Trzeba chcieć, czyli Rosja gra o jednoznaczne zwycięstwo

Rosyjscy dyplomaci przedstawiają w „Mieżdunarodnej Żizni” wizję wojny, w której celem Kremla nie są zdobycze terytorialne, lecz polityczna dominacja nad Ukrainą i wymuszenie ustępstw Zachodu, podczas gdy realność takiego „zwycięstwa” zależy zarówno od przebiegu działań wojennych, jak i od postawy administracji Donalda Trumpa.
Żołnierz
Żołnierz / Projekt A. Ch.

Co musisz wiedzieć:

  • Autor wskazuje, że Rosja definiuje „zwycięstwo” nie jako zajęcie terytorium, lecz jako trwałe podporządkowanie Ukrainy i cofnięcie wpływów NATO aż za Odrę.
  • Ocenia też, że zdolność Ukrainy do długotrwałej obrony może rosnąć dzięki masowemu użyciu dronów, które zmniejszają znaczenie przewagi liczebnej Rosji.
  • Publicysta przestrzega, że amerykańska administracja Trumpa może wcale nie chcieć porażki Rosji, widząc w niej potencjalnego partnera do strategicznego „wielkiego dealu” i reagując niechęcią na ukraińskie sukcesy wojskowe.

 

"Zagrożona" Rosja

Dzieje prób Europy (i szerzej – „kolektywnego Zachodu”) skolonizowania Rosji zaczęły się w 1018 roku, od wyprawy na Kijów Bolesława Chrobrego. Przy czym prawdziwości takiej kwalifikacji tej wyprawy dowodzi fakt, że Chrobry maszerował „razem z niemieckimi rycerzami” – podkreślają ważni rosyjscy dyplomaci. Ich zdaniem próby podbicia Rosji rozpoczęte wtedy przez Bolesława wraz z Niemcami trwają do dziś, a ich ostatnim przejawem jest wsparcie Zachodu dla „marionetkowego reżimu kijowskiego”. Bo

„dziś mamy do czynienia z tymi samymi wrogami, którzy i 85, i 100, i 200 lat temu napadali na naszą ojczyznę. Tyle że jeśli w czasie Wojny Północnej [w której Piotr Wielki zdobył ziemie, na których stanął Petersburg – przyp. aut.], wojny roku 1812, Krymskiej czy Ojczyźnianej walczyliśmy z poszczególnymi państwami i ich sojuszami, to teraz przeciwstawiamy się praktycznie całemu zachodniemu blokowi, który zjednoczył się przeciw nam. Przyczyna tego jest prosta – ich strach, że Rosja może ostatecznie wyjść spod ich [Zachodu – przyp. aut.] wpływu”.

Teza, jakoby Zachód, czy to dziś, czy w roku 2022, czy kiedykolwiek po (najpóźniej) roku 2014, kiedy Moskwa inkorporowała Krym, uważał, że Rosja znajduje się w jakimkolwiek zakresie pod jego wpływem, jest intelektualnie brawurowa. Ale logiczna – służy bowiem umacnianiu spotykanej na światowym Południu wizji, w myśl której Putin jest kimś w rodzaju globalnego Che Guevary, desperacko walczącego z przeważającą siłą zachodniego imperializmu.

 

Zwycięstwo - czyli właściwie co?

Ale myliłby się ten, kto sądziłby, że są to najważniejsze tezy artykułu opublikowanego w „Mieżdunarodnej Żizni” przez Dmitrija Demurina, Antona Postigowa i Timofieja Cholina. Najważniejszą, jak się wydaje, jest jednoznaczne stwierdzenie, że dla Rosji koniecznością jest

„osiągnięcie zwycięstwa lub stworzenie sytuacji wojskowo-politycznej, która jako zwycięstwo będzie przyjęta bez zastrzeżeń wewnątrz Rosji i za granicą”.

