Rafał Woś: Solidarność. Najskuteczniejszy związek współczesnej Europy?

Solidarność zyskała w ostatnich ośmiu latach taki wpływ na rzeczywistość ekonomiczną, o jakim związki w większości krajów bogatego Zachodu mogą jedynie pomarzyć. Warto to docenić i potraktować jako dobrą bazę do dalszej walki o swoje.
Rafał Woś Rafał Woś: Solidarność. Najskuteczniejszy związek współczesnej Europy?
Rafał Woś / fot. M. Żegliński

Zorganizowany ruch pracowniczy we współczesnym kapitalizmie jest jak wielki ocean pełen najróżniejszych typów morskich stworów. Można je katalogować i klasyfikować na różne sposoby: ze względu na historię, barwy ideowe, styl przywództwa, wielkość. Założę się, że wielu – zwłaszcza postronnych – obserwatorów podzieli je najchętniej na związki „nowe, bojowe i romantyczne” oraz na te „stare, scentralizowane i sprawiające wrażenie kostycznych”.

Rozważni kontra romantyczni

Generalna tendencja opisu rzeczywistości była przez wiele lat taka, że te drugie związki uchodziły za schyłkowe. To oczywiście efekt mieszanki dwóch czynników. Po pierwsze, zmasowanego obrzydzania tradycyjnych związków jako tworów (w najlepszym wypadku) niepotrzebnych, a w najgorszym szkodliwych oraz wstecznych. Drugim powodem były autentyczne zmiany w duszy zachodniego kapitalizmu, które skutkowały bezpowrotnym znikaniem prac uzwiązkowionych (w przemyśle czy tradycyjnych usługach) i zastępowaniem ich pracami w branżach nowych, dużo bardziej podatnych na logikę uberyzacji oraz uśmieciowienia. Liczby i fakty obrazujące ten stan rzeczy są dobrze znane i po wielokroć omówione. W Wielkiej Brytanii z 13 mln pracowników należących do związków w roku 1980 została dziś mniej niż połowa. W USA z 30 proc. uzwiązkowienia w latach 60. jest już tylko niecałe 10 proc. I tak dalej. Nie brak oczywiście ekonomistów czy politologów, którzy właśnie w tym radykalnym skurczeniu się rozmiarów zorganizowanego świata pracy upatrują przyczyn strukturalnego demontażu zachodniego państwa dobrobytu oraz radykalnego wzrostu nierówności dochodowych we wszystkich bez wyjątku krajach Zachodu – od Ameryki i Wielkiej Brytanii po Skandynawię czy Niemcy. O problemie – przynajmniej od kryzysu 2008 roku – wiele się na Zachodzie mówi i pisze. Problem polega jednak na tym, że na mówieniu i pisaniu zazwyczaj się… kończy. A liberalny establishment w większości bogatych krajów wciąż trzyma się mocno i pozostaje odporny na wszelkie próby bardziej śmiałych zmian strukturalnych i politycznych.

Ma to oczywiście bezpośredni wpływ na pozycję pracownika w zachodnim kapitalizmie, która – mówiąc delikatnie – jest coraz gorsza. Najnowszy efekt to na przykład strukturalny problem trwałej stagnacji płac realnych we wszystkich bogatych gospodarkach. Ten problem zaczął się na długo przed wybuchem kryzysu inflacyjnego. Od roku 2006 wzrost płac realnych na Zachodzie tylko raz (rok 2015) przekraczał tam 2 proc. Przez większość czasu znajdował się raczej w okolicach zera. Mało tego – w Europie jest kilka dużych i ważnych gospodarek, gdzie płace realne są dziś wręcz niższe, niż były… półtorej dekady temu. I tak na przykład Włosi mają dziś płace realne na poziomie 85 proc. tego, co było w roku 2008. W Wielkiej Brytanii dzisiejsza płaca realna wynosi jakieś 95 proc. tego, co mieli wtedy. Do tego dochodzi problem uberyzacji, czyli współczesnej uśmieciowionej pracy na akord – z dala od większości socjalnych zdobyczy ruchów robotniczych XIX i XX wieku (prawo do odpoczynku, prawo do emerytury, prawo do uzwiązkowienia). A przecież uberyzacja wcale się nie cofa. Przeciwnie. Od dawna dotyczy już nie tylko przewozu osób czy dostarczania posiłków. W takt pracy zuberyzowanej porusza się coraz większa część (tak mocno rosnącego na Zachodzie) rynku opieki oraz wielu prac inteligenckich – tłumaczeń, branży graficznej albo medialnej. Ponoć nawet zachodni handlarze narkotyków postawili na „uberyzację” i rzadko już ryzykują wejście w bezpośredni konflikt z prawem, a dilerkę zlecają gangom rekrutującym się z nielegalnych migrantów.

