Magdalena Gawin, Instytut Pileckiego: Przepracowanie przez Niemców zbrodniczej historii TO MIT
Ponad miesiąc temu oddział Instytutu Pileckiego odsłonił Mur Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej.
Cieszę się, że udało się nam to zrobić jeszcze w trakcie budowy muzeum. Mur z nazwiskami ofiar – w zasadzie instalacja artystyczna symbolizująca skraj polany z profilami drzew – jest niepowtarzalny. Odsłoniliśmy go 12 lipca w Dzień Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej. W styczniu br. dostaliśmy pozwolenie na budowę, przez sześć miesięcy ratowaliśmy kamienicę – Dom Turka [siedzibę NKWD/UB], wymieniliśmy stropy, i to po kawałku, żeby osłabione mury wytrzymały, trzeba było też wzmacniać fundamenty, ostrożnie, żeby nie uszkodzić wydobytych spod cementowej warstwy zaprawy ponad osiemdziesięciu napisów więźniów. Napisy są bardzo małe, więźniowie byli stłoczeni na małej przestrzeni, nie mogli wyprostować ręki. W piwnicach musiał panować potworny zaduch. Tak wyglądało życie ofiar przed śmiercią i największa sowiecka „zaczystka” po zakończeniu II wojny światowej w Polsce. Po oficjalnych uroczystościach mieszkańcy przy pomniku wyczytywali nazwiska ofiar i składali pod nimi kwiaty. Wszyscy byli wzruszeni i szczęśliwi, że jesteśmy razem.
"Naród pozbawiony pewności siebie staje się uległy"
Rosjanie byli oprawcami Polaków w wielu ze swoich historycznych odsłon, ale z Niemcami mamy podobne doświadczenia, a nawet – będąc dziś naszymi sojusznikami – pozwalają sobie na wiele. Niemieccy politycy mówią o „głodzeniu Polski” czy ostatnio o „zwalczaniu” demokratycznego polskiego rządu. Czego to jest objaw?
Takie wypowiedzi są niedopuszczalne, tak jak próby ingerowania w proces demokratycznych wyborów w Polsce. Niemcy mają wystarczająco dużo własnych problemów politycznych – prorosyjskie wpływy w instytucjach, partiach politycznych, nawet służbach – żeby zająć się sobą. Rośnie im w siłę naprawdę groźne AfD, bo ludzie przestali ufać partiom politycznym, które przez eksperyment wielkich koalicji straciły swoją specyfikę i charakter. Niemcy przez ciąg błędnych decyzji politycznych przestały być elementem stabilizującym Unię.
Artykuły w niemieckiej, szwajcarskiej, szwedzkiej prasie. Niemiecki Instytut Historyczny zaprasza na wykład o… polskim problemie z historią Holokaustu. Czy w ostatnim czasie mamy do czynienia z jakimś skoordynowanym, symbolicznym atakiem na polską pamięć historyczną?
Przedstawianie Polaków en masse jako nacjonalistów, antysemitów, morderców, złodziei, niemieckich kolaborantów ma osłabić poczucie naszej pewności.
Naród pozbawiony pewności siebie staje się uległy, podatny na zewnętrzną presję. Jeśli chce Pan osłabić empatię do jakiegoś narodu w oczach międzynarodowej opinii publicznej, to jednym ze sposobów jest atak na jego historię, czyli tożsamość.
Polska chyba nie jest wyjątkiem…
Nie jest. Na kilka lat przed agresją Rosji na Ukrainę pojawiły się kontenery książek, komiksów, gier, które ukazywały współczesnych Ukraińców jako nazistów, bandziorów i pozbawionych skrupułów zdrajców. Putin celowo nazywał „nazistami” współczesnych Ukraińców, wiedząc, że Zachód zna wyłącznie niemiecką okupację. Celem „specjalnej operacji” miała być „denazyfikacja” Ukrainy.
Mało kto to kupił.