Co oznacza tu słowo „zwycięstwo”? W tekście nie znajdziemy żadnych śladów pozwalających rozumieć je jako zyski terytorialne. Znajdziemy natomiast odwołania do „demilitaryzacji, denazyfikacji i zapewnienia neutralnego statusu Ukrainy”, a także do ustanowienia „nowej architektury bezpieczeństwa” (przy czym architektura ta ma mieć skalę przewyższającą Ukrainę i w ogóle obszar poradziecki).

Innymi słowy – atrybutami zwycięstwa ma być rozbrojenie Ukrainy i uniemożliwienie militarnego wspierania Kijowa przez państwa zachodnie. Również – przejęcie przez Kreml kontroli nad jej wewnętrznym życiem politycznym. Taki jest sens pojęcia „denazyfikacji” – kto nie jest nazistą, miałaby decydować Moskwa. Żądanie to trzeba czytać wraz z innym – traktatowego zobowiązania się Ukrainy do przeprowadzenia wyborów. Takie zobowiązanie zawarte w porozumieniu międzynarodowym dałoby Rosji, jako jego sygnatariuszowi, pretekst do nieuznawania ich wyniku i twierdzenia, że Ukraina nie ma legalnych władz, a legalne będą dopiero te, które uzna Moskwa.

Atrybutem zwycięstwa ma być także wycofanie się sił zbrojnych i infrastruktury NATO poza linię Odry – zgodnie z żądaniami zgłoszonymi przez ministra Siergieja Ławrowa w grudniu 2021 r., w artykule rosyjskich dyplomatów wspominanymi aprobatywnie. Wtedy Zachód uchylił się od dialogu w tej sprawie, więc dziś trzeba – za pomocą oczywistego zwycięstwa – do tego dialogu go zmusić.

 

Niwelacja dysproporcji

Czy takie jednoznaczne zwycięstwo Rosji jest prawdopodobne? Odpowiedź nie jest łatwa. Bo z jednej strony nie sposób bezkrytycznie przyjmować mantry tych, którzy pracowicie wyliczają, z jaką (niewielką) prędkością od lutego 2022 r. Rosja zajmuje kolejne kilometry kwadratowe ukraińskiego terytorium, i konkludują, że oznacza to, iż w tym tempie na dotarcie do Kijowa będzie jej potrzeba kilku, a do Lwowa – kilkunastu lat. Nie sposób, wojny nie przebiegają bowiem linearnie. Do lata 1918 r. zachodni front I wojny światowej był stabilny, jeszcze wiosną nie było nieprawdopodobne, że zwyciężą Niemcy. A latem i wczesną jesienią zadziało się coś takiego, że w listopadzie Rzesza poczuła się zmuszona uznać za pokonaną.

Oczywista jest dysproporcja potencjałów Rosji i Ukrainy. I ludnościowego, i przemysłowego, i tego mierzonego PKB. Zachód mógłby tę różnicę potencjałów równoważyć, ale tu mowa o decyzji poświęcania ogromnych kwot przez jeszcze co najmniej kilka, a może kilkanaście lat. Ameryka pod wodzą Donalda Trumpa stanowczo tego nie chce, a w wytrwałość Europy można wątpić.

 

Scenariusze wojenne

Zarazem jednak wojna ukraińska zmieniała się – i zmienia – w całym okresie swojego trwania radykalnie. Wojnę manewrową zastąpiła pozycyjna. Wprawdzie zwiększała się rola dronów, ale ciągły nacisk szturmowych grup piechoty pozwalał – w sytuacji dysproporcji liczebnej obu armii i rosnących problemów Kijowa z zapewnieniem ludzkich uzupełnień – na ciągłe spychanie Ukraińców. Co rodziło w Rosjanach nadzieje na przełamanie i powrót do wojny manewrowej, w której już w pełni dałaby się poznać ich liczebna przewaga.

