Tadeusz Płużański: Adwo-kaci polskich patriotów

Komunistom służyli nie tylko sędziowie i prokuratorzy, ale również adwokaci, często z przedwojennym stażem. To, co wyprawiali na sali sądowej, było parodią obrony.
Pintarowa
Tadeusza Płużańskiego i Marię Szelągowską podczas rozpraw przed stołecznym WSR-em reprezentowała adwokat (w praktyce adwo-kat) Alicja Pintarowa. Obrona Taty polegała na twierdzeniach, że to groźny wróg i przestępca, ale trochę tłumaczy go młody wiek i zasługi w czasie wojny. Obrona Szelągowskiej brzmiała: szpiegowała, bo była kochanką rotmistrza (taką linię obrony wobec podejrzanych politycznie kobiet stosowali też inni komunistyczni adwo-kaci).
Pintarowa mojemu Ojcu przyznała otwarcie, że jedyną szansą dla niego jest współpraca z władzami, a ona sama wykonuje tylko instrukcje bezpieki. Płużański i Szelągowska zostali skazani na karę śmierci, zamienioną potem na dożywocie. Rotmistrz został zamordowany strzałem w tył głowy 25 maja 1948 r.
Wyroki wydał wcześniej dyrektor departamentu śledczego MBP Jacek Różański (Józef Goldberg).
Stefan Korboński, w 1945 r. Delegat Rządu na Kraj wspominał:
„Różański postawił sprawę jasno: obowiązkiem rady obrońców [której przewodniczył Mieczysław (Mojżesz) Maślanko, o nim niżej] jest gromadzenie dowodów przeciw oskarżonym. Sędziowie, chcąc stanąć po właściwej stronie tajnej policji politycznej, dzwonili do Różańskiego z pytaniem, jaki wyrok sugerowałby, będąc na ich miejscu. Różański odpowiadał lakonicznie: »pięć… dziesięć lat… dożywocie… kara śmierci«”.
Mimo, iż Pintarowa świetnie o tym wiedziała, kilkanaście lat temu miała czelność zeznawać podczas przesłuchania w Instytucie Pamięci Narodowej:
Proces ten z punktu widzenia formalnego był bez zarzutu, sędziowie, prokurator zachowywali się w porządku, nie było żadnych ostrych słów, czy wycieczek pod adresem moich klientów
Nawet w tej kwestii Pintarowa kłamała. Prokurator Czesław Łapiński był wobec oskarżonych wyjątkowo zajadły. Wkrótce „pani mecenas” zmarła. Do ewidentnego udziału w mordzie sądowym na rotmistrzu Pileckim oczywiście się nie przyznała. Ale też nie musiała, bo zeznawała jako... świadek.
Nieoceniony Janusz Szpotański, który kolaborację z komunizmem uważał za zdradę, napisał kiedyś o Maślance:
„Jestem słynnym adwokatem,
jam palestry chluba.
Gdy masz do czynienia z katem,
to się do mnie udaj!”
Adwo-kaci
Prócz Pintarowej, rotmistrza Pileckiego i jego ludzi „bronili”: Mieczysław (Mojżesz) Maślanko, Edward Rettinger, Lech Buszkowski, Stanisław Sobczyński i Antonina Grabowska. Wszyscy zastosowali zasadę „tak, ale”, np. Pilecki to „szpieg, ale z zasługami, bo w Oświęcimiu stworzył organizację wojskową”. Prosili o łagodny wymiar kary, ale w granicach aktu oskarżenia.
Historyk prof. Wiesław J. Wysocki w książce „Rotmistrz Pilecki” napisał:
„Zgodnie z ówczesnymi obyczajami obrońca nie tyle bronił oskarżonego, ile go tłumaczył. Kadził prokuratorowi, a oskarżonego przedstawiał jako bezwolne narzędzie. W ten sposób obrońca stawał się dodatkowym oskarżycielem pomocniczym w procesie”.
Charakterystyczne, że w sprawach szczególnej dla komunistów wagi pojawiały się te same nazwiska, szczególnie Mieczysława (Mojżesza) Maślanki i Edwarda Rettingera.
Właściwie jedynym zadaniem stalinowskiego adwo-kata, prócz stwarzania – razem z prokuratorem i sędziami – pozorów praworządnego procesu, było nakłonienie oskarżonego, aby przyznał się do nie popełnionej winy. W zamian mógł (ale nie było to pewne) uratować głowę. Przyznać się – o to chodziło komunistom, aby mogli dalej prowadzić wojnę ze „szpiegami”, „faszystami” i „wrogami klasowymi”.