Myślenie życzeniowe

Na tle tej – jako żywo nie najlepszej – sytuacji kwitnie zjawisko, które można nazwać „czekaniem na cud”. Zazwyczaj według zasady „na bezrybiu i rak ryba”. Świetnym przykładem są Stany Zjednoczone. Nie ma w zasadzie ostatnio miesiąca, by nie było tam głośno o jakimś „nowym i ekscytującym” sporze zbiorowym. Ostatnio na przykład w Hollywood, gdzie od ponad 100 dni strajkują scenarzyści, a na pewnym etapie przyłączyli się do nich także aktorzy. Ale przecież były także inne podobne historie. Były spory zbiorowe w kawiarniach Starbucksa. Były w Amazonie czy w sieci delikatesowych supermarketów Trader’s Joe albo w sieci restauracyjnej Chipotle. Wszystkie te zdarzenia przykuwają oczywiście uwagę mediów. Zwłaszcza że dotyczą bardzo znanych marek – w większości nowych i działających właśnie na logice pracy zuberyzowanej, gdzie prawa pracownicze nie istnieją. Historie te przelewają się często do Europy Zachodniej.

W reakcji na te zazwyczaj odosobnione wystąpienia pojawia się sporo myślenia życzeniowego. Wielu uważa, że te pojedyncze historie ze Starbucksa czy Amazona to już „wielki świat nowego uzwiązkowienia”. Miałby on polegać właśnie na fali „samoorganizacji” i wielkim powszechnym przebudzeniu amerykańskich czy europejskich pracowników, którzy teraz już na pewno „wyrwą murom zęby krat”. Oczywiście to dobrze, że pracownicy nowych i najbardziej upodlonych sektorów próbują się uzwiązkowić. Wielkim złudzeniem jest jednak budowanie na tym przeświadczenia, że dobrze, aby odbywało się to z dala od „starych”, „dogorywających” i skompromitowanych nieskutecznością albo milionem kompromisów z przeszłości central związkowych. Innymi słowy – błędem jest wmawianie nowemu pokoleniu organizatorów, aktywistów i działaczy związkowych, że muszą „na nowo wymyślać koło”.

Strajk to ostateczność

Oczywiście rozumiem, że jest to perspektywa kusząca. Sam pamiętam, że wiele lat temu – gdy dopiero zaczynałem pisać o walce o prawa pracownicze – pewien doświadczony działacz związkowy dał mi radę, którą zapamiętam chyba do końca życia. „Pan się ekscytuje strajkami jak dziecko. Ale musi pan wiedzieć, że dla pracownika strajk to jest ostateczność. Strajk to jest pokaz naszej słabości. To jest nasza porażka”.

Nie od razu umiałem pojąć, o co mu chodzi. Dopiero później – po obejrzeniu z bliska dynamiki wielu sporów zbiorowych – zrozumiałem, co do mnie mówił. A mówił mądrze. Przekonywał, że większość pracowników nie marzy bynajmniej o ciągłym mocowaniu się z pracodawcą. Oni chcą po prostu pracować. Dobrze wykonywać swoje służbowe obowiązki i czerpać z tego – w miarę możliwości – poczucie przynależności, bezpieczeństwa i spełnienia. Niestety często bywa tak, że praca tego pracownikowi nie daje. A nawet gorzej. Zakład pracy bywa nierzadko miejscem jawnego wyzysku, ciągłej niepewności albo wręcz przemocy wobec pracownika. Wtedy przychodzi taki moment, że trzeba się postawić i zawalczyć o swoje prawa. Ale nawet wtedy ta walka to nie jest żadne spełnienie marzeń. Jej koszt (choćby psychiczny) jest zazwyczaj olbrzymi. Duże jest też ryzyko porażki i utraty nawet tego, co się miało uprzednio. To właśnie próbował mi powiedzieć tamten związkowiec. Tak naprawdę przestrzegał przed wielkim błędem, którym jest – zwłaszcza dla zewnętrznego obserwatora – postrzeganie misji związku zawodowego jak jakiejś wielkiej romantycznej przygody. To dzięki jego radzie zacząłem doceniać, jak wielką wagę w walce o prawa pracownicze odgrywa wszystko to, co nie jest strajkiem.