Dziś jednak siedzący w temacie specjaliści mówią, że udronowienie konfliktu osiąga skalę jeszcze większą niż dotąd. I że oznaczać to może radykalny spadek znaczenia przewagi liczebnej – bo do utrzymania danego odcinka frontu zaczyna wystarczać ułamek liczby żołnierzy, potrzebnej do wykonywania tego zadania nie tylko według przedwojennych regulaminów, ale nawet według praktyki z okresu ostatnich dwóch lat. Jeśli tak byłoby w istocie, oznaczałoby to nadzieję dla Ukraińców.

I dawałoby możliwość utrzymania przez nich efektywnej obrony jeszcze przez bardzo długi okres. Co uprawdopodobniałoby ewentualność jej dotrwania do momentu, w którym kryzys gospodarczo-finansowy osiągnąłby w Rosji rozmiar uniemożliwiający Moskwie kontynuowanie działań o charakterze ofensywnym w dotychczasowej skali. A to oznaczałoby, że nagle staną się realne różne korzystne dla Ukrainy i Zachodu warianty dalszego rozwoju sytuacji.

 

Trump woli Goliatów?

Ale żeby taka wersja rozwoju wydarzeń stała się możliwa, najpierw trzeba jej chcieć. Trzeba pragnąć, żeby wojna zakończyła się porażką Rosji. A to, czy chciałby tego podmiot, od którego po stronie antyrosyjskiej zależy najwięcej, czyli administracja amerykańska, jest dyskusyjne. I to dyskusyjne nie tylko i nie przede wszystkim na płaszczyźnie wiary lub braku wiary trumpistów w taką możliwość, tylko uważania jej – bądź nie uważania – za korzystną.

Wiele wskazuje bowiem, że rację może mieć ukraińska publicystka Natalia Gumeniuk, która uważa, że rządzących USA irytuje skuteczny opór Ukrainy – jako taki. I to niezależnie od np. ich całkowitej niewiedzy na temat Rosji (w maju Steve Witkoff przyznał, że wiedzę na temat konfliktu, który ma spacyfikować, bierze z dokumentalistyki Netflixa), naiwnej chęci osłabienia sojuszu Moskwy z Pekinem czy niechęci wobec pożytkowania amerykańskich środków na odcinku, w ich opinii, dla interesów USA drugorzędnym. Można bowiem zaryzykować według Gumeniuk twierdzenie, że skuteczna walka jakiegokolwiek Dawida z jakimkolwiek Goliatem nie mieści się w ich obrazie świata. Świata, którego porządek opiera się na tym, że większy i silniejszy wygrywa.

Co więcej – rządzący Stanami w naturalny sposób identyfikują się właśnie z Goliatem czy Goliatami. Świadczy o tym choćby uderzająco niechętna reakcja trumpistów na operację „Pajęczyna” – skuteczne zaatakowanie przez Ukraińców lotnisk strategicznych na całym obszarze Federacji Rosyjskiej. Dostrzegali w tym przede wszystkim nie przejaw efektywności, tylko… eskalowania konfliktu. Ale też coś więcej – w reakcji zarówno Trumpa, jak i jego najbliższych współpracowników można było zauważyć rozdrażnienie samym faktem, że ktoś okazał się na tyle bezczelny, iż robi takie rzeczy supermocarstwu. Bo przecież my też jesteśmy supermocarstwem, wielkim drapieżnikiem, w tym lesie poślednim stworzeniom nie wolno tak traktować podobnych do nas…

 

"Wielki deal"

To psychiczne nastawienie do konfliktu wzmacnia ewidentna chęć elity trumpistowskiej do zrobienia z Rosją „wielkiego dealu” w zakresie energetyki, wydobywania surowców (zwłaszcza metali ziem rzadkich), eksploatacji Arktyki, Syberii oraz rozwoju AI. Ten deal miałaby zrobić Ameryka, ale też konkretnie biznes związany z Trumpem i finansujący jego kampanię wyborczą. Tak wynika z materiału opublikowanego przez „The Wall Street Journal”. Przy czym założenie, że między (mającą przecież biznesową tożsamość) ekipą Trumpa a mającymi skorzystać na dealu przedsiębiorcami istnieje jakiś mur i decydenci osobiście na przeprowadzonym przez siebie dealu nie skorzystają, byłoby śmiałe.

