Jacek Matysiak: Niebezpieczny świat Trumpa...
Żyjemy w domku z kart na kołyszącej się niebezpiecznie pojałtańskiej huśtawce, której wytarte liny poczynają czasem optymistyczne, a czasem złowrogo trzeszczeć. Powoli następuje wymiana operatorów światowego porządku, ze sceny pogrążone błędami polityki wewnętrznej zsuwają się Francja i Anglia. Wschodzącą gwiazdą są czerwone i totalitarne Chiny, oraz dojrzewające szybko Indie, rozpaczliwie za swoim miejscem wśród światowych vip-ów rozglądają się Rosja i Niemcy. W podzielonym świecie islamskim na prowadzenie usiłuje wydobyć się szyicki Iran, napotykając pułapki montowane przez Izrael stowarzyszony z sunnickimi konkurentami Teheranu (Arabia Saudyjska, Z.E.A.) i USA. Trump okazał roztropność i przyznał, że USA musi dokonać korekty tak w polityce wewnętrznej jak i międzynarodowej, w innym wypadku skończy marnie jak teoretyczne supermocarstwo, jako bezsilny bankrut, podobnie Anglia po II wojnie światowej.
Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że Ameryka straciła zainteresowanie Europą ogniskując swoją uwagę na raptownie wzrastającym zagrożeniu ze strony mocarstwa chińskiego. Prowadzący Unię Europejską Niemcy już zacierali dłonie biznesowo planując zagospodarowanie niezmierzonych przestrzeni i bogactw Rosji. Jawiła się wizja nadchodzącego sukcesu nowej “bez narodowej” socjalistycznej Eurazji. Z kolei głodny Putin wyciągając ręce po transfery nowoczesnych technologii również chciałby wzorem Sowietów zjednoczyć euroazjatycką przestrzeń od Władywostoku do Lizbony, temu sprzyjało wypychanie US z Europy.
Całe szczęście dla nas Polaków, że od zarania wieków możemy liczyć na to, że na tym świecie jedynym pewnikiem jest ciągła zmiana. Część amerykańskich elit uznała, że dotychczasowy globalistyczny kurs nabijając kasę wielkim korporacjom, przy jednoczesnym “wypatroszeniu” USA z wytwórczości i produkcji w szybkiej perspektywie przyspieszy upadek dotychczasowego supermocarstwa.
Dodatkowym czynnikiem powodującym rozczarowanie i zaniepokojenie był nieudany romans zachodnich globalistów z nowymi chińskimi potentatami. Niestety, szybko bogacący się Chińczycy nie tylko nie porzucili wypróbowanego w dekadach kierownictwa swojej partii komunistycznej, ale na nim się oparli jednocześnie zachowując i wzmacniając własny nacjonalistyczny charakter. Tak więc z globalistycznej międzynarodówki mimo inwestycyjnego i technologicznego wkładu, niewiele wyszło, no może nowe niebezpieczeństwa....
Dziś na całym świecie obserwujemy kłopoty sił globalistycznych Nowego Porządku Światowego, który zadufany w swoje łatwe zwycięstwa jeszcze przed pokoleniową zmianą niebezpiecznie przyspieszył w niszczeniu państw narodowych, ich kultur, tradycji i religii, tym samym powodując, że ku zaskoczeniu głodnych biesiadników raptownie podgrzewana żaba wyskoczyła z kotła...
Gdzie tylko nie spojrzymy, globaliści wysługujący się szeroko rozumianą lewicą napotykają na opór przebudzonych starych kultur, nacjonalizmów, a nawet i odradzającej się religii. Gdyby architekci i oficerowie prowadzący globalistów nie starzeli się tak szybko i nie schodzili z tego świata (Brzeziński, Rockefeller, wkrótce Kissinger, Soros…) i wykazali więcej cierpliwości mentalnie zmieniając nowe pokolenie (wychowanie nowego człowieka), nie mieliby takich kłopotów… Pośpiech jest tylko wskazany przy łapaniu pcheł...