Oczywiście. Zachód potępił rosyjską agresję na Ukrainę. Rosja Lenina, Stalina i ich następców miała za sobą filozofię, marksizm, międzynarodowych intelektualistów gotowych do rozgrzeszania „wypaczeń” budującego się socjalizmu. Rosja Putina jest pozbawiona intelektualnego zaplecza, nie ma też żadnej uwodzicielskiej filozofii.
Ma swoich propagandzistów takich jak Sołowjow.
Który wygraża Zachodowi, podczas gdy jego syn mieszka w Londynie i nie wybiera się na żadną wojnę.
Zdjęcia żon rosyjskich polityków bawiących się w luksusowych kurortach Europy obiegły cały świat. Atakując Ukrainę, Putin się przeliczył. Ale zadajmy sobie pytanie, na co liczył Putin, jeśli się przeliczył?
Na pieniądze? Na skorumpowanych polityków?
Też. Niemcy zarabiały pieniądze na rosyjskich surowcach. Dzięki tej współpracy urosły też fortuny konkretnych polityków.
Schröderowi nic nie zrobili. Nawet z partii go nie wyrzucili.
Tylko pytanie, kto go miał wyrzucać? Schröder to symbol, a nie odosobnione zjawisko. W Austrii Karin Kneissl, była szefowa austriackiego MSZ, pracuje dzisiaj dla Rosnieftu i w czasie trwającej agresji na Ukrainę objęła kierownictwo rosyjskiego think tanku – G.O.R.K.I. Nawet się przeniosła do Rosji.
To na co liczył Putin?
Poczucie, że Zachód jest słaby, pacyfistyczny, że skupia się na kwestiach klimatu, zielonym ładzie, LGBT, przeżywa napięcia na tle rasowym czy migrantów. Putin liczył na skorumpowanych polityków, na ambiwalentny stosunek Zachodu do środkowowschodniej części Europy.
Mentalna granica na Łabie plus majaczące w tyle głowy przeświadczenie, że to, co jest za Łabą, to rejon oddziaływania Rosji, wcale nie jest słabe.
"To nie Polacy instrumentalizują historię"
Niemcy wypracowały sobie koncepcję historycznego „poczucia winy” wobec Rosji i unikały z nią wszelkich kolizyjnych tematów historycznych.
Oczywiście, proszę tylko zwrócić uwagę, że Parlament Europejski i Bundestag dopiero po agresji Rosji na Ukrainę pod koniec 2022 roku uznały Wielki Głód za ludobójstwo. Wcześniej Wielki Głód określano jako „temat zbyt kontrowersyjny”. Nasza tożsamość historyczna jest atakowana w dużej mierze z przyczyn politycznych. Mamy rząd, który opiera się federalizacji UE, chce budowy państwa dobrobytu, prowadzenia własnej polityki bezpieczeństwa. I to się nie podoba, głównie Niemcom, które są po wyjściu Wielkiej Brytanii najsilniejszym państwem Unii. Ich imperialne ambicje są bezdyskusyjne.
To nie Polacy instrumentalizują historię w międzynarodowym wymiarze. To nie Polacy uczynili z historii agresywne narzędzie wpływu. W grudniu 2019 roku rosyjska prasa opublikowała dyskusję historyków zbliżonych do Putina. Zapowiedzieli atakowanie naszego kraju w kontekście Holokaustu. Byli niezadowoleni, że Pilecki został symbolem zjednoczonej Europy. Bo jest Polakiem.
Rosji w tych działaniach nie popiera nikt, przynajmniej oficjalnie, ale Amerykanie popierają Niemcy.
To zależy w czym. Amerykanie, przy całej sympatii dla tego państwa, mają kompleks Pigmaliona. Uważają, że stworzyli powojenne, demokratyczne Niemcy i zakochali się we własnym dziele. Nie dostrzegają bardzo niepokojących zjawisk, które zaszły w świadomości Niemców po zjednoczeniu. Są bezradni wobec niezwykle silnych antyamerykańskich nastrojów w RFN.
