeby introspekcji, niźli zdolności do odczuwania patriotyzmu) rad byłem przekazać dzisiaj swoim polskim czytelnikom z okazji belgijskiego święta narodowego, z nadzieją, że nie było to tak całkiem daremne...
David Engels