Zjawisko Trump, jest amerykańską wersją odpowiedzi na podobne polskie zjawisko Kaczyńskiego, węgierskie Orbana, rosyjskie Putina, brazylijskie Bolsonaro, włoskie Salvini, etc… Oczywiście każdy teatr ma swoje dekoracje, kukiełki i swoją publiczność, ale spór jest między podobnymi siłami. Zwycięstwo Trumpa zaskoczyło miejscowy “deep state”, czyli dobrze zakorzenioną biurokrację obsługującą biznesowe i ideologiczne koła globalistyczne i ich lewicowe przybudówki. I sumie do dziś trwa ich niezgoda (wiecznie żywy projekt impeachmentu) na wynik ostatnich wyborów. Nie posuwam się tu oczywiście do stwierdzenia, że Trump samodzielnie wygrał te wybory i że na pewno nie jest to z góry ustawiony etap projektu mającego sprostać koniecznej korekcie na życzenie elit prawdziwie rządzących Ameryką.
Jednak oskarżenie (Demokraci), że Trump wygrał dzięki życzliwej i sprawczej pomocy Putina można między bajki włożyć (nawet Putin był pewnie zdumiony swoimi możliwościami i potęgą). Tym bardziej, że to właśnie jego demokratyczna konkurentka Hillary Clinton (jej globalna fundacja) otrzymało ze źródeł rosyjskich ok. $145 mln, a mąż Bill otrzymał w Rosji za 45 min. wystąpienie ok. $500,000. Natomiast główny dokument mający skompromitować Trumpa jako współpracownika Putina został spreparowany przy pomocy byłego brytyjskiego asa wywiadu (na kierunku rosyjskim) Christophera Steele i opłacony przez kampanię wyborczą Clinton (wcześniej pomagał tu nienawidzący Trumpa śp. senator John McCain). Była to nieszczęśliwa próba coup d’Etat, niestety przy udziale czołówki FBI, próba obalenia wyników wyborów. Powstaje pytanie, czy Trump “wyczyści” to bagno...
Faktem jest, że zmiany jakich dokonuje Trump byłyby trudne do przeprowadzenia przez klasycznego polityka którejkolwiek partii. Dla przykładu próba normalizacji warunków wzajemnej wymiany handlowej z Chinami (kradnącymi technologie) powoduje opór i współpracę starego układu z Partii Demokratycznej i Republikańskiej ze stroną chińską z powodu zaangażowania inwestycyjnego przedstawicieli tych kół na chińskim rynku. Z kolei nieco mniej czytelne jest zachowanie Trumpa wobec najważniejszego ciągle nie rozwiązanego problemu z imigrantami. Przypomnijmy, że podniesienie i nagłośnienie właśnie tego problemu dało Trumpowi prezydenturę.
Oczywiście imigracja to wielki biznes i to nie tylko dla katolickich, protestanckich, czy żydowskich organizacji charytatywnych czerpiących krocie nie tylko od amerykańskiego rządu, ale i od prywatnych osób i organizacji. Właściwie socjalistyczna Partia Demokratyczna chce sprowadzić jak najwięcej “owieczek”, którym mogłaby “pomóc” i następnie uzależnić i strzyc je przy okazji kolejnych wyborów. Partia Republikańska w warstwie wielkiego biznesu tęskni za tanim robotnikiem, jak również wyciąga od rządu wielkie fundusze budując i zabezpieczając ośrodki pobytu imigrantów, a dla tych mniej grzecznych buduje więzienia (ok. 30% więźniów w ośrodkach federalnych stanowią imigranci).