Chodzi o wszystko to, czego nie widać gołym okiem, a co poprzedza nawet samą mobilizację ludzi na poziomie zakładu pracy. Chodzi o tę cześć związkowej roboty, która jest de facto robotą z pogranicza polityki i lobbingu, to znaczy o takie wpływanie na istniejące prawo oraz klimat polityczny, by uczynić strajki i spory zbiorowe mniej potrzebnymi. Jakoś w innych dziedzinach życia publika zdaje się to rozumieć. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie na przykład, że lepszy jest strażak, który bohatersko gasi strzelające pod niebo pożary, od tego, który pilnuje montażu zabezpieczeń antyzapalnych, które nie pozwolą na samo zaprószenie ognia. Albo że lepszy jest taki policjant, który raz na jakiś czas wystrzela wszystkich wyrostków podejrzanych o handel narkotykami, od takiego, który sprawi, by ci młodzi zamiast dilerką zajęli się czymś legalnym. Z jakiegoś jednak powodu ta prosta analogia dotycząca świata pracy przebija się słabo.

Polski model

Na tym tle polski przykład jest bardzo budujący. Można nawet powiedzieć, że w ostatnich latach to właśnie Solidarność jest ewenementem na skalę całego bogatego Zachodu. Chodzi o połączenie siły, którą daje istnienie starej, dużej, sprawnej i doświadczonej organizacji, z uzyskaniem autentycznego politycznego wpływu na rządzących. Ta strategia przyjęta przez Solidarność po roku 2015 zdaje się przynosić dobre efekty. I to na dwóch polach. W pierwszej kolejności jest to załatwianie konkretnych i ważnych dla Związku spraw. Od zakazu handlu w niedziele po najnowsze propozycje dotyczące emerytur czy ochrony działaczy związkowych. Piszemy o nich więcej w innym miejscu tego numeru „TS”. Ważny jest też wpływ na całość systemu gospodarczego w Polsce. Głównie na – kluczowy dla związku zawodowego – system płac. Warto przypomnieć i docenić to, że lata 2015–2023 to czas, gdy płaca minimalna urosła o 105 proc. Średnie wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw o 78 proc., a w całej gospodarce narodowej o  82 proc. To także plus 60 proc. mediany i dominanty średnich zarobków. Nawet po uwzględnieniu zbiorczej inflacji za lata 2015–2023 (w sumie jakieś 40–45 proc.) to ciągle oznacza, że polska płaca realna była w tym okresie mocno na plusie. Czego – jak już wspomnieliśmy – nie można powiedzieć o innych krajach Europy Zachodniej.

Czy istnienie silnej i skutecznej (a nie tylko słusznej) centrali związkowej ma z tym coś wspólnego? Trzeba dużo złej woli, by tego zjawiska nie dostrzegać.

Autor jest publicystą Salon24.pl.

Tekst pochodzi z 35 (1804) numeru „Tygodnika Solidarność”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

POLECANE
Nieoficjalnie: Sprzeciw Polski i Francji to za mało, żeby zablokować umowę z Mercosurem z ostatniej chwili
Nieoficjalnie: Sprzeciw Polski i Francji to za mało, żeby zablokować umowę z Mercosurem

Polska i Francja to za mało, żeby zablokować podpisanie przez Komisję Europejską umowy o wolnym handlu z Mercosurem, czyli państwami Ameryki Płd.; kwestią sporną pozostaje to, czy KE odważy się podpisać porozumienie przy sprzeciwie dwóch tak dużych państw członkowskich - usłyszała PAP w unijnych źródłach.

