[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: The Daesh War Vignettes
![[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: The Daesh War Vignettes](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/45043.jpg)
Autor przyłączył się do sił tubylczych, zwykle irackich elitarnych oddziałów antyterrorystycznych (CTS), ale również do milicji kurdyjskiej Peszmerga. Bystrym okiem przywołuje dla nas przyjazną wojskową gadkę, okraszoną zwyczajową wymianą wulgarności. Verini pędzlem Breughla maluje tych żołnierzy: „Wszyscy bojowcy iraccy, konwencjonalni i nie, pozwalali sobie na frywolności ze swymi mundurami, ale milicjanci szyiccy to zupełnie osobna kategoria. Wyglądali jakby wypadli z miejskiego butiku uniseksualnego z towarami z demobilu dla celów przyjemnościowo-sportowych. Składało to się na kreatywne mieszanki tuzinów rozmaitych wzorów i odblasków kamuflażu i dżinsu oraz taktycznego sprzętu oraz ubrań do sali gimnastycznej i obuwia wszelkiego rodzaju. A przy okazji zwracali tyle samo uwagi na swoje włosy, jak każdy pruski oficer kawalerii. Być może nie zostali wyszkoleni w użyciu broni, być może łamali prawa człowieka, ale ich włosy były cudami podstrzyżenia i pianki” (s. 167).
Nasz żurnalista podziwia Irakijczyków. Z drugiej strony ma tylko pogardę dla fundamentalistycznych protestanckich i innych zachodnich (głównie amerykańskich) ochotników, którzy przyłączyli się do antykalifatystycznej koalicji, szczególnie do Peszmerga. Są do niczego – oprócz sanitariuszy, co przyznaje z wielką niechęcią. A ich chrześcijańska motywacja jest godna pogardy i denerwująca w najlepszym wypadku. Absolutnie odrzuca go były żołnierz amerykańskich sił specjalnych, który stara się pomodlić z nim, w taki sposób czochrając modniacki ateizm Veriniego (s. 188). No ale przynajmniej autor ma słabość dla Kurdów, co opisuje następujące pstryknięcie w książce: „Rankiem... dołączyłem do batalionu peszmerga – około 500 żołnierzy i kilka kobiet zebrało się o świcie w cieniu grani. To synowie, ojcowie, dziadkowie, córki. To sklepikarze, mechanicy, urzędnicy, nauczyciele. Ubrani byli w rozmaite stroje kamuflażowe: beżowe, zielone, szare, albo tradycyjne kurdyjskie szerokie pantalony i marynarki, pasy szerokie, turbany. Niektórzy mieli antyczne kałasznikowy, inni nowe karabiny szturmowe. Mimo że kilku miało hełmy, a jeszcze bardziej nieliczni kamizelki kuloodporne, to każdy przywiązał sobie do pleców, pasów i nóg sztylety, rewolwery i topory. Wielu z nich otrzymało rozkazy marszowe wczoraj, a na linię frontu podwieźli ich dumni i przestraszeni członkowie ich rodzin albo nocni taksiarze” (s. 140-141).
Mimo, że rajcują go jego wojskowi kumple, zarówno bliżsi jak i dalsi, a w tym generał David Petreaus, Verini woli koncentrować się na cywilnych obserwatorach, prawdziwych ofiarach konfliktu. Albo przynajmniej wierzy im – na początku bezwzględnie – że są to właśnie prawdziwe ofiary. Większość Mosulczyków, z którymi się koleguje i cyklicznie odwiedza ich w domu, na drodze i w obozach uchodźców, to sunnici. Wielu z nich to również byli, pasywni bądź aktywni, zwolennicy ISIS. Oczywiście niektórzy z nich kłamią, naciągają, fałszują, oraz w rozmaity sposób praktykują taquiyya w stosunku do łatwowiernego, odruchowo dobrotliwego liberalnego dziennikarza, który mimo wszystko z czasem potrafi stworzyć dość krytyczny kontekst, aby odkrywać rozmaite odmiany winy przez towarzyskość (guilt by association). Potrafi rozpoznać skomplikowane powody dla niejednoznacznej postawy poddanych kalifackich w stosunku do Daesz. Powody te oscylują od politycznych i religijnych wyborów, włączając w to prześladowanie sunnitów, którzy uprzednio wspierali Saddama Husajna, przez zdominowany przez szyitów rząd, do powodów osobistych. Te ostatnie mogą znaczyć, że w domu był dominujący ojciec, którego autorytet podciął ISIS, tym sposobem uwalniając prześladowanego syna, aby ten strząsnął kajdany rodzicielskie. W takich sposób jeden ze świadków opisał wysiłek rekrutacyjny Daesz w miejscowym meczecie: Imam „Abu Bakr zawsze nosił karabin na ramieniu, nawet jak prawił kazania. Powiedział Omarowi i jego przyjaciołom, że byli oni apokaliptycznymi wojami w przygotowaniu. Pomogą zbawić świat od niewiary. Wielu z przyjaciół Omara dołączyło się albo dlatego, że im wyprano mózgi, albo dlatego, że ich straszono, albo dlatego, że potrzebowali pieniędzy czy byli znudzeni, czy dlatego, że chcieli służyć sprawie” (s. 44).
