[Tylko u nas] Marek Budzisz: Kto jest kim? Wydarzenia na Białorusi nabierają tempa
Warto jednak zwrócić uwagę w związku z tym na następujące kwestie. Po pierwsze Łukaszenka, który też mówi o ochronie niepodległości i suwerenności nie pozwala sobie na tak jawnie otwarte antyrosyjskie wycieczki, a kontentuje się jedynie sugestiami na ten temat. Po drugie już wcześniej, w grudniu, narracja Mińska budowana była w ten sposób, że prawdziwej integracji przeszkadzają antybiałoruscy liberalni jastrzębie usadowieni wówczas w rządzie Miedwiediewa, z samym rosyjskim premierem na czele. Jeśli zwrócimy uwagę na to, że Dmitrij Miedwiediew jest szefem rady nadzorczej Gazpromu, to te antyrosyjskie filipiki wpisują się w to co Łukaszenka mówił wcześniej i wcale nie muszą oznaczać chęci zerwania z Moskwą, raczej należałoby mówić o próbie wpłynięcia przez Mińsk na Kreml, aby ten zmienił swa nieustępliwą, w sprawach gospodarczych politykę.
Za taką interpretacją tego co mówi Łukaszenka, oczywiście oprócz strategii wyborczej przemawiają i inne argumenty. W czasie zeszłotygodniowej wizyty rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Ławrowa w Mińsku strony skrzętnie unikały wszelkich tematów mogących prowadzić do zadrażnienia relacji. Wręcz przebiegła ona w zadziwiająco, jak piszą o tym rosyjskie media, dobrej atmosferze. Chodzi nie tylko o podpisane porozumienie w sprawie uznania przez obydwa kraje własnych wiz, co rozwiązuje wielomiesięczny spór i być może wiąże się z jakąś, dziś nieujawnioną, formą pieniężnej rekompensaty, czego od dawna domagał się Mińsk, za ochronę wspólnej zachodniej granicy. Przed samym spotkaniem Łukaszenka – Ławrow prezydent Białorusi rozmawiał telefonicznie z Putinem i w trakcie rozmów z rosyjskim ministrem miał mówić, że „między mną a Putinem nic nie iskrzy”. Ławrow z kolei skomentował to, że „czasem iskra może okazać się potrzebna aby silnik ruszył”.
Moskwa może być zadowolona z rozwoju sytuacji na Białorusi, bo represje władzy wobec opozycji już spotkały się z reakcją europejskich dyplomatów akredytowanych w Mińsku (przedstawiciele państw UE zostali wezwani do białoruskiego MSZ-u), a jak poinformowała agencja TASS również amerykański Departament Stanu miał interweniować w sprawie represji wobec opozycji i zatrzymania Wiktara Babaryki. Oznaczać to zaś może tylko jedno – pogorszenie się relacji Mińska z Zachodem, co nie może nie budzić zadowolenia na Kremlu. W czasie niedawnej konferencji, jaka miała miejsce w Moskwie i poświęcona była współpracy Rosji i Białorusi, Władimir Siemaszko, ambasador i do niedawna jeszcze wicepremier powiedział, że jesienią obydwa kraje mogą wrócić do dyskusji na temat „kart drogowych” których uzgodnienie ma na celu integracje organizmów gospodarczych, w tym, najbardziej kontrowersyjnej, zakładającej emisję wspólnej waluty. Kilka dni później na konferencji w Agencji TASS powiedział, że już niedługo będzie ustalona data uruchomienia pierwszego bloku białoruskiej elektrowni atomowej w Ostrowcu, co z jednej strony jest przedmiotem sporu Mińska z Wilnem, a z drugiej, zwłaszcza w związku z opóźnieniami w budowie i warunkami spłaty przez Białoruś rosyjskiego kredytu zaciągniętego na jej budowę było od pewnego czasu również kwestią sporną w relacji między obydwoma krajami.
W ostatnich dniach miała też miejsce wideokonferencja ministrów odpowiadających za kwestie gazowe, co oznacza, że i ta kwestia, związana z saldem wzajemnych rozliczeń, od pewnego czasu sporna, jest intensywnie dykutowana. Wszystko to oznaczać może tylko jedno – w związku z zaplanowaną wizytą Łukaszenki w Moskwie i spotkaniem z Putinem przy okazji przełożonych obchodów zakończenia II wojny światowej, domykane jest jakieś porozumienie, które być może pozwoli Łukaszence ogłosić sukces i pozyskać trochę pieniędzy na potrzeby wyborów. Ostatnie decyzje, ogłoszenie o podwyżce od 1 lipca wynagrodzeń w sferze budżetowej oraz obniżenie przez białoruski bank centralny stóp procentowych skłaniają do wniosku, że niewykluczone, iż Łukaszenka uzyska jakąś formę finansowego wsparcia od Moskwy.