Synowie zbrodniarzy
Teraz Austriak Martin Pollack, który jest synem zbrodniarza wojennego Gerharda Basta, wcześniej syn Hansa Franka Niklas. Rzecz jasna nie mają wpływu na swoje pochodzenie, ale co się stało z powszechną pamięcią, że dzieci zbrodniarzy pouczają dziś dzieci ofiar?
Obaj panowie uważają, że otwarte mówienie o zbrodniczej przeszłości ich ojców czyni z nich moralne autorytety i daje im prawo do pouczania potomków ofiar. Kuriozalne. Dodatkowo Martin Pollack nie wspomniał w swojej książce „Śmierć w bunkrze”, że Gerhard Bast dowodził Sonderkommando 7a w czasie Powstania Warszawskiego pacyfikującego warszawską Wolę. Prześlizgnął się nad kwestią KL Gusen, a jego ojciec był szefem Gestapo w pobliskim Linzu. Musiał wiedzieć, że Gusen to mordownia dla polskiej inteligencji. Z przyznawaniem się do zbrodni popełnionych na Polakach w Austrii i w Niemczech jest narastający problem. To może być tematem pouczającego wykładu. Na przykład w Niemieckim Instytucie Historycznym.
"Niemcy chronili zbrodniarzy"
W europejskiej opinii publicznej dominuje pogląd, że Niemcy przepracowały swoją zbrodniczą historię.
To jest mit.
RFN chroniła zbrodniarzy przed odpowiedzialnością karną. Kluczem do zrozumienia tego problemu jest system karny. Po wprowadzeniu w 1950 roku konstytucji RFN, zakazu ekstradycji i kary śmierci zbrodnie wojenne pozostawiono w gestii wymiaru sprawiedliwości w RFN.
Mogę mówić dalej, ale uprzedzam, że dla dziennikarza to nudne.
Sprawdźmy.
Na podstawie zeznań naocznych świadków w trakcie śledztw prowadzonych przez Główną Komisję [Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich] w ramach pomocy prawnej polska prokuratura zwracała się do niemieckiej w Ludwigsburgu. Ta gromadziła materiały dowodowe, dalej zwracała się do prokuratur landowych w zależności od miejsca zamieszkania oskarżonego o wszczęcie śledztwa. Od tego poziomu rozpoczynała się obstrukcja. Nawet jeśli dochodziło do procesów, to mordercy byli uniewinniani.
System karny był tak skonstruowany, że ukaranie za wykonywanie zbrodniczych rozkazów było niemożliwe. Zatroszczył się o to federalny sąd najwyższy, który zadecydował, że wyrok skazujący jest możliwy tylko wówczas, gdy oskarżonemu udowodni się osobistą, jednostkową winę, że np. zabójstwo wynikało z pobudek na tle rasowym.
Karali czy nie karali?
Zbrodnie na Polakach nie były karane. Przypomnę sprawę Reinefartha, kata warszawskiej Woli. To symbol, nie wyjątek.
Chodzi o eksterminację mieszkańców Woli w trakcie Powstania Warszawskiego?
Tak, Reinefrath wypełniał zbrodniczy rozkaz wymordowania mieszkańców Warszawy. Niemcy wypędzali ludzi z kamienic, dorosłych i dzieci, rozstrzeliwali, palili żywcem. Zginęło około 40 tysięcy mieszkańców Warszawy. Reinefarth bronił się tym, że mieszkańcy zginęli na skutek działań militarnych, bo Niemcy rzekomo nie odróżniali powstańców od ludności cywilnej. Niemiecki wymiar sprawiedliwości przychylił się do tej kłamliwej wersji i umorzył śledztwo.
Zbrodnie na etnicznych Polakach, w większości na ludności cywilnej, przez sądy niemieckie były kwalifikowane jako zabójstwa powodowane koniecznością zwalczania polskiego ruchu oporu. Najczęściej niemiecka prokuratura umarzała śledztwa w sprawie masowych i indywidualnych mordów na Polakach albo nie wszczynała ich w ogóle. Niemiecka polityka pamięci opiera się na głębokim wyparciu zbrodni popełnionych na nieżydowskich mieszkańcach Europy Środkowo-Wschodniej.
Z podręczników, z kultury masowej, z przestrzeni publicznej. Mają cztery upamiętnione kategorie ofiar: Żydzi, Romowie i Sinti, ofiary nazistowskiej eugeniki, homoseksualiści. Podobno trwają dyskusję o upamiętnieniu świadków Jehowy. Niemcy na szczeblu państwowym decydują, kto był ofiarą zbrodni nazistowskich. Są to mniejszości narodowe, etniczne, religijne, seksualne lub ofiary nazistowskiej eugeniki. Ale nie ma narodów, które przed wojną posiadały własne państwa.
Żarty jakieś…
Nie. W tym roku na ulicy Złotej w Warszawie wmurowano pierwsze stolperstein, czyli potykacze. Pomysłodawcą projektu jest niemiecki artysta Gunter Demnig. „Stolpersteine” oznacza „przeszkody”, „kamienie, o które się potykamy”. Na stronie internetowej artysty czytamy: „Ten projekt upamiętnia wszystkie ofiary narodowego socjalizmu: Żydów; Sinti; Romów; świadków Jehowy; homoseksualistów; osoby niepełnosprawne umysłowo i/lub fizycznie; osoby prześladowane ze względu na poglądy polityczne, religię, orientację seksualną lub kolor skóry; robotników przymusowych; ludzi uważanych za dezerterów; osoby prześladowane ze względu na to, że zostały uznane za «aspołeczne», takie jak bezdomni lub prostytutki – każdego, kto był prześladowany lub zamordowany przez reżim nazistowski w latach 1933–1945”. Dziwnym trafem niemiecki niezależny artysta wymienia kategorie ofiar oficjalnie uznane przez niemieckie państwo. Ale nie Polaków. Poza tym, dlaczego Polacy, jak pisał zresztą na portalu Tysol.pl Paweł Jędrzejewski, mają „potykać się o niemieckie zbrodnie”? Tym bardziej, że projekt nie przewiduje jednoznacznego określenia ich jako „niemieckie”.
Wróćmy jeszcze do powojennego wymiaru sprawiedliwości w RFN.
Wraz z powstaniem RFN liczba skazanych za przestępstwa „nazistowskie” zaczęła gwałtownie spadać. W 1949 roku było ich 1476 , w 1955 roku – już 15, w 1960 roku – 16. Masowych eksterminacji nie kwalifikowano jako zbrodni wojennych, ale jako zabójstwa. Wykonujący zbrodnicze rozkazy żołnierze lub policjanci niemieccy byli uniewinniani, bo „nie mieli przestrzeni do podejmowania decyzji”. Decyzja Bundestagu z 1979 roku o nieprzedawnianiu zbrodni przeciw ludzkości niczego nie zmieniły. W kolejnych latach wyroki skazujące były jednocyfrowe. W Niemczech jest na ten temat duża literatura, w Polsce pisał o tym Bogdan Musiał. Rozliczenie z nazistowską przeszłością jest mitem narracyjnym, z którym RFN weszła do Europy Środkowo-Wschodniej po upadku komunizmu. Rozliczyli prześladowców własnej opozycji antynazistowskiej, częściowo załogi obozów koncentracyjnych i obozów śmierci. Dalej rozliczenia zostały zatrzymane. Walczył o to Adenauer i kolejni kanclerze. Zachód na to przystał. Nazizm został potępiony jako system, zbrodniarze zostali bezkarni. Jednym z warunków stabilizacji powojennych Niemiec była abolicja. Wstydliwy rozdział z powojennej historii RFN.
"Współcześni Niemcy uważają się za ofiary wojny"
Jak to wpływa na współczesnych Niemców?
Uważają się za ofiary wojny. Nie w przenośni, tylko dosłownie. Na ogół nic nie wiedzą o przeszłości dziadków. Uważają, że byli w ruchu oporu. Nie mają tradycji wojen obronnych, dlatego uważają, że każda wojna jest zła. Gdyby niemiecki pacyfizm zwyciężył, Europa do Łaby dostałaby się w ręce Rosji.
Austriacy usuwają ślady po obozie Mauthausen-Gusen, Niemcy chcą budować osiedle na terenie obozu Bad Sulza w Turyngii. Potomkowie nazistów solidarnie pozbywają się wyrzutów sumienia?
Młode pokolenie nie ma żadnych wyrzutów sumienia. Zasada, że dzieci nie ponoszą odpowiedzialności za czyny rodziców, jest słuszna, ale do pewnego stopnia. Młody Johann nie może być obciążany za zbrodnie swojego dziadka. Ale Johann ma nie tylko dziadka, ale narodowość i przynależność państwową. Zbrodnie były popełniane w imieniu państwa, III Rzeszy niemieckiej. Z tym się wiążą konsekwencje.
Dlaczego Niemcy mają tak ogromną potrzebę dekonstrukcji polskiej pamięci historycznej?
Walczą o zachwianie statusu Polski jako ofiary II wojny światowej, ponieważ chcą osłabić ze strony Polski żądania zadośćuczynienia.
Dlatego indywidualne zbrodnie popełnione przez jednostki lub grupy Polaków na Żydach, ścigane i karane w powojennej Polsce, są zrównywane z polityką niemieckiego państwa w latach wojny. Martin Pollack, dobry pisarz, ale od 2015 roku na łamach austriackiej prasy drukuje niezwykle agresywne artykuły na temat Polski, niedawno nawoływał na łamach „Gazety Wyborczej”, żeby Polacy rozliczyli się ze zbrodni swoich przodków jak on sam. Trudno to komentować.
Wywóz akt za granicę
Z jakim odbiorem pośród Niemców spotyka się działalność Instytutu Pileckiego?
Z dobrym. Niemcy przychodzą na konferencje, dyskusje, wystawy. Instytut ulokowany w samym centrum Berlina stał się miejscem spotkań opozycji białoruskiej i uchodźców z Ukrainy. Do października można tam oglądać wystawę „Wymazywanie” o sprawie Reinefartha.
Dlaczego taki instytut nie powstał wcześniej?
Po 1989 roku zapanował lęk przed opowiadaniem historii Polski. Bo mogło to wywołać zgrzyt, więc lepiej tego nie robić. W Ministerstwie Kultury powołano Instytut Adama Mickiewicza, który zajmował się wyłącznie kulturą. Wystawy malarskie, balet, sztuki wizualne, teatr. Jeśli historia to Chopin, Maria Skłodowska-Curie i Kopernik. I tak było przez trzy dekady.
A historia bardzo nie lubi pustki…
Po upadku komunizmu beztrosko odtajniono wszystkie archiwa, pozwolono na ich digitalizację, wywóz za granicę, zachowując na szczeblu państwa pasywność w promowaniu wiedzy o Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Polska szybko zderzyła się z twardą polityką historyczną innych państw.
Słynne „polskie obozy koncentracyjne”?
Dokładnie tak. Polityka historyczna zaczyna się od języka. Odniemczenie zbrodni popełnionych w latach wojny na rzecz „nazistów”, nazywanie bezwarunkowej kapitulacji z maja 1945 roku „wyzwoleniem” to najlepsze przykłady. Ale to nam, Polakom, zarzuca się przepisywanie historii.
"Zawołani po imieniu"
Czy takie programy jak „Zawołani po imieniu” wpływają również na polską pamięć historyczną?
Myślę, że tak. Kamień polny z tabliczką z nazwiskami zamordowanych za pomoc Polaków i ukrywanych Żydów staje w małych miejscowościach albo wsiach. Najczęściej lokalne wspólnoty nic nie pamiętały. Czasem pokolenie wnuków dowiaduje się, za co zginęli dziadkowie. Dzisiaj to trzydzieści trzy samorządy w całej Polsce opiekują się tymi miejscami.
W Berlinie w muzeum „cichych bohaterów” poświęconym ratowaniu Żydów, które zwiedziłam w tym roku wspólnie z członkami polskiej sejmowej komisji kultury, usłyszałam, że śmierć za pomoc Żydom w latach okupacji to polski mit. Dopiero po wystawie na Krakowskim Przedmieściu poświęconej „Zawołanym po imieniu” kuratorka wystawy z berlińskiego muzeum zwróciła się do nas na piśmie o kontakt.
Szlakiem „Zawołanych” od kilku lat jeżdżą wycieczki niemieckich uczniów z dwóch landów. Śmierć za pomoc Żydom w okupowanej Polsce to najbardziej drastyczny przejaw zjawiska, które towarzyszy krwawym okupacjom do dzisiaj. Pracownicy z Centrum Lemkina przynoszą zeznania Ukraińców, którzy widzieli ostrzał konwojów humanitarnych, szpitali czy lokalnych aktywistów, którzy rozwozili wodę, lekarstwa, żywność podczas powodzi. Pomagali innym. Rosjanie celowo zabijają takich ludzi.
Dlaczego?
Żeby udzielanie pomocy ludności cywilnej wiązało się z ryzykiem utraty życia. Nie stawiam znaku równości między okupacją niemiecką i współczesną wojną na Ukrainie. Ale warto postawić pytanie, czy śmierć za pomoc to zamknięty rozdział w historii? Niestety nie.
Instytut
Czy Polska ma narzędzia i szanse, żeby odbudować na świecie świadomość prawdy historycznej? Czy możemy mieć w tym zakresie wpływ?
Atak Rosji na Ukrainę sprawił, że historia Europy Środkowo-Wschodniej staje się bardziej zrozumiała i akceptowalna przez zachodnioeuropejskie elity. Do niedawna teoria dwóch totalitaryzmów odbierana była źle, mimo, że sama koncepcja narodziła się bezpośrednio po doświadczeniach II wojny światowej. Dzisiaj to się zmieniło, ale utrzymanie tego stanu w przyszłości może być bardzo trudne.
Jesteście sprawni, jeśli chodzi o inwestycje?
Przez osiemnaście miesięcy zajmowałam się głównie inwestycjami, z czego jedna, czyli Augustów, była nierozpoczęta, dwie inne opóźnione. O jakości pracy zespołu, który udało mi się zbudować na początku 2022 roku, świadczy fakt, że wszystkie przetargi, mimo wojny i inflacji rozstrzygnęliśmy zgodnie z zakładanym progiem finansowym. Nasza siedziba będzie miała czytelnię, bibliotekę, część wystawienniczą, na dole kawiarnię. Będzie otwarta dla naukowców i mieszkańców naszego miasta w 2024 roku. Najtrudniejsze prace w kamienicy w Domu Turka już za nami, budynek administracyjny rośnie w górę. Galeria wystawiennicza na Krakowskim Przedmieściu będzie jeszcze w tym roku.
Czym będzie Instytut Pileckiego w najbliższych latach?
Kiedy zbudujemy siedzibę stałą, zniknie ważna bariera rozwojowa. Instytut Pileckiego powinien pójść w kierunku międzynarodowego instytutu badawczego, w którym będziemy mogli opowiadać Europę z innej perspektywy. Takie placówki są w Wiedniu i we Frankfurcie nad Odrą. Przydałaby się też w Warszawie. Zobaczymy.
Tekst pochodzi z 34 (1804) numeru „Tygodnika Solidarność”.