Japonia gotowa na megakataklizm
To, czego nie zniszczą wstrząsy, dokończy fala tsunami – w przypadku ziszczenia się przewidywań specjalistów od geologii może być tak wielka, że przetoczy się przez całe wyspy. To tak, jakby fala zalała pół Polski.
Japończycy zostają na miejscu
Trzęsienie ziemi, które nawiedziło Japonię w pierwszym tygodniu sierpnia, postawiło na nogi wszystkie służby, łącznie z japońskim wojskiem. Japończycy wciąż pamiętają wstrząsy na oceanie z marca 2011 roku, które wywołały falę tak potężną, że zniszczyła ona doszczętnie jedną z największych japońskich i największych na świecie elektrowni jądrowych. Awaria elektrowni w Fukushimie w związku ze zniszczeniami wywołanymi przez wstrząsy i gigantyczną falę doprowadziła do największej cywilnej katastrofy nuklearnej od czasów wybuchu w elektrowni w Czarnobylu. Japończycy do dzisiaj borykają się z Fukushimą – oczyszczają ją z radioaktywnych substancji przy nierzadkich protestach społeczności międzynarodowej. Jednak katastrofa sprzed 13 lat pokazała, że to jedyne państwo, które systemowo przygotowane jest na przyjęcie trzęsienia ziemi o skali, której obawiają się japońscy i chińscy sejsmolodzy. Zwraca uwagę również reakcja obywateli kraju, którzy zamiast szukać ucieczki z zagrożonego państwa, masowo wrócili na japońskie wyspy, rezygnując z jakże popularnych i tanich – z perspektywy mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni – wycieczek do Europy, w tym również do Polski. Obraz mnogich japońskich wycieczek z pasją fotografujących gotyckie i barokowe budynki oraz – to częste zjawisko – dzieci z włosami w kolorze blond – na razie zniknął z naszych ulic, właśnie w związku z tym zagrożeniem.
Sierpniowe trzęsienie ziemi, choć nie skończyło się mrożącą krew w żyłach liczbą ofiar ani spektakularnymi zniszczeniami, nie pozostało obojętne dla polityki i gospodarki tego kraju.
To, że po trzęsieniu o magnitudzie 7,1 nie było ofiar śmiertelnych i poważnych zniszczeń, jest efektem doskonalonej przez wieki sztuki budowlanej w kraju samurajów.
Gotowi na filmowy kataklizm
Japonia znajduje się w tzw. pacyficznym pierścieniu ognia, czyli na linii uskoków sejsmicznych otaczających Ocean Spokojny, i jest jednym z najbardziej narażonych na trzęsienia ziemi krajów na świecie. Rocznie zdarza się tam nawet kilkaset wstrząsów – zwykle o sile dochodzącej do „dolnych 6 stopni”, którą Japończycy opisują jako wstrząs, przy którym trudno utrzymać się na nogach. Podobne wstrząsy niszczyły w innych krajach Azji całe miasta, jednak dla potomków samurajów największym zagrożeniem przy takich wstrząsach jest właśnie... utrata równowagi. Budynki zwykle mają się dobrze, choć zarówno one, jak cała infrastruktura – w tym lotniska i dworce – jest natychmiast po wstrząsach skrupulatnie sprawdzana przez japońskie służby.
Oczywiście silne trzęsienia, które zdarzają się nocą czy nad ranem, kończą się ofiarami śmiertelnymi – 1 stycznia tego roku w północno-środkowym regionie Japonii zginęło wskutek wstrząsów o magnitudzie 7 stopni ponad 240 osób. Jednak to wciąż daleko do liczby ofiar podobnych wstrząsów w innych krajach świata, gdzie liczba ofiar zwykle sięga kilku lub kilkudziesięciu tysięcy ludzi.
Tym razem jednak Japońska Agencja Meteorologiczna uznała, że silne – choć akceptowalne – wstrząsy z 8 sierpnia mogły być zapowiedzią idących za nimi dużo silniejszych, które mogą zagrozić całemu krajowi i większości jego populacji. Zdaniem sejsmologów z JMA temu państwu grożą wstrząsy o sile przekraczającej 10 stopni. To trzęsienie, którego w nowożytnej historii państwa nie było. Siłą rzeczy więc ani służby, ani obywatele nie są przygotowani, żeby doraźnie poradzić sobie z podobnym kataklizmem. Wszystko, do czego mogli przygotować się Japończycy, to szybka i skuteczna reakcja na kataklizm.
Po raz pierwszy w historii kraju i świata serwisy informacyjne oraz rozgłośnie radiowe i telewizyjne zaczęły ostrzegać przed megatrzęsieniem. Megatrzęsieniem, które zachodni świat doskonale zna z hollywodzkich superprodukcji, jednak nie z historii i doświadczenia.