Sytuacja polityczna na Białorusi, wbrew nadziejom władz wcale się jednak nie stabilizuje, a represje, nie wywierają takiego wpływu na społeczeństwo jak w przeszłości. Babaryka, mimo, że przebywa w areszcie nie zamierza ustępować i jego zwolennicy opublikowali nagrane wcześniej wideo na którym wzywa on do zbierania podpisów na rzecz referendum, które miałoby przywrócić poprzednią konstytucję kraju. Oznacza to przeniesienie politycznego sporu na nową, niewygodną dla władz płaszczyznę a ponadto podwójne uderzenie w kwestie legitymacji ewentualnej kolejnej kadencji Łukaszenki. Chodzi zarówno o ewentualne fałszerstwo wyborcze jak i niekonstytucyjność kandydowania przez obecnego prezydenta.
Władze są najwyraźniej w kropce i wiele wskazuje na to, że jeszcze nie zdecydowały jaki ostatecznie scenariusz będą realizować. Szefowa białoruskiej Państwowej Komisji Wyborczej Lidzija Jarmoszyna oficjalnie poinformowała, że komitety sześciu kandydatów chcących brać udział w zaplanowanych na 9 sierpnia wyborach złożyły minimum, wymagane prawem, 100 tys. podpisów. Są to obok Aleksandra Łukaszenki (2 mln) również Wiktara Babaryki (434 tys.), Walerego Cepkało (200 tys.), Swiatłany Ciechanouskiej, Anna Kanapackiej, Andrieja Dimitreva z pół-opozycyjnego ruchu Mówmy Prawdę oraz Sirhieja Czerczenia, z socjaldemokratycznej Hromady, która również uznawana jest za tolerowaną przez władze papierową opozycję. Wśród białoruskich politologów można tez zetknąć się z opinią, że opozycyjność Kanapackiej jest mocno wątpliwa. Wszyscy ostatni przekazali ponad 100 tys. podpisów pod swymi kandydaturami, które oczywiście będą jeszcze weryfikowane i ostatecznie może okazać się, że liczba konkurentów Łukaszenki będzie mniejsza.
Zasadniczą kwestią jest to czy władze zdecydują się zarejestrować kandydaturę pozostającego w areszcie, ex-bankiera Babaryki, który zebrał największą w historii, w grupie oczywiście kandydatów opozycyjnych, liczbę podpisów poparcia. Z formalnego punktu widzenia nie ma jeszcze przesłanek, aby nie mógł on, nawet pozostając w areszcie uczestniczyć w wyborach. Białoruscy obserwatorzy są zresztą zdania, że po pierwsze rejestracją Babaryki może być zainteresowany sam Łukaszenka, który mówił o tym publicznie, a po drugie raczej nie zostanie on do dnia wyborów skazany prawomocnym wyrokiem co automatycznie wykluczałoby go z uczestnictwa w wyborach.
Jewgenij Minczenko, znany rosyjski politolog, jest zdania, że białoruskie władze mogą uważać, że „póki co” udało się im utrzymać w kraju sytuację polityczną w ryzach i nie ma potrzeby odwoływania się do bardziej radykalnych posunięć, na wzór polskiego stanu wojennego, a na taki ponoć scenariusz Łukaszenka i jego ekipa byli przygotowani. Stosunkowo łatwe rozgromienie kampanii wyborczej Swiatłany Ciechanouskiej, po aresztowaniu jej męża, która mimo, iż zdecydowała się podtrzymać kandydaturę (miała chwilę zawahania, bo jak się na Białorusi uważa była szantażowana przez władze, które najprawdopodobniej grały kartą wolności jej męża), to jednak nie kontynuowała akcji zbierania podpisów, mogły tymczasowo uspokoić Łukaszenkę i jego ekipę.
Wydaje się jednak, że władza popełniła kolejny błąd, bo jak uważa politolog Artyom Schreibman na Białorusi rozkręca się właśnie spirala przemocy, o żadnym uspokojeniu nie mam mowy i możemy już w najbliższym czasie być świadkami tragedii, kiedy pojawi się „krew na ulicach”. Jego zdaniem skala akcji protestacyjnych po aresztowaniu przez władze Wiktara Babaryki świadczy o narastającej a nie opadającej fali społecznego sprzeciwu.
Ludzie w wielu, często nawet prowincjonalnych miasteczkach, zorganizowali „łańcuchy poparcia” dla aresztowanego kandydata. Mało tego protestujący byli wprost fetowani przez przejeżdżające samochody, co doprowadziło do powstania korków w wielu miastach i miejscowościach. Przy czym w jednym przynajmniej miejscu – w Mołodecznie, tajniacy próbujący aresztować demonstrujących zderzyli się z czynnym oporem ludzi, którzy „odbili” z ich rąk aresztowanych. Film przedstawiający tę zwycięską dla protestujących bójkę jest hitem białoruskiego internetu a liczba pozytywnych komentarzy jakimi opatrzono postawę protestujących jest uderzająco duża. To też, w jego opinii, świadczy o tym, że fala rewolucyjna narasta a nie opada. Szczególnie w małych miejscowościach, w których wszyscy się znają może to prowadzić do społecznej presji na przedstawicieli „organów”, co z jednej strony może osłabić obóz władzy a z drugiej wprowadzić w jej szeregi pewną nerwowość, co znów, w zderzeniu z determinacja społeczeństwa może spowodować niekontrolowany rozwój wydarzeń. Wydaje się zatem, że rozgrywka o przyszłość Białorusi dopiero się zaczyna a wydarzenia nabierają tempa.
Marek Budzisz