Dodajmy, że według „The Atlantic” wiceprezydent J.D. Vance mówił o konieczności doprowadzenia – za wszelką cenę – do pokoju na Ukrainie przed przyszłorocznymi wyborami połówkowymi do Kongresu. I tenże Vance, odpowiadając na krytyczną reakcję części republikańskich kongresmenów na działania Białego Domu w sprawie rosyjskiej agresji, napisał, że ich

„poziom emocji w tej sprawie w momencie, w którym nasz kraj ma poważne problemy, jest objawem szaleństwa”.

Konkludując: Rosja ma w sprawie ukraińskiej potężnych sprzymierzeńców lub przynajmniej potencjał do ich pozyskania. Niewielką pociechą jest w tej sytuacji fakt, że chyba tego nie docenia.

[Niektóre śródtytuły, lead i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]


 

POLECANE
Karol Nawrocki: Po pierwsze Polska, po pierwsze Polacy wideo
Karol Nawrocki: Po pierwsze Polska, po pierwsze Polacy

„Wypowiadam te słowa z poczuciem wielkiego zaszczytu i wdzięczności, ale i odpowiedzialności – bo ten urząd nie jest nagrodą, jest przede wszystkim zobowiązaniem” - mówił prezydent Karol Nawrocki.

Jan Krzysztof Ardanowski: Żądałem i żądam skierowania sprawy do sądu tylko u nas
Jan Krzysztof Ardanowski: Żądałem i żądam skierowania sprawy do sądu

„Prokuratorzy od praktycznie 6 lat prowadzą śledztwo, które wcześniej prowadziło je Centralne Biuro Antykorupcyjne. Dla mnie cała sprawa ma cel polityczny, mianowicie Kamiński i Wąsik wymyślili nieistniejącą aferę po to, by zamknąć mi usta, bym nie wypowiadał się w sprawach politycznych, a tym bardziej, bym nie wyrażał się krytycznie o polityce Prawa i Sprawiedliwości, a może i prezesa Kaczyńskiego” - mówi portalowi Tysol.pl Jan Krzysztof Ardanowski, były minister rolnictwa.

Akt oskarżenia przeciwko działaczowi Ruchu Obrony Granic Robertowi B. z ostatniej chwili
Akt oskarżenia przeciwko działaczowi Ruchu Obrony Granic Robertowi B.

Prokurator skierował w środę do sądu akt oskarżenia przeciwko działaczowi Ruchu Obrony Granic Robertowi B., któremu zarzucił cztery przestępstwa, w tym znieważenie funkcjonariuszy Straży Granicznej i Żandarmerii Wojskowej – podała w środę Prokuratura Okręgowa w Gorzowie Wielkopolskim.

Pociąg „Mazury” utknął w Nidzicy. Oblodzone drzewa runęły na linię trakcyjną z ostatniej chwili
Pociąg „Mazury” utknął w Nidzicy. Oblodzone drzewa runęły na linię trakcyjną

Zerwana sieć trakcyjna i unieruchomiony skład PKP Intercity. Pasażerowie pociągu „Mazury” zostali ewakuowani, a ruch kolejowy na ważnej trasie wstrzymano bez podania terminu wznowienia.

Grafzero: Najlepsze i najgorsze książki 2025! z ostatniej chwili
Grafzero: Najlepsze i najgorsze książki 2025!

Grafzero vlog literacki o najlepszych i najgorszych książkach 2025. Co się udało, co w przyszłym roku, jak wyszedł start wydawnictwa Centryfuga?