Rządowi eksperci prognozowali, że trzęsienie ziemi w tym regionie, wzdłuż granicy płyt tektonicznych między zatoką Suruga w prefekturze Shizuoka a obszarami morskimi u wybrzeży wyspy Kiusiu, mogłoby skutkować silnym tsunami, w wyniku którego – według jednego ze scenariuszy – zginęłoby ponad 230 tys. osób, a ponad dwa miliony budynków uległyby zniszczeniu.
CZYTAJ TAKŻE: Solidarność znaczy wolność. Wtedy i teraz – najnowszy numer „Tygodnika Solidarność”
Wstrząsy w rządzie
Kilka godzin po ostrzeżeniach wszyscy członkowie japońskiego rządu odwołali swoje urlopy i zmienili plany – wszyscy stawili się w gabinecie premiera Fumia Kishidy, który odwołał wszystkie planowane od niemal roku zagraniczne wizyty do Mongolii i krajów Azji Środkowej. To właśnie on osobiście miałby zarządzać operacją ratunkową na wypadek klęski żywiołowej w takiej skali.
Natychmiast zareagowali również zwykli Japończycy, przerywając swoje wakacje i wracając do ojczyzny. Japoński sektor turystyczny skarżył się, że ostrzeżenie doprowadziło do pierwszego po pandemii koronawirusa kryzysu w branży. Odwołano większość rezerwacji również w turystyce wewnętrznej.
Kazuya Miyahara, przedstawiciel departamentu turystyki rządu prefektury Miyazaki – znanej z plaż i krajobrazu miejskiego z okresu Edo – przekonywał, że wpływ na wstrzymanie ruchu turystycznego miałyby właśnie ostrzeżenia o megatrzęsieniu. Sansuien, tradycyjny zajazd japoński ryokan z gorącymi źródłami w prefekturze Kochi (jego zniszczenie przewidywały rządowe prognozy) informował, że rezerwacje dla około 450 gości zostały anulowane zaledwie dzień po ostrzeżeniu. W ciągu następnych kilku dni odwołano kolejne 600 rezerwacji.
Niedługo później Fumio Kishida zapowiedział swoją rezygnację z funkcji premiera i szefowania partii. Premier, który objął gabinet w październiku 2021 roku, jest dzisiaj ósmym najdłużej urzędującym szefem rządu w powojennej historii Japonii. I choć miał niemałe osiągnięcia – to za jego kadencji Japonia uporała się w deflacją, poziom płac i inwestycji zaś wyraźnie wzrosły pierwszy raz od dekady, wyborcy zapamiętają go przede wszystkim przez skandale finansowe, które targały partią liberalno-demokratyczną, i spadający wskaźnik urodzeń, co przekreśliło jego politykę demograficzną. Przed zapowiedzią rezygnacji rząd w Tokio cieszył się według badań jedynie 25-procentowym poparciem. Choć społeczeństwo przyjęło ze zrozumieniem zapowiedzi Kishidy o rezygnacji, z uznaniem przyjęło również jego deklarację, że pozostanie na stanowisku i w kraju przynajmniej tydzień po zniesieniu ostrzeżenia przed megatrzęsieniem.
– Jako premier, czyli osoba ponosząca najwyższą odpowiedzialność za zarządzanie kryzysowe, zdecydowałem się pozostać w Japonii tak długo, jak będzie to konieczne – powiedział podczas jednej z konferencji prasowych.
Nie opuszczą ojczyzny
Japońska Agencja Meteorologiczna odwołała ostrzeżenie o megatrzęsieniu 15 sierpnia. Jednak jej eksperci zauważyli, że tak, jak wprowadzenie go nie oznaczało, że supersilne wstrząsy i zagrożenie gigantyczną falą tsunami wydarzą się na pewno, tak nie ma gwarancji na to, że kraju znów nie nawiedzą wstrząsy – być może silniejsze niż te sprzed dwóch tygodni. Służby wciąż pozostają w stanie podwyższonej gotowości, Japończycy zaś deklarują, że nie zostawią ojczyzny przy tak poważnym zagrożeniu. W końcu w przypadku kataklizmu może się przydać każda para rąk, a doświadczenie z innych krajów dowodzi, że liczba ofiar dramatycznie wzrasta już po trzęsieniu, kiedy ludzie giną pod gruzami zawalonych budynków. Do ewentualnej ewakuacji (oraz koniecznej odbudowy) przygotowują się biznesowe centra największych japońskich miast, elektrownie atomowe zaś (Japonia ma obecnie siedem działających reaktorów) są przygotowane na kataklizm tak, żeby nie powtórzyła się sytuacja, która wydarzyła się w elektrowni w Fukushimie w 2011 roku. Japońscy żołnierze, od dwóch lat ćwiczący na poligonach konieczność obrony przez możliwym atakiem Chin albo Rosji, do zestawu ćwiczeń dołożyli również zadania, które mogą być konieczne w przypadku megatrzęsienia ziemi.
CZYTAJ TAKŻE: Już niedługo czeka nas zaćmienie Księżyca