Zbliżają się kolejne wybory prezydenckie i wielu wyborców zarzuca Trumpowi, że nie wywiązał się z najważniejszej wyborczej obietnicy. Wobec tego wiedziony instynktem Trump kilka dni temu zapowiedział masowe “naloty” policji i służb imigracyjnych ICE i deportowanie tych, którzy nie zgłaszają się do sądu na wyznaczone terminy przesłuchań odnośnie swojego imigracyjnego statusu. Wywołało to wielkie oburzenie Demokratów, którzy mają teraz większość w izbie niższej Kongresu. Wobec tego Trump odroczył zapowiadaną akcję służb ICE zapowiadając, że daje Demokratom w Kongresie 2 tygodnie, aby wypracowali jakieś panaceum w sprawie imigracyjnego kryzysu. Oczywiście nic z tego nie wyjdzie, ale Trump przez jakiś czas kontroluje piłkę w tej grze.
Przeciętnie oblicza się, że przez południową granicę z Meksykiem nielegalnie przechodzi dziennie ponad 4,000 osób, a w stosunku rocznym ponad 1 mln (!). Do tego trzeba dodać legalnych imigrantów również w liczbie ok. 1 mln. Ostatnio z przyczyn propagandowych zmienił się profil imigrantów, obecnie przechodzą rodziny z dziećmi. Ustalono, że dzieci są czasem porywane przez dorosłych, pragnących zwiększyć swoje szanse (badania genetyczne wykazują brak pokrewieństwa). Jest też “modny” proceder “odpłatnej adopcji” wypożyczania dzieci, służby graniczne ustaliły np. że jeden chłopiec przechodził przez granicę co najmniej 4 razy, oczywiście za każdym razem z innymi “rodzicami”.
Ciężko pracujących Amerykanów drażni też “szałowy” wygląd imigrantów uciekających przed biedą, nowe fryzury, ciuchy, manicure, etc… Demokraci są oburzeni warunkami w jakich przetrzymywani są uchodźcy (ci którzy dali się złapać) i domagają się zwiększenia funduszy, aby polepszyć ich żywot. Popularna socjalistka młoda kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez z Nowego Jorku wyznała, że przy południowej granicy Ameryka prowadzi obozy koncentracyjne dla uchodźców, przeciwko czemu natychmiast zaprotestowali Żydzi. Oczywiście te warunki dla uchodźców nie były lepsze przez 8 lat prezydentury Baracka Husseina Obamy, ale wtedy demokratom jakoś to nie przeszkadzało...
Zapewne Trump musi w jakiś sposób udowodnić swoim wyborcom, że chce i potrafi spełnić tę istotną obietnicę wyborczą, choć obiecanego muru granicznego nie bardzo widać, a jego budowa bojkotowana przez Demokratów w Kongresie (kontrolują kasę) nie jest z pewnością sukcesem, a wybory tuż, tuż… Niektórzy z jego dotychczasowych zwolenników (np. publicystka Ann Coulter) uważają, że Trump jest oszustem i pajacem, który zdradził swoich wyborców...
Przeciwko Trumpowi wysypało się mrowie dwu tuzinów Demokratów ubiegających się o nominację swojej partii, ok. 20 z nich ma właśnie swoją pierwszą debatę. Na czele plasuje się 76 letni Joe Biden (34%), były długoletni senator ze stanu Delaware i były wiceprezydent (administracja Obamy), uchodzący za poczciwca, który od czasu do czasu wywoła jakiś skandal. Ostatnio spotkał się z zarzutami, że zbytnio przytula się i obłapuje płeć piękną, poza tym niedawno chwalił się swoimi dobrymi stosunkami z nieżyjącymi już “rasistami” z Kongresu, również udowodniono mu plagiat, a jego syn jest zamoczony w afery na Ukrainie. Na drugim miejscu plasuje się