Stan likwidacji. Jutro premiera filmu, który wstrząśnie widzami z ostatniej chwili
"Stan likwidacji". Jutro premiera filmu, który wstrząśnie widzami

28 listopada 2024 roku o godzinie 20:00 nowe wydanie Magazynu Anity Gargas. "Stan likwidacji" - to film, którzy wstrząśnie widzami. 

Były premier w żałobie. Smutne doniesienia obiegły sieć z ostatniej chwili
Były premier w żałobie. Smutne doniesienia obiegły sieć

Waldemar Pawlak, były premier Polski i wieloletni lider Polskiego Stronnictwa Ludowego, podzielił się bolesną informacją o śmierci swojej mamy, Marianny Pawlak. Smutną wiadomość przekazał w środę, 27 listopada, za pośrednictwem mediów społecznościowych.

Niemieckie służby podały nowe dane nt. imigrantów podrzuconych Polakom z ostatniej chwili
Niemieckie służby podały nowe dane nt. imigrantów podrzuconych Polakom

Niemiecka policja podała nowe dane o imigrantach przyłapanych na nielegalnym pobycie w Niemczech, którzy zostali odesłani do Polski. 

Dramat w ośrodku wychowawczym. 13-latek w stanie krytycznym z ostatniej chwili
Dramat w ośrodku wychowawczym. 13-latek w stanie krytycznym

W Okręgowym Ośrodku Wychowawczym w Jerzmanowicach-Zdroju (woj. dolnośląskie) doszło do dramatycznego zdarzenia.

Trzaskowski chce pochować ofiary Rzezi Wołyńskiej na Powązkach. Jest odpowiedź Stowarzyszenia Wspólnota i Pamięć z ostatniej chwili
Trzaskowski chce pochować ofiary Rzezi Wołyńskiej na Powązkach. Jest odpowiedź Stowarzyszenia Wspólnota i Pamięć

"Panie Prezydencie Trzaskowski, pierwszy raz publicznie odniósł się Pan do postulatu, który podnosimy od lat (...) Czy wreszcie Pan zauważył ten problem?" – pisze Stowarzyszenie Wspólnota i Pamięć, odnosząc się do deklaracji prezydenta Warszawy i kandydata KO na prezydenta Rafała Trzaskowskiego ws. pochowania ofiar Rzezi Wołyńskiej na Powązkach.

CBA zatrzymało byłego szefa SLD z ostatniej chwili
CBA zatrzymało byłego szefa SLD

CBA zatrzymało sześć osób w Warszawie, Radomiu i Zgierzu. Wśród nich, jak nieoficjalnie przekazano znajduje się ważny polityk związany z SLD.

Prof. Władysław Mielczarski: Nie ma dowodów na to, że CO2 spowoduje ocieplenie. Polski węgiel może być tani gorące
Prof. Władysław Mielczarski: Nie ma dowodów na to, że CO2 spowoduje ocieplenie. Polski węgiel może być tani

- (...) nie ma żadnych dowodów na to, że ten gaz CO2 - przyp. red.), czy jego wydzielanie spowoduje kiedyś ocieplenie. Dowodów na to nie ma żadnych. Są jakieś teorie, ale one nie są w żaden sposób umocowane - mówi prof. Władysław Mielczarskie w rozmowie z Anną Wiejak.

Potężne uderzenie w kieszenie Polaków. Tak rząd Tuska chce wychodzić z procedury nadmiernego deficytu Wiadomości
Potężne uderzenie w kieszenie Polaków. Tak rząd Tuska chce wychodzić z procedury nadmiernego deficytu

Komisja Europejska zgodziła się wczoraj na polski plan wychodzenia z procedury nadmiernego deficytu. Jak jednak alarmuje Adrian Biernacki, były rzecznik prasowy Stałego Przedstawicielstwa RP przy Unii Europejskiej w Brukseli, a obecnie rzecznik Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego, w planie znalazło się wiele niepokojących zapisów.

