Umarł Castro, niech żyje Castro! Wszyscy Kubańczycy, a jest ich ponad 11 milionów, chcą opuścić swój kraj
Przed rewolucją Fidela Castro, czyli przed rokiem 1959, obywatele Kuby przemieszczali się swobodnie. Zamożni chętnie odpoczywali w Teksasie, zakładali biznesy na Florydzie, szczególnie fabryki cygar, które spowodowały rozkwit gospodarczy tamtego terenu i napływ siły roboczej. Stosunki między USA i Kubą, po wyzwoleniu tej ostatniej spod władzy kolonialnej, miały charakter szalenie praktyczny. Jedni twierdzą, że USA prowadziły politykę wyzysku w stosunku do młodego państwa, inni uważają, że korzyści były obopólne. Tuż przed rewolucją zamieszkiwało na terenie USA, głównie w Tampie na Florydzie i w teksańskim Houston, ponad 120 tys. obywateli pochodzenia kubańskiego. Można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że tak jak szybko powrócili „na ojczyzny łono”, tak szybko zapragnęli je opuścić. Nie tylko oni. W latach 1960 – 1980 emigracja rozkwitła, a USA traktowały uchodźców kubańskich życzliwie. Akt prawny nie tylko zezwalający na legalne pozostanie, ale regulujący również wszelkiego rodzaju pomoc nowo przybyłym (darmowa nauka języka, nisko oprocentowane pożyczki i granty, dopłaty do czynszu, darmowa nauka na studiach) został uchwalony i wszedł w życie za prezydentury niezbyt popularnego i swego czasu krytykowanego w Polsce Lyndona Johnsona (1963 – 1969).
Halina Kaczmarczyk
Cały artykuł w najnowszym numerze "TS" (50/2016) dostępnym też w wersji cyfrowej tutaj