W Mosulu dżihadyści byli początkowo bardzo sympatyczni i dobrze ułożeni. Wyjątkiem były naturalnie ich akcje wymierzone wobec bezpośrednich wrogów, a szczególnie rzeź około 1 500 podchorążych lotnictwa z miejscowej akademii, większość szyitów. Daesz na początku niewiele wymagał od miejscowych. Stopniowo jednak narzucili na ludność cywilną stale powiększającą się gamę restrykcji. Kobiety utraciły swoją wolność krok po kroku. Od nakrywania głów do transformacji w chodzące namioty beduińskie, nie mogły kupić majtek i innych artykułów bieliźnianych. Te zostały zakazane jako „nieislamskie”. To samo dotyczy filmów i muzyki, oprócz propagandy Państwa Islamskiego w formie wideo i audio.
„Przemoc stała się rozrywką obywatelską” (s. 221). Mężczyzn biczowano za niewystarczająco bujne – czyli „muzułmańskie” – brody. Niektórzy nosili fałszywe brody, aby popisać się islamskim duchem. Policja religijna ścigała mężczyzn za rozmaite przestępstwa przeciw islamskiej modzie. „Zatrzymał go patrolowy na ulicy. Poinformował go, że jego spodnie były zbyt długie. Trzeba je podszyć nad kostką w stylu afgańskim. Patrolowy zaoferował mu dwie opcje: albo pójdzie do krawca, albo patrolowy sam mu zetnie i podszyje spodnie na miejscu. Patrolowi z Hizbah [policja religijna] nosili ze sobą nożyczki właśnie w tym celu. Facet wybrał krawca. Ponieważ patrolowy nie miał nic innego do roboty, poszedł z nim do krawca i przyglądał się, jak krawiec podszywał facetowi spodnie” (s. 98). Islamiści zabronili nauki wszelkich zachodnich przedmiotów w humanistyce i naukach społecznych. Powiedzieli studentom: „Mamy nową historię… Mamy jedynie słuszną historię” (s. 103).
Zdaje się, że kalifatyści najbardziej nienawidzili nikotyny. Jak tylko mogli, narzucili całkowity zakaz palenia. Policja wołała mężczyzn na stronę i kazała sobie chuchać w twarz. Policjanci zatrzymywali samochody i wąchali popielniczki. Z drugiej strony jedynym sposobem, aby zdobyć paczkę papierosów, było dawać łapówki dżihadystom. Odwracali swe oczęta, podczas gdy kwitł czarny rynek papierosów i innych zabronionych towarów. Bojowcy Daesz najwięcej na takim nielegalnym handlu zarabiali.
Tymczasem mieszkańcy Mosulu przyzwyczaili się do swego losu. A w to włączamy kamienowanie na śmierć rzekomych cudzołożników, wyrzucanie z wieży podejrzanych o homoseksualizm, albo „tylko” amputowanie kończyn rzekomym złodziejom. Według fatwy wydanej przez Komitet Generalnej Kontroli Państwa Islamskiego z 2 października 2016 r., „Ktokolwiek jest skorumpowany w tym świecie, będzie albo ukrzyżowany, albo straci ręce i stopy oraz będzie ukarany w żywocie przyszłym” (s. 201). Niewiele podniet w kraju Daesz. Verini twierdzi, że „przewidywalny i niezmienny fakt terrorystycznej teokracji, fakt, który dżihadyści nigdy nie wspominali w swojej literaturze promocyjnej, to była nuda, drążąca mózg, wywołująca wybuchy szału, zachęcająca do zaświatów nuda. Między spazmami przemocy i modlitwy oraz malowania wszystkiego na czarno, po prostu nie było nic do roboty” (s. 140-141).
Jeśli chodzi o kontekst, to niestety dogłębne raporty Veriniego są pochlastane przez jego liberalną ideologię. Spowiada się, że stawienie się w Mosulu wyrosło z poczucia „winy” i „wstydu” (s. 16). Wierzy że Amerykę oszukano, aby zaatakowała Irak, a on był aktywnym przeciwnikiem tej wojny. Wiele zła w Iraku pochodzi od decyzji Waszyngtonu, aby zrobić inwazję na ten kraj.
