Dr Rafał Brzeski: Co Niemcom pachnie w Świnoujściu?
Na ósmym posiedzeniu konferencji Wielkiej Trójki w Poczdamie w dniu 8 lipca 1945 roku delegacja polska uznała, że „zachodnia granica Polski winna przebiegać od Morza Bałtyckiego przez Świnoujście, włączając Szczecin jako część Polski, i dalej wzdłuż rzeki Odry do zachodniej Nisy i wzdłuż zachodniej Nisy aż do granicy Czechosłowacji”. Na ostatnim 13 (!) posiedzeniu konferencji w dniu 1 sierpnia 1945 roku Stalin zaproponował, że precyzyjniej będzie zamiast „przez Świnoujście” zapisać „bezpośrednio na zachód od Świnoujścia”. Amerykański prezydent Harry Truman i brytyjski premier Clement Atlee wyrazili zgodę, co Stalin skwitował: „tak właśnie pokazuje załączona mapa”, i złożył do protokołu mapę w skali 1:500 000.
Tak ustalano granicę
Uwierzytelnioną kopię „stalinowskiej” mapy marszałek Gieorgij Żukow przekazał stronie polskiej i pierwszy polski prezydent Szczecina Piotr Zaremba przywiózł ją 20 września do Greifswaldu, gdzie w rejonowej komendanturze wojsk okupacyjnych obradowała polsko-sowiecka komisja graniczna. Tam przeniesiono prostą linię graniczną z „poczdamskiej” mapy na mapy sztabowe w skali 1:100 000 i komisja pojechała na wyspę Uznam, by w terenie ustalić, gdzie granica ma osiągnąć brzeg Bałtyku. Delegacja polska była uprawniona do dokonywania w terenie korekt od 2 do 3 kilometrów na wschód bądź zachód. W Świnoujściu zapisana w Poczdamie decyzja „bezpośrednio na zachód od Świnoujścia” nie pozostawiała pola do manewru. Komisja postanowiła, że międzypaństwowa granica będzie się pokrywać z granicą miasta. O morskiej granicy nie zdecydowano, gdyż komisja uznała się za niekompetentną. Obecni przy pracach w terenie przedstawiciele nadal urzędującej lokalnej administracji niemieckiej zataili, że stojący w lasku, nieco dalej na zachód, niepozorny budyneczek z czerwonej cegły kryje ujęcie wody dla miasta. Komisja sporządziła protokół, podpisała i wyjechała. Budyneczek został na terytorium Niemiec.
Bieg granicy lądowej Polski na odcinku Świnoujście–Gryfino zatwierdzono ceremonialnym podpisaniem aktu 21 września 1945 roku w Schwerinie. Oficjalne przekazanie Świnoujścia administracji polskiej przez sowiecką komendanturę wojskową odbyło się 4 października 1945 roku. Pierwszą siedzibą kilkuosobowych władz był budynek przy placu Słowiańskim 3. W styczniu 1946 roku miasto liczyło około 500 mieszkańców. Rok wcześniej było ich około 40 tysięcy, ale wskutek nalotu dywanowego alianckiego lotnictwa 12 marca 1945 roku zniszczonych zostało 55% budynków oraz kilkadziesiąt statków i okrętów. Zginęło około 23 tys. ludzi. Polacy napływali powoli, Niemcy uchodzili na drugą stronę granicy szybciej, a kiedy zostało ich niewielu, w budyneczku z czerwonej cegły dopływ wody do Świnoujścia zamknięto. Przez kolejne lata wodę dla miasta trzeba było importować z Niemiec i dowozić.
Konflikt terytorialny PRL – NRD
Korektę przebiegu granicy, by ujęcie wody znalazło się na terytorium Polski, przeprowadzono dopiero 6 lipca 1950 roku po podpisaniu Układu zgorzeleckiego między Polską a świeżo powstałą Niemiecką Republiką Demokratyczną. Granica przesunęła się tylko nieco wzdłuż plaży, ale zmienił się kąt jej wejścia w morze. Nie kolidowało to z dostępem do Świnoujścia tak długo, jak morze terytorialne miało szerokość 3 mil morskich (5556 metrów). Problemy pojawiły się 2 stycznia 1985 roku, kiedy NRD rozszerzyła jednostronnie, bez uzgadniania z Polską, swe morze terytorialne do 12 mil morskich. Wskutek takiej delimitacji trzy czwarte toru podejściowego do portów w Świnoujściu i Szczecinie wraz z kotwicowiskiem nr 3 oraz częściowo kotwicowiskiem nr 2 znalazły się na wodach, które Niemcy uznali za swoje.
Jednostronna decyzja niemiecka doprowadziła do licznych incydentów, gdyż marynarka wojenna NRD prawem kaduka usiłowała wymusić poszanowanie zajęcia formalnie polskich wód. Ścigacze Volksmarine nękały polskie jachty i przytapiały je dziobową, falą przechodząc blisko na pełnej szybkości. Płoszyły też statki zagranicznych bander, wzywając do opuszczenia niemieckich wód terytorialnych. Sytuacja robiła się napięta, gdyż Niemcy próbowali nie dopuścić do pogłębiania toru wodnego do zespołu portowego Szczecin –Świnoujście. Odra niesie dużo mułu i brak stałego pogłębiania groził stopniowym „zagłodzeniem” Szczecina, do którego nie mogłyby wpływać tak zwane baltimaxy, czyli statki o zanurzeniu maksymalnym dla wód Bałtyku. Lekarstwo na niemieckie uzurpacje znaleźli inżynierowie szczecińskiego portu, którzy wysłali najpotężniejszą pogłębiarką, a tej wschodnioniemieckie jednostki nic nie mogły uczynić.
„Płonąca granica”
Pracowałem wówczas dla amerykańskiego dziennika „The Baltimore Sun” i słuchałem barwnych opowieści, zbierając materiał do artykułu o konflikcie granicznym między dwoma państwami z „rodziny demokracji socjalistycznych”. Bohaterem marynarskich legend był kapitan polskiego statku, który na żądanie niemieckiego ścigacza, aby opuścił wody terytorialne NRD, przełączył nadajnik na ogólnie dostępną częstotliwość międzynarodową i pełną mocą radiostacji nadał: „nie było mnie długo w kraju, czy jesteśmy w stanie wojny?”.
Wojny jeszcze nie było, ale biskup Szczecina Kazimierz Majdański mówił w kazaniu o „ponownie płonącej granicy”. Ja trafiłem na okres „zawieszenia broni”, które – jak mi wówczas opowiadano – było dziełem komendanta bazy sowieckiej marynarki wojennej w Świnoujściu. Otóż po kolejnej wódce na bankiecie z okazji rocznicy Rewolucji Październikowej lokalni polscy notable poskarżyli się sowieckiemu komendantowi na przytapianie jachtów przez ścigacze Volksmarine. Dostojny weteran Floty Bałtyckiej przypomniał sobie stare dobre czasy i obiecał „pogonić do Berlina”. Na alarmowy sygnał, że Niemcy znów grasują w zatoce, ze Świnoujścia wyszły sowieckie ścigacze i przytopiły niemieckie. Na kilka miesięcy zapanował spokój. Czy to prawda, czy piękne łgarstwo wilków morskich – nie potrafię powiedzieć, ale opowieść śliczna i prawdopodobna.
Niemiecka dezinformacja
Nie mogąc zdobyć przewagi w morskich przepychankach, Niemcy spróbowali dezinformacji. W 1987 roku na świeżej mapie brytyjskiej Admiralicji nr 2150, obejmującej wejście do portu w Świnoujściu, pojawiła się adnotacja, że kotwicowisko 2 zostało przesunięte na wschód. Podstawą była nota władz NRD do Admiralicji o nowej linii granicznej „zgodnie z porozumieniem, jakie ma być osiągnięte między NRD a Polską”. „Ma być” nie znaczy, że „jest”, ale Admiralicja umieściła na mapach stosowną informację. W Warszawie posłużyła ona korespondentom zagranicznym do zadawania niewygodnych pytań na cotygodniowych briefingach rządowego rzecznika Jerzego Urbana. Kilka miesięcy później, w lipcu 1987 roku na mapach Admiralicji przywrócono dawne dane, a dwa lata później 22 maja 1989 roku w Berlinie podpisano międzypaństwową umowę, na mocy której granica morza terytorialnego Niemiec została przesunięta na zachód i cały tor podejściowy do Świnoujścia i Szczecina oraz kotwicowiska znalazły się poza wodami niemieckimi.
2005. Niemcy wznawiają konflikt
Względny spokój trwał do połowy września 2005 roku, kiedy to Federalne Ministerstwo Środowiska, Ochrony Przyrody i Bezpieczeństwa Reaktorów na polskich wodach wyznaczyło granice rezerwatu Pommersche Bucht (Zatoka Pomorska), który objął tor podejściowy oraz kotwicowisko nr 3. Powołując się na unijne dyrektywy, ptasią i środowiskową, niemieckie rozporządzenie zakazywało wykonywania na opisanym terenie jakiejkolwiek działalności na dnie i pod dnem morza, co uniemożliwiało pogłębianie i prawidłowe utrzymywanie toru podejściowego do Świnoujścia i Szczecina. Równocześnie Bundesmarine ogłosiła prawie cały ten akwen morski poligonem artyleryjskim. Jak można pogodzić lęgi ptaków z wybuchami pocisków, to tylko berlińscy biurokraci wiedzą, ale rozpoczęło się powtórne „zagładzanie” polskiego zespołu portowego.
Wersja 2.0 w wykonaniu Bundesrepublik była bardziej brutalna niż model NRD. Holenderska pogłębiarka „Cornelia” pracująca dla Urzędu Morskiego w Szczecinie została zatrzymana i skontrolowana 1 grudnia 2004 roku przez niemiecką jednostkę straży granicznej „Hamburg”. Kapitana poinformowano, że nie może kontynuować pogłębiania na obszarze wyłącznej strefy ekonomicznej RFN i jeśli się nie podporządkuje, to statek zostanie zatrzymany. Przestój spowodowany kontrolą i pouczaniem trwał 33 godziny, a straty przekroczyły 50 000 euro.
Nie uprzedzając strony polskiej, niemiecka marynarka wojenna przeprowadziła 16 sierpnia 2006 roku na spornym akwenie ćwiczenia w strzelaniu artyleryjskim. W tym czasie do Świnoujścia płynęły ze szwedzkiego Ystad trzy polskie promy, „Gryf”, „Wawel” i „Mikołaj Kopernik”, pełne pasażerów. Żeby uniknąć zagrożenia ostrzałem, musiały odejść z toru wodnego na niebezpieczne płycizny Ławicy Odrzańskiej. Na szczęście do tragedii nie doszło, a polskie protesty dyplomatyczne Berlin zignorował.
Dwa miesiące później, 16 października, niemiecki statek wycieczkowy „Adler Dania” uprowadził z polskich wód terytorialnych do niemieckiego portu Heringsdorf dwóch polskich celników, którzy wykryli na pokładzie jednostki alkohol bez akcyzy. Pirackie zachowanie niemieckiego kapitana wywołało burzę w polskich mediach, co sprawiło, że Niemcy na pewien czas przycichli.
Spektakularne strzelaniny i porwania zastąpiono próbami paraliżu od wewnątrz. Z jednej strony zrodzono w Niemczech koncepcję połączenia Szczecina z miastami Passewalk i Schwedt w jedną polsko-niemiecką „szczecińską metropolię”. Z drugiej wciąż pojawiały się niewytłumaczalne opóźnienia w budowie gazoportu w Świnoujściu poprzez ciągnące się latami spory kompetencyjne i niechęć do usuwania barier administracyjnych utrudniających realizację inwestycji konkurującej z gazociągami Nord Stream wpisanymi w wizję niemiecko-rosyjskiego kondominium od Władywostoku po Lizbonę. Nie brakowało penetracji szpiegowskiej. W październiku 2014 roku ABW zatrzymała Stanisław Sz., który wchodził w skład zespołu prawnego opiniującego budowę terminala gazowego w Świnoujściu. Sejmowa komisja ds. służb specjalnych potwierdziła, że pracował dla GRU.
Będzie wrzask
Obecnie od kilkunastu miesięcy trwa eskalacja kontrowersji: rtęć w wodach Odry, kwasy wokół budowy tunelu pod Świną, który ponoć zbankrutuje niemieckich hotelarzy, gdyż mieszkańcy Berlina będą jeździć na wakacje do Polski, no i protesty ekologów oraz rycie w Brukseli towarzyszące budowie głębokowodnego terminala kontenerowego w Świnoujściu. Ta ostatnia inwestycja zapewne spowoduje nie lada jaki fajerwerk, bowiem jedna z komisji Parlamentu Europejskiego wyznaczyła już Hamburg jako główny port do obsługi Morza Bałtyckiego. Oznacza to, że wielkie kontenerowce transoceaniczne dopływać będą tylko do Hamburga, gdzie kontenery przeładowane zostaną na mniejsze jednostki, które przetransportują je do docelowych portów bałtyckich. Plan ten ujawnił przed kilkoma dniami wiceminister infrastruktury Marek Gróbarczyk, podkreślając: „zostało to zapisane wprost, że oceaniczne serwisy mają kończyć się w Hamburgu”. Dlatego rząd polski przygotowuje program rozwoju zespołu portowego Szczecin–Świnoujście. Jego istotną częścią będzie budowa kosztem ponad 10 miliardów złotych nowego toru wodnego do Świnoujścia przesuniętego na wschód i omijającego wszelkie dotychczasowe roszczenia niemieckie. Za 6–7 lat Świnoujście „ma się stać hubem przeładunkowym dla Bałtyku”, stwierdził Gróbarczyk. Nowy terminal będzie mógł przyjmować największe kontenerowce oceaniczne i stanie się „poważną konkurencją dla Hamburga”. Oj, będzie wrzask, będzie kwik.