Tusk podczas sztabu kryzysowego o „niedobrych numerach” pogody. Rząd szykuje się na czarne scenariusze z ostatniej chwili
Tusk podczas sztabu kryzysowego o „niedobrych numerach” pogody. Rząd szykuje się na czarne scenariusze

Rząd zakłada najgorsze scenariusze, a służby zostały postawione w stan zwiększonej gotowości. Podczas sztabu kryzysowego Donald Tusk przyznał, że pogoda „wykręciła niedobre numery”, a sytuacja w części kraju nadal pozostaje poważna.

Energiewende na zakręcie. Deutsche Bank apeluje o zmianę kursu tylko u nas
Energiewende na zakręcie. Deutsche Bank apeluje o zmianę kursu

Deutsche Bank ostrzega, że niemiecka transformacja energetyczna Energiewende nie przebiega zgodnie z planem. W nowym raporcie bank wskazuje, że bez korekty polityki energetycznej, lepszego dopasowania OZE do sieci i magazynów oraz kontroli kosztów, Niemcy nie osiągną neutralności klimatycznej w 2045 roku, a ceny energii pozostaną wysokie.

W Elblągu ogłoszono pogotowie powodziowe. Służby w gotowości z ostatniej chwili
W Elblągu ogłoszono pogotowie powodziowe. Służby w gotowości

Sytuacja hydrologiczna na północy Polski staje się coraz poważniejsza. Obowiązują ostrzeżenia III stopnia, wprowadzono pogotowie przeciwpowodziowe, a służby monitorują poziomy wód na kluczowych rzekach i zbiornikach.

Bloomberg: Majątek 500 najbogatszych ludzi świata wzrósł w 2025 roku o 2,2 bln dolarów z ostatniej chwili
Bloomberg: Majątek 500 najbogatszych ludzi świata wzrósł w 2025 roku o 2,2 bln dolarów

Majątek 500 najbogatszych ludzi świata zwiększył się w upływającym roku o rekordowe 2,2 biliona dolarów, osiągając kwotę 11,9 biliona dolarów dzięki wzrostom na rynkach akcji, metali, kryptowalut i innych aktywów – przekazała w środę agencja Bloomberga.

Blokada Trumpa wystawiona na próbę. Gigantyczny chiński supertankowiec zmierza do Wenezueli pilne
Blokada Trumpa wystawiona na próbę. Gigantyczny chiński supertankowiec zmierza do Wenezueli

Tankowiec Thousand Sunny, od lat obsługujący transport ropy z Wenezueli do Chin, kieruje się w stronę objętego amerykańską blokadą kraju. Jednostka nie zmieniła kursu mimo zapowiedzi „całkowitej i kompletnej” blokady ogłoszonej przez Waszyngton. Liczy 330 metrów długości i 60 wysokości.

REKLAMA

Trzeba chcieć, czyli Rosja gra o jednoznaczne zwycięstwo

Rosyjscy dyplomaci przedstawiają w „Mieżdunarodnej Żizni” wizję wojny, w której celem Kremla nie są zdobycze terytorialne, lecz polityczna dominacja nad Ukrainą i wymuszenie ustępstw Zachodu, podczas gdy realność takiego „zwycięstwa” zależy zarówno od przebiegu działań wojennych, jak i od postawy administracji Donalda Trumpa.
Żołnierz
Żołnierz / Projekt A. Ch.

Co musisz wiedzieć:

  • Autor wskazuje, że Rosja definiuje „zwycięstwo” nie jako zajęcie terytorium, lecz jako trwałe podporządkowanie Ukrainy i cofnięcie wpływów NATO aż za Odrę.
  • Ocenia też, że zdolność Ukrainy do długotrwałej obrony może rosnąć dzięki masowemu użyciu dronów, które zmniejszają znaczenie przewagi liczebnej Rosji.
  • Publicysta przestrzega, że amerykańska administracja Trumpa może wcale nie chcieć porażki Rosji, widząc w niej potencjalnego partnera do strategicznego „wielkiego dealu” i reagując niechęcią na ukraińskie sukcesy wojskowe.