Jednak jednocześnie, w swoim skróconym kursie dziejów regionu Verini przyznaje, że Saddam Husajn był potworem. Jego obalenie było wyzwoleniem dla Irakijczyków. Ale radykalna rewolucja religijna wybuchła wtedy i podzieliła kraj według sekciarskich preferencji. Przedsięwzięto niemiłosierne prześladowania i rzezie, bowiem szyici mścili się za dekady sunnickiej supremacji. A Kurdowie, jak zwykle, dostali w tyłek.
Do tego miejsca nie ma się o co kłócić. Ale Verini stara się popisać swoją erudycją i dla utrzymania kontynuacji tworzy rzekomy łańcuch Saddam – Isztar. Mezopotamska bogini „twórczyni-niszczycielka” – jak i Asyryjczycy – potężnie kochała i z tej miłości zniszczyła niezliczone masy, aby potem odbudowywać od nowa. Saddam też. Dlatego, w tym kontekście, Irak stał się manichejskim polem bitwy nienawiści i miłości przez tysiąclecia. Tak sobie to wszystko tłumaczy Verini. Ale przecież ten raczej pośledni schemat można zastosować właściwie do każdego miejsca, a historię tej wojny można lepiej opowiedzieć, oszczędzając sobie wydumanej archeologicznej oryginalności, a – zamiast tego – skoncentrować się na tym, co się dzieje teraz.
Zgoda, w porównaniu z niektórymi innymi liberalnymi kolegami autor stara się opanować. Jasne, dokopuje Donaldowi Trumpowi tu i tam, a bije w bęben Hillary Clinton w innych miejscach. Ale robi to cwanie, bo sentymenty te wsadza w usta swoich bohaterów. Może wkurzyć, ale nie jest to przesadzone. Jednak najbardziej martwi nas moralnie relatywistyczny parytet między syjonizmem a islamizmem albo, bardziej precyzyjnie: „nowoczesnym syjonizmem” a Państwem Islamskim. Oba wyznają mścicielską teorię historii, gdzie zemsta rządzi, aby naprawić stare krzywdy – prawdziwe i wydumane – w ramach utopijnego cyklu przemocy. Warto zacytować Veriniego in extenso, bowiem jego idee odzwierciedlają dominujący liberalny sentyment na temat Izraela: „Czy to niespodzianka więc, że dzisiaj islamiści rzeczą, że trzeba winić Izrael za wszelkie nieszczęścia [od chwili ufundowania żydowskiego państwa] – albo że nowocześni syjoniści sankcjonują każdy swój atak jako ruch, aby zapobiec ludobójstwu ze strony islamu? Czy trzeba się dziwić, że zmilitaryzowani bezerkerzy po obu stronach są nie do odróżnienia od siebie w swoich skargach, w swych płaczach o straconych imperiach, ich obsesji na temat historycznej sprawiedliwości, ich niekończącym się teoretyzowaniom o zemście historii? To są przeciwnicy napędzani przez ten sam wstyd, wstyd bycia porzuconymi przez ich stworzyciela; związani są oni tą samą nostalgią, nostalgią za czasem, gdy rządzili, czasem, którego żaden z nich nie znał i na temat którego oni w tajemnicy podejrzewają, że – najbardziej wstydliwa rzecz do której trzeba by się przyznać – ich prorocy kłamali mimo wszystko; wrogowie pobudzani przez podobieństwo tak podstawowe, że nie śmie ono przyznać się do tego” (s. 212-213).
Jest bezsprzeczne, że jeśli Izrael potknie się militarnie raz, to przestanie istnieć. Wrogowie regionalni mogą przegrać tyle bitew, ile tylko trzeba tak długo, jak wygrają tylko jedną, ostateczną. Izrael zniknie, a z nim i Żydzi. Wielu eksterminowanych, a reszta zredukowana do płacących „dżizję dimmi” – czyli niewolników mahometan. Ponadto warto wiedzieć, że utopijne grupy mistyczne jak ISIS pojawiają się w islamie od czasu karadżytów w VII wieku AD. Syjoniści są nowoczesnym zjawiskiem nacjonalistycznym opartym na racjonalnym zrozumieniu ludzkości zorganizowanej jako plemiona i narody, w odróżnieniu od utopijnych świętych wojowników i ich imperiów takich jak wytęskniony przez nich kalifat. Verini odmawia zrozumienia tych zjawisk z powodu swej ślepoty ideologicznej.
W taki sposób wylądowała w naszych rękach książka, która miesza świetne obrazki z pola bitwy z ideologicznym manifestem liberalnym. Ta absurdalna i wredna dychotomia przeorała „They Will Have to Die Now”. Ale jak się to zignoruje i wywali, praca pozostaje jedną z najbardziej potężnych opowieści wojennych początku XXI w.
Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 12 marca 2020
www.iwp.edu
Intel z DC