wnuczek Ziemi Beskidzkiej (dziadek uciekł do bolszewików w czasie wojny 1919/1920 r.) komunista i wieczny 77 letni polityk Bernie Sanders (27%) odsunięty od nominacji w ostatnich wyborach przez niesławną Hillary Clinton. Na trzecim miejscu plasuje się rozkrzyczana liberałka ze stanu Massachusetts 70 letnia Elizabeth Warren “Pocahontas” (14%), która zapowiedziała darmowe szkoły wyższe i umorzenie długów powstałych podczas studiów (44 mln Amerykanów zadłużonych na $1,5 trylionów US!). Zabawnym jest, że w pierwszej trójce mamy starszych białych ludzi, którzy mają reprezentować wszelkiego rodzaju mniejszości (również rasowe), blokując pulpit właśnie przedstawicielom tychże mniejszości. To w najlepszy sposób obrazuje bigotów z Partii Demokratycznej, która walczyła przeciwko republikańskiemu Lincolnowi, właśnie o zachowanie niewolnictwa, a później na własnej piersi wychowała czarujący Ku-Klux-Klan…
W krótkim tekście ciśnie się wiele wątków, jednak nie sposób pominąć narastającego konfliktu z Iranem, z którym US ma kiepskie stosunki od sławetnej rewolucji islamskiej z 1979 r. (porwanie amerykańskich zakładników). Do pewnego odprężenia dążył prezydent Obama odmrażając i oddając Teheranowi zatrzymane przez US ok. $150 mld, co spotkało się z głośnym oburzeniem żydowskiego lobby w Ameryce. Oczywiście Trump jest najbardziej pro izraelskim prezydentem US (przeniesienie ambasady do Jerozolimy, uznanie Wzgórz Golan, córka ortodoksyjną Żydówką) na którego wielki wpływ (podobnie jak na Putina, czy też na Ukrainę) ma żydowska sekta Chabad.
Ostatnio głośno było o ostrzelaniu/podpaleniu dwóch tankowców w krytycznej cieśninie Ormuz (między Iranem, a ZEA, wyjście z Zatoki Perskiej do Morza Arabskiego, przepływa tędy ⅕ światowej ropy), Izrael i US oskarżyły Iran o sprawstwo, w co trudno uwierzyć gdyż jedna z zaatakowanych jednostek należała do Japonii, której premier Abe właśnie składał wizytę w Teheranie. Kilka dni temu Iran zestrzelił duży amerykański dron zwiadowczy RQ-170 Sentinel (wart $220 mln). US oskarżyły Teheran, że bezprawnie zniszczył maszynę operującą w międzynarodowej przestrzeni, Trump zapowiedział akcję odwetową, którą jednak w ostatniej chwili odwołał, ostrzegając jednak, że następnym razem “zniszczy” Iran.
Wczoraj w Jerozolimie na zaproszenie Netanjahu przybyli doradca d/s bezpieczeństwa narodowegi US John Bolton (neocon, syjonista, doradzał Bushowi Młodszemu w/s wojny z Irakiem), oraz jego odpowiednik reprezentujący Putina , Nikołaj Patruszew. Tematem była głównie sytuacja w Syrii (strefy wpływów). Netanjahu przy wsparciu Boltona szukał poparcia Rosji do ograniczenia wpływu, a praktycznie wycofania wojsk irańskich z Syrii. Niestety Patruszew pochwalił Iran za wydatną pomoc w zwalczaniu państwa ISIS w Syrii i zabiegi Netanjahu raczej spaliły na panewce (Rosja posiada w Syrii bazę morską i bazę lotniczą). Patruszew jednocześnie podkreślił, że prawie 2 mln obywateli rosyjskich obecnie mieszka w Izraelu i dlatego stosunki między Moskwą, a Tel Awiwem są bliskie. Co interesujące z polskiego punktu widzenia, Patruszew podkreślił bliską kooperację Rosji i Izraela przeciwko próbom fałszowania historii II w.ś.(!?). Pewnie ten temat wkrótce powróci...