Legendarna piosenkarka ogłosiła koniec kariery z ostatniej chwili
Legendarna piosenkarka ogłosiła koniec kariery

Legendarna piosenkarka Cher, często określana jako Bogini Popu wydała oświadczenie. Artystka ogłosiła, że zbliżająca się premiera jej nowej płyty będzie równocześnie zakończeniem jej kariery muzycznej. 78-letnia gwiazda poinformowała o swojej decyzji podczas wydarzenia branżowego w Londynie.

REKLAMA

Rafał Woś: Solidarność. Najskuteczniejszy związek współczesnej Europy?

Solidarność zyskała w ostatnich ośmiu latach taki wpływ na rzeczywistość ekonomiczną, o jakim związki w większości krajów bogatego Zachodu mogą jedynie pomarzyć. Warto to docenić i potraktować jako dobrą bazę do dalszej walki o swoje.
Rafał Woś Rafał Woś: Solidarność. Najskuteczniejszy związek współczesnej Europy?
Rafał Woś / fot. M. Żegliński

Zorganizowany ruch pracowniczy we współczesnym kapitalizmie jest jak wielki ocean pełen najróżniejszych typów morskich stworów. Można je katalogować i klasyfikować na różne sposoby: ze względu na historię, barwy ideowe, styl przywództwa, wielkość. Założę się, że wielu – zwłaszcza postronnych – obserwatorów podzieli je najchętniej na związki „nowe, bojowe i romantyczne” oraz na te „stare, scentralizowane i sprawiające wrażenie kostycznych”.

Rozważni kontra romantyczni

Generalna tendencja opisu rzeczywistości była przez wiele lat taka, że te drugie związki uchodziły za schyłkowe. To oczywiście efekt mieszanki dwóch czynników. Po pierwsze, zmasowanego obrzydzania tradycyjnych związków jako tworów (w najlepszym wypadku) niepotrzebnych, a w najgorszym szkodliwych oraz wstecznych. Drugim powodem były autentyczne zmiany w duszy zachodniego kapitalizmu, które skutkowały bezpowrotnym znikaniem prac uzwiązkowionych (w przemyśle czy tradycyjnych usługach) i zastępowaniem ich pracami w branżach nowych, dużo bardziej podatnych na logikę uberyzacji oraz uśmieciowienia. Liczby i fakty obrazujące ten stan rzeczy są dobrze znane i po wielokroć omówione. W Wielkiej Brytanii z 13 mln pracowników należących do związków w roku 1980 została dziś mniej niż połowa. W USA z 30 proc. uzwiązkowienia w latach 60. jest już tylko niecałe 10 proc. I tak dalej. Nie brak oczywiście ekonomistów czy politologów, którzy właśnie w tym radykalnym skurczeniu się rozmiarów zorganizowanego świata pracy upatrują przyczyn strukturalnego demontażu zachodniego państwa dobrobytu oraz radykalnego wzrostu nierówności dochodowych we wszystkich bez wyjątku krajach Zachodu – od Ameryki i Wielkiej Brytanii po Skandynawię czy Niemcy. O problemie – przynajmniej od kryzysu 2008 roku – wiele się na Zachodzie mówi i pisze. Problem polega jednak na tym, że na mówieniu i pisaniu zazwyczaj się… kończy. A liberalny establishment w większości bogatych krajów wciąż trzyma się mocno i pozostaje odporny na wszelkie próby bardziej śmiałych zmian strukturalnych i politycznych.