 

"Zagrożona" Rosja

Dzieje prób Europy (i szerzej – „kolektywnego Zachodu”) skolonizowania Rosji zaczęły się w 1018 roku, od wyprawy na Kijów Bolesława Chrobrego. Przy czym prawdziwości takiej kwalifikacji tej wyprawy dowodzi fakt, że Chrobry maszerował „razem z niemieckimi rycerzami” – podkreślają ważni rosyjscy dyplomaci. Ich zdaniem próby podbicia Rosji rozpoczęte wtedy przez Bolesława wraz z Niemcami trwają do dziś, a ich ostatnim przejawem jest wsparcie Zachodu dla „marionetkowego reżimu kijowskiego”. Bo

„dziś mamy do czynienia z tymi samymi wrogami, którzy i 85, i 100, i 200 lat temu napadali na naszą ojczyznę. Tyle że jeśli w czasie Wojny Północnej [w której Piotr Wielki zdobył ziemie, na których stanął Petersburg – przyp. aut.], wojny roku 1812, Krymskiej czy Ojczyźnianej walczyliśmy z poszczególnymi państwami i ich sojuszami, to teraz przeciwstawiamy się praktycznie całemu zachodniemu blokowi, który zjednoczył się przeciw nam. Przyczyna tego jest prosta – ich strach, że Rosja może ostatecznie wyjść spod ich [Zachodu – przyp. aut.] wpływu”.

Teza, jakoby Zachód, czy to dziś, czy w roku 2022, czy kiedykolwiek po (najpóźniej) roku 2014, kiedy Moskwa inkorporowała Krym, uważał, że Rosja znajduje się w jakimkolwiek zakresie pod jego wpływem, jest intelektualnie brawurowa. Ale logiczna – służy bowiem umacnianiu spotykanej na światowym Południu wizji, w myśl której Putin jest kimś w rodzaju globalnego Che Guevary, desperacko walczącego z przeważającą siłą zachodniego imperializmu.

 

Zwycięstwo - czyli właściwie co?

Ale myliłby się ten, kto sądziłby, że są to najważniejsze tezy artykułu opublikowanego w „Mieżdunarodnej Żizni” przez Dmitrija Demurina, Antona Postigowa i Timofieja Cholina. Najważniejszą, jak się wydaje, jest jednoznaczne stwierdzenie, że dla Rosji koniecznością jest

„osiągnięcie zwycięstwa lub stworzenie sytuacji wojskowo-politycznej, która jako zwycięstwo będzie przyjęta bez zastrzeżeń wewnątrz Rosji i za granicą”.

Co oznacza tu słowo „zwycięstwo”? W tekście nie znajdziemy żadnych śladów pozwalających rozumieć je jako zyski terytorialne. Znajdziemy natomiast odwołania do „demilitaryzacji, denazyfikacji i zapewnienia neutralnego statusu Ukrainy”, a także do ustanowienia „nowej architektury bezpieczeństwa” (przy czym architektura ta ma mieć skalę przewyższającą Ukrainę i w ogóle obszar poradziecki).

Innymi słowy – atrybutami zwycięstwa ma być rozbrojenie Ukrainy i uniemożliwienie militarnego wspierania Kijowa przez państwa zachodnie. Również – przejęcie przez Kreml kontroli nad jej wewnętrznym życiem politycznym. Taki jest sens pojęcia „denazyfikacji” – kto nie jest nazistą, miałaby decydować Moskwa. Żądanie to trzeba czytać wraz z innym – traktatowego zobowiązania się Ukrainy do przeprowadzenia wyborów. Takie zobowiązanie zawarte w porozumieniu międzynarodowym dałoby Rosji, jako jego sygnatariuszowi, pretekst do nieuznawania ich wyniku i twierdzenia, że Ukraina nie ma legalnych władz, a legalne będą dopiero te, które uzna Moskwa.