Na “wszelki wypadek” US w ubiegłym tygodniu przypuściły cybernetyczny atak na instalacje militarne Iranu. Prezydent Trump nałożył nowe sankcje na liderów państwa islamskiego w Iranie, jednocześnie zapraszając ich do bezpośrednich rozmów, których tematem byłaby kompletna eliminacja irańskiego programu nuklearnego, rezygnacja z programu przenoszenia pocisków dalekiego zasięgu i rezygnacja z popierania światowego terroryzmu. W odpowiedzi prezydent Hassan Rouhani, powiedział, że Trump jest zdesperowany i ma nie równo poukładane w głowie…
Wychodzi na to, że być może Trump zorientował się, że ktoś wpuszcza go w pułapkę zakończoną wojną i w ostatniej chwili zmienił plany. Zastanawia też, że Teheran był w stanie strącić ten amerykański dron, może ma na wyposażeniu nowe systemy skuteczniejszej obrony? Przypomnijmy, że Trump wygrał wybory krytykując bezsensowne wojny, które prowadzą tylko do dalszego niebotycznego zadłużania Ameryki i śmierci jej najlepszych synów. Jego wyborcy dobrze o tym pamiętają. Z drugiej strony pamiętamy Busha Młodszego, który obejmując prezydenturę w styczniu 2001 r. zapowiadał, że chce zająć się gospodarką, natomiast nie jest zainteresowany kosztownymi wojnami. Pod koniec roku (po zamachu 9/11) kiedy obsiedli go neoconi myślał już tylko o wojnie, najpierw w Afganistanie, a następnie w Iraku...
Ewentualna wojna z Iranem mogłaby z czasem zniszczyć prezydenturę Trumpa, tak jak zniszczyła wizerunek L.B. Johnsona, czy obydwu Bushów (choć Bush 41, po pierwszej wojnie irackiej miał ponad 90% poparcia!). Oczywiście entuzjaści z Pentagonu, spece od wojskowych kontraktów chętnie zapędziliby Trumpa do kąta z opcją “precyzyjne ograniczone uderzenia”, jednak wojnę łatwo zacząć, ale trudniej zakończyć. W interesie przemysłu zbrojeniowego jest stworzenie możliwości wypróbowania nowych generacji pocisków, sprawdzenia skuteczności systemów, co następnie przełoży się na zyskowną sprzedaż. Poza tym ewentualna wojna blokując przepływ ⅕ światowej ropy stworzyłaby koalicję Chin, Rosji, Indii, a nawet zachodniej Europy i interes Izraela nie miałby tu większego znaczenia, tylko biznes.
Niepotrzebnie się tak rozpisałem, teraz choć słowo o wizycie polskiego prezydenta Andrzeja Dudy w Białym Domu. Wizyta przebiegała sprawnie, skierowała oczy całego świata na Polskę i w sferze medialnej to był niewątpliwie sukces Polski, Prezydent razem z małżonką zebrali wiele dobrych opinii. Byłoby może lepiej gdyby PAD zdecydował się więcej mówić po angielsku, wówczas ułatwiłoby to przekaz dla odbiorcy, a nieco im powiedział szczególnie odpowiadając na pytania dziennikarzy. Z tej okazji ucichły nawet ataki środowisk żydowskich. Ogłoszono wiele intencji i też umów w sprawach zakupu skroplonego gazu, zakupów myśliwców F-35 (na 2026 r.), zwiększenia amerykańskiego rotacyjnego kontyngentu wojskowego o 1,000 (do ok. 6,000) i podjęto rozmowy o budowie elektrowni atomowych w Polsce. Amerykanie ustanowią też dowództwo na szczeblu dywizji w Polsce, a nawet skierują jednostkę dronów. Czyli bezpieczeństwo i unowocześnienie tak gospodarcze jak i obronne, czyli ogromne kosztowne inwestycje. Miejmy nadzieję, że na tych przedsięwzięciach dużo zyska i polska armia.
Słowem sukces. Być może Trump umacnia Polskę i Międzymorze oraz Amerykę w tym obszarze, aby stworzyć lepsze warunki wyjściowe do negocjacji z Putinem, którego będzie potrzebował później do przepychanki z Chinami?
Jacek K. Matysiak
Kalifornia, 2019/06/27