Ma to oczywiście bezpośredni wpływ na pozycję pracownika w zachodnim kapitalizmie, która – mówiąc delikatnie – jest coraz gorsza. Najnowszy efekt to na przykład strukturalny problem trwałej stagnacji płac realnych we wszystkich bogatych gospodarkach. Ten problem zaczął się na długo przed wybuchem kryzysu inflacyjnego. Od roku 2006 wzrost płac realnych na Zachodzie tylko raz (rok 2015) przekraczał tam 2 proc. Przez większość czasu znajdował się raczej w okolicach zera. Mało tego – w Europie jest kilka dużych i ważnych gospodarek, gdzie płace realne są dziś wręcz niższe, niż były… półtorej dekady temu. I tak na przykład Włosi mają dziś płace realne na poziomie 85 proc. tego, co było w roku 2008. W Wielkiej Brytanii dzisiejsza płaca realna wynosi jakieś 95 proc. tego, co mieli wtedy. Do tego dochodzi problem uberyzacji, czyli współczesnej uśmieciowionej pracy na akord – z dala od większości socjalnych zdobyczy ruchów robotniczych XIX i XX wieku (prawo do odpoczynku, prawo do emerytury, prawo do uzwiązkowienia). A przecież uberyzacja wcale się nie cofa. Przeciwnie. Od dawna dotyczy już nie tylko przewozu osób czy dostarczania posiłków. W takt pracy zuberyzowanej porusza się coraz większa część (tak mocno rosnącego na Zachodzie) rynku opieki oraz wielu prac inteligenckich – tłumaczeń, branży graficznej albo medialnej. Ponoć nawet zachodni handlarze narkotyków postawili na „uberyzację” i rzadko już ryzykują wejście w bezpośredni konflikt z prawem, a dilerkę zlecają gangom rekrutującym się z nielegalnych migrantów.

Myślenie życzeniowe

Na tle tej – jako żywo nie najlepszej – sytuacji kwitnie zjawisko, które można nazwać „czekaniem na cud”. Zazwyczaj według zasady „na bezrybiu i rak ryba”. Świetnym przykładem są Stany Zjednoczone. Nie ma w zasadzie ostatnio miesiąca, by nie było tam głośno o jakimś „nowym i ekscytującym” sporze zbiorowym. Ostatnio na przykład w Hollywood, gdzie od ponad 100 dni strajkują scenarzyści, a na pewnym etapie przyłączyli się do nich także aktorzy. Ale przecież były także inne podobne historie. Były spory zbiorowe w kawiarniach Starbucksa. Były w Amazonie czy w sieci delikatesowych supermarketów Trader’s Joe albo w sieci restauracyjnej Chipotle. Wszystkie te zdarzenia przykuwają oczywiście uwagę mediów. Zwłaszcza że dotyczą bardzo znanych marek – w większości nowych i działających właśnie na logice pracy zuberyzowanej, gdzie prawa pracownicze nie istnieją. Historie te przelewają się często do Europy Zachodniej.

W reakcji na te zazwyczaj odosobnione wystąpienia pojawia się sporo myślenia życzeniowego. Wielu uważa, że te pojedyncze historie ze Starbucksa czy Amazona to już „wielki świat nowego uzwiązkowienia”. Miałby on polegać właśnie na fali „samoorganizacji” i wielkim powszechnym przebudzeniu amerykańskich czy europejskich pracowników, którzy teraz już na pewno „wyrwą murom zęby krat”. Oczywiście to dobrze, że pracownicy nowych i najbardziej upodlonych sektorów próbują się uzwiązkowić. Wielkim złudzeniem jest jednak budowanie na tym przeświadczenia, że dobrze, aby odbywało się to z dala od „starych”, „dogorywających” i skompromitowanych nieskutecznością albo milionem kompromisów z przeszłości central związkowych. Innymi słowy – błędem jest wmawianie nowemu pokoleniu organizatorów, aktywistów i działaczy związkowych, że muszą „na nowo wymyślać koło”.

Strajk to ostateczność

Oczywiście rozumiem, że jest to perspektywa kusząca. Sam pamiętam, że wiele lat temu – gdy dopiero zaczynałem pisać o walce o prawa pracownicze – pewien doświadczony działacz związkowy dał mi radę, którą zapamiętam chyba do końca życia. „Pan się ekscytuje strajkami jak dziecko. Ale musi pan wiedzieć, że dla pracownika strajk to jest ostateczność. Strajk to jest pokaz naszej słabości. To jest nasza porażka”.