Atrybutem zwycięstwa ma być także wycofanie się sił zbrojnych i infrastruktury NATO poza linię Odry – zgodnie z żądaniami zgłoszonymi przez ministra Siergieja Ławrowa w grudniu 2021 r., w artykule rosyjskich dyplomatów wspominanymi aprobatywnie. Wtedy Zachód uchylił się od dialogu w tej sprawie, więc dziś trzeba – za pomocą oczywistego zwycięstwa – do tego dialogu go zmusić.

 

Niwelacja dysproporcji

Czy takie jednoznaczne zwycięstwo Rosji jest prawdopodobne? Odpowiedź nie jest łatwa. Bo z jednej strony nie sposób bezkrytycznie przyjmować mantry tych, którzy pracowicie wyliczają, z jaką (niewielką) prędkością od lutego 2022 r. Rosja zajmuje kolejne kilometry kwadratowe ukraińskiego terytorium, i konkludują, że oznacza to, iż w tym tempie na dotarcie do Kijowa będzie jej potrzeba kilku, a do Lwowa – kilkunastu lat. Nie sposób, wojny nie przebiegają bowiem linearnie. Do lata 1918 r. zachodni front I wojny światowej był stabilny, jeszcze wiosną nie było nieprawdopodobne, że zwyciężą Niemcy. A latem i wczesną jesienią zadziało się coś takiego, że w listopadzie Rzesza poczuła się zmuszona uznać za pokonaną.

Oczywista jest dysproporcja potencjałów Rosji i Ukrainy. I ludnościowego, i przemysłowego, i tego mierzonego PKB. Zachód mógłby tę różnicę potencjałów równoważyć, ale tu mowa o decyzji poświęcania ogromnych kwot przez jeszcze co najmniej kilka, a może kilkanaście lat. Ameryka pod wodzą Donalda Trumpa stanowczo tego nie chce, a w wytrwałość Europy można wątpić.

 

Scenariusze wojenne

Zarazem jednak wojna ukraińska zmieniała się – i zmienia – w całym okresie swojego trwania radykalnie. Wojnę manewrową zastąpiła pozycyjna. Wprawdzie zwiększała się rola dronów, ale ciągły nacisk szturmowych grup piechoty pozwalał – w sytuacji dysproporcji liczebnej obu armii i rosnących problemów Kijowa z zapewnieniem ludzkich uzupełnień – na ciągłe spychanie Ukraińców. Co rodziło w Rosjanach nadzieje na przełamanie i powrót do wojny manewrowej, w której już w pełni dałaby się poznać ich liczebna przewaga.

Dziś jednak siedzący w temacie specjaliści mówią, że udronowienie konfliktu osiąga skalę jeszcze większą niż dotąd. I że oznaczać to może radykalny spadek znaczenia przewagi liczebnej – bo do utrzymania danego odcinka frontu zaczyna wystarczać ułamek liczby żołnierzy, potrzebnej do wykonywania tego zadania nie tylko według przedwojennych regulaminów, ale nawet według praktyki z okresu ostatnich dwóch lat. Jeśli tak byłoby w istocie, oznaczałoby to nadzieję dla Ukraińców.

I dawałoby możliwość utrzymania przez nich efektywnej obrony jeszcze przez bardzo długi okres. Co uprawdopodobniałoby ewentualność jej dotrwania do momentu, w którym kryzys gospodarczo-finansowy osiągnąłby w Rosji rozmiar uniemożliwiający Moskwie kontynuowanie działań o charakterze ofensywnym w dotychczasowej skali. A to oznaczałoby, że nagle staną się realne różne korzystne dla Ukrainy i Zachodu warianty dalszego rozwoju sytuacji.

 

Trump woli Goliatów?

Ale żeby taka wersja rozwoju wydarzeń stała się możliwa, najpierw trzeba jej chcieć. Trzeba pragnąć, żeby wojna zakończyła się porażką Rosji. A to, czy chciałby tego podmiot, od którego po stronie antyrosyjskiej zależy najwięcej, czyli administracja amerykańska, jest dyskusyjne. I to dyskusyjne nie tylko i nie przede wszystkim na płaszczyźnie wiary lub braku wiary trumpistów w taką możliwość, tylko uważania jej – bądź nie uważania – za korzystną.

Wiele wskazuje bowiem, że rację może mieć ukraińska publicystka Natalia Gumeniuk, która uważa, że rządzących USA irytuje skuteczny opór Ukrainy – jako taki. I to niezależnie od np. ich całkowitej niewiedzy na temat Rosji (w maju Steve Witkoff przyznał, że wiedzę na temat konfliktu, który ma spacyfikować, bierze z dokumentalistyki Netflixa), naiwnej chęci osłabienia sojuszu Moskwy z Pekinem czy niechęci wobec pożytkowania amerykańskich środków na odcinku, w ich opinii, dla interesów USA drugorzędnym. Można bowiem zaryzykować według Gumeniuk twierdzenie, że skuteczna walka jakiegokolwiek Dawida z jakimkolwiek Goliatem nie mieści się w ich obrazie świata. Świata, którego porządek opiera się na tym, że większy i silniejszy wygrywa.

Co więcej – rządzący Stanami w naturalny sposób identyfikują się właśnie z Goliatem czy Goliatami. Świadczy o tym choćby uderzająco niechętna reakcja trumpistów na operację „Pajęczyna” – skuteczne zaatakowanie przez Ukraińców lotnisk strategicznych na całym obszarze Federacji Rosyjskiej. Dostrzegali w tym przede wszystkim nie przejaw efektywności, tylko… eskalowania konfliktu. Ale też coś więcej – w reakcji zarówno Trumpa, jak i jego najbliższych współpracowników można było zauważyć rozdrażnienie samym faktem, że ktoś okazał się na tyle bezczelny, iż robi takie rzeczy supermocarstwu. Bo przecież my też jesteśmy supermocarstwem, wielkim drapieżnikiem, w tym lesie poślednim stworzeniom nie wolno tak traktować podobnych do nas…

 

"Wielki deal"

To psychiczne nastawienie do konfliktu wzmacnia ewidentna chęć elity trumpistowskiej do zrobienia z Rosją „wielkiego dealu” w zakresie energetyki, wydobywania surowców (zwłaszcza metali ziem rzadkich), eksploatacji Arktyki, Syberii oraz rozwoju AI. Ten deal miałaby zrobić Ameryka, ale też konkretnie biznes związany z Trumpem i finansujący jego kampanię wyborczą. Tak wynika z materiału opublikowanego przez „The Wall Street Journal”. Przy czym założenie, że między (mającą przecież biznesową tożsamość) ekipą Trumpa a mającymi skorzystać na dealu przedsiębiorcami istnieje jakiś mur i decydenci osobiście na przeprowadzonym przez siebie dealu nie skorzystają, byłoby śmiałe.

Dodajmy, że według „The Atlantic” wiceprezydent J.D. Vance mówił o konieczności doprowadzenia – za wszelką cenę – do pokoju na Ukrainie przed przyszłorocznymi wyborami połówkowymi do Kongresu. I tenże Vance, odpowiadając na krytyczną reakcję części republikańskich kongresmenów na działania Białego Domu w sprawie rosyjskiej agresji, napisał, że ich

„poziom emocji w tej sprawie w momencie, w którym nasz kraj ma poważne problemy, jest objawem szaleństwa”.

Konkludując: Rosja ma w sprawie ukraińskiej potężnych sprzymierzeńców lub przynajmniej potencjał do ich pozyskania. Niewielką pociechą jest w tej sytuacji fakt, że chyba tego nie docenia.

[Niektóre śródtytuły, lead i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]



 

Polecane