Gorzej, jeśli oskarżeni – tak jak wywiadowcy rtm. Pileckiego – nie chcieli się przyznać (jeśli nie ugięli się nawet podczas brutalnego śledztwa na UB, to co dopiero przed sądem). Tak było np. we wrześniu 1947 r., kiedy płk Franciszek Niepokólczycki, szef II Zarządu Głównego WiN, był sądzony przez WSR w Krakowie. Mieczysław Maślanko tak go „bronił” (nie negował zebranych w sprawie „dowodów”, powtarzając kłamliwe słowa oskarżyciela – płk. Stanisława Zarako-Zarakowskiego – o wywrotowej działalności), że bohater Polski Podziemnej został skazany na trzykrotną karę śmierci (wyrok szczęśliwie złagodzono potem na dożywocie, a w końcu na 12 lat).
Mieczysław Maślanko i Edward Rettinger („bronił” m. in. słynnego „Łupaszkę”, mjr. Zygmunta Szendzielarza, dowódcę 5 Wileńskiej Brygady AK, który też dostał „czapę” i 8 lutego 1951 r. został zamordowany na Rakowieckiej – tam gdzie Pilecki) należeli do najbardziej wziętych obrońców w procesach politycznych. Razem z mec. Antonim Landauem prowadzili prywatną kancelarię, zwaną od ich nazwisk „ReMLau”.
Gdy jeden z sądzonych dowódców AK powiedział Mieczysławowi Maślance, że przyjęty sposób obrony godzi w jego honor, mecenas odpowiedział, że „ten towar nie jest już obecnie w obiegu”. Miał opinię, że interesuje się tylko tymi klientami, których rodziny mogą dobrze zapłacić. Mimo, iż wielu z nich zostało skazanych i straconych, czasem odmawiał podjęcia się obrony, bo - jak kiedyś oświadczył - "nie lubi chodzić na pogrzeby".
Czyli wiedział, jaki w danej sprawie zapadnie wyrok!
Co zastanawiające, jeszcze gorszą opinię – „wyjątkowej świni” – miał Henryk Nowogródzki, który brał krociowe sumy i nawet nie starał się udawać, że „broni” oskarżonych.
Kazimierz Moczarski, więzień bezpieki, autor słynnych „Rozmów z katem” w liście do Sądu Najwyższego skarżył się na Nowogródzkiego:
„pierwszy mój obrońca (…) zamiast wykazywać moją niewinność, (…) zmuszony był swoiście mnie współoskarżać”. W sprawie „bronił” też Rettinger: „to było bajoro zbrodni (…), którego miazmaty dziś nam trują jeszcze duszę. To było bajoro zbrodni, gdzie zastygła krew lepi się jeszcze do rąk”. „Bronił” również Maślanko, który tak się zapędził, że porównał grupę Moczarskiego do gestapo i Abwehry, twierdząc, że „wszystkie te instytucje zostały powołane przez klasy posiadające, które chcą zatrzymać koło historii”.
Historyk Jerzy Poksiński w książce „My sędziowie nie od Boga” przytaczał zeznania jednego z najkrwawszych sędziów stalinowskich, płk. Mieczysława Widaja (szef WSR w Warszawie):
„Nie dość, że była lista obrońców wojskowych, była jeszcze lista »tajnych« obrońców wojskowych, to jest dopuszczonych do spraw tajnych. Należeli do nich (…) adwokaci: Mieczysław Maślanko, Rozenblitt [Marian Rozenblitt, w sądownictwie polskiej armii w ZSRS, potem kierownik sekretariatu w Najwyższym Sądzie Wojskowym, razem z Maślanką i Rettingerem uczestniczył w jednej z kluczowych spraw stalinizmu – „bronił” generałów WP, oskarżonych o udział w tzw. spisku w wojsku], Benjamin Wajsfeld, Zygmunt Gross, Zieliński – było ich coś zaledwie 6 czy 7. (…) Gdy mi w 1952 r. tę listę przekazał tow. płk Warecki [Aleksander Warecki (Warenhaupt), kolejny szef WSR w Warszawie], przez pewien czas ją stosowałem, potem dowiedziałem się u płka Karlinera [Oskar Karliner, wiceprezes Najwyższego Sądu Wojskowego], że można ją odświeżyć przez odpowiedni wywiad w Miejskim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie”.
Wynika stąd jednoznacznie, że lista obrońców musiała zostać zaakceptowana przez najważniejszy resort „ludowej” władzy – Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Jej wysoki funkcjonariusz Józef Światło (Izaak Fleischfarb) potwierdzał: „Dla pewności zatwierdzani są tacy adwokaci, przeciwko którym bezpieka posiada kompromitujące materiały”. Starannie wyselekcjonowani, super usłużni adwo-kaci byli de facto kolejnymi mordercami sądowymi polskich niepodległościowców.