Nie od razu umiałem pojąć, o co mu chodzi. Dopiero później – po obejrzeniu z bliska dynamiki wielu sporów zbiorowych – zrozumiałem, co do mnie mówił. A mówił mądrze. Przekonywał, że większość pracowników nie marzy bynajmniej o ciągłym mocowaniu się z pracodawcą. Oni chcą po prostu pracować. Dobrze wykonywać swoje służbowe obowiązki i czerpać z tego – w miarę możliwości – poczucie przynależności, bezpieczeństwa i spełnienia. Niestety często bywa tak, że praca tego pracownikowi nie daje. A nawet gorzej. Zakład pracy bywa nierzadko miejscem jawnego wyzysku, ciągłej niepewności albo wręcz przemocy wobec pracownika. Wtedy przychodzi taki moment, że trzeba się postawić i zawalczyć o swoje prawa. Ale nawet wtedy ta walka to nie jest żadne spełnienie marzeń. Jej koszt (choćby psychiczny) jest zazwyczaj olbrzymi. Duże jest też ryzyko porażki i utraty nawet tego, co się miało uprzednio. To właśnie próbował mi powiedzieć tamten związkowiec. Tak naprawdę przestrzegał przed wielkim błędem, którym jest – zwłaszcza dla zewnętrznego obserwatora – postrzeganie misji związku zawodowego jak jakiejś wielkiej romantycznej przygody. To dzięki jego radzie zacząłem doceniać, jak wielką wagę w walce o prawa pracownicze odgrywa wszystko to, co nie jest strajkiem.

Chodzi o wszystko to, czego nie widać gołym okiem, a co poprzedza nawet samą mobilizację ludzi na poziomie zakładu pracy. Chodzi o tę cześć związkowej roboty, która jest de facto robotą z pogranicza polityki i lobbingu, to znaczy o takie wpływanie na istniejące prawo oraz klimat polityczny, by uczynić strajki i spory zbiorowe mniej potrzebnymi. Jakoś w innych dziedzinach życia publika zdaje się to rozumieć. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie na przykład, że lepszy jest strażak, który bohatersko gasi strzelające pod niebo pożary, od tego, który pilnuje montażu zabezpieczeń antyzapalnych, które nie pozwolą na samo zaprószenie ognia. Albo że lepszy jest taki policjant, który raz na jakiś czas wystrzela wszystkich wyrostków podejrzanych o handel narkotykami, od takiego, który sprawi, by ci młodzi zamiast dilerką zajęli się czymś legalnym. Z jakiegoś jednak powodu ta prosta analogia dotycząca świata pracy przebija się słabo.

Polski model

Na tym tle polski przykład jest bardzo budujący. Można nawet powiedzieć, że w ostatnich latach to właśnie Solidarność jest ewenementem na skalę całego bogatego Zachodu. Chodzi o połączenie siły, którą daje istnienie starej, dużej, sprawnej i doświadczonej organizacji, z uzyskaniem autentycznego politycznego wpływu na rządzących. Ta strategia przyjęta przez Solidarność po roku 2015 zdaje się przynosić dobre efekty. I to na dwóch polach. W pierwszej kolejności jest to załatwianie konkretnych i ważnych dla Związku spraw. Od zakazu handlu w niedziele po najnowsze propozycje dotyczące emerytur czy ochrony działaczy związkowych. Piszemy o nich więcej w innym miejscu tego numeru „TS”. Ważny jest też wpływ na całość systemu gospodarczego w Polsce. Głównie na – kluczowy dla związku zawodowego – system płac. Warto przypomnieć i docenić to, że lata 2015–2023 to czas, gdy płaca minimalna urosła o 105 proc. Średnie wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw o 78 proc., a w całej gospodarce narodowej o  82 proc. To także plus 60 proc. mediany i dominanty średnich zarobków. Nawet po uwzględnieniu zbiorczej inflacji za lata 2015–2023 (w sumie jakieś 40–45 proc.) to ciągle oznacza, że polska płaca realna była w tym okresie mocno na plusie. Czego – jak już wspomnieliśmy – nie można powiedzieć o innych krajach Europy Zachodniej.

Czy istnienie silnej i skutecznej (a nie tylko słusznej) centrali związkowej ma z tym coś wspólnego? Trzeba dużo złej woli, by tego zjawiska nie dostrzegać.

Autor jest publicystą Salon24.pl.

Tekst pochodzi z 35 (1804) numeru „Tygodnika Solidarność”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe